Tu nie będzie konfederacji

Polacy – obywatele III RP – są jedynie biernymi uczestnikami wielkiego przedstawienia, wielkiego pseudo-interaktywnego teatru, jakim stała się polska polityka. Problem w tym, że aktorom na scenie taka sytuacja jest bardzo na rękę. Sprowadza ona jednak obywateli III RP do roli uprzedmiotowionych niewolników, politycznie całkowicie zdominowanych przez „oligarchię” – nie chodzi tu przecież tylko o polityków.

O podpalaniu Polski

Kiedy miesiąc temu opublikowano tekst „Czy nadszedł czas zawiązania konfederacji?”, dotyczący skandalicznej sytuacji związanej z jesiennymi wyborami samorządowymi chyba nikt nie spodziewał się, że wywoła on tak ożywioną reakcję. Z tym, że generalnie reakcja ta wcale nie dotyczyła owych wyborów. Emocje wzbudziło przede wszystkim użycie słowa „konfederacja”, a także końcowa część artykułu, w której wspomniano o tym szczególnym narzędziu politycznym I Rzeczpospolitej. „Czarę goryczy” przelało, zdaje się, zilustrowanie artykułu obrazem Chełmońskiego, przedstawiającym konfederatów barskich na czele z Kazimierzem Pułaskim podczas walk pod Częstochową na przełomie 1770/1771 roku.

Sama idea „konfederacji” została całościowo utożsamiona z konfederacją barską. Spotkało się to z ostrą krytyką – w tym także z zarzutami o podżeganie do siłowego wystąpienia. Dlaczego, skoro w żadnym miejscu tekstu nie proponowano takiego ostatecznego rozwiązania? Z całą pewnością to nieporozumienie – ale nie można poprzestać na tym stwierdzeniu. I to nie dlatego, że autor nie miał na myśli uzbrajania mas i okopywania się w Dukli (czy szerzej – gdzieś na Podkarpaciu) – nie wspominając już o porywaniu prezydenta czy bratobójczej walce. Chodzi o poważniejszy problem – o to, że kompletnie nie rozumiemy czym była konfederacja. A to dlatego, że nie znamy i nie rozumiemy naszej tradycji politycznej. Przez to zaś nie potrafimy pojąć wartości, jaką jest wolność polityczna. A trudno walczyć o coś, czego się nie zna.

Czarna legenda

Dyskusja wspaniale pokazała, jak bardzo niezrozumiała jest polska tradycja polityczna okresu przedrozbiorowego. W powszechnej świadomości konfederacja funkcjonuje jako uosobienie wszelkich najgorszych cech tzw. demokracji szlacheckiej, której sercem wszelkiego zła miałaby być „aurea libertas” – „złota wolność”. Pokazuje to, że mamy do czynienia z poważnym problemem.

Chyba mało która polska tradycja miała to nieszczęście być tak oczernianą przez całe pokolenia, jak właśnie tradycja polityczna I Rzeczpospolitej. To oczywiście temat na osobną dyskusję, ale skupmy się na konkretnym zagadnieniu. Mało kto zadaje sobie dziś pytanie o to, co było istotą owej „złotej wolności”. Pomińmy już sloganowe skojarzenia, w myśl których była to jakaś specyficznie polska aberracja – umiłowanie anarchii, brak szacunku dla jakiejkolwiek władzy, wstecznictwo itp.

Powiedzmy sobie szczerze – znajomość ustroju, a także esencji polityczności obywateli I RP jest dziś tak naprawdę śladowa. Tym bardziej, że na Rzeczpospolitą Obojga Narodów patrzy się głównie przez pryzmat jej epoki schyłkowej, podkreślając przy tym jej wszelkie wynaturzenia: prywatę magnaterii, klientelizm drobnej szlachty, awanturnictwo polityczne, wyzysk chłopów czy słabość elit. Odruchowo, nie przyglądając się bliżej ani ustrojowi, ani myśli, ani praktyce politycznej, odmalowuje się obraz politycznej groteski, który wielu najchętniej zakryłoby czarną kotarą. Trochę jak stary obraz, który co prawda odziedziczono, ale który napełnia nas przejmującym wstydem.

Wolność republikańska

Zostawmy jednak opis historyczny – przejdźmy do konkretnego element, często nie dostrzeganego w obrazie polskiej przeszłości politycznej. Chodzi o jego rdzeń, jakim była wolność polityczna – specyficzna forma wolności pojmowana na sposób republikański, wyrażająca się poprzez aktywne i czynne uczestnictwo obywateli w rządach. Taka postawa tworzyła fundament powszechnej polityczności, w której czynne zaangażowanie w życie publiczne oraz odwoływanie się do klasycznych cnót republikańskich stworzyło rzeczywistą wspólnotę polityczną obywateli Rzeczpospolitej.

Owszem, dla kogoś znającego pisma polityczne z tego okresu takie stwierdzenia mogą być truizmem. Kłopot w tym, że przeciętny obywatel III RP nie ma pojęcia, że coś takiego w ogóle istniało. Co więcej, dotyczy to także wielu osób, które chcemy lub chcielibyśmy określić mianem elity narodu. Stąd nawet samo słowo “republikanizm” kojarzy się dziś raczej z Ronaldem Reaganem i amerykańską sceną polityczną. W kontekście Polski – najczęściej wywołuje zdziwienie.

Zupełnie na marginesie można wspomnieć, że u schyłku I RP wiele kontrowersji wywołała właśnie sprawa ograniczenia praw politycznych, czyli wolności politycznej. Chodzi tu o jedną z ważniejszych uchwał Konstytucji 3 Maja, która odbierała prawa polityczne szlachcie-nieposesjonatom, tzw. gołocie. Takie postępowanie dla ówczesnego obozu konserwatywnego było nie do pomyślenia, zaś u innych również wywoływało kontrowersje. Ciekawe, z jaką reakcją coś podobnego spotkałoby się obecnie. A może w pewnym sensie miało to miejsce właśnie w listopadzie ubiegłego roku, kiedy instytucja wyborów samorządowych okazała się być jedynie fasadą?

Dziś jednym z naszych największych zmartwień jest właśnie brak polityczności. Polacy nie są wspólnotą polityczną, a ponadto nie ma obecnie powszechnej świadomości, że tę sytuację należy zmienić. Obywatele III RP są de factoprzedmiotami polityki, a nie jej podmiotami. Dotyczy to zresztą wszystkich szczebli władzy w kraju – począwszy od małych samorządów, a na najwyższych urzędach centralnych skończywszy. Pod tym względem nie mamy się co równać z obywatelami I RP, gdzie samorządność była czymś oczywistym dla wszystkich. No bo czy dziś mamy prawo do wpływu na wysokość podatków w naszej gminie? Albo na to, w jaki sposób ma rozwijać się nasza dzielnica, nasze miasto, wieś? Nie mówiąc już o liczebności armii czy stanowieniu prawa na szczeblu lokalnym.

Polacy – obywatele III RP – są jedynie biernymi uczestnikami wielkiego przedstawienia, wielkiego pseudo-interaktywnego teatru, jakim stała się polska polityka. Problem w tym, że aktorom na scenie taka sytuacja jest bardzo na rękę. Sprowadza ona jednak obywateli III RP do roli uprzedmiotowionych niewolników, politycznie całkowicie zdominowanych przez „oligarchię” – nie chodzi tu przecież tylko o polityków. Takie uprzedmiotowienie raczej nie zyskałoby aprobaty wśród polskiej szlachty doby XVI czy XVII wieku. Nawet w pełnym wypaczeń schyłkowym okresie sarmatyzmu, gdy znaczną część władzy udało się zawłaszczyć magnaterii, przeciętny obywatel-szlachcic nadal mógł czuć, a przynajmniej uważać, że współtworzy państwo, a nie jest tylko jego poddanym. Dziś trudno dostrzec w Polsce nawet takie absolutne minimum “obywatelskiej godności”.

Na takiej właśnie wolności politycznej w znacznej mierze polegała sarmacka „złota wolność”. W tym sensie rację miał Bartłomiej Radziejewski: „sarmatyzm to najlepsza polska tradycja – i polityczna, i ogólnokulturowa. Nie sposób zrozumieć polskości bez zrozumienia I RP, bez zrozumienia sarmatyzmu i jego zróżnicowania”. Można jednak powiedzieć, że punktem wyjścia nie tylko dla rozważań o kształcie Polski, ale przede wszystkim do jej kształtowania, powinien być republikanizm. Znajomość własnej przeszłości powinna być inspiracją, pozwalać czerpać z ducha własnej tradycji republikańskiej, by tworzyć “ciało polityczne obywateli Rzeczpospolitej”. Tyle tylko, że nasza III Rzeczpospolita na tym tle wypada żenująco. Mało tego – dziś więcej elementów republikańskich dostrzec można w innych krajach: w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, w Niemczech, także w krajach skandynawskich. Kraje te, w przeszłości nieraz czerpiące inspirację właśnie z naszych republikańskich instytucji politycznych, dziś prześcigają nas pod tym względem: samorządności, systemu politycznego, aktywności obywatelskiej, poczucia “dobra wspólnego”, zasady pomocniczości… To, że “republikanizmu” w “republice”, jaką nominalnie jest III RP, mamy jak na lekarstwo, tylko pogłębia tragizm naszej dzisiejszej sytuacji.

Konfederacja

Z tego względu trudno mówić o tym, czy jest w Polsce szansa na powstanie czegoś na kształt ogólnonarodowej konfederacji. Znowu trzeba by poświęcić sporo miejsca na to, by właściwie opisać czym w okresie I RP była konfederacja i czemu w swoim pierwotnym założeniu służyła. Bez tego spojrzenia w głąb i uchwycenia idei nie sposób zrozumieć praktyki, a tym bardziej fenomenu, jakim były polskie konfederacje.

Przypomnijmy kilka zdań z poprzedniego tekstu: „Publiczna niezgoda na to co się wydarzyło powinna być elementem wspólnym, jednoczącym wszystkich, którym zależy na budowie prawdziwej Rzeczpospolitej – państwa będącego wspólnotą polityczną obywateli. W naturalny sposób powinna do tego dążyć zasadnicza siła opozycyjna w Polsce – i to od dawna. Jeżeli nie, to wysiłek ten powinni podjąć „wszyscy, którym leży na sercu dobro Rzeczpospolitej””.

Nie chodzi tu o kolejną „konfederację barską”, ale o przypomnienie tego, co w naszej tradycji politycznej zostało całkowicie zapomniane. O narzędzie ostateczne, po które sięgano w sytuacjach skrajnych i do którego obywatele Rzeczpospolitej posiadali pełne prawo. Była to szczególna forma obywatelskiego nieposłuszeństwa, u której podstaw leżała troska o dobro wspólne. Dziś takiego narzędzia nie posiadamy. Mało tego – wszelkie akcje, które choć w minimalnym stopniu je przypominają, określane są jako „podpalanie kraju” czy działanie antypaństwowe. Nasuwa się jednak inne pytanie – czy dziś posiadając takie narzędzie, nawet nie dosłownie, potrafilibyśmy z niego skorzystać? Bo skoro nie znamy smaku wolności politycznej, podmiotowości politycznej, to niby dlaczego mielibyśmy o nią walczyć?

Interesująco na konfederację patrzył Jan Jakub Russeau. Nie można co prawda uznać go za republikanina, ale był on jednym z najpoczytniejszych autorów 2. połowy XVIII stulecia. W swoim dziele „Uwagi o rządzie polskim” napisał: „Konfederacja jest w Polsce tym, czym była w Rzymie dyktatura. Zarówno jedna, jak i druga zawiesza prawa w nagłym niebezpieczeństwie, ale zachodzi między nimi ta wielka różnica, że dyktatura, zupełnie sprzeczna z ustawodawstwem rzymskim i duchem ustroju, w końcu je zniszczyła, konfederacje natomiast, będąc jedynie środkiem wzmocnienia i przywrócenia ustroju wstrząśniętego wielkimi wysiłkami, mogą naciągnąć i wzmocnić rozluźnioną sprężynę państwa, ale nigdy nie mogą jej zerwać. Ta forma federacyjna (…) wydaje mi się arcydziełem polityki.”. Czy dziś w podobny sposób moglibyśmy określić czego chcemy od naszego państwa, naszego ustroju i od samych siebie? Czy dziś mamy odwagę liczyć na siebie, czy jednak wolimy czekać na współczesną „dyktaturę”?

Jak w takim razie powinni zachować się obywatele w sytuacji kryzysu politycznego? Konfederacja pozwalała obywatelom na wpływanie na politykę, i to realnie, w imię dobra wspólnego. Pewna forma „nowej konfederacji” wydaje się być bardzo potrzebna. Istotą nie jest bowiem zapożyczanie dawnych rozwiązań jako gotowych narzędzi. Wyzwaniem jest wypracowywanie własnych, będąc przy tym świadomym własnej tradycji politycznej. Dzięki temu możliwe jest zaadaptowanie idei do współczesnych warunków. Ważne jest jednak zbudowanie wspólnoty politycznej, bo bez prawdziwych obywateli same instytucje nie wystarczą. Jednak jak ktoś już powiedział: “obywatele się nie rodzą, obywateli się wychowuje”. Do tego potrzebna jest praca już na poziomie lokalnym, by zbudować podstawowe wspólnoty polityczne, jak gminy, które razem tworzyłyby wielką wspólnotę regionalną, a wreszcie – ogólnonarodową.

Cóż czynić…

Jak w takim razie dziś powinna realizować się idea “nowej republikańskiej konfederacji”? Na pewno poprzez odwołanie się do samego sedna Republiki – do wspólnego działania obywateli na rzecz dobra wspólnego. Dlatego potrzebujemy uaktualnienia, a tak naprawdę stworzenia nowej formy polskiego republikanizmu. Potrzebujemy działań, które pozwolą nam zbudować wspólnotę polityczną. Wielkim wyzwaniem dla nas wszystkich jest brak w narodzie jakiegokolwiek zaczynu pojmowania wolności na sposób republikański, wspólnotowy. Slogan o “pracy organicznej” nie może stać się wygodną wymówką. Nie żyjemy dziś w XIX wieku, w czasach zaborów. Dziś sytuacja jest zupełnie inna – nie możemy wracać do idei realizowanej przez społeczeństwo nie posiadające nie tylko polityczności, ale i państwa. Potrzebujemy zupełnie innych rozwiązań, w duchu rodzimej tradycji politycznej – tradycji republikańskiej. Bez stworzenia wspólnoty politycznej na poziomie lokalnym nie możemy marzyć o tym, że nagle, w jakiś magiczny sposób uda się ją zbudować na poziomie narodu. W tym sensie potrzebna jest nam “praca u podstaw”, ale byłaby to inna praca niż ta, którą kojarzymy z tym pojęciem.

Żyjemy w wielkim niezrozumieniu i wielkiej niewiedzy o bogactwie własnej tradycji. Stąd też nie rozumiemy, jak wielkim problemem i niebezpieczeństwem jest dziś brak wolności politycznej. Jeżeli, jak to jest niestety powszechne, traktujemy integralne elementy naszej tradycji politycznej jako zło wcielone, to rzeczywiście trudno znaleźć pole do konstruktywnej dyskusji. I wówczas, mości Panowie, będzie tak, jak część z Was chciała – tu nie będzie żadnej konfederacji.

Marek Trojan

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. sylwia
    sylwia :

    Tworzenie konfederacji jest wspaniałym celem jednakże jej tło musi być inne: dzielą nas stulecia od tamtej Rzeczypospolitej i inne narody dyktują teraz kierunek polskiego życia politycznego. Kraj jest słaby i nie ma własnej kadry politycznej. Ponieważ społeczeństwo jest toczone jak przez raka działaniem dobrze finansowanych agentów wpływu różnych proweniencji, łącznie z agentami międzynarodowego oligarchatu niszczącymi nurty patriotyzmu, nie uda się wszystkich działań konfederacyjnych zmierzających do odbudowy państwowości polskiej dokonywać otwarcie. Zalążki konfederacyjności są w zgrupowaniach patriotycznych. Test nadejdzie niedługo: czy społeczeństwo jest na tyle świadome by obojętnie pozwolić na sprzedaź lasów państwowych w celu zapłacenia milionowych bezpodstawnych roszczeń międzynarodowych zgrupowań szantażujących Polskę. Taka ustawa narazie nie przeszła w Sejmie ale tylko przez brak kilku głosów. Potrzebna jest silna i zorganizowana akcja protestacyjna, nacisk społeczeństwa na wszystkich posłow wszystkich partii, i nagłaśnianie tego skandalu na pozostałych jeszcze szczątkowo wolnych forach informacyjnych.