Integracja to nie jest wcale gra, w której wszyscy wygrywają. Ten model najlepiej służy silnym gospodarkom. To one napisały te reguły. A mniejsi mogli je przyjąć albo odrzucić – przekonuje polski ekonomista Leon Podkaminer.

Ekonomista twierdzi, że Polskę czeka znaczne spowolnienie gospodarcze na wzór Grecji czy Portugalii, a takze bogatszych krajów Europy Wschodniej:

Mamy przykłady mnóstwa krajów, które przez pierwszych pięć, dziesięć albo piętnaście lat po wejściu w eksperyment integracji prosperowały świetnie. Tak się przynajmniej wtedy wszystkim wydawało. Cała Europa Południowa przez wiele lat po akcesji miała się doskonale. Wydawało się, że Grecja i Portugalia lada chwila nadrobią cały rozwojowy dystans dzielący je od bogatego Zachodu. Ale potem to się zawsze kończyło. Przychodził kryzys albo spowolnienie. Z którego, mimo wielkich wysiłków, te kraje nie potrafią wyjść. Nie widzę żadnego powodu, żeby Polska miała jakoś szczególnie się od nich różnić. Zresztą w naszym regionie to już się dzieje. Doświadczają tego od kilku lat kraje bogatsze od Polski. Czechy i Węgry od kilku lat drepczą w miejscu. Słowenia – kiedyś cudowne dziecko tej części Europy – wręcz się względem reszty cofa. A i Polska – mimo najlepszych wskaźników makroekonomicznych w regionie – wcale nie dogania Europy w jakimś szalonym tempie”– mówi Podkaminer. Ekonomista dodaje, że Polska w Unii Europejskiej jest skazana na peryferyjność:

“Kraje peryferyjne i zacofane zawsze w pierwszym zetknięciu z nowymi bodźcami idą odważnie do przodu. Ale potem dochodzą do ściany. To widać nie tylko na przykładzie południa czy wschodu Europy. Podobnie było z NRD. Tuż po zjednoczeniu Niemiec wydawało się, że wschodnie landy zaraz doszlusują do reszty. Ale one zatrzymały się na poziomie 60 proc. zachodniego poziomu PKB. I teraz się wręcz cofają. Podobnie południowa część Włoch, która najpierw trochę nadgoniła. A potem znowu odpadła. Dzieje się tak dlatego, że gospodarki peryferyjne nie mogą przeskoczyć swoich własnych ograniczeń. Szybko dopasowują się do nowego układu sił i zajmują w nim właśnie takie peryferyjne miejsce. A ich zacofanie się utrwala. To dlatego piękny unijny postulat gospodarczej konwergencji jest obietnicą bez pokrycia”– argumentuje.

“Integracja na warunkach zapisanych w unijnych traktatach nie jest neutralna. To nie są reguły równie dobre dla wszystkich. Albo, jak to niektórzy zwykli mawiać, ta słynna gra, w której wszyscy wygrywają. Ten model najlepiej służy silnym gospodarkom. To one napisały te reguły. A mniejsi mogli je przyjąć albo odrzucić”– dodaje ekonomista. Ponadto, opisuje on, jak z wyjściem z peryferii poradził sobie jeden z “azjatyckich tygrysów”:

“Koreańczycy podjęli strategiczną decyzję, że mają własny pomysł na budowanie ładu gospodarczego. I w ogóle nie słuchali instytucji międzynarodowych, takich jak MFW czy Bank Światowy, które co jakiś czas ponawiały próbę nawrócenia ich na takie przykazania konsensusu waszyngtońskiego jak prywatyzacja czy deregulacja. Zamiast tego Seul konsekwentnie stosował politykę narodową w odniesieniu do przemysłu, handlu czy inwestycji zagranicznych. Z początku Koreańczycy nie otwierali się na wolną konkurencję, w której nie mieli żadnych szans. Zrobili to dopiero później, gdy udało im się położyć fundamenty pod dobrze funkcjonujące instytucje”– mówi Podkaminer. Zaznacza on, że podobną drogę wybrały Wery rządzone przez Viktora Orbana:

“Jeśli spojrzymy na to z ekonomicznego punktu widzenia, to tak, w gruncie rzeczy polityka Orbana jest właśnie próbą wybicia się z peryferyjności na niezależność. Widać tam próbę ograniczenia wyciekania kapitału za granicę poprzez lepszą regulację banków czy likwidację węgierskich odpowiedników OFE. Ale szczerze mówiąc, nie wiem, czy Węgry – jako kraj jednak mały i obecnie mocno w Unii stygmatyzowany – udźwigną tę rolę. Mam poważne wątpliwości, czy Budapeszt jest w stanie zmienić konstrukcję całej Unii. Co innego Polska, kraj dużo większy – i trudniejszy do zepchnięcia w narożnik – miałaby taką możliwość. Ale żeby tak się stało, polskie elity musiałyby same wiedzieć, co jest dla Polski dobre. A na razie, po tych 10 latach w Unii, takiej refleksji tutaj nie widzę”– opisuje ekonomista.

forsal.pl / Kresy.pl

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. krok
    krok :

    Czy to, że jesteśmy i dalej będziemy obywatelami unii II kategorii ma jakieś znaczenie ? Moim zdaniem nie, bo obecnie i wcześniejsze rządy każdą porażkę Polaków potrafią nazwać sukcesem. Doszło do tego, że sukcesem nazywa się Powstanie Warszawskie, to nic, że 200 tys kwiatu Polskiego poszło do piachu. Ważne, że można to przekuć w sukces i ogłosić się spadkobiercą walecznych powstańców, odsłaniać kolejne pomniki, głosić wolnościowe przemówienia. Tusk obecnie panujący król eurokołchozu, będzie robił wszystko, żeby Polacy nie wybili się za bardzo. Obecnie w mediach próbuje się sprzedać wieści dla ludu, że brakuje 150 tys rąk do pracy, że niby tak dobrze w Polsce płacą, a nie chcą pracować. Już opłaceni redaktorzy szykują medialne podwaliny do przekonania Polaków, że jest potrzebny desant pracowników z Ukrainy.