W ostatnim czasie możemy zaobserwować wzrost zainteresowania tematyką wojenną, powstańczą. Powstaje na ten temat coraz więcej filmów, które czasami bywają lepsze, czasami gorsze. Dla wszystkich tych, którzy nie mieli okazji obejrzeć żadnego (bądź któregokolwiek z nich) krótkie zestawienie.

We wrześniu 2013 wszyscy jak jeden mąż (oczywiście mówię o środowiskach prawicowych) biegliśmy do kina na „Sierpniowe niebo. 63 dni chwały”. Sam pomysł może i był ciekawy. Czasy współczesne przeplatane z autentycznymi zapisami z Powstania. Jednakże efektem końcowym był chaos; akcja przeskakująca ciągle między wiekami, momentami ciężkawa do ogarnięcia. Przeciętny Kowalski znający historię tylko z lekcji w gimnazjum mógł się czuć zwyczajnie w fabule zagubiony. Plusem natomiast były chwyty, które zachęciły wielu młodych do obejrzenia, nawet tych mniej interesujących się historią – hip hop w tle, znani raperzy, czy też ruchy młodych patriotów w akcji. Sama muszę przyznać, że na film wybrałam się głównie ze względu na muzykę (bo recenzje nie zachęcały do obejrzenia filmu samego w sobie) i… muzyka to jedna z niewielu udanych rzeczy w tej produkcji.

Kolejny, już bardziej świeży film o tej tematyce to „Powstanie Warszawskie”. Co możemy przeczytać w najkrótszej, zwięzłej recenzji? „Film fabularny, w całości złożony z dokumentalnych materiałów archiwalnych nagranych przez dwóch młodych reporterów w sierpniu 1944 roku”. Brzmi dobrze. Dokument, więc pewnie coś niezbyt wymyślnego (po sławetnych „Kamieniach na szaniec” wszyscy wiemy, że co za dużo, to niezdrowo…), po prostu autentyk. Wchodząc do kina byłam zadowolona, że w końcu coś dobrego się pojawi. Jednakże moje zadowolenie minęło już po pierwszych minutach filmu. Montaż sam w sobie nie był zły, fabuła również zrozumiała, czego po nieudanym „Sierpniowym niebie…” oczekiwałam z cierpliwością. Natomiast irytująca narracja w tle sprawiała, że z kina chciało się wstać i wyjść. No dramat trzymający w napięciu z tego nie wyszedł, co najwyżej strywializowana kpina z Powstania. W kinie obok mnie siedziało kilku staruszków, którzy tę historię znali nie tylko z kart książek z działu „II wojna światowa”. Patrzyliśmy po sobie zawiedzionym, a wręcz przerażonym wzrokiem. Najlepszy przykład tego, jak bardzo zniszczyć i strywializować można autentyczny zapis historii, bo przecież jeszcze do niedawna te materiały można było oglądać tylko na specjalnych pokazach z okazji obchodów rocznicy. Nawet wzruszające zakończenie niewiele temu filmowi pomaga.

Pora na najnowszą produkcję sprzed kilku dni. „Miasto 44”. Pewnego wieczoru siedząc w kinie (a bywam tam często) standardowo patrzyłam się w ekran czekając, aż półgodzinne reklamy się skończą. Ze znudzeniem oglądałam kolejne zapowiedzi do czasu, gdy pojawiła się zapowiedź w/w filmu. Bardzo dobry trailer, dobra obsada. W końcu coś, co trzyma w napięciu. Na film czekałam z niecierpliwością, wybrałam się na premierę 19 września. Mimo, że byłam na ostatnim seansie, grubo po 21, sala kinowa była prawie pełna. To rzadki widok, jeśli chodzi o filmy historyczne. Wśród tłumu wyłapałam wiele młodych twarzy, co tym bardziej mnie ucieszyło. „Sami swoi” – pomyślałam. Jan Komasa mnie nie zawiódł. Choć recenzje filmu zwodniczo przedstawiały obraz miłości przedstawionej NA TLE Powstania, ja dostrzegłam Powstanie na tle miłości. Różne typy osobowości przedstawione w jednej sztuce, różne zachowania w obliczu wojny, różne detale historyczne, których brakło we wcześniejszych produkcjach. Efekciarstwo, które z jednej strony jest plusem (bo historia przedstawiona bardzo nowocześnie), a z drugiej strony razi po oczach. Bo na co komu scena erotyczna w rytmach dubstepu, czy pocałunek w zwolnionym tempie z dudniącą muzyką w tle? Dla konserwatystów nie lubiących udziwnień z pewnością to ujmuje sztuce. Koniec końców salę kinową opuściłam ze spuszczoną głową i przez kilkadziesiąt minut nie miałam ochoty nic mówić. A brak komentarza jest chyba w tym wypadku najlepszym komentarzem.

Na temat tych trzech filmów można pisać różnorakie recenzje. Można krytykować, doceniać, oceniać przez pryzmat własnych upodobań, lub znajomości historii. Jednakże według mnie każda próba odtworzenia historii, przybliżenia jej przeciętnemu człowiekowi, który od czasu do czasu tylko włączy jakieś wiadomości, a o ’44 nawet nie myśli przez sekundę, bo po co – jest dobra. I choć nie zawsze produkcja cieszy, nie zawsze jest taka, jaka być powinna; nawet jeśli czasami jej wiele brakuje, bo przecież ogromu zniszczeń i cierpienia Warszawiaków nie wyrazi żaden, nawet najlepszy film, to trzeba o tym mówić, trzeba to ludziom pokazywać. I trzeba to oglądać, przede wszystkim trzeba się tym zainteresować. Ja zawsze dumnym krokiem z Orłem na piersi i znakiem Polski Walczącej będę wchodzić na salę kinową, by za każdym razem odkryć coś nowego, oddać się nowej refleksji, przystanąć na chwilę, oddać cześć tym, którzy na to zasłużyli.

Ewelina Warchoł

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply