Z Dougiem Bandowem, specjalistą od spraw międzynarodowych w Cato Institute w Waszyngtonie, rozmawia Łukasz Sianożęcki z “Naszego Dziennika”.

Rosja rękami separatystów dąży po cichu do zajęcia kolejnych terenów na wschodzie Ukrainy, tymczasem Zachód milczy. Czy po zajęciu Krymu wyczerpały się już wszystkie groźby państw NATO i Unii Europejskiej?

– Bezczelna aneksja Krymu przez Rosję wywołała falę licznych projektów i propozycji, aby w jakiś sposób ożywić NATO. Te postulaty kierowano z milczącym domysłem, że w pozycji lidera w tym procesie znajdą się Stany Zjednoczone. Tymczasem wśród amerykańskich elit panuje przekonanie, że takie działanie może uczynić USA krajem mniej bezpiecznym. Postaram się wyjaśnić, co się za tym kryje. Przez większą część swojej historii Stany Zjednoczone unikały czegoś, co Jerzy Waszyngton określał mianem „kłopotliwych sojuszy”. W czasie II wojny światowej oraz zimnej wojny Waszyngton wspierał przyjazne kraje, aby zapobiec zdominowaniu Eurazji przez wrogie siły. Upadek komunizmu wyeliminował scenariusz całkowitego zawładnięcia Starym Kontynentem przez jedno z autorytarnych państw. W związku z tym NATO wypracowywało nowe scenariusze, w których mogłoby sprawnie działać, jednocześnie rozszerzając pole swoich poczynań na regiony, które można określić mianem „wysoce wrażliwych” dla Rosji. Oznacza to, że obecnie Biały Dom postrzega jakiekolwiek plany bardzo mocnej odpowiedzi na działania Rosji na Ukrainie za zbytnie ryzyko.

A jakie ryzyko jest w stanie podjąć Waszyngton dla wsparcia Kijowa?

– Myślę, że zaangażowanie, na jakie zdecyduje się obecnie Biały Dom, sprowadza się do słów Baracka Obamy, który powiedział, że „samoloty NATO patrolują dziś niebo nad państwami bałtyckimi, wzmocniliśmy naszą obecność w Polsce i jesteśmy przygotowani, aby uczynić więcej”. Oznacza to mniej więcej, że amerykański prezydent jest gotów pomagać swoim sojusznikom z NATO – bliskim sąsiadom Ukrainy – ale już niekoniecznie samej Ukrainie. Świadczyć mogą o tym choćby słowa anonimowych przedstawicieli łotewskich władz, którzy wyrażają ochotę, aby na terytorium ich kraju stacjonowało kilka szwadronów amerykańskich żołnierzy, a na ich wodach terytorialnych „być może nawet lotniskowiec”. Na takie rozwiązania jest zgoda zarówno w Ameryce, jak i w samym Sojuszu.

Na Ukrainie jest nadal niespokojnie, może dojść do kolejnej rosyjskiej agresji. Czy wobec takich aktów Sojusz powinien pozostawać milczący?

– Sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen podkreśla od pewnego czasu, że członkowie Paktu „zwiększą swoją współpracę militarną z Ukrainą”, w tym zwiększą pomoc w kwestii modernizacji jej armii. Większość analityków zrobiłaby już dziś z Kijowa sojusznika NATO, poza przyznaniem mu tego miana. Dla przykładu Kurt Volker z McCain Institute stwierdza, że każda dalsza napaść na terytorium Ukrainy poza Krym stanowi bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa NATO i będzie musiała się spotkać z odpowiedzią ze strony Sojuszu. Także inni eksperci radzą jak największe zacieśnienie wzajemnych kontaktów, postulując od „postawienia natowskich zasiek, w postaci jednostek ćwiczebnych i doradców w zachodniej Ukrainie” aż po „rozstawienie brygad wspieranych przez amerykańskie myśliwce F-22 na każdej z dróg prowadzących na Krym”. Spośród przedstawicieli amerykańskiej władzy najdalej w swoich postulatach poszli senatorowie John McCain i Lindsey Graham, którzy nalegają na jak największe wzmocnienie współpracy wojskowej USA z Ukrainą, Mołdawią i Gruzją, oraz John Bolton, który powiedział, że zarówno Gruzja, jak i Ukraina powinny być włączone na jasną ścieżkę prowadzącą do członkowstwa w NATO.

Nie jest to więc do końca tak, że USA „umywają ręce” w kwestii Ukrainy?

– Wśród przedstawicieli władz w Waszyngtonie panuje przekonanie, że to właśnie państwa Europy mogą i powinny zrobić w tej sprawie więcej. Niemniej jednak wszystko wskazuje na to, że Europejczycy nie zdecydują się na poważniejszy ruch, jeśli nie będą mieli gwarancji bezpieczeństwa ze strony USA. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, iż nawet minimalne zaangażowanie państw Zachodu, jakim są sankcje, wywołuje wściekłość Rosji. To pokazuje, że państwa UE z PKB przewyższającym ośmiokrotnie rosyjskie mogłyby nawet w samych sprawach gospodarczych zdziałać dużo więcej, jeśli tylko by się na to zdecydowały. Ukraina więc nie może polegać tylko i wyłącznie na Stanach Zjednoczonych. Tak bowiem postępowała Gruzja w 2008 roku, składając całą swoją nadzieję w rękach Waszyngtonu. Liczenie na to, że amerykańska armia odpowie zbrojnie na agresję Rosji, okazało się zgubne. Tak samo teraz zbyt jawne zaangażowanie się USA we wspieranie militarne Ukrainy mogłoby wywołać identyczny efekt. Uważam więc, że o ile Ameryka oczywiście powinna sympatyzować z demokratycznymi aspiracjami narodu ukraińskiego, wspierając je i potępiając zbrodnie Rosji, o tyle nie powinna składać żadnych militarnych gwarancji Kijowowi.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Nasz Dziennik

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply