Dowódca wojsk USA w Europie: dozbrajanie Ukrainy to żadna strategia

Dowódca sił USA w Europie, generał Ben Hodges uważa, że pomoc wojskowa dla Ukrainy może pomóc jedynie na krótki czas i opowiada się za rozwiązaniami dyplomatycznymi.

„Zapewnienie broni nie jest strategią. Są poważne argumenty za dostarczeniem im [Ukraińcom – red.] broni, by zwiększyć rosyjskie koszty [prowadzenia wojny – red.]. Uważam, że to ważny argument, ale takie stwierdzenie nie oznacza, że taka powinna być polityka”– powiedział generał Hodges.

Amerykański dowódca zwrócił również uwagę na możliwość, że ukraińskie oddziały mogą przypadkowo zabić także cywili – używając broni z USA. Generał Hodges twierdzi, że dokładnie obserwował kwestię obecności rosyjskich wojsk na terytoriach przy granicy rosyjsko-ukraińskiej. Jego zdaniem nie ma sygnałów, by przygotowywały się one do szturmu na Mariupol.

Foreignpolicy.com / Kresy.pl

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. zan
    zan :

    Hasło “wincyj broni” nie uwzględnia kilku czynników: 1) koszty wojny to nie tylko sprzęt 2) Ukraina jest państwem upadłym – to drugie wiąże się z kilkoma faktami: np. oligarcha zawyża ceny paliwa dla armii, obywatele nie chcą służyć w armii, niepokoje społeczne na tyłach. Po roku funkcjonowania amerykańskiej administracji na Ukrainie (minister finansów to nawet obywatelka USA) nie widać nawet światelka w tunelu. USA chcą prawdopodobnie dobić ekonomicznie aby stała się łatwym żerem dla sępów z zachodu. W tym miedzy innymi celu przeciąga się pozorowaną walkę z powstańcami. Czy do pozorowania walki potrzeba “wincyj broni”? Raczej nie. Wytłumacz to idiocie z fundacji Sorosa, banderowcowi albo żydowskiemu nacjonaliście z Warszawy albo polskiemu lemingowi. Jedni nie chcą zrozumieć, a inni nie potrafią.

  2. jerzyjj
    jerzyjj :

    Ten fragment dedykuję wszystkim IMBECYLOM bez wyjatku, którzy są zwolennikami udziału Polski w neo-trockistowskiej krucjacie przeciw putinowskiej Rosji, aby z góry poznali skutki tejże. Stanowi ona adaptację opracowania, które w 2004 roku ukazało się w Bulletin of the Atomic Scientists. Opisuje ona hipotetyczne skutki eksplozji 800 kilotonowego ładunku nuklearnego nad Manhattanem (dzielnica Nowego Jorku). Rosyjskie wojska strategiczne posiadają na wyposażeniu tysiąc rakiet z głowicami nuklearnymi, które w pół godziny mogą dotrzeć do granic Stanów Zjednoczonych, w tym 700 z nich zaopatrzona jest w 800 kilotonowe ładunki nuklearne. W przypadku omawianej detonacji, w ułamku sekundy głowica osiągnęłaby temperaturę 100 milionów stopni Celsjusza, czyli pięciokrotnie wyższą od temperatury jądra słonecznego. Wytworzona w jej rezultacie fala uderzeniowa rozprzestrzeniałaby się z szybkością kilku milionów kilometrów na godzinę. Wytworzona kula ogniowa w sekundę po wybuchu osiągnęłaby około dwu kilometrów średnicy. W ciągu kilkunastu minut, wywołany przez nią gigantyczny pożar wyzwoliłby energię 50 razy większą niż sama detonacja. W centrum, detonacja spowodowałaby wyparowanie Manhattanu. Wiatr wywołany różnicami ciśnienia osiągnąłby prędkość 1000 km/godzinę, przewracając wieżowce w dalszej odległości. W odleglejszych dzielnicach takich jak Brooklyn, czy Greenpoint (centrum polonijne), odzież spontanicznie zapalałaby się na przechodniach. Ogień zniszczyłby życie i wszystko inne na przestrzeni dziesiątek mil po nawietrznej.. Radioaktywne opady zaczęłyby się w kilka godzin po eksplozji. Ich efekt byłby jeszcze koszmarniejszy i trwał na przestrzeni wieków.
    IMBECYLOM, którym dedykowałem powyższą część artykułu, pragnę dodatkowo wyjaśnić, że skutki wybuchu nuklearnego ładunku są niezależne od położenia geograficznego i nad Warszawą efekt ten były identyczny. Poza tym większość z nich ginęłaby w tak potwornych męczarniach, że świadomość faktu zamienienia Rosji, w odwecie, w radioaktywną pustynie nie byłaby wystarczająca do osłodzenia tych cierpień.