Z Władimirem Bieszanowem, białoruskim historykiem, rozmawia Piotr Falkowski z “Naszego Dziennika”.

Jak Pan ocenia publikację niektórych materiałów z rosyjskich archiwów na temat Powstania Warszawskiego?

– Te dokumenty są o tyle interesujące, że pokazano oryginały. Jednak nie przynoszą one żadnej nowej informacji, wszystko to było znane i opublikowane w różnych pracach. Warto tylko zauważyć, że Stalin w odróżnieniu od swoich późnych apologetów nie powoływał się na zmęczenie wojsk sowieckich i rozciągłość komunikacji. Takiego pojęcia jak „zmęczenie wojsk” w Armii Czerwonej nie było i tego czynnika nie brano pod uwagę przy planowaniu operacji. Jedyną przyczyną przejścia do defensywy było „wyczerpanie wojsk”.

Szef Rosarchiwu tłumaczy zatrzymanie pochodu sowieckich wojsk przyczynami wojskowymi, czyli silnym oporem Niemców.

– Dnia 28 lipca 1944 roku, trzy dni przed początkiem Powstania, fronty otrzymały dyrektywę o kontynuowaniu operacji „Bagration”, w tym by „skierować uderzenie na kierunek północno-zachodni, sparaliżować wrogą obronę na Narwi i Wiśle i planować natarcie na Toruń, Łódź, Częstochowę i Kraków”, to jest 150 km na zachód od Warszawy. I nikt z marszałków nie sprzeciwiał się, nie skarżył się na rozciągłość komunikacji i brak wojsk. Tym niemniej prawie cały sierpień 1. Front Białoruski był bezczynny, a następnie półtora miesiąca dwoma armiami bezskutecznie atakował nikomu niepotrzebny przyczółek modliński. W ogóle w mojej ocenie przyczyna letargu Armii Czerwonej leży nie w płaszczyźnie wojskowej, a politycznej. Podczas pierwszego spotkania Mikołajczyk od razu przypomina Stalinowi, że sowiecko-polska umowa z 30 czerwca 1941 r. nie została zerwana, a mówi ona wprost o przywróceniu przedwojennej wschodniej granicy Polski, co w 1944 roku było dla Stalina absolutnie nie do zaakceptowania.

Strona rosyjska cały czas podkreśla, że polski rząd nie uzgodnił wybuchu Powstania z dowództwem sowieckim.

– Myślę, że ogólnie plan „Burza” nie był tajemnicą dla Stalina. Nie mógł on zgodzić się na jego cele po tym, jak zerwał kontakty z polskim rządem w Londynie i postawił na komitet lubelski. Dlatego już 4 sierpnia angielskie lotnictwo, startując z Włoch, zaczęło zrzucać zaopatrzenie Warszawie, a Moskwa „odcięła się od warszawskiej awantury” i pod takim obłudnym pretekstem zakazała lądowania tych samolotów na swoim terytorium. Zaskoczenie pojawiało się jedynie w tym, że o ile pamiętam, początkowo Warszawa nie wchodziła do planu „Burza”, a Powstanie rozpoczęło się wcześniej, niż zaplanowano. Podjęcie we wrześniu próby pomocy Warszawie miało charakter demonstracyjny i już nie mogło przyczynić się do zwycięstwa Powstania. Czemu by nie pomagać, skoro „awantura” już się zawaliła. Andriej Artizow tylko to potwierdza.

Podobno wstępny plan Armii Czerwonej zakładał zdobycie Warszawy 6 sierpnia 1944 roku.

– Wojska sowieckie planowały w ramach operacji „Bagration” kontynuowanie natarcia. Zakładano, że front w pierwszej połowie sierpnia znajdzie się 150 km na zachód od Warszawy, gdzieś na linii Toruń – Łódź – Częstochowa. Takie były polecenia. Konkretna data wejścia do Warszawy nie była istotna, ale oczywiście w ramach planów Stawki [najwyższego dowództwa ze Stalinem na czele] należało mniej więcej wtedy przekroczyć Wisłę. Chciano ze względów propagandowych, żeby Warszawę zdobywały oddziały złożone z Polaków, czyli dywizja Berlinga. Jak wiadomo, ten plan został wstrzymany, a o przyczyny dalszych wypadków toczy się spór.

Czy to możliwe, że Powstanie Warszawskie było dla Związku Sowieckiego wydarzeniem nieoczekiwanym, jak można sądzić z przebiegu rozmów Stalina z premierem Mikołajczykiem?

– Nie sądzę, że tak było. Strona sowiecka musiała mieć informacje o przygotowaniach do Powstania. Może nie o konkretnej dacie i szczegółach działań Armii Krajowej. Cała operacja „Burza” rozpoczęła się przecież wcześniej, i to na polskich Kresach Wschodnich, więc Kreml musiał być na bieżąco z doniesieniami o aktywności polskiego podziemia na terenach, które zajmowała armia sowiecka. Mogło być tak, że wywiad donosił Stalinowi o rzeczach, o których Rokossowski mógł wcale nie wiedzieć. Stalin mógł przed Mikołajczykiem udawać nieznającego sytuację. W każdym razie Stalin nie miał najmniejszego zamiaru pomagać Powstaniu, bez względu na to, co głosiła sowiecka propaganda i co obiecał Mikołajczykowi. W odniesieniu do Mikołajczyka i polskiego rządu w Londynie Stalin miał już wyrobiony pogląd i określone zamiary. Z jednej strony coś mu obiecywał, ale jednocześnie pojawił się PKWN i tak zwany rząd lubelski, który ogłosił się w tym czasie jedyną legalną władzą na terenie Polski i został uznany przez ZSRS. Wtedy w Moskwie Stalin postawił przed Mikołajczykiem dwie kwestie. Po pierwsze, wejście do komitetu lubelskiego lub przynajmniej współpraca z nim. A po drugie, pozostawała kwestia granic w sytuacji, gdy pakt Ribbentrop-Mołotow stał się nieważny. Tu rząd londyński stał na stanowisku granic przedwojennych, których nie uznawał Stalin. Do żadnego porozumienia nie mogło wówczas dojść.

To wtedy Stalin zadecydował, że w żaden sposób nie pomoże Pow- staniu?

– To było oczywiste od samego początku. Jedynie propaganda nieco się wahała i dopiero 12 sierpnia była pierwsza depesza agencji TASS o Powstaniu. Stwierdzała ona, że Powstanie wybuchło bez uzgodnienia z dowództwem sowieckim i pełną odpowiedzialność za wydarzenia w Warszawie bierze na siebie polski rząd emigracyjny w Londynie. Taką wypracowano wtedy formułę i była ona powtarzana we wszelkich wypowiedziach na temat Powstania bardzo długo, właściwie jest wykorzystywana do tej pory. Mnie osobiście dziwi w ogóle to, że Mikołajczyk liczył na pomoc Stalina. Przecież jednym z celów Powstania było niedopuszczenie do przejęcia przez siły sowieckie władzy w stolicy Polski. Generał Bór-Komorowski w swoich rozkazach pisał, żeby nie wpuszczać Armii Czerwonej, żeby nie rozbierać barykad, propaganda AK mówiła o sowieckiej okupacji. Jak Rokossowski miałby iść im na pomoc? Czy Mikołajczyk oczekiwał, że Armia Czerwona przekroczy Wisłę i pójdzie dalej na zachód, a Warszawę zostawi dla niego? No przecież jasne, że nie. Stalin nie po to zerwał stosunki z rządem londyńskim i utworzył komitet lubelski, żeby pomagać Mikołajczykowi i lojalnym wobec niego siłom w kraju, które miały charakter antysowiecki.

Jednak Stalin we wrześniu jakby zmienił stosunek do Powstania. Między innymi zezwolono na lądowanie i tankowanie zachodnich samolotów dostarczających zaopatrzenie dla powstańców.

– No tak, nawet sami zaczęli prowadzić zrzuty. Ale to nie był efekt zmiany stosunku do Powstania, tylko kolejna gra. Było już jasne, że Powstanie upadnie. Z politycznego punktu widzenia dla Kremla było jednak kłopotliwe to, że w Warszawie toczą się walki z Niemcami, a oni siedzą i nic nie robią. Amerykanie i Anglicy pomagają, a oni nie. Więc chcieli pokazać, że też coś robią. Wtedy były też próby przeprawiania się przez Wisłę przez grupy żołnierzy z polskiej dywizji. Sowieci rozumieli jednak, że te działania nie mogły niczego zmienić i Powstanie było skazane na porażkę.

Ale zatrzymując się tyle czasu na Wiśle, Stalin ryzykował, że nie zdąży do Berlina przed zachodnimi aliantami.

– Latem 1944 r. do Berlina było jeszcze daleko. Amerykanie byli jeszcze we Francji. Dla nich też szybkie dojście do Berlina było nierealne. Podczas konferencji w Teheranie zdecydowano, że Berlin i tak zostanie oddany Stalinowi. Chociaż Stalin akurat nie ufał do końca żadnemu z sojuszników.

Co właściwie wojska sowieckie robiły tyle czasu po upadku Powstania. Weszły do Warszawy dopiero 17 stycznia, trzy i pół miesiąca po kapitulacji powstańców.

– Praktycznie nic. Próbowali oczyścić przyczółek narewski, zajęli Pragę i właściwie stali na linii Wisły. Oczywiście duże znaczenie miało zdobycie Warszawy, byłaby to pierwsza „wyzwolona” przez Armię Czerwoną europejska stolica. Ale były też trudności natury wojskowej. W październiku i listopadzie trwały bardzo ciężkie walki o wyjście na Morze Bałtyckie. Poniesiono ogromne straty. To samo na froncie karpackim. Jesienią 1944 r. powstał poważny kryzys braku żołnierzy w Armii Czerwonej. To był jedyny raz, gdy pobór objął 17-latków. Pod Warszawą dużą część armii stanowili Białorusini, Ukraińcy i Mołdawianie: w obwodach rosyjskich – smoleńskim czy riazańskim – zabrakło już młodych mężczyzn. O ile Niemcy narzekali na brak paliwa i amunicji, o tyle dowódcy sowieccy mieli pełnię sprzętu, a nie było żołnierzy. Po drugie, Niemcy na Wiśle stawiali ciężki opór. Po trzecie, powstał już nowy plan strategiczny. Nie chodziło tylko o zdobycie Warszawy, ale miała się zacząć wielka operacja obejmująca sforsowanie Wisły, Odry z wyjściem na Berlin (operacja wiślańsko-odrzańska) i należało na nią zgromadzić odpowiednie siły. Natarcie miało zacząć się z początkiem roku. Plan przewidywał dwa etapy: przejście przez Wisłę i zajęcie obszaru całej obecnej Polski, a następnie szturm na Odrę i zajęcie praktycznie z marszu Berlina. Berlin chciano zdobyć 8 marca.

Jak wygląda możliwość badania historii Powstania Warszawskiego z punktu widzenia sowieckiego?

– To zależy, na jakim poziomie szczegółowości mają być prowadzone te badania. Jeśli chodzi o naprawdę poważne źródła, to są one najczęściej niedostępne. To dotyczy mnóstwa materiałów historycznych. W Rosji nawet postanowienia Komitetu Rewolucyjnego z 1918 r. wciąż są utajnione. Co dopiero mówić na przykład o danych wywiadu sowieckiego z drugiej wojny światowej. Znany historyk i pisarz Mark Sołonin złożył do moskiewskiego archiwum przechowującego dokumenty MSZ wniosek o możliwość zapoznania się z dokumentami dotyczącymi paktu Ribbentrop-Mołotow. W odpowiedzi otrzymał spis sowieckiej literatury na ten temat, z którą radzono mu się zapoznać. Chociaż postanowienia paktu nie są już żadną tajemnicą, to z dokumentami nie można się zapoznać. W Rosji uprawianie historii wróciło do poziomu z czasów ZSRS. Obowiązuje sześciotomowa „Wielka wojna ojczyźniana” wydana w czasach Chruszczowa i to jest oficjalna wykładnia wojennych dziejów kraju. Dotyczy to także szkolnych programów i podręczników. Za objaśnianie historii wzięli się urzędnicy, w tysiącach egzemplarzy sprzedawana jest na przykład książka „Mity o Rosji” autorstwa ministra kultury Władimira Miedinskiego. Do tego weszło prawo zakazujące obrażania pamięci dokonań Armii Czerwonej w czasie wojny, co jeszcze bardziej ograniczy swobodę badań i publikowania.

W Polsce toczą się spory o sens Powstania Warszawskiego. Co na ten temat sądzą badacze na Wschodzie?

– Myślę, że też jest podział. Z tym że w Polsce spór dotyczy ocen, a u nas faktów. Z jednej strony są ci, którzy chcą wiedzieć, jak w rzeczywistości było, a z drugiej obrońcy wersji oficjalnej. To zupełnie inny rodzaj problemów. Dopóki się nie ustali faktów, rozważanie kwestii alternatywnych scenariuszy nie ma sensu. Ja osobiście rozumiem powstańców. Armia Krajowa rozpoczęła swoją walkę, kiedy jeszcze Stalin był sojusznikiem Hitlera. Nie mogli tak oddać kraju bez walki, nawet jeśli z wojskowego punktu widzenia nie mieli szans powodzenia.

Dziękuję za rozmowę.

źródło: “Nasz Dziennik”

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. joanita
    joanita :

    Dlaczego my Polacy za swoje błędy i swoją głupotę zawsze winimy innych. Przecież już przed ogłoszeniem “burzy” wiadomy był stosunek naszych pseudo sprzymierzeńców i Rosjan do sprawy polskiej . A my świadomie brnęliśmy w to bagno zostawiając za sobą tysiące poległych niszcząc i pomagając zdrową substancje narodu. I naszej winy tu nie ma.