Według Unijnej Agencji Praw Podstawowych, w polskim rolnictwie sezonowo zatrudniani są nieletni zza wschodniej granicy, w tym z Ukrainy. Polska odpiera te zarzuty.

Unijni eksperci twierdzą, że nasze władze nie widzą problemu ponieważ nie posiadamy systemu kontrolowania indywidualnych gospodarstw. Stąd eksperci unijnej Agencji Praw Podstawowych oparli się nie tylko na oficjalnych statystykach, ale wysłali blisko 700 ekspertów do 13 krajów UE. Na miejscu anonimowo rozmawiali oni z inspektorami pracy, sędziami, policjantami, a także członkami organizacji pozarządowych. To na takiej podstawie Polsce miano postawić zarzut wykorzystywania pracy ukraińskich dzieci.

W raporcie napisano, że w Polsce nikt nie ma prawa skontrolować warunków pracy w prywatnych gospodarstwach rolnych. Stwierdzono, że w naszym kraju istnieje społeczne przyzwolenie na pracę dzieci w rolnictwie. Polakom zarzucono także brak wrażliwości na wykorzystywanie nielegalnych imigrantów. Według Katyi Abdrusz z APP dzieci boją się mówić o swoim losie w obawie przed wydaleniem z kraju.

Polacy odpierają zarzuty i twierdzą, że nie odbierano tego rodzaju sygnałów. Straży Graniczna podała, że w latach 2014–2015 nie odnotowano żadnego przypadku zatrudniania nieletnich cudzoziemców. Podobnie twierdzi Departament Legalności Zatrudnienia Głównego Inspektoratu Pracy – jedyne problemy dotyczyły nielegalnego zatrudniania pełnoletnich Ukraińców.

Dziś o wynikach raportu mają zostać oficjalnie poinformowani przedstawiciele Polski, Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Zwrócono w nim również uwagę na problem wyzyskiwania polskich pracowników w Holandii i Wielkiej Brytanii m.in. na budowach, w rolnictwie oraz w branży hotelarskiej.

„Rzeczpospoita” / wprost.pl / rmf24.pl / Kresy.pl

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

    • sobiepan
      sobiepan :

      Dla Ukraińca stypendium – dla Polaka emigracja

      Na razie więc Polska, w tym zwłaszcza Lubelszczyzna i Lublin (trzeci pod względem ilości studiujących cudzoziemców ośrodek akademicki w Polsce) jawi się dla przybyszy ze Wschodu (w tym wielu naszych rodaków, od pokoleń zamieszkujących na obecnej Ukrainie) prawdziwą Ziemią Obiecaną. Tym silniejsza jednak pozostaje obawa, by problemy, jakie dziś są udziałem naszych wschodnich sąsiadów – nie dotarły wraz z nimi i na tę stronę Bugu. Monoetniczna od dekad Polska nie jest przygotowana do stawienia czoła napięciom etnicznym, w dodatku spotęgowanymi kwestiami socjalnymi i kulturowymi. Na marginesie zaczętej – słusznie, acz nieco przesadnie – dyskusji na temat przyjmowania przez nasz kraj imigrantów arabskich czy afrykańskich, kompletnie pomija się zagadnienie znacznie bliższe i aktualniejsze, czyli rosnącą także w Lublinie i w Chełmie mniejszość ukraińską. To już nie są tylko ciche sprzątaczki i milczący robotnicy do wykonywania zadań, dla których polska kadra wyjechała do Norwegii, Szkocji i Irlandii. Coraz liczniej obecne są w Polsce zorganizowane grupy zainteresowane konkurowaniem na miejscowym rynku pracy z absolwentami tutejszych wyższych uczelni. W dodatku zaś to osoby korzystające tak ze wsparcia swojego państwa – jak i przesadnej niekiedy „gościnności” władz RP (by wspomnieć tylko leczenie na koszt polskiego podatnika bojowników banderowskich batalionów biorących udział w ukraińskiej wojnie domowej). Tymczasem polska młodzież wie, że wszystko, na co może liczyć przywódców swojego kraju – to pokazanie drogi na najbliższe lotnisko i rada, żeby „zmienia pracę i wzięła kredyt”. Ta różnica podejścia może, a nawet musi rodzić słuszne oburzenie i frustrację, kiedy zaś te emocje się wyleją – będzie już za późno, by dostrzec i zapobiec wszystkim negatywnym następstwom bezkrytycznego zamieniania Lublina, Chełma i Lubelszczyzny w „ziemię obiecaną” dla Ukraińców. I winni nagle staną się wszyscy: pozbawieni pracy, perspektyw i równego startu młodzi Polacy, narodowcy, Kresowianie – tylko nie władze państwowe, samorządowe i akademickie bawiące się dziś zapałkami przy cysternach z napisami „waśnie narodowościowe” i „polityka wobec mniejszości”. Tymczasem właśnie wyzwania budowanego nam na siłę kraju „multikulturowego” i „wieloetnicznego” po prostu wymuszają powrót do (dopasowanych do nowych warunków) kanonów polityki narodowej, w tym także metod i celów postępowania z gośćmi – także tymi, którzy nadużywają naszej gościnności.

      Konrad Rękas

  1. tagore
    tagore :

    Ciekawe kogo ten geniusz unijnej biurokracji uważa za dziecko? W Polsce pracujący latem w sadach i na plantacjach 16 – 17 latkowie nie są niczym dziwnym i jest to zgodne z prawem.
    Czyżby według tej Pani młodzi ludzie powinni otrzymywać zapomogę wakacyjną z budżetu?

    tagore