Reneta Cytacka jest tym politykiem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin, który w sposób szczególny angażuje się w obronę polskiej oświaty na Wileńszczyźnie, zagrożonej dyskryminacyjną polityką władz Litwy. W obszernym wywiadzie Renata Cytacka szczegółowo wyjaśniła na czym polegają problemy polskich szkół w Wilnie. Poruszyliśmy jednak także kwestie innych bolączek naszych rodaków, związanych niestety także z postawą władz państwa polskiego.

Karol Kaźmierczak: Właśnie odbyły się wybory parlamentarne. Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin będzie miała w nowej kadencji litewskiego Sejmu ponownie ośmiu posłów. Ten wynik można traktować w kategoriach sukcesu?

Renata Cytacka: Ja oceniam, że to jest sukces, ponieważ jeśli zobaczymy na dane statystyczne, to owszem – 8 mandatów uzyskaliśmy w 2012 roku i 8 mandatów teraz. Ale jakim kosztem – nasz mandat ma większą wartość, ponieważ liczba wyborców zmniejszyła się o 10 tysięcy, a mimo to zachowaliśmy swój stan posiadania. Oczywiście można dyskutować, czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna. Dla nas to jest sukces, bo w przeszłości próbowaliśmy wielokrotnie startować samodzielnie jako Akcja Wyborcza Polaków na Litwie i nie przekraczaliśmy progu wyborczego, więc później były różne pomysły zawierania koalicji wyborczych. Tymczasem okazuje się, że koalicjanci nie wnoszą zbyt dużego wkładu wyborczego, takiego jak my sami jako AWPL-ZChR. Z Aliansu Rosjan weszła z naszych list tylko pani Rozowa. Tak na prawdę to, co Akcja Wyborcza Polaków na Litwie w zakresie mniejszości narodowych wygrywa, to wygrywa nie tylko dla polskiej społeczności, ale dla wszystkich mniejszości – a, jak wiemy, prawie 20 procent populacji Litwy to przedstawiciele mniejszości narodowych.

K.K.: Po poprzednich wyborach AWPL-ZChR na kilkanaście miesięcy weszła do koalicji rządzącej. Jednak wasze głosy nie były niezbędne do jej utrzymania, byliście marginalizowani i w efekcie musieliście koalicję opuszczać. Pani była w centrum wydarzeń, nominowanie pani na wiceministra energetyki spotkało się ze sprzeciwem litewskich koalicjantów. Czy był sens wchodzić do tej koalicji?

R.C.: Mną się tylko posłużono, a sedno było gdzie indziej. Jednak wejście do koalicji na początku to była słuszna decyzja, bo mieliśmy szansę odegrania ważnej roli w rządzeniu państwem. Zostaliśmy zaproszeni jako równorzędni partnerzy mimo, że mieliśmy 8 posłów. Były negocjacje i spisana została umowa koalicyjna z naszymi postulatami. I, co jest ciekawe, ona nie została odwołana do końca poprzedniej kadencji. Nasze postulaty pozostawały aktualne. Niepodjęcie tej próby, gdy nas zapraszano do negocjacji, byłoby bez sensu. Musieliśmy spróbować. W każdym resorcie, gdzie byli nasi przedstawiciele, wykonaliśmy konkretne działania. Udowodniliśmy, że jesteśmy poważnym i solidnym partnerem. Tylko to się nie przełożyło na nasze polskie postulaty – nie została przeprowadzona ustawa o mniejszościach narodowych, pisowni nazwisk, nazw ulic i tak dalej. Ta lista postulatów nie została wyczerpana, ale niepodjęcie próby byłoby kardynalnym błędem. Udowodniliśmy, że możemy być konkretnym i solidnym partnerem politycznym. W tej chwili jest opinia, że Polacy wchodząc do koalicji, składając deklarację, wykonują swoje zadanie. Negocjacje są trudne, ale jeśli przyjmujemy jakieś zobowiązania, to je wykonujemy. Oczywiście później, jak pan redaktor zauważył, okazało się, że skoro nie byliśmy niezbędni, to zaczęli nas tak właśnie traktować…

K.K.: A jak to się przejawiało?

R.C.: Nasi politycy na posiedzeniach rady koalicyjnej upominali się non stop o nasze postulaty. Kiedy okazało się, po podsumowaniu pierwszego roku, że nie jest to wykonywane, to zaczęliśmy pytać: kiedy nasze postulatu zostaną spełnione? Bowiem zaczęliśmy słyszeć od wyborców, że chwyciliśmy się stołków i nic poza tym. Nasz wyborca chciał widzieć konkretny rezultat. Przykładowo, jak pracowaliśmy w ministerstwie energetyki, to obniżyliśmy koszty energii, dokonaliśmy postępu w dziedzinie strategicznych zadań, żeby Litwa nie była wyspą energetyczną itd. Natomiast nasz wyborca chciał wiedzieć – co z naszymi odwiecznymi postulatami? I tu było zagrożenie na linii my – nasi rodacy, którzy nam zaufali.

K.K.: Czy którąkolwiek z litewskich partii można dziś traktować jako konstruktywnego partnera dla realizacji postulatów Polaków Wileńszczyzny?

R.C.: Tylko mówią, że spełnią nasze postulaty, ale to są tylko deklaracje. Pan nie usłyszy od litewskiego polityka, że czegoś nie można zrobić. Powiedzą, że „robi się” – powołają jakąś komisję roboczą albo ogłoszą, że pracujemy nad projektem ustawy, ale jak przyjdzie czas podejmowania decyzji, to powiedzą że albo ktoś się zwolnił, albo jeszcze jest dodatkowy czas potrzebny. Trzeba konsekwencji, dlatego jestem zaskoczona gdy słyszę od rządu polskiego, że nie będzie on uprawiał polityki ultymatywnej. Czyli nie będzie się domagał pewnej weryfikacji czy podsumowań tego co zostanie zrobione, w jakich terminach. Jeśli trwamy w abstrakcji i nie wymagamy przestrzegania notorycznie łamanego traktatu polsko-litewskiego, to litewska strona robi co chce. Mamy za przykład sytuację szkoły imienia Lelewela. My przegraliśmy nie tylko legendarną szkołę – legendarną „Piątkę”. My przegraliśmy znacznie więcej, przegraliśmy to, co całemu narodowi polskiemu przysługuje, nam jako całości – cudzego nie chcemy, ale swego nie oddamy. Przegraliśmy, bo jako Polacy w Wilnie zostaliśmy osamotnieni, mimo że w Wilnie zrobiliśmy wszystko. A my notorycznie jesteśmy spychani na margines.

K.K.: O co się toczyła i jak przebiegała walka w przypadku Szkoły im. Joachima Lelewela w Wilnie?

R.C.: W zeszłym roku została podjęta przez radę miasta decyzja, że na Antokolu, czyli w dzielnicy stanowiącej jedną trzecią powierzchni Wilna, nie będzie szkoły z polskim językiem nauczania, że Szkoła im. Lelewela zostanie przerzucona do innej dzielnicy. Ta propozycja padła w momencie, gdy w bardzo brutalny sposób wicemer Wilna Valdas Benkunskas przyjechał do społeczności szkolnej i w drodze szantażu przedstawił sprawę tak: otrzymamy status gimnazjum – czyli od 1 do 12 klasy zakończonej maturą, jeśli przerzucimy dzieci do nowej dzielnicy. Należy zauważyć fakt, że decyzje zapadały przy kategorycznym sprzeciwie społeczności szkoły Lelewela, wyrażonym poprzez pisanie petycji, wiece, strajki prośby, podania, zabranie głosu na posiedzeniach Rady przez nauczycieli, rodziców i samych uczniów – nic! Władza koalicyjna liberałów i konserwatystów wie lepiej co dla społeczności polskiej z Antokola jest lepsze! Tak naprawdę wszystkie działania władz są skierowane na to wynaradawianie Polaków.

K.K.: Jaką partię reprezentuje w zarządzie wicemer Bankunkskas?

J.C.: Konserwatystów – Związek Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów. Władze miasta podjęły uchwałę, że szkoła ma zmienić adres, motywując to tym, że nowa siedziba to niby niedaleko – na Żyrmunach i że niby tylko 500 metrów. A to tak, jakby całą prawobrzeżną część Warszawy pozbawić szkoły. Od dworca aż po Niemenczyn – jedna trzecia miasta zostaje bez polskiej szkoły, bo nie ma bezpośredniego dojazdu do nowej siedziby, trzeba około kilometra przejść. Starsi uczniowie jeszcze dojdą, ale co z młodszymi? Rodzice młodszych dzieci wybiorą pobliską litewską szkołę i to jest robione przez urzędników z premedytacją.

Proponowaliśmy rotację litewskich szkół – na Antokolu są bowiem cztery litewskie szkoły. Z kim powstał konflikt? – z progimnazjum litewskim z Antokolskiej 33, z którym polska szkoła dzieli budynek. Przecież to oni mogli przejść na koniec Antokola do innego gimnazjum, a z kolei tamto gimnazjum na Żyrmuny przy ulicy Minties, ponieważ w tym gimnazjum uczą się dzieci od 15 roku życia wzwyż. Tacy uczniowie mogą przejść ten odcinek przez most, przez rzekę, tu nie widzimy problemu. I kwestia narodowościowa nie byłaby zachwiana. Ale, jak widać, władzom Wilna chodzi właśnie o to, by zostawić Antokol bez polskiej szkoły. A Antokol to prestiżowa dzielnica. Szkoła im. Lelewela, niegdyś Szkoła nr 5, to była pierwsza szkoła, która odrodziła po wojnie polskość. Młodzież z tej szkoły była w 1945 i 1946 roku zsyłana do łagrów za walkę o nią. I co ważniejsze, ci uczniowie, którzy wtedy walczyli o szkołę, mają stowarzyszenie „Zawsze Wierni Piątce” , nadal walczą. Piszą pisma do wszystkich instytucji na Litwie i w Polsce, ale nikt im nie odpowiada – od prezydenta, premiera, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aż do minister edukacji narodowej. Nikt z Polski im nie odpowiada, bo forma pisma była niby niepoprawna. Jakby to była by prośba czy błaganie, to by im może urzędnicy odpowiedzieli, ale nie na oświadczenie.

K.K.: O ile mi wiadomo nowa siedziba do której przeprowadzono pod naciskiem władze miejskich Szkołę im. Lelewela, była do tego nieprzystosowana. Uczniów przerzucili do budynku w którym na początku roku szkolnego jeszcze trwał remont. Czy został on zakończony?

R.C.: Ten remont na łeb, na szyję wewnątrz ukończyli. Zgodnie z wytycznymi budowlańców cały ma być ukończony 17 kwietnia 2017 roku. Chcieli wrzucić dzieci 5 września na plac budowy. My, jako radni miasta Wilna z ramienia AWPL, zaprotestowaliśmy, przekonaliśmy radę pedagogiczną i zahamowaliśmy przeprowadzkę na plac budowy. Przed wyborami chcieli błysnąć, że jednak „sprzątnęli”, „uporządkowali” Polaków w Wilnie. W poniedziałek było końcowe dolepianie, doklejanie i we wtorek, 18 października br. dzieci zostały wyrzucone do tej szkoły. Starszacy musieli przenosić ławki, nauczyciele kartony. Szkole im. Lelewela pozwolono nauczać od początku 1 września na podstawie programu technicznego, inżynierskiego, a to jedyna taka szkoła z polskim językiem. Jednak w obecnej sytuacji i tak nie może przyjąć więcej polskich dzieci ze zdolnościami w zakresie nauk ścisłych.

W wyniku przeprowadzki Szkoła im. Lelewela dalej narusza zasadę samej reformy, która trwa ponad 10 lat, bo zgodnie z nią szkoły nie mogą być rozlokowane zbyt blisko siebie. Tymczasem od nowej siedziby Szkoły im. Lelewela jest tylko dwa kilometry do innej polskiej szkoły – imienia Władysława Syrokomli – to bardzo mocna, jedna z największych szkół w Wilnie. To kolejny dowód, że wszystko co robią władze jest podporządkowane wynaradawianiu nas, robią to pod wszystkimi możliwymi przykrywkami, reformy reorganizacje, nawet gdy jest to sprzeczne z zasadami i celami tychże. I ja się obawiam, czy władze nie przyjdą za pół roku i nie każą wybierać, którą szkołę w ofierze składacie bo istnienie obydwu tak blisko siebie narusza bardzo konkretny zapis reformy. To pokazuje nieczyste intencje władz. Zgodnie z Konwencją ramową o ochronie praw mniejszości narodowych nie można ograniczać dotychczasowego stanu posiadania mniejszości. Szkołę, którą budowali swoimi rękami rodzice, wstawiali drzwi i okna, za którą siedzieli w łagrach, przerzucili do innej dzielnicy. W tej kwestii musiałoby zająć stanowisko litewskie ministerstwo edukacji, ale że były wybory… A ze strony polskiej były tylko rozmowy, pan prezydent Duda próbował podobno rozmawiać z panią prezydent Grybauskaitė w Dubrowniku o tej szkole ale ona zbyła go niczym, jak zawsze. Społeczność szkoły jest już wykończona i jakby bezsilna.

K.K.: Kwestia Szkoły im. J. Lelewela to część większej całości czyli tak zwanej „reorganizacji” sieci szkół zarządzonej już dawno…

R.C.: To jest tylko szyld, tu jest drugie dno, bo tu chodzi nie tylko o reformę. Tu chodzi o zniszczenie polskiej szkoły, utrudnienie fizycznego dostępu do polskiej oświaty dla naszych rodaków.Na Antokolu mieszka znaczy procent naszych rodaków. Cegielna, Nowe Dworczany, Antowile in., Szkoła im. Lelewela obsługiwała aż 249 ulic, a teraz one są odcięte. Jeżeli chodzi o miasto Wilno, to są zagrożone cztery szkoły. W samorządach gdzie rządzi AWPL jest wszystko pięknie. W rejonie solecznickim jest 13 gimnazjów z polskim językiem nauczania, jest ponad 30 w rejonie wileńskim. Tam konsultowano się z rodzicami i problemy rozwiązano. Natomiast w mieście Wilnie reforma, jak wspomniałam, trwa ponad 10 lat. W tej chwili w mieście są dwa polskie gimnazja – Jana Pawła II i Mickiewicza, które 10 lat już funkcjonują. Dzięki naszym posłom złożono propozycję, że na obrzeżach miast można założyć maturalną szkołę mniejszości. Są dwa takie gimnazja: Gimnazjum im. Kraszewskiego w Nowej Wilejce i w Grzegorzewie. Pod koniec 2013 r. powstało pojęcie tak zwanego długiego gimnazjum, kiedy można akredytować szkołę z zachowanym ciągiem 1-12 klasy, jako szkołę z profilowanym programem nauczania. Szkoły musiały przeprowadzić negocjacje z samorządem i wybrać profil, a ministerstwo wystawia werdykt, czy szkoła jest przyszykowana. Dużo regionów z tego skorzystało, na przykład Kowno. Nam zależało na czterech dodatkowych szkołach, żeby akredytować je jako długie gimnazja czyli szkoły kończące się maturą. To szkoły: im. Syrokomli, im. Lelewela, im. Konarskiego i w Leszczyniakach. Pierwsze decyzje zapadły w ubiegłej kadencji, gdy byliśmy w koalicji rządzącej w Wilnie. Pierwsze pisma były skierowana do Ministerstwa Oświaty RL.

Niestety po przejęciu władzy w mieście przez liberałów i konserwatystów, oni w lipcu zeszłego roku podjęli decyzję by dziewięciu szkołom mniejszości narodowych, w tym czterem polskim, nie przedłużać akredytacji na prowadzenie pełnego nauczania kończącego się maturą. Lelewela i Leszczynianki zdegradowano do poziomu szkoły podstawowej. W przypadku Syrokomlówki miała być szkoła o profilu chrześcijańskim. Musieliśmy obalić argumenty o łamaniu neutralności światopoglądowej, rozdziale Kościoła od państwa. Wszystkie argumenty odbiliśmy, zatoczyliśmy krąg, ale biskup nie udzielił zgody, bo powiedział, że szkoła może być albo biała albo czarna, bo szkoła ma być katolicka albo w ogóle. A w Kownie takie szkoły są. Zatem Szkoła im. Syrokomli robi drugą akredytację, tym razem na szkołę o profilu humanistycznym, ukierunkowaniu artystycznym.

K.K.: Jaki jest więc właściwie status czterech polskich szkół zagrożonych przez działania władz?

R.C.: Z Lelewelem było kilka zmian, najpierw zdeklasowano ją do statusu szkoły podstawowej, żeby później móc w perfidny sposób negocjować ze społecznością szkoły jej przeprowadzkę. W lipcu przychodzi poprawka do Ustawy o Oświacie, o odłożeniu terminu reorganizacji do 1 września 2017r. Następnie przyjeżdża Benkunskas i mówi: chcecie gimnazjum – dobrze, ale was przerzucimy. Potem po uchwale rady miasta mówią, że zgodzą się na gimnazjum, pod warunkiem, że przerzucimy je do innej dzielnicy od 1 września 2016. Uchwała miasta stanowi, że szkoła Lelewela będzie długim gimnazjum z możliwością ubiegania się o akredytacje, ale pod innym adresem.

Inne szkoły nie uzyskały akredytacji i to w sposób nieodwracalny. Wszystkie szkoły zaskarżyły decyzje Rady Miasta do sądu. Leszczyniaki zdegradowane do poziomu szkoły podstawowej. To samo z Konarskim. 31 sierpnia sąd pierwszej instancji podjął decyzję o utrzymaniu w mocy decyzji władz miasta, że Konarski nie może prowadzić 11-12 klasy. Decyzję szkoła otrzymała 31 sierpnia o godzinie 16:45. Jak my mamy się czuć, kiedy jedziemy na apel 1 września i widzimy, że z sądu do samorządu idzie mailami w odstępie 5 minut taka informacja. Uczniowie 11 i 12 klas przychodzą na rozpoczęcie roku szkolnego, a radni mówią uczniom, że przyszli nie do tej szkoły co trzeba. Dzieci ze łzami, nauczyciele w szoku. Czy normalne państwo demokratyczne przyjmuje takie decyzje, kiedy nawet prawo do odwołania jest niemożliwe? Samorząd przyjął więc decyzję, że nie będzie wyrzucał fizycznie tych starszych dzieci z budynku Szkoły im. Konarskiego, ale klasy 11-12 zostały wcielone do Gimnazjum im. A. Mickiewicza. Nie wiadomo kto za dzieci bierze odpowiedzialność. Nauczyciele przechodzą między szkołami. Dokumenty krążą.

Co do Szkoły im. W. Syrokomli – wszystkie znaki na ziemi i na niebie wskazują, że wszystko będzie dobrze, szkoła jest na Śnipiszkach, niedaleko centrum, za samorządem. To druga co do wielkości polska szkoła w mieście. W szkole na Jerozolimce już zamknięto polski pion nauczania. Coraz mniej naszego stanu posiadania, ponieważ za oświatę w mieście jest odpowiedzialny konserwatysta.

K.K.: Przecież parlament Litwy jeszcze latem zeszłego roku zgodził się na przedłużenie reorganizacji szkół do 1 września 2017 r. To co robi samorząd Wilna jest więc pewną specyficzną nadgorliwością?

R.C.: Tak, to, co robi samorząd jest wbrew poprawce Sejmu. Ona weszła 30 czerwca 2015 roku dzięki między innymi inicjatywie posłów AWPL, a uchwała miasta o degradacji szkół nastąpiła w lipcu tegoż roku. A mamy jeszcze tyle czasu. Pani prezydent Grybauskaitė mówi cały czas o lustrzanym traktowaniu mniejszości – chciałabym być traktowana jest Litwini w Polsce. Na przykład szkoła litewska w Puńsku ma 70-80 uczniów i ma status szkoły średniej. My mamy po kilkuset uczniów i nie możemy uzyskać statusu gimnazjum z maturą. Jeśli jest wola społeczeństwa, nauczycieli, rodziców, uczniów, to dlaczego im tego nie umożliwić? Jeśli większość lokalnych mieszkańców sobie czegoś życzy, to polityk jest zobligowany podejmować odpowiednie decyzje. Degradacja oznacza, że szkoła uczy do 10 klasy, czyli tylko do 16-17 roku życia, nie dając matury, czyli to dalsze ukryte zwalczanie szkolnictwa. Otóż, uczniowie i rodzice będą zmuszeni zdecydować o wyborze szkoły już po 8 klasie, ponieważ gimnazja na Litwie są czteroletnie i lepiej zapewne by uczeń przeszedł okres adaptacyjny w ciągu czterech lat. A nie ostatnich tylko 2, czyli klas 11 i 12. To doprowadzi do samoistnego wykruszania się szkół, które de facto mogą nauczać do 10 klasy.

K.K.: Jakie perspektywy przed polską oświatą na Litwie?

R.C.: W mojej opinii kwestia oświaty wysuwa się na plan pierwszy. Bo jeżeli nie będzie polskiego nauczania, to widzimy, że w ciągu dwóch, trzech pokoleń nie będzie tu Polaków. Mamy 92 szkoły, wliczając oddziały. W 2000 było 120. Jest niż demograficzny, ale nie tylko o to chodzi. Na Wileńszczyźnie mamy szkoły z różnymi językami, na przykład w Solecznikach, gdzie prawie nie ma rdzennych Litwinów, mamy szkołę uczącą języku polskim, rosyjskim i litewskim. Szkoła z językiem litewskim, Gimnazjum 1000-lecia Litwy, jest prowadzona przez ministerstwo, co jest ewenementem i pogwałceniem konstytucji, która stanowi, że szkoły są ogólnokształcące i prowadzone przez samorządy. Tylko na terytorium dwóch rejonów jest łamana konstytucja. My z niżem demograficznym i emigracją musimy rozproszyć nasze dzieci do trzech szkół językowych, jeszcze do tej państwowej ministerialnej, która poprzez różne cuda, poprzez dobrze wyposażone sale, baseny i tym podobne przyciąga dzieci. To się nie sprawdza, bo nasi kochani włodarze przeliczyli się. W pierwszych latach XXI wieku i kolejnych próbowano wcisnąć na siłę dzieci do litewskiej szkoły ale one podupadły, więc została garstka tych szkół. Co ciekawe, ze Szkoły 1000-lecia w Solecznikach dzieci uciekają nie tylko z początkówki, ale z 6-7 klasy do polskiego miejscowego Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego. Dzieje się tak ze względu na wyższy poziom nauczania w Śniadeckim.

A co najgorsze, że w oświatę polską na Litwie zaimplementowano niepewność. I teraz mogą to rozgrywać, bo jest wielu przedstawicieli młodego pokolenia, którzy się wahają do której szkoły pójść, o to pytają Forum Rodziców Szkół Polskich Rejonu Solecznickiego. Bo czy ja zagwarantuję, że nie będzie kolejnych odgórnych, jednostronnych zmian? Ktoś posyła dziecko do 1 klasy i podpisuje ze szkołą umowę, a potem następuje jednostronna zmiana, bez żadnych konsultacji. Teraz obowiązuje ustawa, że trzy przedmioty są wykładane w polskich szkołach w języku litewskim: geografia, historia, nauka o społeczeństwie. Dochodzi nowy ujednolicony program nauczania języka państwowego, który nie jest przygotowany w ogóle. Nauczyciel z polskiej szkoły, nauczyciel lituanista ma przyjść na pierwsza lekcję i mówić tylko po litewsku, dając uczniom tylko literaturę litewską. Ja mówię: owszem, języka litewskiego niech się uczą, niech gramatykę składają, natomiast literatura musi być oddzielona. Nawet lituaniści mi mówią – po co pięciu liryków litewskich na jednym egzaminie? Żeby kopnąć społeczność mniejszości narodowych, kopie się swoich. Po co tak przeładowywać program? Naszym zdaniem konieczne jest oddzielenie języka od literatury. Nasze dzieci oczywiście mają coraz lepszy wskaźnik zdawania egzaminów maturalnych, bo wszystko stawiają na litewski, bo język litewski jest podstawowym egzaminem przy przyjęciu na studia. Natomiast język polski schodzi do lamusa. Poloniści biją na alarm, bo polski nie jest obowiązkowy. Chodzi o marginalizację polskiego. Litwini nie mówią „nie”, mówią: proszę bardzo, uczcie się. Do tego dochodzi fakt, że egzaminy z innych przedmiotów są po litewsku. Urzędnicy mówią, że jest możliwość składania matury po polsku. Chciałabym zobaczyć kogoś, kto idzie na przykład na studia medyczne i składa maturę po polsku. W starszych klasach pojawiają się prośby, żeby specjalistyczną terminologię przyswajać po litewsku. To wszystko jest kosztem języka polskiego i to jest robione z premedytacją.

W naszych szkołach dzieci składają maturę z języka polskiego, podejmujemy decyzje na Radach szkolnych, ale to się nie liczy do ogólnego wyniku branego pod uwagę przy przyjęciach na uczelnie wyższe. Nasze dzieci nie mogą zdawać języka polskiego w ramach obowiązkowego egzaminu z języka obcego. A w szkołach litewskich jest to możliwe z językiem rosyjskim. Rosyjski dzieciak w litewskiej szkole może zdawać język rosyjski jako obcy, a nasz nie może polskiego. Robi to tylko dla patriotyzmu, dla tożsamości narodowej i dla nas rodziców. W tej chwili ja się zastanawiam, czy nasze dzieci nie znają już lepiej języka litewskiego niż polskiego. I potem ktoś przyjeżdża z Polski i się dziwi, że dzieci źle rozmawiają po polsku. To jest widoczny efekt działań władz litewskich i braku jakichkolwiek działań władz polskich.

K.K.: Czy nadal są problemy z podręcznikami dla polskich szkół?

R.C.: Podręczniki są po litewsku. Nie ma tłumaczeń, a jak przetłumaczą, to już wchodzi nowy program. O historii dzieci w naszej szkole uczą się, że Żeligowski okupował Wileńszczyznę. O Armii Krajowej, o Akcji „Burza” nie ma wzmianki, nie ma tematu, wiec jak my możemy kształcić nasze dzieci? W szkole wbijają im do głowy coś innego niż my mówimy im w domu. Dlatego najważniejsza jest oświata. To, czy ja zapiszę nazwę ulicy po litewsku czy po polsku, to nie ma różnicy, jak nie ma oświaty.

K.K.: Chciałbym zapytać o kwestię, która zbyt często ginie w dyskusji o dyskryminacji Polaków na Litwie. Kwestię zwrotu ziemi zabranej niegdyś przez komunistów. W trakcie reprywatyzacji dyskryminowano Polaków?

R.C.: Co do zwrotu ziemi, to jest to kwestia zaprzepaszczona, znów trzeba podziękować władzom RP, że przyglądały się grabieży i milczały. Przez pięć długich lat konsultowałam, pomagałam pretendentom w sprawie zwrotu ziemi. To jest wolna amerykanka, mafia. Po pierwsze, na początku reprywatyzacji nie uznawano polskich, przedwojennych dokumentów własności. Po drugie – przenoszenie ziemi – rzecz niespotykana na świecie, z nieruchomości uczyniono ruchomość. W mieście Wilnie doszło wręcz do „drugiej nacjonalizacji”. Najpierw zwrócono ziemię, a przez 20 lat drzewa wyrosły. W 2007 roku przed kolejnymi wyborami pan Palauskas wystąpił do prokuratury o zbadanie, czy nie narusza to ustawy o przeznaczeniu lasów państwowych, które nie podlegają zwrotowi. Pan Paulaskas wystąpił o przejrzenie wszystkich spraw do prokuratorów, a prokuratura wystąpiła do sądu o anulowanie aktów własności, które były wydane ludziom odzyskującym swoją własność. Prokuratura dopatrzyła się, że na danej działce ziemi są cztery drzewa na krzyż i w niektórych wypadkach nie zwracali całej działki, takich sytuacjach miałam niemało. W Pogirach, gdzie było zalesione terytorium, kobiecinka, nasza Polka, sprzedała sąsiadce działkę półtora hektara za 50 tys. litów, czyli za śmieszne pieniądze, bo to było na początku lat 2000. I później ta sprawa trafiła do sądu. A ta kobieta za uzyskane pieniądze wyremontowała dom, wychowywała samotnie trójkę dzieci. Sąd anulował akt własności do ziemi, a kobieta której sprzedała swoją ziemię, po wyroku sądu wystąpiła o zwrot tych 50 tys. litów. W tej chwili takich spraw w Strasburgu jest około dwudziestu, ludzie odwołali się, ale to trwa już po dziesięć lat i końca nie widać. To jest druga nacjonalizacja.

Teraz jest propozycja – żeby za działki w Wilnie zwracać lasy, nawet nie na Wileńszczyźnie ale w innych częściach Litwy. Ostatnio zwróciła się do mnie pani Rymkiewicz, która miała działkę, dziewiętnaście arów w centrum Wilna. Dostała 2 tysiące euro rekompensaty – to jest absurdalne! Dochodzi sytuacja, że terytorium miasta Wilna jest większe niż terytorium Paryża. Na przykład ludzie, którzy otrzymali zwrot ziemi, płacą czasami podatek 2-3 tysiące euro za swoją ojcowiznę, a nie mogą wybudować nic, bo blisko jest np.: lotnisko. Mają więc obowiązki, a nie mają prawa do dysponowania tą ziemią. Kiedy byliśmy w koalicji rządzącej w Wilnie to staraliśmy się, żeby takim ludziom, skoro mają już nałożone ograniczenia, ulżyć, a nie nakładać podatki.

K.K.: Co z ludźmi, którzy nadal nie dostali nic i czekają na zwrot ziemi przodków? Jest jeszcze na Wileńszczyźnie areał państwowej ziemi z których można by zaspokoić ich roszczenia? To dotyczy szczególnie rejonu wileńskiego wokół miasta.

R.C.: W tym roku niby przekazano samorządowi sprawy zwrotu ziemi, kiedy już praktycznie jej nie ma, gdzie wcześniej tą funkcję wykonywała Państwowa Służba Rolna, tzw. Żemetvarka, to była instytucja podlegająca administracji rządowej. Mierniczy z państwowej służby robili co chcieli, bez żadnej kontroli. W rejonie wileńskim samorząd mógł zwracać działki tylko w Niemenczynie. Można by pisać całe rozprawy doktorskie na temat nieprawidłowości w działaniach Żemetvarki. Wspominałam o problemach naszych ludzi z dokumentami. W tym czasie do rejonu własność do ziemi przenosili ludzie nawet ze Żmudzi. Dla naszych zabrakło. Dużo przeniosło ziemię pod Wilno ludzi z establishmentu politycznego, przykładowo V. Lansbergis z małżonką, inni politycy, sędziowie itd.

Teraz ziemi brakuje. Niektórzy już odstąpili bo nie wierzą w zwrot. Niektórzy musieli płacić ogromne łapówki by cokolwiek uzyskać. Poprzednia minister rolnictwa próbowała przeprowadzić delikatną kontrolę i okazało się, że zdecydowanie najwięcej przekrętów było w odpowiedniku województwa – powiecie wileńskim. To była kontrola po interpelacjach naszych posłów. I już rozeszła się po kościach. Nikt nie chce tego ruszać. Ziemia już została po dwa, trzy razy sprzedana. Drobni właściciele pozostali na swojej ziemi, zawsze pamiętali, że największa wartość to ziemia. Jednak wielu zostało ograbionych. To jest wielki skandal w wolnym, demokratycznym kraju. Ograbienie Polaków. Dlaczego my nie możemy rozwijać przedsiębiorczości? Bo nie ma podstawy, bo nie ma kapitału początkowego. Bo to był kapitał początkowy z którego zostaliśmy ograbieni na samym początku a wszystko to dzięki zaniechaniom, można nawet powiedzieć między innymi przychylności władz RP.

K.K.: Na poziomie centralnym przedstawicielom politycznym ludności polskiej zawsze będzie trudno, bo jest was 6,5 procent z całej ludności co wyznacza w jakiś sposób pułap poparcia waszej partii. Można jeszcze korzystać z poparcia Rosjan, ale to i tak za mało by stać się wielką partią. Może więc droga prowadzi poprzez walkę o decentralizację Litwy, bo przecież właśnie w dwóch rejonach AWPL rządzi od wielu lat, a w kolejnych zdarza się, że współrządzi. W tej chwili kompetencje samorządu na Litwie są bodaj najmniejsze w całej Unii Europejskiej.

R.C.: Z jednej strony tak. Jednak wracając do początku pana pytania. Oczywiście nie jest łatwo uwzględnić w polskiej partii interesy kogoś jeszcze. Jednocześnie jednak widzimy, że coraz więcej głosów jest nie tylko od Polaków, od Rosjan, ale też Litwini zaczynają na nas głosować. Oni wiedzą, że nasze postulaty to nie tylko postulaty mniejszości narodowych, ale też dotyczące normalnego życia każdego obywatela. Tak jest w obecnym programie wyborczym, mamy w nim wiele postulatów dotyczących polepszenia sytuacji socjalnej. Ludzie to zauważyli. A my widzimy, że naszym wyborcą nie jest już tylko Polak czy Rosjanin, ale Litwini również. Przykładowo do Sejmu kandydują nie tylko Polacy, ale wszystkie narodowości. Partia poszerzyła swoją nazwę o Związek Rodzin Chrześcijańskich, łączymy ludzi dobrej woli.

Jeśli chodzi o samorządy to tam gdzie rządzimy to sytuacja jest w miarę uregulowana i jest odzwierciedlenie naszych postulatów i życzeń mieszkańców. We władzach centralnych jako tako, choć ostatnio mamy pogorszenie sytuacji. Najgorzej jest na płaszczyźnie średniej – terenowej administracji rządowej…

K.K.: Czy nie należałoby zatem wyciągnąć jak najwięcej kompetencji od terenowej administracji rządowej i przekazać je samorządowi?

R.C.: Najpierw musimy mieć więcej posłów aby zmienić ustawodawstwo.

K.K.: Wśród litewskich partii czy poszczególnych posłów nie ma takich, którzy opowiadają się za decentralizacją?

R.C.: Z litewskimi politykami niejednokrotnie jest tak, że podejmują decyzję w pewnych kwestiach ważnych dla polskiej mniejszości w ten sposób, że lepiej niech ogół obywateli ucierpi, byle nie dać przy okazji czegoś Polakom. Do tej pory partie litewskie straszą jak nie Moskwą, to Warszawą. A my mieszkamy tu. Tu nasze groby, my tu nie przyjechaliśmy znikąd. Tu nasz los. I żyjemy tu na dobre i na złe. Chcemy żyć w symbiozie, ale nie chcemy by nas traktowano jak obywateli drugiej kategorii. Rządzący muszą nas traktować jak pełnoprawnych obywateli.

K.K.: Czego oczekujecie od władz Polski?

R.C.: Władze Polski powinny zrobić monitoring wypełniania traktatu polsko-litewskiego z 1994 roku. W nim bardzo konkretnie i rzeczowo są spisane wszystkie nasze prawa. O czym wie i Warszawa, i Wilno. Jest coś takiego jak Konwencja Wiedeńska o przestrzeganiu traktatów. Czy znajdzie się w Warszawie mąż stanu, który podejmie takie działania? Jedyne nasze pragnienie, to aby było przestrzegane prawo, nic więcej nie chcemy. Nawet tego nikt nie chce nam zagwarantować. Stosunki między Polską i Litwą to dla nas jakiś „matrix”, jest prawo, ale wszyscy udają, że go nie ma.

Reneta Cytacka – ur. w 1975 w Tawsiunach w rejonie solecznickim. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji, stypendystka Fundacji Fulbrighta. W latach 2003-2006 doradca mera rejonu solecznickiego, następnie sekratarz rady rejonu wileńskiego. W latach 2012-2014 wiceminister energetyki z rekomendacji Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Od 2015 r. radna miasta Wilno. Inicjatorka i liderka Forum Rodziców Szkół Polskich, obecnie Forum Rodziców Szkół Polskich Rejonu Solecznickiego.

12 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. zefir
    zefir :

    Polskojęzyczne tzw władze Polski to niewolniki antypolskiego mitu gyedrojcyzmu,którym zwisa dobro Polaków na Litwie,oraz w Polsce.Dla nich czujność i panika rusofobowa przerasta dobro Polaków tak w Polsce,na Litwie,czy Ukrainie i Białorusi.Tu nie chodzi o racjonalizm,polską rację i jej interesy,tu liczy się rusofobiczny obłęd i wasalstwo wobec usmańskiego Hegemona.

    • wilno
      wilno :

      Tylko niech nie zapominają, jak te bardziej Polacy już ich zdradzali i jeżeli tylko zapachnie ruskim zwycięstwem, to zdradzą Polskę w pięć sekund, oni ruskich znają dobrze i dogadywać sie z nimi umieją, jeżeli bardzo trzeba.

    • kojoto
      kojoto :

      Rudy – podpadłes juz nie raz swoimi opowieściami o “agresji Polskiej na czechosłowacje w 1938”, czy “o mordowaniu jeńców bolszewickich” przez Polaków. Od jakiegos czasu nie chlapnąłeś nic takiego, ale co to ma znaczyc to o Polakach na Wileńszczyźnie? To jakiś sarkazm? Doprecyzujesz?

      • rudy
        rudy :

        Gościu, jak już coś cytować, to cytuj dokładnie, a nie wkładaj mi do ust słów, których nie stosuję. I mówię to, co słyszałem tu na Koronie w adres Polaków na Litwie i jakie są stosunki wobec niej porównując do tych co są z Ukrainy. A dla osobo mądrych, użyłem urywku z pieśni Tomasza Padury.

  2. jank
    jank :

    Już nie mogę słuchać tych bredni o strategicznym partnerze. Ani partner ani strategiczny. Jak przyjdzie co do czego to Litwini albo zwieją jak w 1410 albo przepuszczą ruskich jak w 20-tym. Polsce Litwa nie jest do niczego potrzebna a Polska dla Litwy jest prawie wszystkim. Po prostu politykom polskim nie chce się tracić swojego czasu, sił i nerwów lepiej za jałmużnę kupić sobie spokój sumienia, że niby pomagają, tym bardziej, że to nie z ich kieszeni.

    • wilno
      wilno :

      Według litewskiej historii Polska jest okupantem, także ma litewskie ziemie, według ukrainskiej historii sytuacja jest identyczna, według polskiego rządu to super sojusznik. Oni bardzo szybko mogą zdradzić i co najgorsze poprosić polskich ziem u nowego pana, jak już i było. Krótko mówiąc, to Polska oszukuje sama siebie, co do litwy i ukrainy.