Zdaniem polskiego europarlamentarzysty i byłego ministra administracji i digitalizacji ukraińskie technologie potrzebują lepszej promocji i zacieśnienia współpracy tego sektora z polskim.

Michał Boni w rozmowie Kyiv Post stwierdził, że dzięki lepszej promocji w UE ukraiński sektor technologiczny będzie postrzegany jako silny i stabilny partner. Ma to przyciągać inwestycje.

W 2014 roku Boni współpracował z ukraińskim rządem w zakresie przystosowania polskich doświadczeń z zakresu e-zarządzania na Ukrainie. Od czerwca ubiegłego roku spotykał się m.in. z ówczesnym wicepremierem Wołodymyrem Hrojsmanem, z którym wspólnie zaprezentował „zestaw zasad skutecznego e-zarządzania”. Były polski minister umożliwił również ukraińskiej delegacji udział we wrześniowej konferencji Cyfrowa Europa w Brukseli.

Boni stwierdził w rozmowie z Kyiv Post, że Polska jest zainteresowana bliższą współpracą z Ukrainą w zakresie wysokich technologii. Poparł także pomysły dotyczące rozwijania programów startowych dla zespołów polsko-ukraińskich.

kyivpost.com / Kresy.pl

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

    • sobiepan
      sobiepan :

      Zaognia się podział między Polakami wobec postrzegania niebezpieczeństwa ze wschodu……………………………………………………………………………………………………………
      Jak się dzielą Polacy………………………………………………

      Polityczny kompas polskich poglądów na temat rozwoju, zarówno dziedzictwa rosyjskiego imperializmu, jak i banderyzmu wskazuje odmienne kierunki. Postaramy się przyjrzeć pewnym zmieniającym się postawom oraz ich wahaniom, niejednokrotnie ścierającym się, niczym w zaborczych armiach podczas wielkiej wojny.

      Zabranie Krymu przez Rosję mogło się w teorii spotkać z absolutnie jednoznacznym potępieniem tego faktu przez Polaków. Tak się jednak nie stało, wywołało to różne uczucia u różnych ludzi, od oburzenia poprzez obojętność, aż po zadowolenie.

      Reakcje mieszane to niestety skutek rozrastania się zwolenników ludobójców z UPA, których definicja nie kończy się na Swobodzie i Prawym Sektorze, jak to próbują Polakom wmówić pewne środowiska. Wobec powyższego faktu, można stwierdzić, że istnienie kultu banderowców na Ukrainie służy Rosjanom doskonale.

      Paradoksalnie – postawę aby „widzenie UPA w innym świetle” tolerować, co dotychczas dotyczyło przeważnie środowiska Gazety Wyborczej przyjęła pewna grupa ludzi ze środowisk prawicowo-patriotycznych i to właśnie tych najbardziej obawiających się Rosji.

      Podział samych środowisk patriotycznych, wysoce niekorzystny dla Polski dokonuje się więc na naszych oczach. Polacy, zamiast trzymać wspólny mianownik, opowiadają się jako zwolennicy widzenia zagrożenia z tej, czy drugiej strony, albo neobanderyzmu, albo rosyjskiego imperializmu.

      W obu wypadkach w historii jednoznacznie wrogich dla Polski. Widząc w jednym mniejsze zło, i obstrzeliwując z całych sił zwolenników drugiej opcji potrafią odsądzać własnych rodaków od czci i wiary. Rozerwały się nawet środowiska kresowe.

      Ukształtowały się grupy, gdzie dominują uczucia antyrosyjskie (w różnym natężeniu, także z klapkami na oczach włącznie). U pewnej ich części obawa wobec Rosji nie przekuwa się na postawę czasowo akceptującą ruch neobanderowski. Jest także warstwa tak zaślepiona antybanderyzmem, że zagrożenie ze strony Rosji przestała w ogóle dostrzegać. Żyje w analogicznej bajce, jak niektórzy z pierwszych wymienionych grup, tylko w odwrotną stronę.

      Istnieje kolejna grupa, która cesje terytorialne dokonywane przez Rosję uznają za konieczną, dla Ukraińców, a zwłaszcza ukraińskich nacjonalistów – lekcję „kto jest ich prawdziwym wrogiem”.

      Jakkolwiek by to nie zabrzmiało nie należy przyjmować tego z zaskoczeniem. Taki pogląd części środowisk kresowych, a konkretnie niemałej części szeroko pojętych „wołyńskich” nie powinien dziwić. One każdą obecność – budzących ich obrzydzenie środowisk neobanderowskich i postupowskich wyczują natychmiast.

      Tak jak Polacy przyjęli obojętnie, bądź z mieszanymi uczuciami zabór Krymu, tak w sposób naturalny może to zostać przyjęte przez nich jako osłabienie „banderowszczyzny” (Tego ostatniego sformułowania „banderowszczyzna” paradoksalnie używał nawet Giedroyć, niepokojący się … o jej wzmocnienie – jakkolwiek kuriozalnie dla wielu by to nie zabrzmiało).

      Nie powinno to zaskoczyć, bowiem taką postawę wypracowały sobie żmudnie – nacjonalistyczne środowiska ukraińskie i pewne środowiska lewicowo-liberalne w Polsce. W historii niebezpieczeństwo sowieckie było ogromne przez swój zasięg terytorialny i siłę armii. Banderowskie zaś cechowała wyjątkowa zabójczość i skuteczność, powstrzymywania jedynie szczupłością sił o jedno, czy nawet dwa zera mniej.

      Dziś perspektywa zagrożenia rozkłada się podobnie. Przy czym siła realnego zagrożenia neobanderowskiego (ignorując pompujące niektóre sprawy rosyjskie wątki propagandowe) buduje się na dwóch czynnikach: To, iż po pierwsze jest ono nieznane, a po drugie wręcz negowane przez propagandę kontrującą rosyjską. Oba te zagrożenia mają zwyczaj krycia się w cieniu za tym drugim.

      Warto od razu zwrócić się w kierunku Polaków, którzy „solidaryzują się z Ukrainą”. Otóż zwróćmy uwagę na cechę charakterystyczną. W sporej części poparcie i dołączenie się części środowisk patriotycznych do Ukraińców oraz odczuwanie ich strat terytorialnych ma przede wszystkim genezę antyrosyjską. Wbrew pozorom nie jest ona w większości proukraińską (a już na pewno nie probanderowską), pomimo szumnych deklaracji (Tak jak głosujemy nie za kimś lecz przeciw komuś.).

      Taka bowiem nie zdążyła się ukształtować i to nie z winy Polaków, o których mówimy. Antypolskie incydenty na południowym-wschodzie, a szczególnie we Lwowie bynajmniej ich do tego nie dopingowały. Co by było gdyby nie wydarzenia smoleńskie? Jakby to wyglądało, gdyby nie haniebne zachowanie Rosjan i służalcze zachowanie niektórych Polaków względem śledztwa smoleńskiego?

      Obecnie dominował by dyskurs wciąż, wbrew „lalusiowatym” twierdzeniom – otwartej – sprawy 130 tysięcy wymordowanych przez UPA Polaków. Taką postawą wykazał się śp. Janusz Kurtyka, który przyjmując ukraińskie odznaczenie (zaznaczam, iż nie od ukraińskiej agentury) powiedział odznaczającym w twarz coś, co musieli zapamiętać na zawsze.

      Rzekł im, iż jest bardzo zaszczycony, ale niech nie myślą, że w jakikolwiek sposób wpłynie to na jego poglądy i postępowanie wobec banderowskiego holocaustu dokonanego na Polakach. Ponoć w pięty im poszło. Straciliśmy więc męża stanu i to jak wiadomo nie jednego. W ten sposób środowiska relatywizujące zbrodnie UPA mogły sobie przyhołubić kogoś więcej niż np. Gazetę Wyborczą i pokrewne jej grupy.

      I oto w jednym szeregu stanęli przeciwni sobie ludzie, w dodatku naprzeciw – w większości wypadków – swoim, lub najmniej ludziom o podobnych poglądach. Zaś niezastąpione miejsca Polaków, którzy nacjonalizm ukraiński doskonale znali (Tu także Andrzej Przewoźnik) może swobodnie uzurpować propaganda rosyjska. Stracili wszyscy Polacy, niezależnie od poglądów. Zyskali wszyscy wrogowie. Nie tylko Rosjanie i neobanderia.

      Grupa części środowisk prawicowo-patriotycznych, póki co, nadal się od środowisk lewicowo-liberalnych różni, mimo tak egzotycznego sojuszu. W jej myśleniu bowiem w dość szczery sposób niejednokrotnie jawi się wątek stworzenia czegoś na wzór starej silnej Rzeczpospolitej, która skutecznie ścierała się z Rosją.

      Proirytetem więc, mimo pewnych zupełnie ślepych tendencji, była potężna Polska i takież same stowarzyszone z nią kraje, na które składało się terytorium I RP. Są to cele rzecz jasna szczytne, mimo kiepskich oczywiście kalkulacji oraz klapek na oczach.

      Różnice jednak między nimi mogą topnieć, jeśli będą się oni imać nieuczciwych chwytów medialnych. Będą one wtedy wyłącznie formalne. Zamiary bowiem „starej” grupy przymykającej oko na nacjonalizm ukraiński były wyjątkowo „niejasne”. Krótko mówiąc, jak widać po różnych artykułach w prasie i podejściu do innych spraw dla kraju kluczowych, celem ich nie było i nie jest to dobro naszego kraju.

      Mogą oni co najwyżej, jak i neobanderowcy kusić grupy myślące uczciwiej, nie tyle wizją silnego, mającego wpływy państwa polskiego, co raczej straszyć mocarstwami (i postępowym gonieniem Europy). Rzecz jednak ważna sami nie zrobią nic, by im się przeciwstawić, a nawet będą wspierać medialnie, z tchórzostwa agresywną politykę tych samych państw sąsiednich, którymi akurat straszą (w zależności od wahań politycznych).

      Rzekłbym obecnie, że grupy spychające zbrodnie UPA „na plan dalszy” dzielą się, dziś wyjątkowo wyraźnie na grupę „patriotyczną” i „kosmopolityczną”.

      Podział ten, tyleż umowny i uproszczony, bowiem słowa te nie do końca przystają, był właściwie aktualny jeszcze przed wybuchem majdanowych zmian. Jednak zaślepieni na antypolskość ruchu banderowskiego patrioci stanowili w tym zbiorze grupę naprawdę niewielką. Powód? Po prostu, uczciwość i moralność.

      Dopiero potraktowani strachem przed Rosją, usprawiedliwionym zresztą, dali się w pewnej liczbie złapać w sidła kosmopolitycznych przyjaciół ukraińskiego nacjonalizmu. Co znamienne, by się usprawiedliwić ludzie ci zaczynają używać pseudoargumentów „kosmopolitów”, względem samej zbrodni, by usprawiedliwić swoje działanie, a w efekcie nacjonalistów ukraińskich.

      I tutaj to już prosta ścieżka na „ciemną stronę mocy”. Powiedzmy bowiem, że argumenty łączące się z politycznymi nadziejami, związanymi z niepozwalaniem, by Rosja objęła Ukrainę swymi ramionami, u części ludzi mogą oznaczać realną troskę o Polskę.

      Sam jeszcze taki argument, choć używają go w tym samym stopniu również ludzie nieszczerzy, z którymi nie chcielibyśmy mieć wiele wspólnego, nie uprawnia nas do zarzutu neobanderowskiego lobbingu. Przeciwnie. W niektórych jednak wypadkach może być oczywiście krokiem do takich podejrzeń.

      Należy tutaj przypomnieć, że posługiwała się nim większość koalicji rządzącej, usuwając słowo „ludobójstwo” z treści uchwały w okrągłą rocznicę banderowskiej zbrodni. Oczywiście zaznaczam, że tzw. „pożytek” z tolerowania jednego zła, w obawie przed drugim prowadzi w prostej mierze do zguby. Chodzi jednak o wyraźne rozróżnienie obu grup.

      Kiedyś mimo wszystko jedna z nich była otwarta na rozmowę. Tym samym niejednokrotnie, albo dawała się przekonywać, albo można było przynajmniej znaleźć z nimi wspólny mianownik. Dziś zaobserwować można wkradający się fanatyzm, który dostosowuje rzeczywistość do poglądów, a nie odwrotnie. Ta cecha do tej pory dominowała wśród ludzi, związanych właśnie z grupą „kosmopolityczną”.

      Osobiście rozumiem, że banderowskie ludobójstwo jest swego rodzaju traumą, tematem jak rozżarzony węgiel, pozornie psujący wizję Rzeczpospolitej Trojga Narodów, która nie stała się faktem, przez błędy naszych przodków. To jednak nie jest coś, co tę wizję uniemożliwia, a tylko sprawia, że droga ku temu będzie trudna, a nie łatwa.

      Na ile ewenementem w tej części świata są relacje Polski z Litwą i Ukrainą, wypierające pamięć o traumatycznych wydarzeniach? Trudno to powiedzieć, lecz z pewnością można założyć, że zdrowy naród o swoje ofiary dba w pierwszej kolejności. Ulec to może usprawiedliwionej zmianie jedynie wtedy, gdy jego członkowie mają na swoich rękach krew dużej liczby niewinnych ludzi, związanych z innym państwem.

      Tendencja do upominania się o swoich w pierwszej kolejności jest naturalnym odruchem. Powinna być jedynie opcjonalnie ograniczona rzetelnym oglądem konkretnej, nieprzekłamanej przeszłej rzeczywistości, wokół różnych tragicznych kart historii.

      Nie od dziś wiadomo, że spora część ludzi mająca ambicje kształtować polską opinię publiczną, skupiająca się właśnie wokół „kosmopolitów” bardziej przejmowała się wrażliwością bliskich z otoczenia katów, niż ofiar własnego narodu.

      Ci drudzy, którzy na skutek rosyjskich i neobanderowskich działań przeszli na pozycje bliskie grupie „kosmopolitycznej”, nawet jeśli prezentują inną postawę, starają się dostosować do doraźnych interesów politycznych. Jednym słowem nierzadko usypiają swoje sumienie w użytkowym celu.

      Stwarza to pewne niebezpieczeństwo, ponieważ to nie jest raczej przymiot, który cechuje polskość. Nie są bowiem jej częścią kalkulacje zimnych drani. Wbrew pozorom nie jest to sprzeczne z walką o własny interes. O takowy, także gospodarczy potrafiliśmy walczyć tyleż uparcie, co skutecznie, choćby w II RP.

      Aleksander Szycht