Pełzający separatyzm

Kiedy wydawało się już, że po skutecznym przeprowadzeniu rewolucji na kijowskim Majdanie sytuacja w kraju się uspokoi, przypomniały o sobie tradycyjnie prorosyjskie regiony na wschodzie Ukrainy. Udane obalenie władzy prezydenta Janukowycza i odsunięcie rządu premiera Azarowa wielu ludzi ze Wschodu uznało za zamach stanu. Jednocześnie zaczęto organizować własne „majdany” – chociaż ich cel był zupełnie inny niż u demonstrantów w Kijowie.

Do niedawna prorosyjsko nastawiona ludność lub po prostu ludność narodowości rosyjskiej zamieszkująca Ukrainę była w stanie funkcjonować w głównym nurcie ukraińskiego życia społecznego i państwowego, o ile miała swojego politycznego reprezentanta w Kijowie. Emanacją i przedstawicielem tego typu sił był obalony niedawno prezydent – dla jednych odpowiedzialny za ofiary zastrzelone w Kijowie, dla drugich – legalny prezydent i gwarant stabilności, której pozbawić miał Ukrainę w ich optyce ruch społeczny zakwitły na kijowskim Majdanie. Z pewnością nastąpił jednak pewien psychologiczny przełom.

Takie miasta jak Donieck czy Ługańsk – w których blisko połowa ludności to Rosjanie – z racji bliskich ekonomicznych i kulturowych więzi z Rosją sceptycznie patrzyły na ruchy na rzecz zbliżenia Ukrainy z Unią Europejską. Dość dodać, że w zasadzie wszyscy mówią tu po rosyjsku, zaś sam rosyjski za swój język ojczysty uznaje zdecydowana, bezwzględna większość mieszkańców. Podglebie dla podobnych jak na Majdanie prounijnych nastrojów trudno tutaj znaleźć.

Miejscowa ukraińska tożsamość musi się wobec tego różnić od tej znanej nam z Ukrainy zachodniej czy nawet centralnej. Siłą rzeczy jest ona czymś w rodzaju wariantu wielkiej przestrzeni cywilizacyjnej, za jaką uważa się tzw. russkij mir i z którym miejscowa ludność się identyfikuje. Można nawet zaryzykować tezę, że o ile dla „zapadeńców” nie może istnieć inna Ukraina niż kontr-rosyjska (lub nawet anty-rosyjska), to dla miejscowych nie może istnieć inna Ukraina niż ta, która będzie miała bliskie stosunki z Rosją. Dlatego też za zacieśnieniem więzów z Federacją Rosyjską występują nawet ludzie posiadający tożsamość ukraińską.

Niemniej, demonstracje nie są tutaj tak masowe i liczne jak swego czasu w Kijowie. Jednakowoż teoria i praktyka przeprowadzanych w historii rewolucji mówi jasno, że do sukcesu potrzebna jest stosunkowo wąska grupa inicjatywna oraz obojętność milczącej większości.

W istocie – za Ukrainą mało kto otwarcie występuje w Donbasie. Na murach budynków czy ogrodzeniach można zetknąć się z dość często występującymi napisami głoszącymi, iż Donieck lub odpowiednio Ługańsk to miasta rosyjskie. Gdy pojawi się jakikolwiek napis proukraiński lub choćby drobnych rozmiarów ukraińska flaga, to jest od razu zamazywana, a niekiedy nawet „zdobiona” swastyką. Napisów prorosyjskich nikt nie ośmiela się zamazywać. Z kolei, gdy pod koniec marca grupa studentów zorganizowała w jednym z donieckich centrów handlowych zbiorowe śpiewanie hymnu Ukrainy (w ramach tzw. flash-mobu), obecnych było mniej niż 20 osób. Manifestacje za jednością z Rosją gromadziły zaś po kilka tysięcy osób.

Obecnie wokół budynków administracji obwodowych czy też siedziby Służby Bezpieczeństwa Ukrainy – jak to nastąpiło w Ługańsku – zorganizowane są ograniczone solidnymi barykadami quasi-państwa: „Doniecka Republika Ludowa” i „Ługańska Republika Ludowa”. Uzbrojeni demonstranci okupujący budynki przejęli broń z magazynów SBU, wokół trwają mityngi z hasłami skierowanymi przeciwko nowym władzom w Kijowie lub mianowanym przez nie lokalnym gubernatorom. Zaczęło dochodzić do tego, iż patrole lokalna samoobrona przeprowadza wraz z milicją, która nie chce występować przeciwko prorosyjskim aktywistom.

Z pewnością nie sprostały zadaniu nowe władze – ulica mówi głośno o tym, że boi się represji wobec języka rosyjskiego. Uchylenie ustawy językowej wprowadzonej przez poprzednie władze nagromadziło spory kapitał nieufności wobec nowego rządu. Ten ostatni zdaje się nie kontrolować właściwie sytuacji we wschodnich regionach, z innych miast dochodzą już sygnały o kolejnych przejęciach budynków służb mundurowych i administracji.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że mundurowi boją się, iż podzielą los dawnych „berkutowców” zwolnionych ze służby przez nowe władze. Nie mają zamiaru popierać nowej władzy i dlatego przechodzą na stronę prorosyjskich manifestantów.

Same manifestacje przebiegają spokojnie i gdyby nie krańcowo różne hasła, to byłyby one niemal lustrzanym odbiciem kijowskiego Majdanu. Tutaj także wolontariuszki wcielają się w rolę kucharek i rozdają kanapki, gorące posiłki i napoje, również i tu zorganizowano samoobronę i inne oddziały paramilitarne. Miejscowi aktywiści uznali z kolei, że mają także przyzwolenie na zajmowanie budynków administracji, skoro tego samego dokonywali aktywiści Majdanu. Doszło nawet do tego, że na szczycie masztu na budynku donieckiej rady obwodowej wywieszono flagę Federacji Rosyjskiej, która znajduje się tam już prawie tydzień.

Aktualnie na Wschodzie mamy do czynienia ze swego rodzaju implozją struktur państwa ukraińskiego rozumianego jako formacje posłuszne władzy w Kijowie. Te ostatnie nie mogą pozwolić sobie na coraz bardziej jawny separatyzm i utratę autorytetu w oczach społeczeństwa. Separatyści z kolei nie mogą przewlekać swojej „rewolucji”, gdyż stracą milczące przyzwolenie obojętnej większości, która zacznie domagać się uporządkowania sytuacji. Dla losów Ukrainy decydujące będzie, czy ludność będzie widziała stabilizatora we władzach w Kijowie czy też – czego nie można wykluczyć – w Federacji Rosyjskiej.

Kurier Galicyjski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply