Polskie Polesie umarło

Latem mijającego roku, dzięki finansowemu wsparciu jednego z naszych Użytkowników – p. Piotra Chołuja, wysłaliśmy na Polesie naszego reportażystę – Zdzisława Skroka. Celem ekspedycji była inwentaryzacja pozostałości kultury poleskiej szlachty zaściankowej. Dziś prezentujemy pierwszą część powstałej dzięki temu relacji.

W okresie międzywojennym Polesie obok Huculszczyzny uchodziło za najbardziej egzotyczną ale też najbardziej zacofaną część kraju. Podobnie też jak Huculszczyzna, kraina dumnych choć archaicznych górali, których sławił Stanisław Vincenz, miało swych zapalonych piewców i admiratorów. Dla Ossendowskiego, który poświęcił jej pełne ogólników dzieło wydane w renomowanej serii „cuda Polski”, Pińszczyzna była polską Atlantydą, pełną cudów, zamieszkałą przez prosty ale uczciwy lud, który rząd odrodzonej Rzeczpospolitej prowadzi do wrót cywilizacji i dobrobytu. Dla wykształconego biologa i utalentowanego reportażysty wileńskiego Józefa Mackiewicza Polesie było polską Amazonią, obszarem bagien i rojstów („Bunt rojstów” to tytuł tomu owych reportaży) nie spotykanych nigdzie indziej w Europie, zasiedlonym przez lud egzotyczny, pracowity, samowystarczalny. Miejsce w którym jeszcze w XX wieku żyją ludzie bez kontaktu ze światem i o których świat też nic nie wie (poszukiwanie legendarnej wsi Mitrycze to temat jednego z reportaży). Bardziej uczulony na kwestie społeczne Ksawery Pruszyński wędrując po Polesiu zawstydzał ówczesne władze opisami poleszuckiej nędzy i sławił pierwsze placówki postępu na tym terenie, jak fabrykę forniru i sklejki w nadgranicznych Mikaszewiczach gdzie niepiśmienny dzikus miał szansę przemiany w świadomego i nowoczesnego robotnika. Józef Obrębski wybitny etnograf i antropolog, uczeń Malinowskiego, autor najobszerniejszych studiów na kulturą archaiczną i współczesną ludu poleskiego, autor „Polesia archaicznego”, nazwał Polesie – idąc za swym mistrzem – Polskimi Triobrandami, krainą gdzie przetrwały archaiczne rudymenta Słowiańszczyzny sięgające czasów ich pierwotnych mieszkańców – Dregowiczów biorących swą nazwę od starosłowiańskiego słowa dreg oznaczającego bagno.

Według ówczesnych statystyk, polskie Polesie (bo większa jego część znalazła się po stronie radzieckiej), które administracyjnie identyfikowano z województwem poleskim ze stolicą w Brześciu (od 1921 r. po wielkim pożarze Pińska) obejmowało obszar około 50 tys. km kw. co stanowiło 1/8 obszaru całego kraju. Zamieszkiwało tu blisko półtora miliona ludzi. Jak wszędzie na kresach ludność ta nie była jednolita ani pod względem językowym, religijnym czy etnicznym. Międzywojenna, rządowa statystyka powiada, że w 1931 roku, 14,5 % tej liczby stanowili Polacy, 6,6% – Białorusini, 10% – Żydzi, a aż 62,5% określała swój status jako ludzie tutejsi bez świadomości narodowej. Ludzie tutejsi z poleskich bagien czyli – Poleszucy, lud mówiący własną gwarą, przestrzegający własnych obyczajów, kultywujący własną religię, która choć zbudowana na chrześcijańskim szkielecie skupiona była przede wszystkim na ściganiu i gnębieniu złośliwych i szkodliwych dla ludzi czartów zamieszkujących nieprzebyte bagniska.To ta grupa wzbudzała największe zainteresowanie etnografów, reportażystów, fotografików szukających egzotycznych tematów, czy zwykłych, wakacyjnych turystów. Michał Marczak w „Przewodniku po Polesiu” (Brześć 1935) tak ich charakteryzował: „lud tu spokojny, nieskory do wybuchów, rozważny, konserwatywny, nieufny i wszelkiej nowości niechętny. Nie odznacza się pracowitością ponad potrzebę. Uznaje swoją i najbliższych własność, na cudze chciwy lecz bez stosowania przemocy”.

Za kilka lat życie miało wprowadzić korektę do tego wizerunku, bo na Polesiu równie często jak na sąsiednim Wołyniu strzelano w plecy polskim żołnierzom cofającym się pod naporem armii sowieckiej.

Skąd wzięli się na Polesiu Polacy?

Pewna ich część przybyła tu po ustanowieniu granic ryskich jako pracownicy administracji, przemysłu, handlu, funkcjonariusze policji, marynarze Flotylli Pińskiej i żołnierze KOP-u. Liczniejszą grupę stanowili Polacy mieszkający od dawna na Pińszczyźnie, w miastach, trudniący się rzemiosłem i wolnymi zawodami. Najliczniejszą grupę stanowili jednak Polacy mieszkający na wsi, utrzymujący się z hodowli zwierząt, uprawy roli i rybołówstwa, żyjący więc w ten sam sposób jak poleski „tutejszy” chłop i mówiący zazwyczaj tym samym co on językiem, wyznający tę samą prawosławną religię, ale mający świadomość swej odrębności i związane z tym poczucie wyższości.Uważali się bowiem za polską szlachtę, pielęgnowali własne tradycje, nosili polskie nazwiska i na różne sposoby (elementy stroju, świąteczne zwyczaje, odrębne kwatery na cmentarzach) starali się tę odrębność manifestować i pielęgnować. Nie ulega też wątpliwości, że na tereny Polesia przybyli z zachodu, z rdzennych ziem Polski, przede wszystkim z Mazowsza, na którym drobnej szlachty było najwięcej i panował głód ziemi. Przechowywana tradycja głosiła, że organizatorką wielkiej akcji kolonizacyjnej Pińszczyzny była królowa Bona, żona Zygmunta Starego, która miała tu wielkie ale prawie bezludne dobra. Zapewne jednak młodzi przedstawiciele szybko mnożących się szlacheckich rodów z Mazowsza pojawiali się tu już wcześniej, głównie jako adepci tzw. przemysłów leśnych – karczownicy, drwale, flisacy, wytwórcy węgla drzewnego, smoły i potażu. Zajęcia te były dochodowe ale powodowały szybką dewastację lasów a gdy lasy znikły smolarzom i węglarzom nie pozostawało nic innego jak zająć się rolnictwem i hodowlą. Z czasem też ich leśne osady przemieniły się w ludne wioski a naturalny przyrost sprawił, że indywidualne pola stawały się coraz mniejsze. Stawali się coraz ubożsi, niektórzy zaciągali się do wojska albo emigrowali w poszukiwaniu lepszego życia. Aż przyszedł kres Rzeczpospolitej a wkrótce też nastąpiły carskie represje. Najbardziej dotkliwą okazała się zarządzona w 1836 i kontynuowana przez dziesięciolecia weryfikacja szlachectwa przez powołany specjalnie w tym celu carski Urząd Heroldii. Skomplikowane procedury, żądania dokumentów i wypisów, wysokie opłaty i jeszcze wyższe łapówki dla carskich urzędników sprawiły, że tylko nieliczni z drobnej poleskiej szlachty zdobyli oficjalny cenzus szlachectwa.Pozostałych uznano za jednodworców czyli chłopów zachowali wolność osobistą, prawo do majątku ale można było ich np. wcielać do armii na 20 lat albo wysiedlać do innych obszarów imperium. Na szczęście nie zdarzało się to często bo zagubieni pośród błot i bezdroży nie często skupiali uwagę urzędników. Izolacja ta nie wychodziła im jednak na dobre, stawali się coraz bardziej zacofani i oddzieleni od świata.

Takimi ujrzał ich, polskich szlachciców, Józef Ignacy Kraszewski przemierzający wkrótce po powstaniu listopadowym Pińszczyznę. W wydanych w Wilnie w 1840 roku „Wspomnieniach Wołynia, Polesia i Litwy”, opisał wizytę w zaścianku Serniki położonym na południowym skraju Polesia (dziś na terenie Ukrainy), nad Stubłą dopływem Styru.

„Osada ta – pisał – licząca 240 dymów (zagród – Z.S.) szlachty zatrudniającej się rolnictwem, najmem robót gospodarskich itp. , siedzi u samego brzegu rzeczki. Wioska pana Skirmunta (posiadacz znacznych dóbr na Pańszczyźnie – Z.S.) za mostem, przedzielona od niej rzeką, jest porządnie pod sznur zbudowana, a nawet nieco wykwintnie; osada zaś szlachecka nie ma prawie ulic, każdy w niej mieszka i buduje się gdzie chce, na swoim zagonie, każda obórka w inną się stronę obraca, każdy dom gdzie indziej patrzy, każdy dziedziniec w inny bok się otwiera, prawdziwy obraz nieładu i swobody szlacheckiej.Wśród tego kafarnum (bałaganu – Z.S.) budowli włóczą się postacie podobne wieśniakom z ubioru a czasem i twarzą, kobiety bose, żółte, chude, dzieci pół nagie – to wszystko – panowie szlachta!/…/

Rządzą tu Pan i Żyd – karczmarz. Te karczmy są tu dla szlachty czym dawniej były w miastach ratusz i rady a arendarze mogą się nazywać wielkorządcami tej osady bo bez nich nic się nie dzieje. Jak przy wynajmie łodzi. /…/

Szlachta sama nie najmuje czółen swoich i siebie bez arendarza wszechwładnego Łachmana. On ich godzi, kłóci, najmuje i połowę najmu sobie bierze. Żyd tutaj to jest osoba wszystko mogąca, wszystko znacząca, a panowie szlachta, mimo całej swej dumy, słuchają go jak pana. Łachman każe iść, idą, każde nie iść, nie pójdą, swata ich, żeni, godzi, kłóci, bogaci i obdziera – słowem jego to kraj i zawojowana prowincja, on z tej strony Stubła a z drugiej p. Skirmunt jednakowo panują”.

Obok jawnego świadectwa zubożenia i zapyziałości sernickiego zaścianka, w relacji Kraszewskiego warto zwrócić uwagę na ów pozorny bałagan w zabudowie wsi przeciwstawiany wiosce sąsiedniej zamieszkiwanej przez chłopów pracujących w folwarku Skirmuntów. Otóż taki właśnie rodzaj rozplanowania osiedla, luźny, rozrzucony wokół rozległego centralnego placu, otoczony jeszcze luźniejszym wianuszkiem kolonijek i przysiółków, był nie tylko jak najbardziej charakterystyczny dla zabudowy szlacheckich zaścianków ale też stanowił widomy wyraz najważniejszego klejnotu szlachty – indywidualnej wolności, swobody gospodarowania na własnym zagonie przy równoczesnym poczuciu silnej więzi z rodzimą wspólnota „panów braci” czego wyrazem był ów centralny placyk, miejsce spotkań, narad i festynów. Był też wyrazem odrębności wobec pogardzanych „mużyków” chłopów w tamtych czasach jeszcze pańszczyźnianych, całkowicie zdanych na łaskę na łaskę pana, nie potrzebujących placu zgromadzeń, będący natomiast pod nieustanną kontrolą pańskich oficjalistów czemu służyć miała również uporządkowana, łatwa do lustracji, zabudowa.

Nie tylko zresztą w tym zakresie zaścianki szlacheckie odróżniały się od wsi chłopskich. Istotne też były inne szczegóły. „Przy całym ubóstwie szlachty – pisze Kraszewski – jest u nich jednak rodzaj dumy, który ich od chłopów odróżnia, krój nawet ubioru mają odmienny, wprawdzie siermięgi sernickich są białe jak u chłopów ale mają kształt niby kapot, kołnierze małe innym krojem, pasy nie czerwone, ale czarne, na nogach łapcie takież jakie noszą wieśniacy, lecz przy nich często rzemyki zastępują sznury”.

W takiej ubogiej kondycji, zdani na łaskę żydowskich faktorów, zagubieni pośród bagien, rozlewisk i mrocznych lasów dotrwali zaściankowi szlachcice do upadku caratu i powstania z kolan Rzeczpospolitej. Warto zauważyć, że to właśnie surowe warunki naturalne sprzyjały przetrwaniu drobnej szlachty na Polesiu. Daniel Beauvois autor wydanej w Polsce w 1996 roku pracy „Walka o ziemię. Szlachta polska na Ukrainie prawobrzeżnej pomiędzy caratem a ludem ukraińskim 1863- 1914”, twierdzi, że na Ukrainie, na Podolu, Wołyniu i Kijowszczyźnie gdzie ziemie były urodzajne i przynosiły znaczne zyski z upraw roślin przemysłowych (szczególnie buraka cukrowego), zamożna polska szlachta i magnateria była głównym sprawcom deklasacji i schłopienia ich współbraci zamieszkujących zaścianki. Odbierała im ziemię, którą przeznaczała na zyskowne uprawy kierując się w tym wyłącznie interesem klasowym i ignorując wspólnotę narodową. Pozbawieni zaś możliwości egzystencji panowie bracia z zaścianków w myśl ustawodawstwa rosyjskiego spadali najpierw do kategorii wolnych obywateli bez majątku, a później zaliczani byli do zwykłych chłopów, wcielani do wojska na 20 lat, okładani podatkiem pogłównym, przesiedlani według interesu państwa a nawet włączani do kategorii ludności podlegającej karze chłosty. Na Polesiu gdzie ledwie udawały się kartofle, jęczmień i orkisz, trudno było uprawiać burak cukrowy na skalę przemysłową, nie było tu wielkich latyfundiów dlatego też nikt nie chciał wydzierać zaściankowych szlachcicom ich zagonów. Tutaj najwięcej szkód drobnej polskiej szlachcie uczyniła carska administracja zabiegająca różnymi sposobami do pozbawienia szlacheckich przywilejów polskich panów braci siedzących na kilku morgach własnych a jeszcze częściej na arendzie. Pisze o tym zajmująco, polemizując zresztą z tezami Beauvois, Jolanta Sikorska-Kulesza w pracy „Deklasacja polskiej szlachty na Litwie i Białorusi w XIX wieku”, (Warszawa 1995). Jej zdaniem najwięcej szkód polskim zagrodowym szlachcicom uczyniła carska polityka represji po kolejnych narodowych powstaniach i program weryfikacji szlachectwa, któremu drobna szlachta polska nie mogła sprostać z powodów logistycznych i finansowych. Wspomina o wyludnianiu całych szlacheckich okolic w wyniku powszechnych i wieloletnich branek do wojska młodych mężczyzn ze szlacheckich zaścianków zdeklasowanych do rangi jednodworców (szlachta nie podlegała przymusowej służbie wojskowej).

C.D.N

Zdzisław Skrok

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply