Czas tęsknoty, czas przebudzenia

– Przymykanie oczu na symbolikę banderowską i na odwoływanie się Ukraińców do tradycji UPA jest błędem. Argument, że na razie trzeba to przemilczeć, bo Ukraina znajduje się w fatalnej sytuacji, a na dodatek mamy wspólnego wroga, jest chybiony – mówi mieszkający w Londynie Adrian Grzegorzewski, autor zbierającej pochlebne recenzje książki „Czas Tęsknoty”, w rozmowie z Piotrem Gulbickim z londyńskiego “Dziennika Polskiego”.

Z perspektywy Londynu dobrze widać problematykę stosunków polsko-ukraińskich?

Jak z każdej innej. Wszystko zależy od tego, jak podchodzimy do tematu.

A pan jak podchodzi?

Chcę pokazać, jak jest naprawdę, gdyż przez lata narosło mnóstwo mitów i kłamstw na ten temat. W okresie komunizmu w ogóle nie wspominano o Rzezi Wołyńskiej, chciano wymazać fakt, że na Wschodzie żyli Polacy. Mówiło się za to o walkach z UPA w Bieszczadach, redukując cały konflikt do tego obszaru.

Stąd pomysł na książkę?

Pierwotnie myślałem o zupełnie innym temacie, planowałem opowieść o tym, co by było, gdyby nie podjęto decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Miałem w głowie ułożoną całą fabułę, wymyśliłem dwójkę bohaterów, Polaka-powstańca i jego ukochaną Ukrainkę, musiałem jednak napisać w jaki sposób doszło do ich spotkania. A ponieważ moja mama urodziła się w Rychcicach, wiosce pod Drohobyczem, postanowiłem, że bohater książki, Piotr, pozna swoją miłość właśnie tam. Wysłałem go na wakacje do Bedryczan, miejscowości wzorowanej na Rychcicach, gdzie spotyka Swietę, córkę miejscowego działacza Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Kilkanaście stron wprowadzenia rozrosło się do kilkudziesięciu i nagle okazało się, że powstaje ciekawa historia rodzącej się trudnej, kresowej miłości. Plan się zmienił i zamiast alternatywnej historii Powstania Warszawskiego powstała książka, której akcja toczy się głównie na Kresach. A ponieważ w czasie wojny były one areną krwawych mordów na Polakach dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów spod znaku UPA, obrałem nowy cel. Poczułem, że muszę przekazać, szczególnie młodym rodakom, prawdę o tym, co naprawdę się tam wydarzyło.

Książka zbiera pochlebne recenzje i dobrze się sprzedaje.

Bardzo się cieszę, bo pracowałem nad nią ponad dwa lata. Może niespecjalnie systematycznie, gdyż na początku nie miałem wydawcy i nie byłem zobligowany terminem, jednak kiedy już podpisałem kontrakt z wydawnictwem ZNAK sytuacja się zmieniła.

Sporo kłopotów sprawiły mi szczegóły, których trzeba było dopilnować. Na przykład, kiedy pisałem o tym, że listonosz dostarcza list polecony, musiałem upewnić się, że wtedy takie przesyłki już były. Z kolei jeśli żołnierz przykładał do ramienia karabin Mauser, trzeba było sprawdzić jak wyglądają przyrządy celownicze. To żmudna, ale satysfakcjonująca praca.

„Czas Tęsknoty” opowiada o stosunkach polsko-ukraińskich…

… przedstawionych na kanwie losów Piotra i Swiety, ich miłości i rozłąki. Poznają się tuż przed wybuchem II wojny światowej i szybko zostają przez nią rozdzieleni. Oprócz wojennej zawieruchy na ich drodze pojawia się zazdrosny o Swietę ukraiński narzeczony, podwładny jej ojca, jest napięta sytuacja pomiędzy Polakami i Ukraińcami, są wrogowie i przyjaciele. To, co w pierwszej chwili miało być niewinnym uczuciem, przeradza się w mechanizm pchający ich do przodu i pozwalający walczyć o przetrwanie.

Książka jest literacką fikcją.

Fikcyjni są główni bohaterowie, ale ich losy zostały ukazane na tle prawdziwych wydarzeń. Przy konstruowaniu fabuły zmieniłem nazwy miejscowości w których dzieje się akcja. Wprowadziłem również nieistniejące nazwy geograficzne. Pamięć o wydarzeniach, które miały miejsce na Wołyniu, jest bowiem wciąż tak żywa, że zdecydowałem się ją uszanować. Nie ma więc Rychcic, są Bedryczany; nigdy nie było Małyk czy Mierosławia. Świadomie zdecydowałem się stworzyć fikcyjną geografię, żeby ludzie, którzy wciąż pamiętają krwawe rzezie, nie czuli, że przeinaczam wydarzenia w których uczestniczyli oni bądź ich bliscy i traktuję je instrumentalnie. Natomiast same opisy dotyczące ginących na Wołyniu Polaków oraz towarzyszące temu praktyki są prawdziwe, może tylko w nieco złagodzonej formie.

Żeby czytelnicy mogli przez nie przebrnąć?

Dokładnie tak. W czasie wojny stosunki polsko-ukraińskie były jednoznaczne. Ośmieleni tym, że Polska została powalona na kolana, nasi sąsiedzi przystąpili do przeprowadzenia okrutnych czystek etnicznych, żeby stworzyć niepodległe, jednorodne narodowościowo państwo. Rozmowy toczone przez przedstawicieli polskiego rządu w Londynie z dowództwem UPA, mające zakończyć rzezie na Polakach i rozpocząć wspólne działania przeciwko Niemcom, miały tragiczny finał. Głównego negocjatora Ukraińcy rozerwali końmi, a resztę bestialsko zamordowali. Z naszej strony zrobiliśmy wszystko, żeby, mimo nieustannych mordów, szukać porozumienia, niestety, nie było takiej woli z drugiej strony. Tłumaczenie czystek etnicznych polityką II RP wobec mniejszości ukraińskiej to smutny żart, gdyż Polacy przed wojną Ukraińców nie mordowali, chociaż, oczywiście, nie było idealnie. To nie my zagłodziliśmy kilka milionów ukraińskich obywateli, tylko Związek Sowiecki. W przedwojennej Polsce wiedli życie, o jakim ich rodacy za wschodnią granicą mogli tylko pomarzyć.

Dzisiaj mówi się o polsko-ukraińskim pojednaniu.

Niestety, nasze stosunki w dalszym ciągu są bardzo jednostronne. Ukraińcy niechętnie patrzą na wspieranie Polaków żyjących na dawnych Kresach, a temat Rzezi Wołyńskiej cały czas traktowany jest przez nich z niechęcią. Wręcz negują prawdę o swojej zbrodniczej przeszłości, jednocześnie czcząc pamięć ounowskich morderców. Mówią przy tym o wojnie ukraińsko-polskiej o granice, wojnie, której nigdy nie było. Były za to „walki” upowców z kobietami, starcami i dziećmi.

Ostatnie krwawe wydarzenia na Ukrainie coś w tym względzie zmienią?

Przyznam, że jestem sceptyczny w tym względzie, patrząc jak przymyka się oczy na symbolikę banderowską i odwoływanie się Ukraińców do tradycji UPA. Argument, że na razie trzeba to przemilczeć, bo Ukraina znajduje się w fatalnej sytuacji i na dodatek mamy wspólnego wroga, jest chybiony. W czasie wojny, gdy UPA mordowała naszych rodaków, Polska była w znacznie gorszym położeniu. Wtedy również mieliśmy wspólnego wroga, a w późniejszym okresie nawet dwóch, ale nikt nie brał tego pod uwagę. Co więcej, ignorując powrót niektórych środowisk do banderowskiej retoryki legitymizujemy ją. Niedawno przedstawiciel Prawego Sektora podczas konferencji w Warszawie stwierdził, że nie rozumie polskiego stanowiska w sprawie banderowskich flag, podkreślając, że przecież Polacy na Majdanie nie mieli do nich obiekcji.

„Czas Tęsknoty” to pana pisarski debiut.

Piszę odkąd sięgam pamięcią. Moje pierwsze opowiadania powstawały już w szkole podstawowej, brałem udział w licznych konkursach polonistycznych. Przez lata napisałem naprawdę dużo, jednak większość z tego gdzieś zaginęło. „Czas Tęsknoty” jest moją pierwszą publikacją. Tuż przed nią stworzyłem nigdy nie opublikowany pamiętnik „Podróż”, opowiadający o moich emocjach związanych z Powstaniem Warszawskim. Napisany w formie internetowego bloga, gdzie każda notka opisuje kolejny dzień tego narodowego zrywu.

Ostatnio modna jest krytyka dowódców powstańczych.

Była ona, w mniejszym bądź większym stopnia, formułowana praktycznie od chwili rozpoczęcia akcji „Burza”. Krytycy jednak często zapominają, że tę decyzję trzeba oceniać nie ze współczesnego punktu widzenia, ale próbując zrozumieć przesłanki, którymi kierowano się wówczas. Armia Czerwona zbliżała się do stolicy w takim tempie, że pytanie brzmiało nie czy Warszawa będzie przez nią szturmowana, tylko kiedy. Kilka dni przed wybuchem powstania gubernator Fisher wydał rozkaz, żeby do prac przy fortyfikacji miasta stawiło się 100 tysięcy mężczyzn. Został on zignorowany, a to mogło pociągnąć za sobą surowe represje ze strony niemieckiej.

Gdyby powstanie nie wybuchło, Sowieci mieli przygotowany własny plan działania. Komuniści z Armii Ludowej wywołaliby strzelaninę z Niemcami i chociaż walki nie osiągnęłyby większego zasięgu, wystarczyłoby to do poparcia głoszonej już wcześniej tezy, jakoby Armia Krajowa biernie stoi z bronią u boku, a nawet kolaboruje z faszystami. Nietrudno się domyślić, co stałoby się z młodymi akowcami, którzy dostaliby się w ręce sowieckie.

Reasumując, w przypadku niedojścia do skutku akcji „Burza” wybuchłyby walki frontowe między Niemcami, a Sowietami. W rezultacie stolica zostałaby zniszczona, ludność cywilna poniosłaby ogromne straty, a żołnierzy AK byliby potraktowani jak bandyci i faszyści, i zapewne by ich zamordowano. Na zachód od Warszawy nie było żadnej niemieckiej znaczącej siły, 9. Armia dopiero się przegrupowywała, więc Sowieci mieliby otwartą drogę na Berlin. Alianci dopiero czyścili północną Francję, dlatego niewykluczone, że właśnie tam przywitaliby oddziały Armii Czerwonej jeszcze przed końcem 1944 roku. Prawdopodobne jest, że Powstanie Warszawskie uratowało Europę przed zalewem komunizmu.

Jak pan ocenia politykę historyczną w Polsce po 1989 roku?

W jaki sposób można ją oceniać, jeśli w szkołach obcinane są lekcje historii, a młodzi ludzie mogą mówić o szczęściu, kiedy uda im się w czasie swojej edukacji liznąć temat II wojny światowej. W Polsce nadal chroni się stalinowskich oprawców, a ściga tych, którzy o ich nierozliczonej przeszłości przypominają. W naszym, podobno wolnym kraju, ubecki kat zarabia wielokrotnie więcej niż jego ofiara, ciesząc się wolnością i ochroną mediów. To sprawia, że uczciwi ludzie tracą nadzieję na elementarną sprawiedliwość.

Jak można oceniać politykę historyczną, kiedy zmniejsza się dotacje na działalność polskich stowarzyszeń na Kresach, a jednocześnie znajduje środki na wspieranie organizacji białoruskich czy litewskich, które budują swoją tożsamość na antypolonizmie.

Nie ma żadnych pozytywów?

Cieszy zaangażowanie młodych ludzi w wydarzenia patriotyczne – w Polsce, ale też na obczyźnie. W Wielkiej Brytanii w ostatnim okresie powstało kilka organizacji skupiających aktywnie działających Polaków. Potrafimy angażować się w różnego rodzaju akcje, takie jak protest przeciwko sprzedaży Ogniska Polskiego, pikieta pod ambasadą niemiecką w rocznicę wybuchu II wojny światowej, akcja protestacyjna pod telewizją BBC przed emisją niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” czy marsz ku czci Żołnierzy Wyklętych. Trzeba jednak jeszcze wiele pracować nad świadomością tych rodaków, którzy ciągle pozostają bierni. Warto brać wzór w tym względzie od innych nacji.

W Londynie mieszka pan ponad 10 lat.

Dokładnie 12. Myślę, że moje doświadczenia z pobytu tutaj nie odbiegają od poglądu większości rodaków. Mimo upływającego czasu tęsknimy za Polską, czujemy się tu nie do końca u siebie i ciągle na pytanie „Czy chcesz wrócić do Polski?”, odpowiadamy – „Kiedyś z pewnością”…

Rozmawiał: Piotr Gulbicki, Dziennik Polski

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. aaaaaa
    aaaaaa :

    zachęcony kupiłem to i przeczytałem. mam nastepujące uwagi:

    pisanie o cerkwi prawosławnej pod Drohobyczem w sierpniu 1939 r. (str. 20 i kolejne) to nonsens, zresztą bohaterka powieści mówi o sobie, że jest, cytuję tekst: grecką katoliczką ( str. 350)

    nazywanie tego urządzenia kulomiotem, gdy chodzi o pistolet maszynowy, to absurd

    razi mnie uzycie współczesnej polszczyzny potocznej w odniesieniu do przeszłej historii (może jednak jest to zamierzone, by zainteresować współczesnego odbiorcę, czy też zasugerować mu, że historia może sie powtórzyć…)

    okładka jest straszna, jak z arlekinowego romansu (może jednak w zamierzony sposób, podobnie jak przwołanie tego Czasu honoru…, aby zainteresować współczesnego czytelnika/czytelniczkę…)