Sarmacja

DEKLARACJA WSTĘPNA

Bez sarmackości – nie byłoby Polski, polskiej poezji, polskiego stroju narodowego, obyczajów i tradycji politycznej, rodzinnej, religijnej. Słowem – naszego odrębnego miejsca w Europie. To nurt sarmacki zapewnił naszej kulturze oryginalność i tak naprawdę stworzył ją od zera. Na dobrą sprawę nie musimy więc wcale wykłócać się o Sarmację – pytać, czy była dobra, czy zła. Była, jak wszystko na świecie, taka i taka. Ważne jest, żeby nie spłaszczać jej obrazu, i nie czynić z rewersu Maryni oblicza przodków naszych. Ważne jest, żebyśmy przyznawali się do Sarmacji, mając świadomość tak jej minusów, jak plusów. I żebyśmy pamiętali, że nie można kultury jednego z największych i najpotężniejszych państw w Europie kwitować splunięciem.

I. PRZESĄDY

Biorę do ręki dobry – naprawdę niezły, proszę mi wierzyć – podręcznik do historii, przeznaczony dla jednej z ostatnich klas szkoły podstawowej. Oglądam go uważnie. Odrębnego rozdziału o kulturze staropolskiej nie ma – temat podzielono niejako na kilka odcinków. Osobna rozkładówka omawia “złoty wiek” i Kochanowskiego jako główny tytuł do chwały, inna – sukcesy i klęski militarne XVII stulecia, inna – system polityczny. I dopiero na końcu docieramy do tak zwanej kultury sarmackiej. Żeby było jasne, poświęcony jej rozdział dotyczy wieku XVII, mimo że tytuł brzmi, zupełnie anachronicznie: “jedz, pij i popuszczaj pasa”. Potem następuje definicja: “Sarmata to przekonany o swojej wartości, zawadiacki i pewny siebie szlachcic”. Temu stwierdzeniu towarzyszy ilustracja: dwu okładających się szablami brzuchaczy w kontuszach.

Dalej dowiadujemy się, że polska szlachta “nie interesowała się zmianami, które zachodziły w Europie, żyła w wąskim kręgu spraw i problemów najbliższej okolicy i własnych”. W innym akapicie zapisano coś podobnego, ale jakby pozytywniej – że szlachta “chętnie uczestniczyła w obradach sejmików ziemskich, podejmując decyzje ważne dla lokalnej społeczności”. Ale za to niżej napotykamy serię ćwiczeń dla uczniów. Tam jako stwierdzenie “fałszywe” uczeń powinien zaznaczyć zdanie głoszące, że “szlachta chętnie uczestniczyła w życiu politycznym”. Czym się zatem zajmowała, jeśli polityką gardziła? Jako główne zajęcia szlachty podręcznik podaje jednym tchem: gospodarowanie na roli, huczne obchodzenie świąt prywatnych i kościelnych oraz udział w sejmikach (czyżby to nie była polityka?). Zarazem czytamy, że powszechne było “hulaszcze życie” i “pijaństwo”, że szlachta była skłonna do “zaczepek, awantur i bijatyk”, za to – jak wynika z analizy kolejnej porcji zdań “fałszywych i prawdziwych” – o wykształcenie nie dbała i nie ceniła wykształcenia, preferując rozbudowane życie religijne. Na osłodę pozostaje fakt, że jako cechy pożądane Sarmatów (ale niekoniecznie posiadane) podręcznik wymienia “umiłowanie wolności i przywiązanie do tradycji” oraz “waleczność, prawość, odwagę i miłość do ojczyzny”.

Jeżeli szkoła serwuje uczniom taką dawkę sprzecznych i bałamutnych informacji, to nie powinna dziwić dezorientacja przeciętnego Polaka wobec haseł “Sarmacja, Sarmata, sarmatyzm”. Polak przeciętny nie wie, CO to była Sarmacja, ani JAKA ona właściwie była – pozytywna? Negatywna? No, w każdym razie pijana i warcholska. No bo Kochanowski, z którego jesteśmy dumni, Sarmatą chyba nie był? Ani Sobieski, który zwyciężał Turków – obaj przecież posiedli niezgorsze wykształcenie i świat objechali, a tacy prawdziwi Sarmaci, to nie wysuwali nosa z zaścianka. No więc, o co tutaj właściwie chodzi?!

Chodzi o uprzedzenia, kompleksy i fobie naszej własnej kultury. Aby je zrozumieć, musimy pilnie czytać podręczniki, które przed dziećmi lepiej schować. Niestety, żeby zlikwidować stan polskiej niewiedzy, potrzeba rzeczy o wiele większej. Musimy zmienić szkolny sposób mówienia o kulturze staropolskiej. Jak to jednak zrobić, skoro nauczycieli i autorów podręcznika ukształtowała ta sama szkoła? Zdaje się, że dobrym sposobem byłoby wprowadzenie właściwych definicji i konfrontacja mitów z faktami.

II. FAKTY Sarmata, Sarmacja

W XVI i XVII wieku słowo “Sarmata” oznaczało polskiego szlachcica, obywatela Rzeczypospolitej. Owa Rzeczpospolita była wówczas wielkim mocarstwem, które od późnego średniowiecza nazywano “Sarmacją”. Był to termin elegancki, naukowy, humanistyczny i bynajmniej nie wymyślony przez Polaków. “Sarmacja” pojawiła się już u starożytnych geografów. I nie naszą winą było, że przodkowie nasi zamieszkali tak ochrzczony przez Rzymian teren. Dopiero potem dorobiono legendę o przybyciu Sarmatów na polskie pola. Był to zabieg paranaukowy. Na podobnej zasadzie Francuzi przez wieki – także w epoce renesansu – przypisywali sobie pochodzenie od Trojan.

Z początku “sarmacki wynalazek” obchodził głównie humanistów. Wraz z upływem lat zataczał coraz szersze kręgi, aż wreszcie wszyscy go sobie przyswoili. W rezultacie słowa “Sarmacja” używano w XVI-XVIII wieku na oznaczenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Obywatelem Sarmacji był “Sarmata” – posiadający oryginalny, dobrze rozpoznawalny i podziwiany w Europie obyczaj, strój, mowę – a także system polityczny, którego był twórcą i głównym zwolennikiem. Ten system przez sto pięćdziesiąt lat dobrze funkcjonował i był ciekawą alternatywą dla reszty Europy, zdążającej w kierunku monarchii absolutnej.

Na marginesie dodać by należało, że sam termin “Sarmacja” powinien mieć dla nas drugorzędne tylko znaczenie. Gdyby doczepiono nam inną legendarną przeszłość i nazwę, kultura staropolska i tak wyglądałaby tak, jak wyglądała. Byłaby zapewne podobnie fascynująca i odrębna od innych kultur europejskich, a opierałaby się na tych samych, “sarmackich” formach, które tylko inaczej byśmy określali. Najważniejsze jest jednak, żeby mieć świadomość wielkości i odrębności sarmackiej kultury i tego, że my wszyscy z niej się wywodzimy.

Znaczenie Sarmacji

Albowiem właśnie to, co skrywa się pod pojęciem Sarmacji, Sarmaty, sarmackości (celowo pomijam tu anachroniczny termin “sarmatyzm”, o którym wspomnę jeszcze na końcu tego tekstu) – stanowi o naszej pozycji w Europie. A raczej stanowić by mogło, gdybyśmy się o to postarali. Bez Sarmacji nie mamy się czym pochwalić. Jeśli potrafimy ją tylko krytykować, przedrzeźniać i wstydzić się jej – bądź jeśli umiemy ją tylko bezkrytycznie uwielbiać – tośmy przegrali w przedbiegach. Musimy zrezygnować z łatwej i nazbyt prostej tezy, mającej dwie wersje – albo, że pod hasłem sarmackości mieszczą się wyłącznie owi dwaj bijący się na szable brzuchacze, albo że kryją się za nią sami bohaterscy husarze, Longinus Podbipięta zamęczony przez Tatarów i Pan Wołodyjowski, który wysadza się w Kamieńcu jak Lech Ordon.

Nie chodzi o propagowanie tylko własnej sławy i chwały, lecz odrębności – i o zwykłe przyznanie się do swoich przodków, akceptację własnych korzeni. Przyznawanie się nasze do Sarmacji powinno być zupełnie niezależne od szczegółowej i osobistej oceny tego, co było w niej dobre, a co złe. Nasze dzieje są i chwalebne, i gorzkie, ale ich skala przekracza ramy pomniejszych krajów Europy, jest ogromna. I właśnie dlatego wszelkie zakątki i meandry polskiej historii są fascynujące, przez swoją niesamowitą wielkość i wielość odcieni, odmiany losów, blaski i cienie, przez mistyczny dramat: mocarstwo – karykatura mocarstwa – męka i śmierć – zmartwychwstanie. Taki temat może stanowić niesamowitą pożywkę dla każdego historyka, literata i filmowca, który zechce inteligentnie zeń skorzystać. To “Władca pierścieni”, który zmaterializował się w prawdziwej historii i czeka na swoje pięć minut – a może na długie godziny? – światowej popularności. Dzieje Sarmacji i jej kultura nie potrzebują apologetów, lecz propagatorów. Jeśli podamy fakty, Sarmacja obroni się sama.

Kultura sarmacka

Czym jest “kultura sarmacka”? Mówi się najczęściej o “nurcie sarmackim” w ramach polskiej kultury. I do pewnego stopnia słusznie. Bez wątpienia bowiem część polskiej poezji – zwłaszcza barokowej – jak i część kultury wizualnej wykazują większy stopień specyficznej “sarmackości” (która da się zdefiniować i opisać), a reszta jest nieco inna, bardziej “europejska” i międzynarodowa. Jednak pewne cechy “sarmackie” są – mym zdaniem i nie tylko – wspólne dla całej polskiej kultury tego czasu. Dlatego piszący te słowa skłonny jest nazywać właśnie całą kulturę staropolską, licząc od XVI wieku – kulturą sarmacką, a może lepiej: kulturą Sarmacji. Termin ten rozciągnąłbym oczywiście na epokę i osobę Kochanowskiego. W jego czasach słowo “Sarmacja” zyskało już wielką popularność. On też o Sarmatach i Sarmacji pisywał. Zaś sarmaccy poeci jego właśnie obrali za “hetmana” polskiej poezji. I żeby było jasne: nie chodzi o przygniecenie wszystkich kulturowych zjawisk jednym terminem, o zglajszachtowanie – tylko o to, aby widzieć dzieje kultury staropolskiej jako całość, a nie porozsypywane fragmenty. I o to, aby słowa “Sarmata, Sarmacja, sarmacki” kojarzyły się właściwie, a nie marginalnie – jako odnoszące się do kultury pewnego wielkiego państwa, zwanego Sarmacją.

Wykształcenie i literatura

Przeciętne wykształcenie i osobowość szeregowego Sarmaty zmieniały się w zależności od epoki. W wieku XVI mieliśmy nieliczne grono ludzi wykształconych doskonale, w znacznej części adeptów uniwersytetów włoskich. Cokolwiek by powiedzieć o tak często wspominanym “upadku” kultury w następnym stuleciu, wiedzieć trzeba, że choć do Włoch jeżdżono wówczas rzadziej, to przeciętny poziom szlacheckiego wykształcenia właśnie wzrósł, a to dzięki gęstej sieci jezuickich kolegiów o naprawdę wysokim poziomie. Duża część szlachty władała biegle łaciną, ówczesnym międzynarodowym językiem nauki. Także umiejętność pisania wierszy, wyniesiona ze szkół, była powszechniejsza niż wcześniej. Kwitło życie poetyckie i tworzyli wielcy polscy poeci, o których niesłusznie zapominamy: Samuel ze Skrzypny Twardowski, Krzysztof Opaliński, Wacław Potocki, Wespazjan Kochowski, Stanisław Herakliusz Lubomirski. Nadal bardzo ceniono wykształcenie humanistyczne, które potrzebne było przy układaniu mów sejmikowych i sejmowych tudzież listów dyplomatycznych. Wiersze pisało się na użytek sąsiedzkich zabaw, podczas których bynajmniej nie tylko się upijano. Warto na przykład wiedzieć, że umiejętności literackie Jana Chryzostoma Paska – czołowego “ciemnego Sarmaty” naszych podręczników – nie wynikały li tylko z żywiołowego talentu. Bardzo wiele nauczył się w jezuickim kolegium, co w jego prozie, jak i wierszach (bo rymować też umiał doskonale) wyraźnie widać. Jezuici zaś układali piękne dramaty, które były wystawiane w szkolnych teatrach. Jest natomiast prawdą, że nie było w Polsce literackich salonów i akademii, ani też takich zażartych literackich dysput, jak we Francji. Ale ostatecznie mamy prawo do tego, żeby Akademii nie mieć… zastępował ją szlachecki dworek i jego sąsiedztwo. Może nieudolnie, ale jednak. Ze względu na polski system polityczny kultura sarmacka nie była centralistyczna – skupiona wokół monarszego dworu – lecz właśnie prowincjonalna, “demokratyczna”. Większość naszych wielkich poetów, wspomnianych przed chwilą – to ziemianie, mieszkańcy małych wiosek, którzy ulubili sobie żywot szlacheckiego oracza, uznawali go za najdoskonalszy i sławili go w swoich wierszach.

Sztuka

Sarmaci oryginalni byli przede wszystkim w szabli i w gębie. Zajęcia wymagające pracy rąk – oprócz pisania – uznawali bowiem za niegodne szlachty. A kulturę polską tego czasu bez reszty zdominowała szlachta. Dlatego sztuki piękne stały u nas słabo i nie stworzyły (zastrzegam: zdaniem piszącego te słowa!) odrębnego “stylu sarmackiego” w sztuce. Cokolwiek byśmy powiedzieli dobrego o portretach trumiennych i portretach “sarmackich”, są one arcyciekawe jako zjawiska, lecz, delikatnie mówiąc, nie reprezentują najwyższego europejskiego poziomu, w odróżnieniu od naszej literatury, polityki i sztuki wojennej. Przez początkowe dwa stulecia trwania Sarmacji szlachcic, który chciał wystawić piękny pałac lub kościół, sprowadzał po prostu architekta z zagranicy, lub obywał się prostym cieślą ze swojej wsi. Istnieją wprawdzie dzieła sztuki wysokiej jakości, które można określić jako sarmackie, lecz ich sarmackość nie wynika z odrębnego polskiego stylu, lecz z narzucanych przez sarmackich mecenasów specyficznych wymagań. Tak powstał zamek Krzyżtopór – w którym włoska architektura nagięła się do sarmackiego horyzontu, za sprawą żądań Krzysztofa Ossolińskiego. W ten właśnie sposób po “potopie” zaistniał w polskiej sztuce prąd, zwany przez badaczy “oświeconym sarmatyzmem” – który wydał wybitne dzieła architektury, malarstwa i rzeźby, tworzone w znakomitej części przez artystów włoskich i francuskich na zamówienie polskiej magnaterii. Warto też zauważyć, że podobnie jak sztuka, nie najlepiej wyglądały u nas nauki ścisłe, zwykle reprezentowane przez obcokrajowców. Aż… do epoki tak pogardzanych królów-Sasów. Właśnie wtedy polscy jezuici w Poznaniu i Wilnie utworzyli wybitne ośrodki naukowe, które miały szansę rozwinąć się znacznie lepiej, gdyby nie kasata zakonu. Wtedy też zaistniały tak fascynujące w skali europejskiej zjawiska, jak wileńska szkoła architektury i barokowa rzeźba lwowska – reprezentowane już w znacznym stopniu przez twórców rodzimych.

Polityka i wojna

Ważną częścią kultury polskiej tego czasu była kultura polityczna i militarna, które zaliczyć możemy do najbardziej oryginalnych w Europie. Pewnie, że i na nie da się nieźle ponarzekać. Ale cóż. Sarmaci wiedzieli dobrze o złych stronach władzy absolutnej we Francji, Hiszpanii, Włoszech, Turcji i Rosji, gdzie – co warto podkreślić – panowała nietolerancja o wiele większa niż kiedykolwiek w Polsce. A zatem, aby zapobiec wprowadzeniu władzy absolutnej i zapewnić dobrobyt w kraju, szlachta masowo uczestniczyła w sejmikach, sejmach i elekcjach. Mając bezpośredni wpływ na wielką politykę, Sarmaci byli bardziej aktywni, niż mieszkańcy innych państw Europy. Starali się ograniczać militarne wyczyny swoich monarchów i wodzów, aby nie dać im okazji do wprowadzenia dyktatury. Pod tym względem ówczesny polski Sejm można określić jako najbardziej pacyfistyczny na świecie – w pozytywnym i negatywnym znaczeniu tego słowa. Ponadto wybitna skuteczność polskiej sztuki wojennej w końcu XVI i początkach XVII stulecia wpłynęła na przekonanie, że nie potrzeba nam wielkiej, stałej armii, która wymagałaby regularnego płacenia podatków – przecież nasze skąpe siły, dzięki doskonałej taktyce utalentowanych hetmanów, biją na głowę dowolną armię dowolnego ościennego państwa. Niestety, ów strach przed dyktaturą i niechęć do wojny przyniosły ostatecznie fatalne skutki. Demokracja przerodziła się w anarchię, a władza królewska i armia zostały tak osłabione, że Polska utraciła zdolność do samoobrony i przestała być mocarstwem. Ale to nie stało się w XVII, a dopiero w XVIII wieku. I mogło się nie stać. Pamiętajmy, że rokosze i konfederacje nie stanowiły w ówczesnej Europie wyjątku. Jednak francuska Fronda i angielska rewolucja, które mogły poważnie zachwiać egzystencją całych państw, zostały przezwyciężone. U nas szala historii przechyliła się w inną stronę.

Pobożność sarmacka

Jakże często poddawana krytyce religijna kultura Sarmacji trwa w nas – i to trwa pozytywnie. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że mniej więcej co czwarta pieśń, śpiewana przez nas w kościele, pochodzi z czasów Pierwszej Rzeczypospolitej. Sarmaci ukształtowali nasz język religijny. Dzięki nim powstały jedne z najpiękniejszych polskich pieśni nabożnych: pasyjne i adwentowe, nie mówiąc już o kolędach, których większość spłodzono w XVII lub XVIII stuleciu. Wtedy też pojawiły się specyficzne, polskie formy pobożności, choćby Godzinki i Gorzkie Żale. To wszystko odnosi się do kultury w miarę popularnej, którą też łatwo bagatelizować. Ale ponadto żyli wśród Sarmatów i tworzyli wielcy mistycy, kaznodzieje i poeci religijni. Paradoksem jest, że przez wiele lat odmawiano ich tworom – podkreślam, tym z “wysokiej półki”, a nie popularnym – prawa do obywatelstwa na poetyckim Parnasie. W szkołach uparcie powtarza się tezę o małej wartości naszej literatury religijnej.

Popularne hasła encyklopedyczne i szkolne podręczniki najczęściej zapominają też o pozytywnych stronach religijnej tradycji sarmackiej, zbywając ja ogólnikami. Piszą o niej tak, jakby samą dbałość o wiarę – ponoć dla Sarmacji charakterystyczną – można było uznać za wyraz zacofania. A to przecież nieprawda. O wiarę dbać trzeba. Poza tym religijność sarmacka nie więcej ocierała się o “zabobon”, niż religijność innych krajów Europy. A przypomnijmy, że wielką zdobyczą kultury sarmackiej było to, że z herezjami walczono przede wszystkim słowem, a nie mieczem. W Polsce nie toczono wojen religijnych, innowierców nie torturowano i nie palono na stosach. Mimo to wskutek wytrwałej propagandy wiary ostatecznie zapanowała religia katolicka. Bo z początku faktycznie Sarmaci stanowili różnowierne zrzeszenie katolików, protestantów i prawosławnych; dopiero znacznie później, w stuleciu XVII i zwłaszcza XVIII, Sarmata okazywał się niemal zawsze katolikiem. Niemniej nie da się ukryć, że związek Sarmacji z katolicyzmem istniał od zawsze. Wybierany przez Sarmatów różnych wyznań monarcha, koronowany był przez katolickiego prymasa w katolickiej katedrze wawelskiej.

Sarmatyzmowi – mówimy nie!

Sam termin “sarmatyzm” jest anachroniczny. Ukuli go dopiero ludzie polskiego Oświecenia, w czasach upadku sarmackiej mocarstwowości, po to, aby uderzyć w staromodną szlachtę, która opierała się reformom Króla Stasia. Bardzo nieszczęśliwie się stało, że do ataku politycznego wykorzystano akurat ten termin. Medialny efekt przeszedł bowiem oczekiwania pomysłodawców. Używając słowa “sarmatyzm” – raz na zawsze “przylepili gębę” całej Polsce, a konkretnie: wszystkiemu, co w naszej kulturze było oryginalne, nie kosmopolityczne. A przecież czcili pamięć sarmackich bohaterów, władców, dyplomatów, poetów i pisarzy, i nie zamierzali wcale przekreślać ich osiągnięć. Wystarczy spojrzeć na rzeźby i malowidła, jakimi Król Staś uświetnił swoją rezydencję, aby to zrozumieć: wystawiał pomniki głównie sarmackim wojownikom i wieszczom! Toteż nasi “oświeceniowcy” bynajmniej nie utożsamiali z “sarmatyzmem” obyczajów króla Jana Sobieskiego. Ale stało się. Nie pomogło nawet i to, że w dobie Sejmu Czteroletniego niegdysiejsi krytycy sarmatyzmu sami przebrali się w kontusze i poczęli krzewić pozytywne cnoty sarmackie… Odtąd pod hasłem “Sarmata, sarmatyzm” zaczęto dość powszechnie rozumieć wszystko to, co staroświeckie, zacofane, zabobonne, przeciwne zmianom.

Co prawda niedługo potem legendę sarmatyzmu podjęli nasi wielcy romantycy i to już nie jako krytykanci, lecz przeciwnie – fascynaci i propagatorzy. Jednak wyświadczyli w ten sposób Sarmacji niedźwiedzią przysługę. Porywały ich barwne opisy warcholstwa, sejmikowych kłótni, swarów i niezgody domowej. Łatwo je było opisywać, powielać, parodiować, efekt zawsze był murowany. I choć dzięki tego rodzaju fascynacji powstały niekwestionowane arcydzieła (“Pan Tadeusz” Mickiewicza, “Pamiątki Soplicy” Rzewuskiego, “Beniowski” Słowackiego), zarazem nastąpił zalew malowniczo-negatywnej legendy Sarmacji, która utwierdzała opinię o Polsce czasów upadku – zapitej, anarchicznej, bezsilnej i głupiej. Szkoda.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply