Amerykański dziennik “The Washigton Post” opublikował artykuł Jacksona Diehla, który ubolewa nad tym, że przywódcy państw Europy Środkowo-Wschodniej, nie są już tak idealistyczni, jak ich poprzednicy.

Poniżej publikujemy tłumaczenie tekstu Jacksona Diehla zatytułowanego “Mieszkańcy Europy Wschodniej kłaniają się władzy Putina”.

Aby zrozumieć na czym polega, prowadzona przez Władymira Putina, polityka przywracania sowieckiego porządku w Europie, warto przyjrzeć się nie tylko wschodniej Ukrainie, gdzie Kreml zajęty jest obecnie tworzeniem separatystycznego marionetkowego państwa. Mimo wszystko, co lubi podkreślać prezydent Obama, Ukraina nie jest członkiem NATO, które rozciągnęło gwarancje bezpieczeństwa oraz władzę demokratyczną państw Zachodu na wiele krajów, które przebywały wcześniej pod sowiecką dyktaturą.

Weźmy zatem Węgry, członka NATO, państwo, którego premier określił ostatnio Rosję Putina modelem kraju, który powinien by wcielany w życie, bądź Słowację, której lewicujący premier porównał możliwe rozmieszczenie wojsk w jego kraju do sowieckiej interwencji w 1968 roku. Popatrzmy również na członka NATO Czechy, których minister obrony zrobił podobne porównanie i którego rząd dołączył do Słowacji i Węgier w walce z sankcjami nałożonymi na Rosję przez Unię Europejską, czy chociażby na Serbię, członka programu NATO „Partnerstwo dla pokoju”, która zaprosiła Putina do Belgradu na, odbywającą się w tym miesiącu, paradę z okazji 70 rocznicy „wyzwolenia” miasta przez Armię Czerwoną.

Jest również Polska, do niedawna lider inicjatyw podejmowanych w ramach NATO i Unii Europejskiej, mających na celu wsparcie prozachodniego rządu Ukrainy i ukaranie agresji Putina. W tym miesiącu nowa premier, Ewa Kopacz, nakazała nowemu ministrowi spraw zagranicznych pilne zrewidowanie tej polityki. Jak donosi Wall Street Journal, miała ona powiedzieć w parlamencie, że jest zaniepokojona „izolacją Polski” w Europie co może być skutkiem postawienia sobie „nierealnych celów” na Ukrainie.

Obama chełpi się staniem na czele „wspólnej odpowiedzi” Zachodu, która, jak uważa, izoluje Putina. W rzeczywistości duża część państw NATO zaczęła skłaniać się w kierunku Moskwy. Rządy robią to częściowo z przyczyn ekonomicznych: zależność energetyczna od Rosji, jak również ze względu na rynek eksportowy, obawiając się konsekwencji wprowadzonych sankcji.

Inne jednak zdają się chronić swoje bezpieczeństwo i kwestie ideologiczne. Doszły do wniosku, że nie warto testować prawdziwości pogróżek Putina o inwazji na byłe kraje bloku sowieckiego oraz zapewnień NATO, na czele z Obamą, że w razie czego rzeczywiście przyjdzie im ono z pomocą. Jak tłumaczyć bowiem uprzedzające wystąpienie czeskiego premiera Bohuslawa Sobotki, w którym stwierdził, że jego kraj nie chce wojsk NATO stacjonujących w Polsce i krajach bałtyckich, mających służyć jako środek zastraszający Rosję.

Sobotkę przebił słowacki premier Roberto Fico, były komunista, który, kontynuując ten temat, odrzucił apel Obamy o zwiększenie funduszy przeznaczanych na wojsko i nazywał sankcje wprowadzone przeciwko Rosji „samobójczymi” i „bezsensownymi”. Uległość Fico wypada jednak blado w porównaniu do przemowy wygłoszonej w lipcu przez premiera Węgier, Wiktora Orbana, który przedstawił Rosję jako przykład, w jaki sposób „musimy odejść od liberalnych metod i zasad w tworzeniu społeczeństwa… ponieważ wartości liberalne (w Stanach Zjednoczonych) łączą się z korupcją, seksem i przemocą”

Jeżeli istnieje jakakolwiek „wspólna odpowiedź”, wygląda ona na bardziej zaaranżowaną przez Putina niż Obamę. „Niektórzy politycy z Europy Środkowej wolą raczej pozostawać poza radarem – nie mówią anie nie czyniąc niczego, co uczyniłoby z ich kraju cel gniewu Putina – inni chcą przypodobać się Putinowi, by tym samym, gdy sytuacja stanie się poważniejsza, być traktowanym lepiej niż inni sojusznicy” – jak powiedział mi Damon Wilson, wiceprezydent Atlantic Council. „Problemem dla wielu polityków będzie jak przetrwać w sytuacji, gdy Rosjanie wrócili, paskudni jak nigdy … a Amerykanie są daleko, dostępni tylko w poważnych kwestiach pod numerem 911”.

Istotne jest, że to wahnięcie w Europie Wschodniej przyszło zaledwie dekadę po wielkim rozszerzeniu NATO w 2004 roku i trzynaście lat po tym jak Polska i Czechy z wdzięcznością i entuzjazmem poparły inwazję USA w Iraku. Co się stało? Jak sugeruje Robert Coalson z Radia Wolna Europa, jedną z odpowiedzi można znaleźć w „liście otwartym” liderów politycznych i intelektualnych tych krajów, wystosowanym do Obamy w lipcu 2009 roku, gdy podczas swojego pierwszego roku urzędowania ogłosił „reset” w stosunkach z reżimem Putina.

„Wielu amerykańskich polityków uważa, że sytuacja w naszym regionie została ustalona raz na zawsze,”. W liście pada ostrzeżenie: „Taki punkt widzenia jest przedwczesny”.

Obama, jak się okazało, popełnił błąd odstawiając stosunki z krajami środkowej i wschodniej Europy na boczny tor. Elity wychowane w postsowieckich krajach „mogą nie podzielać idealizmu – czy mieć podobnych relacji z USA – jak generacja, która poprowadziła je drogą demokratycznych przemian”. Co więcej, Rosja, którą trudno nazwać dobrym partnerem, „wraca do dziewiętnastowiecznej polityki rewizjonistycznej, dostosowanej jedynie do współczesnej strategii i metod”

Obama i jego współpracownicy z wściekłością odrzucili te ostrzeżenia, mówiąc ze złością, że ich autorzy cierpią na „rusofobię”. Pięć lat później Obama powtarza ich diagnozę polityki Putina jako swoje własne przemyślenia. Może być jednak za późno: „Rusofobi” w krajach NATO zostali zastąpieni, w więcej niż w kilku stolicach, politykami bardziej ugodowymi w stosunkach z Putinem.

Jackson Diehl

Tłum: Kresowiak

4 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jazmig
    jazmig :

    Ukraina to nie jest polski biznes, ani polska sprawa. Tu mieszają USA i Niemcy, a polskie władze wykonały zadanie chłopca na posyłki i odesłano je do kąta. Gdy w dodatku w Ukrainie rządzą banderowcy i inni faszyści oraz neonaziści, to Polska powinna odmówić dalszego wspierania kijowskich władz, bo nie jest nam potrzebny nazistowski sąsiad, który nie ukrywa apetytu na nase ziemie.