Tam szum Prutu, Czeremoszu…

Huculszczyzna do polskiej kultury i turystyki wpisała się już w XVII w. Wtedy to, za czasów Zygmunta III Wazy, odkryto we wsi Berkut, leżącej nad Czarnym Czeremoszem u stóp Czarnohory źródła lecznicze, dzięki którym stała się ona pierwszym uzdrowiskiem Rzeczypospolitej. Zjeżdżała się do niego okoliczna szlachta pokucka oraz zamieszkujący Podkarpacie Żydzi .

W XIX w. ponownie walory Huculszczyzny odkrył kulturoznawca, geograf i poeta, Wincenty Pol, który zwiedził jej najdziksze ostępy z gromadą huculskich górali. Pałeczkę przejął od niego Oskar Kolberg, który miał już wielu następców, wywodzących się z Galicyjskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Staraniem jego działaczy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku wytyczono też na Huculszczyźnie pierwszy szlak turystyczny na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, biegnący z Ilci przysiółka Żabia w kierunku Kostrzycy. Wtedy też zaczęły pojawiać się na Huculszczyźnie liczne schroniska, a w księgarniach przewodniki zachęcające do jej odwiedzania. W zdrojowiska zaczęły się też przekształcać inne wsie , takie jak Jeremcze, Żabie, Mikuliczyn, Iworochta, w których kurowali się ludzie chorzy na gruźlicę. Do dawnego znaczenia wrócił też Berkut. W zbudowanym w nim pawilonie zdrojowym gościli m.in. Józef Korzeniowski i Łesia Ukrainka.

Wysunięty cypel

Pierwsza wojna światowa, choć mocno dała się we znaki Huculszczyźnie, nadała jej dodatkowy polski stygmat. Swój szlak bojowy odbyła tam II Brygada Legionów, pozostawiając w Mołotkowie cmentarzyk z dwustoma mogiłami poległych.

W odrodzonej Rzeczpospolitej Huculszczyzna stała się najdalej na południe wysuniętym cyplem, opartym z jednej strony o Czarnohorę, a z drugiej o Czeremosz, który oddzielał ją od Bukowiny. Stała się też swoistym skansenem południowych Kresów Rzeczypospolitej. W niej bowiem jak w soczewce skupiało się całe bogactwo dawnego, owianego legendami Pokucia. Stanowiła unikatowa wręcz mozaikę etniczną, kulturową i religijną. Tworzyli ją Huculi, Polacy, Niemcy, Ormianie i Żydzi. Obrzeża Huculszczyzny stały się kolebką chasydyzmu. Jego twórca Baal Szem Tor spędził kilka lat w grocie w Skałach Sokólskich nad Czeremoszem, skąd nowa idea zaczęła docierać do karpackiej diaspory żydowskiej. W niedalekim od skał Sokólskich Światyniu, w tym samym co Baal Szem Tor czasie, Jakub Frank stworzył ruch frankizmu, polegający na asymilacji Żydów z chrześcijaństwem. W zgodzie na stokach Czarnohory żyli rzymscykatolicy, grekokatolicy, ormianokatolicy, prawosławni oraz wyznawcy trzech odmian protestantyzmu.

Folklor Hucułów tworzony w tym tyglu zaliczono też do najbardziej interesujących w kraju. Ich budownictwo, sztuka i obyczaje należały do najbardziej egzotycznych i artystycznie wartościowych. Wszystko to stało się obiektem licznych prac i badań. W Żabiu, najdłuższej wsi Huculszczyzny, liczącej 27 km, jej miłośnicy utworzyli nawet Wakacyjny Instytut Sztuki, przy którym skupiali się znani polscy naukowcy i intelektualiści, w tym wielu etnografów, co zaowocowało utworzeniem w Żabiu Muzeum Sztuki Huculskiej.

Durnych – bachaćko

W okresie międzywojennym znacznie też rozbudowano na Huculszczyźnie bazę turystyczną i uzdrowiskową. W Kosowie dr Tarnawski, zwany Chałubińskim Huculszczyzny, zaczął nawet w prywatnym sanatorium leczyć otyłość, gdzie według przewodnika Melchiora Wańkowicza , Hucuła chorego nie było… a durnych – bachaćko. Dla mieszkańców Lwowa, Stanisławowa, Czerniowa i Drohobycza stoki Huculszczyzny stały się tym, czym Podhale i Tatry dla Krakowa i Warszawy. Tajemnicze szczyty Pietras, Howerla, Bystrec, czy Pop Iwan przyciągały wielotysięczne rzesze narciarzy. Na Huculszczyźnie uprawiano też narciarstwo sportowe. Stąd pochodzili mistrzowie Polski w narciarstwie, a Worochta stała się znaczącym ośrodkiem sportów zimowych. Wybudowano tam istniejącą do dziś skocznię narciarską. W kotle pobliskiego Breskuła rozgrywano mistrzostwa Polski w kombinacji alpejskiej.

Na Huculszczyźnie kwitło też wodniarstwo. Spływy kajakarskie Prutem i Czeremoszem przyciągały ogromna rzeszę uczestników.

Fascynacja Vincenza

Fascynacja Huculszczyzna była w latach trzydziestych tak duża, że z wolna stawała się ona legendą. Przyczyniła się do tego twórczość wielu pisarzy, a zwłaszcza Stanisława Vincenza, urodzonego w Słobodzie Rungurskiej koło Kołomyi. W 1936 r. wyda on pierwszy tom dzieła swego życia „Na wysokiej połoninie”, opisującego życie huculskich pasterzy.

W wyniku II wojny światowej, Huculszczyzna wraz z resztą Beskidów Wschodnich weszła w skład Radzieckiej Ukrainy i została oddzielona od Polski żelazną kurtyną. Przestała być obecna w naszej tradycji i kulturze.

Jedynym śladem, który po niej pozostał była harcerska piosenka „Czerwona róża, biały kwiat”, oparta na popularnej melodii pasterskiej oraz pieśń, również zaczerpnięta z folkloru huculskiego, „Czerwony pas”. Legenda Huculszczyzny zachowana została wśród polskiej emigracji, a zwłaszcza w środowisku paryskiej „Kultury”. Do jej popularności przyczynił się Stanisław Vincez. Dopisując kolejne tomy do „Wysokiej połoniny” wystawił swym rodzinnym stronom wspaniały pomnik. Z dużą życzliwością był on przyjmowany wśród emigracji ukraińskiej, która utworzyła Towarzystwo „Huculszczyzna”, mające swe oddziały w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie. W jego szeregach działało też wielu autentycznych Hucułów, którzy w czasie wojny przedostali się na Zachód.

Ich pierwsze doświadczenia z władzą radziecką nie były bowiem najlepsze. Często sięgali oni po ukryte w strzechach austriackie karabiny, by przepędzić jej funkcjonariuszy. Zwłaszcza zaś, gdy ci zaczęli przesiedlać ich z pasa nadgranicznego. Z zachowanych przekazów wynika, że w dwóch wsiach Horcowej i Żabiu, oddziały huculskiej samoobrony zmusiły oddziały NKWD do wycofania się.

Bronili się przed łupieniem

Huculi bronili też swojej krainy przed łupieniem i wywożeniem z niej majątku ruchomego, co na całym ukraińskim Podkarpaciu było zjawiskiem powszechnym. Zdecydowaną postawą udało im się obronić m.in. tartak w Delatynie, którego nie pozwolili wywieźć do ZSRR. Huculi opierali się również przed pójściem do kołchozów, których tworzenie było do 1941 r. na ich ziemi „daremnym trudem”. Przykładem tego może być m.in. los kołchozu w Żabiu. Dobrowolnie nie wstąpił do niego żaden gospodarz. Utworzono go więc na bazie zarekwirowanej ziemi jednego z najbogatszych w Polsce Hucułów, Warszedziuka. Stanowisko kierownicze objęli miejscowi Żydzi, a członkami, czyli siłą roboczą stała się biedota huculska nie posiadająca ziemi. Do obrobienia 120 ha 21 członków miało tylko jednego starego konia, który szybko zdechł z przemęczenia. Musieli sami zaprząc się do pługa i bron, wystawiając jak najgorsze świadectwo socjalistycznej gospodarce. Nawet pomoc ze strony wojska nie na wiele się zdała. Część zbiorów nie zdołano zebrać, a część zwyczajnie rozkradziono.

Nie ma się więc co dziwić, że Huculi oczekiwali powrotu państwa polskiego. Uciekali w góry, a niektórzy nawet przez granicę do Rumunii, aby wstąpić do Wojska Polskiego we Francji, zasilając po wojnie ukraińską emigrację. Czynili tak zwłaszcza znani z bitności weterani 49 Huculskiego Pułku Strzelców z Kołomyi, który wsławił się całkowitym rozbiciem w lasach janowskich pod Lwowem pułku zmotoryzowanego SS „Germania”.

Wielkim miłośnikiem Huculszczyzny wśród emigracji był zaprzyjaźniony z Jerzym Giedroyciem, wielki orędownik zbliżenia polsko-ukraińskiego, urodzony w dolinie Dniestru Jerzy Stempowski. W swojej eseistyce sławił huculską cywilizację, a nawet traktował jako punkt odniesienia do oceny całego kontynentu. W listach prywatnych, zwłaszcza tych pisanych na krótko przed śmiercią, ubolewał nad jej losem w nowej rzeczywistości. W jednym z nich, do Iwana Seńkiwa, emigracyjnego ukraińskiego wydawcy pisał w 1962 roku: “W “Suczasnij Ukrajini” czytałem wiadomości z prasy sowieckiej, że lasy na huculszczyźnie wyrąbano zostawiając łyse góry. Wnosić stąd można, że Czeremosz i Cisa nie są już takie jak dawniej. Nikt już pewnie nie pamięta starych zwyczajów dotyczących pracy i nie potrafi opowiedzieć historii Wielitów. Nie ma już pewnie dawnych budynków, nie zachowały się nawet nazwy płajów. Huculszczyzna jest dziś być może jak niegdyś piękna kobieta, której ślubowaliśmy miłość, lecz która straciła urodę, a nawet pamięć, zmieniona do niepoznania przez straszną chorobę”.

Huculszczyzny już nie ma

Gdyby dzisiaj Stempowski odwiedził Huculszczyznę, to pisałby pewnie jeszcze bardziej dramatyczne listy. Dawnej, baśniowej Huculszczyzny już nie ma. W następstwie II wojny światowej dotychczasowa mozaika etniczna, polityczna i religijna tego regionu przestała istnieć. Zniknęła z niego społeczność i kultura żydowska, podobny los spotkał polską i niemiecka. Związane z tymi narodami świątynie poszły w ruinę. Kościół greckokatolicki został zakazany i zszedł do podziemia, rzymskokatolicki praktycznie też przestał istnieć. Jego wierni wraz z duszpasterzami wyjechali do Polski. Ewangelicy, będący głównie potomkami niemieckich kolonistów z czasów zaborów, rozproszyli się po świecie. Ormian też spotkał ten los.

Zmieniony został również system gospodarowania na Huculszczyźnie, w wyniku czego została naruszona równowaga ekologiczna. Skolektywizowano gospodarkę pasterską, organizując transport mleka z gór przy pomocy gąsienicowych ciągników. Konie zarekwirowano Hucułom jako przeżytek. Obecnie konika huculskiego o charakterystycznej budowie nie zobaczy się już na połoninach. Coraz mniej jest lasów, które padły ofiarą utworzonych w wielu wsiach „liesokombinatow”, dla których ważny był tylko wynik ekonomiczny. Zlikwidowano większość leśnych kolejek, zastąpionych przez ciężki transport kołowy. Zrezygnowano również ze spławiania drewna rzekami. Zmiany te zwane „karpackim eksperymentem” omal nie doprowadziły do zagłady przyrody Huculszczyzny. Choć ilość rezerwatów teoretycznie jest w niej stosunkowo duża i obejmuje w sumie 11 procent jej powierzchni, to jednak w wielu miejscowościach stoki gór wyglądają, jak krajobraz po bitwie. Tam, gdzie rosły limbowe lasy, widać tylko ogromne wyrębiska i poddane erozji gołe zbocza.

Przez dziesiątki lat miejscowe kołchozy prowadziły rabunkową gospodarkę leśną w bezpośrednim sąsiedztwie terenów chronionych, skutkiem czego przerodziły się one w niewielkie enklawy. Jako ilustracja może służyć chociażby rezerwat limby na Kiedrowatym Pohoriłce, którego „sąsiedztwo” oddano w pacht kołchozowi im. XXII Zjazdu ZSRR. Stosowany przez jego gospodarzy tzw. zrąb zupełny przekształcił je w gigantyczne gołoborze. Woda wypłukiwała stoki i zaczęła kruszyć skały . Swoje zrobił też ciężki sprzęt używany do zrywki lasu oraz przeprowadzenie przez ukraińskie Beskidy rurociągu, linii energetycznej oraz dwóch gazociągów, pod które wycięto tysiące hektarów lasu.

Brud, smród i ubóstwo

Odwiedzając huculskie wsie też można się przekonać, że przeszły one istotnie „straszną chorobę”. Króluje w nich głód, brud, smród, ubóstwo i alkoholizm. Żyje się w nich bardzo ciężko. Brakuje żywności, paliwa, leków. Pod dostatkiem jest tylko wódki. Często spotyka się nawet pijane dzieci.

Po dłuższym pobycie, chociażby w mocno przemienionym Żabiu, można się jednak przekonać, że mimo wszystko Huculszczyzna odradza się, zrzucając z siebie kilkudziesięcioletni balast.

Nieefektywne w górach kołchozy, do których zapędzono Hucułów po II wojnie światowej rozsypały się i odżywa gospodarka prywatna. Na stokach, zwłaszcza niższych, widać coraz więcej rodzinnych zagonów. Kołchozy rozdzielają swój majątek i ziemię lub przekształcają się w akcyjne spółki. Odtwarzany jest rodzinno-prywatny wypas krów, owiec i kóz. W spółki prywatne zostały zamienione kołchozy leśne.

Panujące przez kilkadziesiąt lat na Huculszczyźnie porządki nie zdołały jednak wszystkiego zmienić. Górale z huculskich wsi, tak jak niegdyś, nie reagują na świeckie powitanie Dobry Den! Ale ożywiają się natychmiast, gdy ktoś pozdrowi ich tradycyjnym – daj Boże zdrowie! Przetrwały wśród nich dawne obyczaje związane z codziennym życiem i żywieniem. Dalej rytm życia huculskich osad wyznacza cerkiewny kalendarz. Owoce z sadów spożywa się po świętym Spasie, kiedy to są święcone, a sezon pasterki zaczyna się w dzień świętego Jura, wypas kończy się w świętej „Perszej Bohorodyci”, a owiec , kiedy przypada dzień modlitw do „Druhoj Bohorodyci”.

Westernizacja gorsza

W przeszłość odeszły tylko huculskie stroje. Groźniejsza od radzieckiej mody okazała się „westernizacja” życia. W jej ramach wszyscy chodzą ubrani w dżinsowe podróbki , przywożone przez handlarzy z Polski i Turcji. Tradycyjne stroje huculskie można jednak zobaczyć podczas uroczystości kościelnych i rodzinnych. Ważną rolę w podtrzymywaniu huculskiej tradycji odgrywa organizowany od 1991 r. festiwal folklorystyczny sponsorowany przez diasporę ukraińską na Zachodzie. W jednym z nich wziął udział m.in. syn autora „Na wysokiej połoninie” Andrzej Vincenz, który został przez swych ziomków powitany z entuzjazmem.

Na Huculszczyźnie przetrwała także gościnność i sympatia do Polaków. Mogą oni poruszać się po jej wioskach bez obaw o zaczepki. Niewielkie polskie skupiska przetrwały w takich miasteczkach jak Dolina, Nadwórno, Kołomyja i Kosowo. Liczą od 50 do 3000 osób. We wsiach polskich rodzin nie spotyka się zupełnie.

Znowu ożywa na Huculszczyźnie indywidualna turystyka. Od chwili odzyskania przez Ukrainę niepodległości, zawsze na jej szlakach można spotkać wędrowców z Polski. Stanowią oni najliczniejszą grupę przybyszów. I to nie tylko latem, ale również i zimą. Jest to tym godniejsze podkreślenia, że baza noclegowa z prawdziwego zdarzenia na Huculszczyźnie praktycznie nie istnieje. Większość nielicznych schronisk jest wciąż remontowana. Dla turystów pozostają tylko pasterskie szałasy i chaty drwali, których większość stoi pusta, bo jest używana tylko sezonowo.

Ożywienie turystyki nad Prutem i Czeremoszem w jej przedwojennym wymiarze stwarza ogromną szansę rozwoju współpracy polsko- ukraińskiej, a zwłaszcza kontaktów międzyludzkich, sprowadzających się dotąd głównie do przygranicznego handlu. Sprawa ta powinna stać się tematem wzajemnych uzgodnień, tym bardziej, że w Polsce nadal żywa jest fascynacja Huculszczyzną. Wciąż przecież organizowane są poświęcone jej liczne wystawy w wielu muzeach kraju, wystawy fotografii i malarstwa. Zespoły huculskie stale bywają na festiwalach ziem górskich w Zakopanem. Huculskimi inspiracjami karmi się sporo znanych zespołów, takich chociażby jak „Kwartet Jorgi” z Poznania, „Wierchowina” z Warszawy, „Orkiestra św. Mikołaja” z Lublina, czy nawet Filharmonia Narodowa. Huculszczyzną interesuje się żywo Towarzystwo Karpackie i liczne środowiska akademickie, a także naukowe.

Marek A. Koprowski

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply