Jak zawaliła się wieża w byłym klasztorze dominikańskim w Podkamieniu koło Brodów i czy to prawda, że ze znajdujących się tam figur, będących dziełem uczniów Pinzla nic nie zostało? – nie przestają pytać redakcji “Kuriera Galicyjskiego” czytelnicy z Ukrainy, Polski oraz innych krajów.

Według relacji przedstawionej przez lwowskie władze obwodowe, w nocy z 4 na 5 lutego wskutek burzy, silnego wiatru i niedbalstwa pracowników prywatnej firmy z Nowowołyńska, która zajmowała się remontem wieży zawaliła się część rusztowania, które zmiażdżyło zabytkowe kamienne figury barokowe uczniów Pinzla. Oficjalnie poinformowano, że z budżetu obwodu lwowskiego przekazano na remont wieży prawie milion hrywien. Narzekano też na niefachowość i niefrasobliwość wykonawców, którzy po rozbiórce pochylonego hełmu 47-metrowej wieży nie zdemontowali bardzo cennych figur i nie przekazali ich konserwatorom. Jedyne pocieszenie, że obyło się bez ofiar w ludziach. W każdym razie sprawę skierowano do prokuratora, natomiast powołana komisja radnych ma zamiar poszukiwać większych środków na odnowienie wieży i całego zespołu klasztornego w Podkamieniu.

„Na początku lutego obleciała Brody, Podkamień i okolice smutna wiadomość, że bardzo znany, zabytkowy klasztor ojców dominikanów w Podkamieniu poniósł olbrzymią stratę przez niedbały montaż rusztowania wokół wieży – powiedział „Kurierowi” ks. Anatol Szpak, proboszcz rzymskokatolicki w Brodach, który dojeżdża też do kaplicy położonej w Podkamieniu. – Jest to bardzo cenny zabytek, znany nie tylko w okolicy. Każdego roku przyjeżdża tu bardzo wielu turystów, szczególnie z Polski. Przyjeżdżają, aby odwiedzić ten piękny niegdyś klasztor, który podczas wydarzeń historycznych z ubiegłego stulecia bardzo ucierpiał. Tak naprawdę, do dziś nie ma tu gospodarza z prawdziwego zdarzenia, a co za tym idzie brak spójnego programu konserwacji i rekonstrukcji. Nie ma kogoś, kto by ponosił odpowiedzialność za ten zabytek, i niestety jest to widoczne, bo odnawia się byle jak. Każdy próbuje coś zrobić, ale gołym okiem widać, że wiele prac wykonywanych jest niefachowo”.

Po drodze z Brodów do Podkamiena ks. Anatol Szpak opowiada, że żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają ten piękny klasztor ojców dominikanów sprzed wojny. To są jego starsi parafianie. Jeszcze jako dzieci przychodzili do tej świątyni. Ten klasztor nosi nazwę Matki Boże Różańcowej. Nazywany jest też Górą Różańcową. Wielka liczba pielgrzymów przychodziła tu kiedyś na odpusty, szczególnie 15 sierpnia na święto Wniebowzięcia Matki Bożej. Z bólem w sercu opowiadają, jak ta perła, ta druga Częstochowa, Częstochowa Wschodu obróciła się w ruinę.

– Z tego, co tak cieszyło wzrok swoim pięknem prawie nic nie zostało – pokazuje kapłan zrujnowane mury klasztorne na zaśnieżonym wzgórzu. – Szkoda, że niestety nie ma kogoś, kto by wziął się poważnie do odnowienia tego klasztoru, żeby znów mógł on służyć miejscowym ludziom a także by przyjeżdżali tu turyści.

Zbieg okoliczności sprawił, że w dniu mojego przyjazdu do Podkamienia, w południe 12 lutego, właśnie na Górze Różańczowej, dopadła nas kolejna wichura. Na dziedzińcu klasztoru nie na żarty puścił się w tany silny wiatr ze śniegiem, zima zademonstrowała, że ma jeszcze moc. Pociemniało. Wysoko nad głową załomotały deski rusztowania dookoła bezgłowej wieży. Drzwi kościoła okazały się zamknięte, wejście do klasztoru mnichów studytów też. Obok nas, przez zaspy w kierunku skrzydła dawnego klasztoru, gdzie nadal funkcjonuje medyczny zakład dla upośledzonych i chorych psychicznie starców, przemknęło kilka dziwacznych, milczących figur w łachmanach. „No entrance” – zauważyłem jedyną tabliczkę z ostrzeżeniem o niebezpieczeństwie pod uszkodzoną wieżą. Czy naprawdę każdy z przechodzących tutaj zna angielski? I gdzie to ogrodzenie, o którym poinformowano w komunikatach władz obwodowych i służb Ministerstwa Nadzwyczajnych Sytuacji? Chociażby jednego stróża wystawiono. Widowisko dookoła żałosne: fragmenty kamienia licowego, niewykorzystane drewno budowlane, połamane rusztowanie i porozrzucane śmiecie. Poza tym, że pozbierano i zamknięto gdzieś resztki zrzuconych przez wiatr trzech figur – dookoła góry śmiecia budowlanego. I tylko jedyna osamotniona figura na kraju dachu kościoła ze smutkiem i nadzieją czeka na swój los.

Nie ukrywam, że patrzyłem na obstawioną rusztowaniami wieżę z pewnym zwątpieniem, że zostanie ona całkowicie odnowiona, zwłaszcza do szczętu zrujnowana i rozebrana jej górna cześć z figurami. Mamy już przykre doświadczenia w przystosowywaniu łacińskich obiektów sakralnych, nie tak dla potrzeb wiernych obrządku bizantyjskiego, jak dla „usatysfakcjonowania” gustu niektórych duchownych z Kościołów Wschodnich. Wystarczy zobaczyć kościół w Brodach, z którego przy pomocy miejscowych władz samorządowych brutalnie wypędzono rzymskich katolików i przekazano go grekokatolikom. Natychmiast na dachu kościelnym pojawiły się aż trzy kopuły, co wkrótce doprowadziło do pękania ścian świątyni. Bardzo chciałbym liczyć na to, że podkamieńscy studyci nie zapragną wznieść kolejnej „cebuli” na odnowionej wieży klasztoru w Podkamieniu, oczywiście bez żadnych figur.

By przeczekać burzę chowamy się pod bramą wejściową. Tu nadal są dobrze widoczne na ścianach liczne ślady od kul. Rozmawiamy o tym, że równo za miesiąc minie 67 lat od tragicznych wydarzeń na tym wzgórzu. Od rozpoczęcia czystek etnicznych na pobliskim Wołyniu do lutego 1944, zabudowania kościoła i klasztoru dominikanów w Podkamieniu były miejscem schronienia dla ludności polskiej, uciekającej ze swoich miejsc zamieszkania w powiatach krzemienieckim i dubieńskim. Od grudnia 1943 roku do klasztoru, za zgodą przełożonego dominikanów, przeniosła się również duża część mieszkańców samego Podkamienia. Ukrywający się w klasztorze, zorganizowali na wypadek ataku samoobronę. Według wspomnień miejscowych Polaków, broń uzyskano z placówki nadleśnictwa, której załoga ze strachu o swoje życie przeniosła się również do klasztoru, oraz zakupiono (lub otrzymano) od walczących po stronie niemieckiej Węgrów. 12 marca 1944 roku doszło tu do masakry ludności cywilnej i zakonników. Ile osób zamordowano w miejscu, gdzie teraz stoimy czy przechodzimy? – Sto, więcej i kim byli sprawcy tej masakry? Na miejscu nie ma żadnej tablicy czy pomnika pomordowanym Polakom.

W tej sprawie 16 listopada 2010 roku w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, będącym również siedzibą Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa odbyło się spotkanie delegacji Stowarzyszenia Kresowego „Podkamień” z Sekretarzem Rady – Andrzejem Kunertem. Inicjatorzy budowy pomnika, świadomi tego, że rozmowy z obecnymi władzami samorządowymi we Lwowie nie będą łatwe, stale deklarowali, że Stowarzyszenie działa nie tylko w celu należnego uszanowania rodaków, ale również dla porozumienia między Polakami i Ukraińcami. Po chrześcijańsku, odpowiadając na wezwanie Sługi Bożego Jana Pawła II, który 10 lat temu podczas Mszy św. we Lwowie wezwał oba narody do przebaczenia i porozumienia.

Przez niepogodę, nie zdążyliśmy niestety dojechać do tych z miejscowych Polaków, którzy w dzieciństwie uczęszczali do klasztoru ojców dominikanów. Porozmawiamy z nimi przy najbliższej okazji.

„Ubolewamy nad losem tego klasztoru i mamy nadzieję, że jednak ludzie zrozumieją, co mogą utracić i nie pozwolą, żeby do końca zatrzeć ślady historii” – powiedział na koniec naszego spotkania ks. Anatol Szpak.

Jedyna, osamotniona figura na kraju dachu kościoła ze smutkiem i nadzieją czeka na swój los.

Tekst i zdjęcia: Konstanty Czawaga

Źródło: Kurier Galicyjski nr 3 (127) z 15-28 lutego 2011 r.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply