Prawo i Sprawiedliwość złożyło w Sejmie projekt uchwały, która obarcza Władimira Putina winą za zestrzelenie samolotu przez separatystów na Ukrainie. Z logiki autorów tego przedsięwzięcia wynika, że Rosja jest mocarstwem i właśnie dlatego należy ją koniecznie zwalczać. Nie trzeba dodawać, iż w hipotetycznym konflikcie militarnym z Moskwą bylibyśmy zupełnie bez szans, jednak politycy PiS-u zachowują się tak, jakby chcieli umierać za „wolność waszą i naszą”. Pytanie czy na pewno za „naszą”?

Poniżej przedrukowany artykuł jest fragmentem dyskusji na temat polityki wschodniej, toczącej się w środowisku Ruchu Narodowego.

————–

„Mądry Polak po szkodzie” mówi znane porzekadło, rzecz w tym, że Polak po szkodzie nie zawsze jest mądry, co więcej – nie uczy się na błędach cudzych oraz własnych. Kiedy nastało lato roku 1939, nasi politycy przekonywali nas, iż w przypadku agresji niemieckiej, po naszej stronie natychmiastowo wystąpi Wielka Brytania oraz Francja. Historia pokazała ile warte były ich „sojusznicze” zobowiązania. Stąd dziwi naiwność wielu Polaków, wierzących, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi daje nam zupełną gwarancję bezpieczeństwa. Politycy tak bardzo w to uwierzyli, iż pozwolili znacząco uszczuplić stan polskiej armii. Nie o wojsku będę jednak pisać.

Na Ukrainie spadł samolot pasażerski, zestrzelony przez wspieranych przez Rosję separatystów. Nie jest to miejsce na teorie szukające głównego winowajcy tej tragedii. Wielu sądziło jednak, że przekroczona została czerwona linia, w wyniku czego Zachód wreszcie podejmie radykalniejsze działania względem Rosji. Jednak mocarstwa zachodnie mimo frazeologii pełnej potępienia dla sprawców czynu czy wręcz samego Putina, nie zamierzają psuć swoich relacji z Moskwą. Priorytetem są stosunki gospodarcze. Francja i Wielka Brytania sprzedawały sprzęt wojskowy Rosji, i będą to czynić nadal.

Nie ma dobrze ugruntowanych podstaw do tego, by sądzić, iż w chwili wybuchu hipotetycznego konfliktu zbrojnego Polski z Rosją, kraje zachodnie stanęłyby w naszej obronie, choć z pewnością naruszono by więcej ich interesów i może reakcje byłyby bardziej stanowcze. Jeden z polskich publicystów posłyżył się niedawno sformułowaniem o “wrzucaniu jeża w gacie”, odnosząc to do roli jaką Polska pełni dla Amerykanów. Kiedy relacje Waszyngtonu z Moskwą są napięte, wówczas Amerykanie pragną podrzucić takiego „jeża” Rosji.

Do tego celu idealnie wręcz nadaje się Polska, pełna polityków nierozumujących w żaden sposób kategorią polskiej racji stanu, choć częstokroć się na nią powołujących. Kiedy jednak stosunki amerykańsko-rosyjskie są dobre, wówczas Polska staje się mało istotna i zgoła zbędna dla Stanów Zjednoczonych. Ostatnie lata wypełnione były względnie dobrymi stosunkami Waszyngtonu z Moskwą, toteż Amerykanie stracili chęć zainstalowania w Polsce zapowiadanej od lat tarczy antyrakietowej. Należy w ogóle zadać sobie pytanie, czy owa tarcza miała szansę zaistnieć? Czy nie była tylko chwytem propagandowym, mającym stanowić swoisty straszak na Rosję?

Tymczasem wielu polskich publicystów snuje wizje wielkiej antyrosyjskiej koalicji, na czele z Polską i Ukrainą. Nie pora tutaj omawiać po raz kolejny argumenty „za” lub „przeciw” rozwijaniu współpracy z Kijowem. Argumenty zarówno przyjazne Ukrainie, jak i jej wrogie, są doskonale znane. Dlatego nie będzie tutaj o tym czy Polacy mogliby odzyskać Lwów, albo czy Ukraińcy chcieliby posiąść Przemyśl – są to rzeczy bez znaczenia teraz, zresztą mało możliwe. Nie bez znaczenia, lecz na pewno pierwszorzędnymi są kwestie wrażliwości historycznej. Obecna Ukraina jest coraz bardziej banderowska i powinno to budzić nasze zaniepokojenie, choć w geopolityce kwestie symboliki (bo o to tutaj chodzi – o wynoszenie historycznych symboli) mają drugorzędne znaczenie.

Jednym z argumentów wysuwanych przez przeciwników Rosji jest jej historyczna wrogość do Polski. Owszem, Rosja posiada wiele antypolskich tradycji (podobnie jak Ukraina), w końcu świętem narodowym jest rocznica wypędzenia Polaków z Kremla w roku 1612. Często mówi się, że Rosja potrzebuje kreować przed swoim społeczeństwem obraz wroga, do którego najlepiej pasuje właśnie Polska. Co jednak ciekawe, całkiem spora część zwykłych Rosjan jest do Polaków usposobiona przyjaźnie, a niekiedy wręcz życzliwie, co nie współgra z oficjalną polityką Moskwy. Dlatego zasadnym może wydać się teza, iż wielu Rosjan z radością przyjęłoby polepszenie stosunków polsko-rosyjskich, a na wroga ojczyzny nadaje się znacznie lepiej ktoś inny, ktoś znacznie bliższy – Ukraina. To tutaj żyje liczna mniejszość rosyjska, to Ukrainę można będzie w nieskończoność oskarżać o łamanie praw tamtejszych Rosjan.

Kolejnym argumentem są wpływy rosyjskiej agentury w Polsce, ma to stanowić zatem uzasadnienie dla podjęcia negatywnych kroków wobec Rosji. Problem w tym, że w Polsce jest wielu agentów, lub ludzi zwyczajnie ideowo usłużnych, względem różnych państw: Rosji, Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Izraela. Często ci, którzy chcieliby obalić wpływy rosyjskiej agentury w Polsce, chcieliby jednocześnie zostać wręcz emisariuszami interesów amerykańsko-izraelskich, pomijać problem wpływów niemieckich – które uważam za najgroźniejsze z polskiego punktu widzenia. To Niemcy sterują Unią Europejską, i to w wyniku działań Berlina, Polska ma zdewastowany sektor przemysłu, ledwo zipiące kopalnie (choć przecież wciąż bogate w surowce), media na obcych usługach itd. Polska przegrywa wojnę z Niemcami, stawką której jest uczynienie z Polski niemieckiego dominium, co już praktycznie się stało.

Trzeba jednak w tym miejscu zauważyć, że Niemcy swoją politykę prowadzą w białych rękawiczkach, w przeciwieństwie do aroganckich i mniej okrzesanych Rosjan. Polityka Berlina to polityka Fryderyka II – wyśmiewajmy naszych przeciwników w Polsce, nagradzajmy tych, którzy nam sprzyjają. Istna polityka kija i marchewki, lecz jak bardzo skuteczna. Jeżeli Polska chce budować swoją podmiotowość, to naszym głównym celem powinno być stopniowe ograniczanie, aż wreszcie likwidacja szalonych wpływów Niemiec w naszym kraju. Wpływ Rosji jest znacznie mniejszy.

Rosja ma swoją agenturę w Polsce, czemu trudno zaprzeczyć. Nie jest to jednak żaden argument za tym, by głównym celem polskiej polityki zagranicznej było budowanie jakiegoś antyrosyjskiego bloku, inne państwa ową agenturę mają u nas jeszcze silniejszą, a ich wpływ na położenie Polski jest jeszcze bardziej zgubny. Przeciwnicy Rosji powiadają, iż trudno zbudować relacje partnerskie z Rosją, będącą nie tak dawno zwierzchnikiem Polski. Czy łatwiej zatem uczynić partnerskimi relacje Warszawy z Berlinem czy Waszyngtonem, obecnymi zwierzchnikami Polski? A przecież to właśnie te państwa mogą najwięcej skorzystać z pełnego uzależnienia się Ukrainy od Rosji – wówczas kolejnym dominium niemieckim będzie Ukraina, a Polska zostanie otoczona wpływami Berlina zewsząd. Umówmy się – Ukraina bez Rosji musi zdać się na Zachód, a tym Zachodem nie będzie słabiutka Polska, lecz Stany Zjednoczone i Unia Europejska (czytaj: Niemcy).

Strona nastawiona wrogo wobec Rosji twierdzi, że nie da się zbudować sojuszu z Rosją, gdyż stalibyśmy się jej niemalże kolonią. Nie proponuję takiego sojuszu, muszę jednak zadać pytanie – czy w takiej sytuacji zupełnie w porządku jest sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i Niemcami, skoro także w tym przypadku nie stanowimy dla nich partnera? Tylko pod auspicjami Ameryki i Niemiec można wyrwać Ukrainę z objęć Rosji (o ile byliby tym istotnie zainteresowani), wówczas na żadną podmiotowość Polski szans nie ma.

Kolejnym argumentem jest uzależnienie energetyczne od Rosji, co ma stanowić przyczynek dla wrogiej polityki względem Moskwy, zwłaszcza w sytuacji, w której Warszawa sama nie kontroluje w pełni własnej infrastruktury. Czy zdajemy sobie sprawę z katastrofalnych skutków ewentualnej wojny energetycznej z Rosją? Dopóki nie posiadamy zdywersyfikowanych źródeł energii, dopóty niewybaczalnym wariactwem byłaby polityka zmierzające do konfrontacji z Rosją. I może Zachód jeszcze by nam pomógł? Marzenia ściętej głowy.

Zbliżając się powoli do końca artykułu, należy zauważyć, że ostatnie półrocze obfitowało w liczne dyskusje na temat stosunku Polski do Ukrainy. Obecne toczą się one wewnątrz środowiska narodowego. Jakub Siemiątkowski, jeden z moich kolegów organizacyjnych, napisał artykuł „Dlaczego Ukraina jest dla Polski ważna?” [1] Uważam, że popełnia on co najmniej kilka błędów logicznych, choćby przyznając, iż Niemcy i Amerykanie posiadają, tak jak Rosjanie, swoje agentury wpływu, a potem stwierdzając „ciężko budować stosunki partnerskie z krajem, który jeszcze względnie niedawno był naszym zwierzchnikiem, ma tu swoje lobby i swoich ludzi”. Ponownie zatem zapytam, czy łatwiej budować je z Waszyngtonem i Berlinem? Oni też mają tutaj swoich ludzi, co więcej – to właśnie oni są obecnie naszymi zwierzchnikami. Być może – wedle tej logiki – były zwierzchnik jest z natury rzeczy gorszy od obecnego.

Siemiątkowski popełnił jednak jeszcze jeden zasadniczy błąd, typowy dla „stronnictwa” wrogiego Rosji. Otóż pisze o Polsce jakbyśmy już mogli prowadzić politykę podmiotową, czy wręcz jakiegoś mocarstwa regionalnego (coś w rodzaju Turcji), zatem konstruować sojusz Warszawy, Kijowa, Bukaresztu, Ankary, Tblisi i Baku. Musimy sobie zdać jednak sprawę, że obecnie nie jesteśmy w stanie budować czegokolwiek. To właśnie należy uzmysłowić wszystkim prometeistom, wzywającym do antyrosyjskiej krucjaty. Nasze państwo ma obecnie charakter fasadowy, i dopóki tego nie zmienimy, dopóty nie ma sensu snuć dalekosiężnych wizji geopolitycznych. Zaś największą przeszkodą na drodze do stania się podmiotem nie jest tutaj bynajmniej Rosja. Nie znaczy to, że postuluję – nierealny zresztą – sojusz z Rosją. Przy obecnych możliwościach Polski gra powinna toczyć się o to, ażeby Polska nie została do konfliktu ukraińsko-rosyjskiego wciągnięta, czego wymagają nasze interesy związane zarówno z bezpieczeństwem narodowym, co gospodarką.

Ani Ukraina rosyjska ani niemiecko-amerykańska, nie jest dla nas dobrym rozwiązaniem, co jednak najbardziej istotne – nie posiadamy wpływu na ostateczny rozwój zdarzeń nad Dnieprem. Dlatego rozumując poprzez prymat polskiego interesu państwowego, należy być przygotowanym na różne scenariusze, i dążenie do jakiejkolwiek konfrontacji z którymkolwiek mocarstwem (do jakich Rosja się zalicza), byłoby najgłupszą rzeczą jakiej można się dopuścić, zwłaszcza tak długo, aż nie będziemy stanowić w pełni państwa suwerennego politycznie, i możliwie suwerennego gospodarczo. Niestety, wiele wskazuje na to, że kolejny rząd będzie prowadził politykę zagraniczną zmierzającą do konfrontacji z Rosją, licząc nadaremnie na sojusznicze zapewnienia Zachodu. Obyśmy nie obudzili się znowu z przysłowiową “ręką w nocniku”.

[1] http://narodowcy.net/publicystyka/10065-dlaczego-ukraina-jest-dla-polski-wazna

Michał Kowalczyk

Narodowcy.net

25 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. tagore
    tagore :

    Czysta sofistyka , autor powinien mieć zawieszone nad łóżkiem kopie adresów
    Dmowskiego do Cara . Ciekawe kiedy przywódcy naszych narodowców wysmażą
    stosowny dokument i wyślą go Putinowi.

    tagore

  2. sylwia
    sylwia :

    Komisja do badania przyczyn katastrofy samolotu Malaysian Airlines nad Ukrainą jeszcze nie ogłosiła swych ustaleń ale pan Kowalczyk to już wie kto go strącił: separatyści. Swe odkrywcze ustalenia p. Kowalczyk winien przekazać tej komisji. Może ta od razu wtedy zakończy swe prace.