Będąc w Wiśniowcu trzeba koniecznie zajrzeć do stojących u stóp pałacu cerkwi zamkowej. Zbudowana kosztem Wiśniowieckich jest miejscem pochówku prawosławnych przedstawicieli rodu. Spoczywają tu m.in. zwłoki księcia Michała Wiśniowieckiego, starosty owruckiego i jego żony Ireny Mohylanki, rodziców księcia Jeremiego Wiśniowieckiego.

Jest ona zadbana i odnowiona, nie ma niestety w Wiśniowcu zachowanej samej nekropolii Wiśniowieckich, którzy przeszli na katolicyzm na trwałe zapisując się w historii Polski. Z kościoła karmelitów, który pełnił tą rolę zachowało się jedynie ogrodzenie z piękną barokową bramą oraz budynek klasztoru, w którym do niedawna mieścił się internat. Była to potężna budowla, której dwie wysokie wieże dominowały nad całą okolicą. Jeremi ufundował go tuż przed rebelią Chmielnickiego w 1645 r. i ze względu na wojnę nie zdążył go dokończyć – zrobili to już jego następcy. Jak wynika z lektury przedwojennego przewodnika informowała o tym każdego wchodzącego do świątyni tablica erekcyjna z czterowierszem:

” Michał Jeremi ten kościół założył

Michał król polski koszt na niego łożył

Michał go kanclerz dokończył wspaniale

Michale święty miej go w pieczy cale”.

Ostatnim Wiśniowieckim, który został pochowany w tej świątyni był książę Michał Serwacy, wojewoda wileński i hetman wielki litewski, Był żegnany z przepychem, z jakim Rzeczpospolita niewielu królów żegnała. Do świątyni przyniesiono 30 naturalnej wielkości portretów Wiśniowieckich z galerii na zamku. Miały one świadczyć przed uczestnikami pogrzebu o dawnej świetności, potędze rodu przechodzącego na zawsze do historii. Ściany kościoła przybrano ośmioma tysiącami łokci złotego jedwabiu. Do dotychczasowych 10 ołtarzy dobudowano jeszcze 27 nowych, a na każdym płonęły bez przerwy po 3 pary świec. Czterdziestu księży bez przerwy odprawiało Msze św. za dusze zmarłego. Ciało księcia w otwartej trumnie wystawione było w prezbiterium. Sama ceremonia nadawałaby się na film dokumentalny o obyczajach pogrzebowych polskiej magnaterii.

Kościół był po brzegi wypełniony biskupami obu obrządków i szlachtą. Wysłuchali oni 4 głównych mszy żałobnych i 4 kazań, z których jedno trwało bite 3 godziny. Następnie rozpoczął się ceremoniał wojskowy.

Najpierw więc u stóp katafalku: “towarzysz petyhorski pałasz rzucił, później towarzysz husarski kopię kruszył, po nim chorąży chorągiew rzucał, a na koniec pułkownik husarski Ślizień z łoskotem rzucił hetmańską buławę. Po nich oficerowie cudzoziemskiego autoramentu chorągwie i szpady rzucali”.

Kościół po śmierci ostatniego z Wiśniowieckich służył jako miejsce pochówku Mniszchów, którzy podobnie jak Wiśniowieccy mieli tam swe grobowce. Karmelici byli ich stróżami do 1832 r., kiedy to ten zasłużony dla Kresów zakon w ramach popowstaniowych represji uległ kasacie, a kościół zamieniono na cerkiew. W 1863 r. żona miejscowego proboszcza prawosławnego Subotowicza podpaliła świątynię, wtedy spłonął jej dach i wieże. Obiekt wydano na łup rozmaitych rabusiów, którzy zniszczyli groby Wiśniowieckich i Mniszchów – ich zwłoki powyrzucane z trumien, sprofanowane poniewierały się przez wiele lat w podziemiach. Dopiero, gdy właścicielem Wiśniowca stał się rosyjski generał Demidow, zarządził ich ponowny uroczysty pochówek. Działa zamkowe na cześć dawnych właścicieli oddały też honorowe salwy. Sam kościół poddano restauracji w 1917 r. – wówczas też zamieniono całkowicie jego wygląd zewnętrzny. Wieże połączono murem, zwieńczone bizantyjską kopułą. Wewnątrz zniszczono cenne freski barokowe, ołtarze, ambonę w kształcie łodzi. Usunięto z fasady kamienne rzeźby świętych i tablicę erekcyjną.

W latach 1912 – 17 rozebrano też znaczącą część gmachu z dawnym refektarzem i skarbcem. Dopiero w 1921 r. kościół zwrócono katolikom, a karmelici wrócili też do Wiśniowca w roku 1931, podejmując trud restauracji zabytkowego zespołu. Z dawnego wyposażenia świątyni zachowało się niewiele, w lewej nawie ostał się zniszczony jeden z grobowców Wiśniowieckich. Po Karmelitach pozostało kilka obrazów, wśród nich obraz ze szkoły włoskiej przedstawiający patrona świątyni.

Dla miejscowych ukraińskich nacjonalistów odrodzony klasztor karmelitów był solą w oku. Patriotycznie nastawieni zakonnicy wraz z funkcjonującą w pałacu szkołą dbali bowiem o trwanie w Wiśniowcu polskości, a liczące wówczas 5 tys. mieszkańców miasteczko miało żydowskie oblicze, gdyż Żydzi stanowili 60 proc. jego ludności. Druga grupa narodowościową byli Ukraińcy, a trzecią Polacy. Dla kilkuset Polaków kościół w Wiśniowcu pozostawał główną ostoją, on też stał się od razu celem ataku ukraińskich nacjonalistów. W końcu września 1939 r. ich bojówka wpadła do świątyni, demolując ją całkowicie. Zrywali wota, niszczyli kościelne sztandary.

Wkroczenie do Wiśniowca Niemców w 1941 r. polepszyło nieco bezpieczeństwo Polaków w Wiśniowcu. Niemcy wspólnie z ukraińską policją zajmowali się głównie eksterminacją Żydów. W roku 1943 Wiśniowiec stał się miejscem schronienia dla Polaków z mordowanych okolicznych wsi, koczowali oni w klasztorze i w kościele. Ich sytuację celnie scharakteryzował br. Cyprian od św. Michała w swym liście do przełożonego zakonu ojca Bolesława Sadowskiego we Lwowie datowanym na 7 czerwca 1943 roku. Pisał w nim m.in.:

“(…) Uchodźcy wszyscy uciekają do Wiśniowca, gdzie w klasztorze żyją w opłakanych warunkach, cierpią straszną nędzę. Aż serce się kraje na widok tej nędzy i opowiadań o jej przeżyciach. Co rano przychodzą wieści: tam zabito, tam zrabowano, tam znów spalono dom wraz z ludźmi. I tak dzień po dniu upływa w męce i naprężeniu nerwów, bo nie ma wątpliwości, że gdy załoga niemiecka opuści Wiśniowiec – Zamek (zamek książąt Wiśniowieckich z 1720 r.), to pierwszej nocy wszyscy Polacy zostaną wymordowani. Kto może więc uchodzi do Generalnego Gubernatorstwa. Bo te hajdamaki się zaklinają, że ani jedna noga polska nie powinna zostać na Wołyniu.

Wiśniowca prawie już nie ma, bo w mieście były same domy żydowskie, a Żydów wybito w zeszłym roku co do jednego, zaś obecnie Ukraińcy rozebrali wszystkie ich domy i budy (żeby uchodźcy polscy nie mieli się gdzie podziać). Został tylko zamek, klasztor, urząd gminy i apteka. Reszta wszystko rozwalona. Na przedmieściach stoją tylko domy hajdamaków.(…)”

W listopadzie 1943 r. w liście do tego samego przełożonego br. Cyprian donosił:

“(…) W dniu 15 lipca, w wioskach należących do Wiśniowca (gminy Wiśniowiec)- Maniowie i Czajczyńcach – wymordowano 120 osób. Z innych wiosek ludność katolicka uciekła do Wiśniowca, na podwórze klasztorne i cmentarz. W kościele od 16 lipca sypiają aż dotąd. Na podwórzu gotują i koczują jak Cyganie – przeszło 800 osób. Na nasz kościół były już dwa razy napady nocne w sile 500 bandytów: jeden 5 lipca, drugi 4 października. Obydwa zostały odparte, ale strzelając z armat na kościół, tenże został uszkodzony. Klasztor od dnia 20 lipca został obrócony na miejscowy szpital. Nam z łaski zostawiono tylko dwie cele(…)”.

Gdy na początku 1944 r. w związku ze zbliżającym się frontem niemiecko – radzieckim stacjonujący z miasteczku Niemcy i Węgrzy się wycofali, żyjący w nim Polacy zostali bez żadnej ochrony. Z Wiśniowca wyjechał także 20-osobowy oddział polskiej policji “Schutzmannschaften”, który kilkakrotnie odpierał ataki UPA. Węgrzy zachęcali przeora karmelitów o. Kamila Sylwestra od św. Eliasza Gleczman, by z wiernymi wraz z nimi uciekali, bo jak zostaną, to pójdą pod nóż upowców, szykujących się w okolicznych lasach do dokonania rzezi, ale Polacy nie chcieli uciekać. Liczyli, że sowieci szybko wkroczą i sytuacja się uspokoi. Karmelici nie chcąc porzucać wiernych, postanowili zostać z nimi do końca, na dobre i złe, tym bardziej, że w opuszczonym pałacu zaczęli gromadzić się uchodźcy z innych rozgromionych przez UPA wsi.

Atak na klasztor nastąpił pod koniec lutego 1944 r. Udając sowieckich partyzantów broniących Polaków przed napadami UPA, napastnicy zostali wpuszczeni przez otwartą bramę. Natychmiast otworzyli ogień do witających ich i wierzących, ze nadszedł ratunek, Polaków. Po zabiciu wszystkich na dziedzińcu, napastnicy przystąpili do mordowania Polaków wewnątrz klasztoru i kościoła. Wdarli się też do zamku, ofiarą ich bestialstwa padło kilkaset osób, w tym obaj zakonnicy, przeor o. Kamil Sylwester i br. Cyprian autor przytaczanych listów. Uciec z pogromu udało się tylko nielicznym. Następnego dnia po mordzie napastnicy wrzucili ciała ofiar do jednej z piwnic i przysypali ziemią. Trupy zabitych na zamku pogrzebali w fosie zamkowej. Później przynieśli słomy do wszystkich obiektów i podpalili.

Mord w Wiśniowcu pamięta doskonale żyjąca jeszcze i mieszkająca w odległym o 20 kilometrów Krzemieńcu Irena Sandecka, która działała wówczas w Komitecie Opieki nad Uchodźcami.

,,Doszły do nas wieści, że w podziemiach zniszczonej świątyni część ludzi w jakimś zasypanym pomieszczeniu cudem przeżyła i umiera z głodu” – wspomina. ,,Poszłam wtedy do generała dowodzącego niemieckim garnizonem, ze złotym zegarkiem od pani Guzikowej, której rodzice mieszkali w Wiśniowcu z prośbą, by dał nam eskortę do Wiśniowca, tłumacząc mu o co chodzi. Generał zgodził się. Dał nam kilku ludzi, którzy pod dowództwem oficera pojechali ze mną i panią Guzikową do Wiśniowca. Oficer strasznie się bał. Niedawno pod Wiśniowcem zabito bowiem Niemca. Dojechaliśmy do zniszczonego kościoła i klasztoru bez przeszkód. Pani Guzikowa, która wszystkich znała chodziła po gruzowisku i krzyczała, ale żadnego odzewu na poszczególne nazwiska nie było. Towarzyszący nam oficer ocenił, że nie ma żadnych szans, żeby ktoś masakrę w Wiśniowcu przeżył. Wróciliśmy więc do Krzemieńca. Po kilku dniach generał przysłał do mnie żołnierza z informacją, że w stronę Wiśniowca znowu jedzie grupa żołnierzy i jeżeli tylko chciałabym jechać do niego jeszcze raz, to mogą mnie zabrać. Od razu się zgodziłam i wzięłam ze sobą dwóch młodych dwudziestoletnich mężczyzn, pana Konopackiego, który pochodził z Wiśniowca i pana Kapuścińskiego, którego rodzice w nim mieszkali. Pojechaliśmy dwoma saniami. Żołnierzy, którzy okazali się Austriakami było sześciu. Najstarszy oficer miał 27 lat, a pozostali od 16 do 22 lat. Pod koniec wojny Hitler wojował już dziećmi. Zaprosili mnie do swoich sań i dzięki temu dowiedziałam się, że pochodzili z Wiednia z dobrych rodzin. Obiecali mi, że pomogą mi szukać moich Polaków. Ubrani w białe, maskujące kombinezony robili dobre wrażenie. Gdy podjechaliśmy pod kościół okazało się, że jest on jeszcze większą kupą gruzów niż w czasie naszej poprzedniej bytności. Część żołnierzy zostało na straży, a pozostali wraz ze mną weszli przez okno do piwnic pod kościołem. Świecąc latarkami weszliśmy najpierw do jednej piwnicy, która była pusta. Potem do drugiej, też pustej. Dopiero trzecia, znajdująca się pod głównym ołtarzem była zawalona gruzami, na których leżały ciała matki i dwojga dzieci. Głowa matki była zasypana gruzem i trudna do rozpoznania, podobnie jak trzymanego przez nią niemowlęcia. Nie przysypany był tylko chłopczyk, mający na oko jakieś siedem lat. Leżał z zamkniętymi oczami, uśmiechnięty, jakby spał. Oprawca musiał zabić go znienacka. Wychodząc z piwnic kościoła bardzo serdecznie podziękowałam austriackim żołnierzom. Dzięki nim miałam spokojniejsze sumienie. Zrobiłam wszystko, by sprawdzić czy w Wiśniowcu ktoś ocalał z pogromu.”

Dziś niestety w Wiśniowcu nikt nie pamięta o tamtych zdarzeniach. Nie ma śladu świątyni. Nikt nie wie, gdzie stała, gdzie były groby Wiśniowieckich, Mniszchów i ofiar bestialskiej rzezi. Od przewodnika z pałacu można dowiedzieć się tylko, że kościół został zniszczony w czasach radzieckich, co niezupełnie jest przecież prawdą. Wydaje się, że miejsce to zasługuje na upamiętnienie, a odwiedzający to miejsce powinni poznać prawdę.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply