Gdybyśmy tak z podolskich sadów, sandomierskich łanów, z pszenicą wyżej chłopa, czy z księżackiej wsi, roześmianej tęczą wełniaków i błękitem bielonych chat, znaleźli się nagle pod Nowogródkiem czy Wilnem – mielibyśmy z pewnością takie wrażenie, jakby nas z jaskrawego południowego słońca przeniesiono w półcień. Narazić wszystko wydaje się szare. Nawet gryka na łanie mniej różowa, nawet chabry w zbożu bardziej siwe, nawet niebo i słońce bledsze.

Jadąc szarą drogą, patrząc na szare chaty bru­dne dzieciaki wiejskie o płowych czuprynach i nie­wyraźnych. jakby rozmazanych rysach twarzy, już zaczynamy myśleć, że znaleźliśmy się w kraju, leżą­cym gdzieś poza wszelkiemi szlakami kultury gdy oto napotkane po drodze miasteczko zabłyśnie nagle istnym cudem barokowego kościoła, albo skręcająca w bok aleja, ocieniona staremi lipami, ukaże nam w dalekiej perspektywie wspaniały, magnacki pałac, lub szeroko rozsiadły zamożny dwór szlachecki, cudowny w proporcjach i w wyrazie, nieporównany z niczem, typowy dwór polski.

Przecieramy oczy na te zjawy. Czy to nie po­myłka? Ale nie. To właśnie typowe dla tych stron zjawisko. Kultura tu chodziła siedmiomilowemi kro­kami – nie zdołała musnąć po drodze chat i pól, ale zato tam, gdzie stanęła, rzucała skarby pełną garścią. I śpieszyła się bardzo, żeby nadrobić stracone 400 lat. To też dzieła jej tu nu Kresach Wschodnich cechuje jakiś nieporównany rozmach, jaki posiadają rzeczy, tworzone w pośpiechu natchnienia.

Jeśli weźmiemy pierwsze lepsze szlaki wyciecz­kowe w wileńszczyźnie czy nowogródzkiem, to wytycznemi punktami ich będą właśnie takie niespo­dzianki. ukryte przez kulturę w zapadłych zakątkach. I będzie jeszcze ci innego. W każdym z tych zakąt­ków odnajdziemy wspomnieniu swoich własnych mło­dzieńczych przeżyć. Każdy z nich powitalny, jak daw­nego przyjaciela wszystkie je znamy z okresu, kiedy nasze własne górne i chmurne przeżycia splatały się z dziejami Gustawa i Konrada, gdy czarował nas romantyzm uczucia Mickiewicza do Maryli, a plastyczność opisów “Pana Tadeusza”, czy ballad, wy­czarowywała przed oczami wizje pagórków leśnych i łąk zielonych, tajemniczej toni Świtezi, i gąszczy leśnych, pełnych grzybów, orzechów, ożyn i jarzębiny.

Weźmy dla przy kładu szlak Nowogródek-Bara­nowicze. Kolejno przesuną się nam przed oczami: Zubkowo zaścianek szlachecki, upamiętniony w “Panu Tadeuszu”: Cząbrów, jeden z tych dworów, z których wspomnień wykrystalizowało się Soplicowo: Świteź, jeden z najpiękniejszych klejnotów nowogrodzkiego krajobrazu: Rajce Wereszczaków z cudownym starym parkiem: Worończa.

Zapomnieli już ludzie o pierwszych na świecie ogarach starego wojewody, który nie zhańbiłby się nigdy strzałem do szaraka dziś skrupulatnie liczy się upolowane zające. Wojna zniszczyła stare pamiąt­ki. nowe upodobania ukształtowały inaczej życie, ale wystarczy o szarej godzinie, lub przy nikłym blasku świecy wsłuchać się w ciszę, panującą w starych dwo­rach, aby nawiązać nić porozumienia z tymi, co, two­rząc te siedziby stosownie do swoich wymagań i upodobań. dawali im piętno własnej, silnej i bujnej in­dywidualności.

Na tymże szlaku dalszym etapem będą Tuhanowicze, siedziba Maryli. Z Tuhanowicz przez Horodyszcze, Kołdyczewo, Zaosie, Stołowicze szlak pro­wadzi do Baranowicz które są jego końcowym eta­pem. I drugi szlak najczęstszych wycieczek: Nowo­gródek-Nieśwież, pełen jest wspomnień Mickiewi­czowskich: Ruta Górna, Korelicze, Szczorse wszystko to znalazło odbicie w jego twórczości. Naj­większe wrażenie robią dwa ostatnie etapy tej wycieczki: Mir i Nieśwież.

Mir – to ruiny starego gotyckiego zumku ks. Mirskich, widoczne zdaleka na wyspie, oblanej wodą jeziora. Pierwowzór zamku, który w “Panu Tadeu­szu” jest przedmiotem sporu Horeszków i Sopliców. Mimowoli czekamy, czy ze zrujnowanych drzwi nie wysunie się przygarbiona postać ostatniego klucznika, lub gorliwego a ostrożnego Protazego z rulonem urzędowego pozwu.

Po Mirze Nieśwież. Trzeba go poznać, żeby zro­zumieć rozmach, gest i dumę rasową tych dawnych królewiąt, co trzęśli Rzeczpospolitą.

Tej dumy i gestu starczyło w napół dzikim je­szcze kraju na fundament dla całego miasta. Nowiem Nieśwież-miasto istniało dlatego, że istniał pałac, i do­tąd ma charakter prywatnej własności. Kościoły, plebanje. rynek, brama miejska (Słucka bramka) – widać, że wszystko to z pałacu wyrosło i jest jego dopełnieniem. Bo też zarówno potęga, jak fantazja i żarty właścicieli pałacu nie mieściły się w jego mu­rach. Stoi wspaniały kościół, jako pomnik kornej, acz hojnej ofiary Bogu: żyje też w pamięci ludzkiej opo­wiadanie, jak to książę Panie Kochanku saniami w cztery niedźwiedzie przed kościół na nabożeństwo zajechał.

Zabytki stanowią tylko jedną stronę oblicza na­szych Kresów. Drugą stronę zobaczymy, gdy na roz­staju dróg polnych zadziwi nas stary, pochylony krzyż przydrożny, cały drewniany, lub łączony z ku­tem żelazem, czy wreszcie cały żelazny. Zadziwi nas dosłownie swojem pięknem, artyzmem, zaimponuje kompozycją i wyczuciem materjału. Aż się wierzyć nie chce. żeby ten leniwy, nisko pod względem kul­turalnym stojący lud mógł tworzyć takie rzeczy.

Ale krzyże – to jeszcze nie koniec. Przyjrzyjmy się tkaninie, którą przykryte jest siedzenie ze słomy na mijającym nas wózku. To znany nam wszystkim rodzaj tkaniny, którą przywykliśmy już nazywać wileńską, choć w rzeczywistości znajomość tkactwa domowego bynajmniej nie ogranicza się do Wileńszczyzny. Takie kilimki, kapy i chusty o ciekawym, skomplikowanym rysunku i świetnie zestawionych barwach, potrafi utkać niepiśmienna i brudna baba wiejska.

Nowa serja niespodzianek. Przecież gdyby taki twórca przydrożnego krzyża umiał dyskutować o sztuce, to spotkawszy się na tamtym świecie z twórcą jednego z tych zabytków architektury, o których pi­sałam. mógłby rozmawiać z nim, jak równy z rów­nym. Tymczasem jednak z jego prawnukiem trudno się nieraz porozumieć, nawet na temat najprostszych spraw: koni i furmanek.

W każdym jednak razie możliwości twórcze lu­du na Kresach rokują nadzieje arcyciekawych wyni­ków już w niedalekiej przyszłości, nad czem gorliwie pracuje Tow. Popierania Przemysłu Ludowego.

Ale i sztuka ludowa – to jeszcze nie wszystko. Nie mówiłam jeszcze o krajobrazie. Z chwilą, gdy przyzwyczaimy się do przyćmionych, szarawych barw, zrozumiemy odrębny, charakterystyczny urok kresowego peizażu. Cechuje go nierówność terenu, duży procent lasów, jeziora i niezwykle malownicze, o czystej wodzie, rzeki. Roślinność bujna, a w wielu okolicach – np. jezior Naroczy, Świtezi i Zielonych – bardzo ciekawa pod względem przyrodniczym. Lasy o gęstem podszyciu, pełne jagód i wesołych, jasnych krzaków, leszczyny. Dla amatorów grzybobrania lasy kresowe są istnym rajem.

Zasadniczo Kresy nasze miałyby dość atrakcyj, zachęcających do przyjazdu na lato, tak mało są jednak naogół znane, że zapewne jeszcze na długo wspaniałe lasy i jeziora cieszyć się będą niezakłóco­nym przez ludzi spokojem. Ruch turystyczny może się przyczynić do spopularyzowania Kresów. Na ra­zie nawet i ta sprawa dopiero zaczyna się rozwijać, dzięki staraniom miescowych władz i niedawno za­wiązanej przy Polskiem Tow. Krajoznawczem Sekcji Nowogródzkiej, lecz dużo jeszcze pozostało do zrobie­nia. Zwłaszcza palącą jest kwestja schronisk tu­rystycznych i komunikacji. Ostatnie lata zaznaczyły się silnym rozwojem komunikacji autobusowej, co niewątpliwie przyczyni się do rozwoju turystyki na Kresach, dużo jednak jest jeszcze szlaków wycieczko­wych, które przebywać trzeba pieszo lub zwykłemi furmankami, co utrudnia wielu osobom poznanie tego pięknego kraju.

J. P.

Źródło: “Bluszcz”, nr 23, 1930 r., s. 17-18.

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. michal23
    michal23 :

    Tym nowogródzkim szlakiem (może nie byłam we wszystkich wymienionych miejscowościach), od Nowogródka do Baranowicz przejeżdżałam wielokrotnie, a ze Świtezi do Horodyszcza wędrowałam raz pieszo nocą, kiedy w przydrożnych transzejach zieleni, świeciły robaczki świętojańskie, świetlikami zwane. Horodyszcze – Świteź pokonywaliśmy tę drogę autobusem, stopem, kilkanaście razy w letnie wakacje, kiedy przyjeżdżaliśmy z rodzicami na wakacje, w strony rodzinne, mojego ojca. Na Świtezi nocowaliśmy pod namiotami kilka razy. Poznaliśmy młodych ludzi, w naszym wieku z Lidy, Karelicz, Mira, z którymi byliśmy w kontakcie i odwiedzaliśmy ich później, w tych miejscowościach. Kołdyczewo, Zaosie, Stołowicze, Arabowszczyna itd. są mi bardzo dobrze znane, jak również Baranowicze. Byliśmy, ja z rodzicami i rodzeństwem – pierwszymi po wojnie, przyjeżdżającymi w te strony Polakami. Tatusia ciągnęło zawsze w te nowogródzkie strony, „(…) do Płużyn ciemnego boru wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie, byś się przypatrzył jezioru (…)”.