W polskim interesie na pewno nie jest nie jest i nie może być obrona rządu Tuska za wszelką cenę, w imię partyjniacko pojmowanej „racji stanu”. Rządu, którego polityka doprowadziła do sytuacji, w której istnieje realna możliwość nacisku na władze, co zagraża pozycji i bezpieczeństwu Polski.

Próby wypowiadania się na temat tzw. afery podsłuchowej to nieprawdopodobna gimnastyka. Tempo wydarzeń, nagłe zwroty, odsłaniane na moment kulisy, odkrywanie drugiego dna czy nagłe dostrzeżenie powiązań między nieraz dość odległymi wątkami sprawiają, że próbując stworzyć jakiś sensowny, syntetyczny zarys, można poczuć się jak we wnętrzu wielkiego kalejdoskopu. Temat ten obejmuje tyle wątków, że jest to zadanie niesamowicie trudne. Jednocześnie, zwrócenie uwagi na szereg kwestii, pozornie bez znaczenia, wydaje się jednak koniecznością. Szczególnie wtedy, gdy wiele wątków afery powoduje emocjonalne wzburzenie obywatelskie, a jednocześnie wymaga chłodnego skupienia. Tylko to ostatnie pozwala dostrzec cienie przesuwające się na ścianie w tle – jedyne ślady aktorów „drugiego planu”, którzy niewidoczni dla większości rozemocjonowanej (słusznie!) widowni, grają swoje role za naszymi plecami.

„Nic się nie stało” a „racja stanu”

Za punkt wyjścia można przyjąć strategię obrony stosowaną w sprawie afery przez premiera Donalda Tusku, rząd oraz inne instytucje publiczne i część mediów. Jest ona dość oczywista i przewidywalna, a mimo to – w znacznym stopniu skuteczna. Po pierwsze, postawiono tezę, że same nagrania nie są problemem, gdyż „w zasadzie nic złego na nich nie ma”, a wręcz niektóre wątki rozmów, szczególnie w kwestii zmiany ustawy o NBP (co samo w sobie jest tematem wartym bliższej analizy i dyskusji), mają dowodzić „prawdziwej, propaństwowej postawy” osób, czy „mężów stanu”, „szczerze zatroskanych o przyszłość kraju”. Po drugie, najważniejsza nie jest treść, lecz forma – w tym przypadku materiał zdobyty z nieznanego źródła, stąd nie ma sensu „szukanie dziury w całym”. Lepiej skupić się na „zabezpieczeniu” nagrań, wykorzystywanych do „destabilizacji sytuacji w kraju”, oraz dotarciu do sprawców, czyli autora nagrań oraz jego mocodawcy. Po trzecie, ponieważ cała sprawa grozi pogłębiającym się kryzysem wewnętrznym, „racja stanu” wymaga podjęcia nadzwyczajnych kroków, które zażegnałyby ryzyko kryzysu, w tym przypadku – ryzyko upadku obecnego rządu.

Owa racja stanu utożsamiana jest z utrzymaniem się rządu za wszelką cenę oraz niedopuszczenie do władzy PiS. Ten sam sposób myślenia, który łączył Marka Belkę i Bartłomieja Sienkiewicza, widoczny jest w sposobie argumentacji zarówno komentatorów, jak i części opinii publicznej. Wskazuje się również na to, że same „taśmy”, pochodzące z nielegalnych podsłuchów, stanowią owoc przestępstwa, a jako przedmiot szantażu przywodzą na myśl najgorsze praktyki tajnych służb PRL. „Jak w ogóle można o czymś takim rozmawiać? To zwykłe szambo, jak esbeckie teczki! Nowa odsłona brudnej wojny i owoc prowokacji! Należy to przejąć, na chwilę pokazać czym chciano obalić rząd i jak najszybciej zniszczyć, a nie roztrząsać co kto powiedział!” – tak w skrócie przedstawia się owa narracja.

Kontekst miejsca

Przy tej okazji pojawia się dość kuriozalny zarzut: „Co w tym dziwnego, że osoby publiczne rozmawiają na tematy państwowe w restauracji? A gdzie niby mieliby rozmawiać?” No cóż: choćby w specjalnie w tym celu przygotowanych pomieszczeniach w NBP, ministerstwach czy w siedzibach wywiadu lub kontrwywiadu, ale wygląda na to, że większości krytyków taka oczywistość nie mieści się w głowie (chyba, że nie widzą problemu w tym, żeby takie spotkania odbywały się w modnych i drogich klubach, np. Cocomo, oczywiście z zaangażowaniem pełnej osłony kontrwywiadowczej…). Absurdalność takiego stawiania sprawy pokazuje jednocześnie wewnętrzną sprzeczność. Bo skoro sprawy poufne, a nawet ściśle tajne, omawia się przy ośmiorniczce i winie (chyba dość drogim, skoro płacący za wszystko Sławomir Cytrycki martwi się, żeby go „było, k…., stać”) w modnej restauracji zamiast w warunkach umożliwiających osłonę kontrwywiadu, to czy istotnie dotyczy to spraw państwowych, czy może jednak personalnych i partyjnych? Dodajmy: w tzw. „Szpiegowie”, czyli budynku bardzo mocno w przeszłości, a i obecnie, związanych z Moskwą; najpierw jako miejsce zamieszkania pracowników ambasady ZSRR, a obecnie siedziba „Club 100”, gdzie swoistą kartą wstępu jest rosyjski paszport. Budynku i wówczas, i obecnie, należącym… do Rosji.

Kontekst czasu i osoby

W sprawie podsłuchów frapujący jest kontekst czasu. Na pewno zadecydowano o tym, żeby materiał podsłuchowy upublicznić w konkretnym momencie (m.in. przed głosowaniami w sejmie dotyczącymi NBP, a po wystąpieniu Mariusza Kamińskiego czy przejęciu ponad 20% udziałów Grupy Azoty przez spółkę Norica – ale o tym niżej). Zapewne nieprzypadkowo ma to związek z konkretnym medium (wcześniej dość przychylnym partii rządzącej). Sposób prezentacji materiałów przez „Wprost” pozwalał na osiągnięcie wymiernych korzyści finansowych, co w obecnej sytuacji tygodnika (m.in. niewysokiej sprzedaży przy jednoczesnych zyskach z tytułu reklam spółek skarbu państwa) dawało możliwość poprawy pozycji na rynku medialnym. Poza tym, „dawkowanie” pozwalało rządowi skupić się na odpieraniu konkretnych zarzutów w danym momencie i przez dość długi czas. W amerykańskiej terminologii wojskowej funkcjonuje pojęcie „piecemeal assault”, tj. ponawianych ataków na pozycje przeciwnika z jednorazowym wykorzystaniem tylko pewnej części dostępnych oddziałów. Pozwala to obrońcy na łatwiejsze odpieranie takich „cząstkowych” natarć, w przeciwieństwie do ataku zmasowanego. W tym drugim przypadku, premier z pewnością miałby znacznie większe kłopoty. Czy jednak redakcji „Wprost” chodziło o korzyści wymiernie, czy jednak o coś innego, wymagającego właśnie „dawkowania”?

Odrębną kwestią jest określenie powiązań między osobami, których nagrania już upubliczniono (Sienkiewicz, Belka, Parafianowicz, Nowak) oraz tymi, których zarejestrowane rozmowy są w dyspozycji „Wprost” (Kulczyk, Kwiatkowski, Bieńkowska, Wojtunik). Czy coś może je łączyć? W większości są to osoby, które albo „zalazły za skórę” premierowi, albo takie, których wizerunek nie przysparza rządowi popularności. Dotyczy ich to jednak w różnym stopniu. Warto też podkreślić, że w rozmownie Belka-Sienkiewicz pojawia się temat Amber Gold, stawiający premiera w niekorzystnym świetle.

Jak wspomniane elementy układanki personalnej mają się do Donalda Tuska? W zasadzie wszystkie są z nim w różnym stopniu powiązane, przy czym nie są to osoby, które można by uznać za bliskich lub cennych współpracowników premiera. Wątek afery Amber Gold w zasadzie zaprzecza teoriom formułowanym przez niektórych komentatorów, którzy w „aferze podsłuchowej” dopatrywali się kolejnego, przebiegłego i precyzyjnego planu „ucieczki do przodu”, gdzie nawet ewentualne wcześniejsze wybory miały być z góry zaplanowane i zapewnić utrzymanie władzy przez Tuska i PO. Ujawnienie nagrań mogło w istocie być poważnym, być może ostatnim ostrzeżeniem dla premiera, a zarazem rządu. Obrazowo można to porównać do wysadzenia komuś w powietrze cennego samochodu na oczach właściciela pod jego domem, ale bez robienia krzywdy nikomu z jego rodziny czy najbliższego otoczenia. Co jest tego celem? Może to być przetrwanie szeroko pojętego ładu, nie zaś upadek rządu czy klęska wyborcza PO. Może osłabienie przed wyborami? Należy zauważyć, że o ile przyszłe rządy PO w koalicji z SLD i najpewniej również PSL są w interesie wielu grup w Polsce, o tyle nie jest powiedziane, że na czele rządu musi po raz trzeci stanąć Donald Tusk…

System policentryczny

W analizach dotyczących współautorów lub beneficjentów afery zwykle szuka się konkretnego ośrodka. Przykładowo, dostrzega się tu eskalację konfliktu między „małym pałacem” a „wielkim pałacem” z udziałem związanych z nimi spec służbami. Chociaż nie ma wątpliwości, że prezydent Komorowski i jego środowisko czerpią spore korzyści polityczne z obecnej sytuacji, trudno uznać, że została ona przez nich w całości wyreżyserowana i przeprowadzona przy współpracy z „zielonymi ludzikami” oraz osobami z nimi powiązanymi. Tak naprawdę, w tym przypadku najpewniej nie ma jednego centrum decyzyjnego, lecz w całej sprawie proces decyzyjny i wykonawczy ma charakter policentryczny, co doskonale odzwierciedla charakter i sposób funkcjonowania państwa polskiego, jako podmiotu zawłaszczonego przez różne grupy interesów. Dawne i obecne powiązania między aktorami oglądanego przez nas przedstawienia wskazują na co najmniej kilka takich grup: służby specjalne, szczególnie dawne WSI, wraz z ich środowiskiem, środowiska postkomunistyczne (głęboko dotknięte sprawą Kwaśniewskich – dopuszczeniem do nieodebrania Mariuszowi Kamińskiemu immunitetu, a przede wszystkim pośrednie umożliwienie opinii publicznej zapoznanie się ze sprawą willi w Kazimierzu), część polityków dawniej związanych z Tuskiem i/lub PO (których obecnie łączy chęć odegrania się na szefie rządu – np. Grzegorz Schetyna), środowiska biznesowe… Na pewno, jak określił to Bartłomiej Radziejewski z Nowej Konfederacji, „w polskiej polityce uaktywnił się bardzo silny gracz, dysponujący potężnymi zasobami technicznymi”. Można więc, a nawet należy pójść dalej – przedstawione wcześniej czynniki mają w zasadzie charakter wewnętrzny, krajowy. Jest jednak coś, co łączy je wszystkie i posiada odpowiednie możliwości i zasoby, pozostając zarazem poza systemem…

Szantaż

W kwestii „czynnika zewnętrznego” czy „inicjatora zewnętrznego” wypowiedział się Jacek Bartosiak na łamach Nowej Konfederacji, umieszczając ostatnie wydarzenia (i inne, wcześniejsze) na szerszym tle geopolitycznym, przede wszystkim podkreślając istotną zmianę w polityce zagranicznej USA, obecnie zdecydowanie ukierunkowanej na Pacyfik niż na Europę. Poza Rosją zwraca jeszcze uwagę na Niemcy i USA. W tym pierwszym przypadku, ewentualne korzyści z destabilizacji sytuacji w Polsce byłyby dla Berlina wątpliwe. Co ciekawe, znajduje to potwierdzenie w dotychczasowych doniesieniach medialnych, które pokazują, że Tusk jest ważną (czy raczej: odpowiednią) figurą na niemieckiej szachownicy. Jeden z publicystów „Tagesspiegel” (dość blisko związany w przeszłości z redakcją przy Czerskiej) stwierdził wręcz, że za „taśmami” może stać… krypto-agentura PiS (sic!), ulokowana jeszcze przed upadkiem rządu Kaczyńskiego w 2007 roku w części służb (głównie w BOR)! Z kolei USA, zainteresowane rozbudową obronności Polski (ale najlepiej na nie swój koszt), mogą teoretycznie mieć interes w naciskach na Warszawę. Czy jednak jest to realne? Zdaniem Bartosiaka, zmiana ekipy rządzącej nie byłaby Waszyngtonowi na rękę. Z drugiej strony, obecnie rząd Donalda Tuska zdecydowanie orientuje się na UE (czyli głównie Berlin, którego stosunki z Waszyngtonem są ostatnio nienajlepsze). Doskonale było to widoczne w trakcie ostatniej kampanii wyborczej, kiedy to głębszą integrację przedstawiano jako jedyną realną drogę zabezpieczenia się przed Rosją. Inaczej widzi tą kwestię PiS, który wydaje się być obecnie silnie proamerykański. Czy taka zmiana mogłaby być na rękę USA, a jednocześnie – czy w imię interesów (raczej drugorzędnych), działania „wywrotowe” byłyby zasadne?

Czy kluczem jest gospodarka?

Ostrzeżenie względem premiera można łączyć z formą nacisku, mającego na celu wymuszenie podjęcia pewnych decyzji polityczno-gospodarczych bądź ich zaniechania. I tutaj dochodzimy do wątku, od którego pod względem czasu wszystko się zaczęło – sprawy Grupy Azoty, będącej kluczowym przedsiębiorstwem chemicznym, posiadającym technologię produkcji grafenu. Za kadencji ministra Mikołaja Budzanowskiego (m.in. ze względu na alarmujące raporty polskiego kontrwywiadu) podejmowano kroki, mające nie dopuścić do przejęcia strategicznej części udziałów w spółce przez Acron Wiaczesława Kantora (za czym mieli lobbować Aleksander Kwaśniewski i Jan K. Bielecki), ściśle związanego z Moskwą. Dużym kosztem ten cel udało się wówczas osiągnąć (co spotkało się z krytyką części liberalnych ekonomistów i komentatorów ekonomicznych), jednak później Budzanowski, obciążony niesławną sprawa memorandum na budowę nowej nitki gazociągu Jamał II, musiał odejść ze stanowiska.

Za czasów obecnego ministra, Włodzimierza Karpińskiego, działania ograniczały się głównie do słów i zapowiedzi. Jednak gdy na początku czerwca spółka Norica Holding, zależna od Acron, w wyniku zakupu akcji „Azotów” powiększyła swój udział do ponad 20%, sytuacja niemal z dnia na dzień uległa zmianie. Symptomatyczne (i oburzające) jest, że początkowo temat ten praktycznie nie istniał w mediach, zaś Ministerstwo Skarbu uspokajało, że „nic się nie stało”, a sytuacja jest pod pełną kontrolą. Pomimo zapewnień, że statut spółki zabezpiecza ją przed „nieautoryzowanym dostępem”, nie przypomniano, że Rosjanie uzyskali możliwość wprowadzenia do rady nadzorczej swojego przedstawiciela (teoretycznie bez prawa głosu, jednak nie wiadomo, czy jest to zgodne z prawem unijnym… ponadto, wymaga to posiadania przez Skarb Państwa przynajmniej 20% udziałów). W takim przypadku, spółka stałaby się dla Acronu i Rosji całkowicie przejrzysta, otwierając szereg możliwości wykorzystania informacji o niej do własnych celów (np. działań obliczonych na obniżenie wartości akcji oraz wywołanie presji na ich sprzedawanie). Zdaniem prawników, „rosyjski” członek zarządu posiadałby nawet uprawnienia do przeprowadzenia indywidualnej kontroli (!) w spółce. Dość kuriozalnie brzmiało w tym kontekście oświadczenie rzecznika Azotów, w którym wyrażał on zadowolenie, że akcje spółki cieszą zainteresowaniem, bo świadczy to o jej dobrej kondycji finansowej (!).

Podobnie teraz, gdy zadeklarowano możliwość rozszerzenia grupy kapitałowej Azoty, przez co udział spółki Norica spadłyby do poziomu poniżej 20%, nie widać ze strony rządu żadnych zdecydowanych działań. Według Pawła Szałamachy, skarb państwa powinien dokupić akcje do poziomu 66%, a w skrajnym przypadku znacjonalizować na mocy nowej ustawy udziały Akronu. Być może jednym z podtekstów sprawy, czytelnym dla premiera i ministra, jest szantaż i wymuszenie zaniechania podjęcia działań niekorzystnych dla Rosjan. Tutaj pojawia się również sprawa Jana Kluczyka (którego nagraniami ma dysponować „Wprost”) i jego udziałów w innej polskiej spółce chemicznej „Ciech”, odkupionej niedawno od… skarbu państwa! Można zastanowić się, jaki może być w tym interes. Tutaj przypominają się sprawy Telekomunikacji Polskiej czy Browaru Poznańskiego, które następnie zostały z zyskiem sprzedane… Jaka w takim kontekście może prognozować przyszłość spółki?

Zdaniem redaktora Witolda Gadowskiego (wSieci), w zamian za odpuszczenie sprawy Azotów (i generalnie polskiej chemii) oraz Kwaśniewskich, Tusk miałby otrzymać „polityczne serum”. Pozwoliłoby mu to przetrwać na scenie politycznej do czasu kolejnych wyborów parlamentarnych. Ponadto, w tle znajdują się jednak także inne kwestie gospodarcze o znaczeniu międzynarodowym, w tym zagrożenie dla polskiego przemysłu węglowego ze strony UE i Niemiec w postaci polityki drastycznego ograniczania emisji CO2, czy sprawa opóźnień przy budowie terminalu LNG w Świnoujściu, co już niebawem może narazić PGNIG na straty rzędu 500 mln dolarów rocznie z racji klauzul zawartych w kontrakcie.

Moment zwrotny i przyszłość

Interwencja funkcjonariuszy ABW i Policji w redakcji „Wprost” oraz zdjęcia z szamotaniny z redaktorem naczelnym można uznać za jeden z ważniejszych momentów w historii III RP. Próba odebrania siłą nośników cyfrowych ma się nijak do tłumaczeń, że były to działania mające na celu jedynie pozyskanie kopii nagrań. Zauważmy: doszło do niej wkrótce po podaniu informacji, że „Wprost” może dysponować znacznie większą ilością nagrań (łącznie kilkaset godzin!), dotyczących wielu prominentnych polityków partii rządzącej. Niezależnie od poziomu na którym decyzję podjęto, akcja odbyła się z naruszaniem Konstytucji i przepisów prawa, co niedawno potwierdziła Naczelna Rada Adwokacka (oczywiście przeciwnego zdania był prokurator generalny). Warto w tym kontekście wspomnieć o „drobnym szczególe”: w myśl Artykułu 79, pkt. 2 Ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu: „Funkcjonariusz jest obowiązany odmówić wykonania rozkazu lub polecenia przełożonego, jeśli wykonanie rozkazu lub polecenia łączyłoby się z popełnieniem przestępstwa”. Podkreślmy: nie „może” czy „powinien” tylko „jest obowiązany”. Stawia to w zupełnie innym świetle sytuację funkcjonariuszy Agencji oraz ich przełożonych, mimo ich totalnie nieracjonalnego i instrumentalnego wykorzystania do interwencji. Rzekomo „bez wiedzy” zwierzchnika – czyli premiera…

Wyjątkowym wydarzeniem była solidarna obrona większości mediów przeciwko akcjom wymierzonym we „Wprost”. Jednak część z nich, jak się wydaje, dostrzegła potrzebę utrzymania „ładu”. Jeszcze w czwartek rano zgodnie potępiały one zajścia w redakcji przy Alejach Jerozolimskich. Kilkanaście godzin później ich postawa nie była już tak jednoznaczna, a część dziennikarzy, m.in. z „Gazety Wyborczej” i „Polityki” , wyraźnie zaznacza, że od początku miała dystans do całej sprawy i oficjalnie broni wersji premiera i prokuratora Seremeta.

Można próbować przewidzieć, jaka strategia może zostać przyjęta względem red. Latkowskiego i jego tygodnika. Paradoksalnie, pomocne mogą w tym być tzw. media „niezależne”. Nie jest specjalną tajemnicą, że o ciemnej przeszłości i niejasnych powiązaniach Latkowskiego od pewnego zaczęło się robić głośno. Seria publikacji na ten temat pojawiła na łamach tygodnika „wSieci”, który ostatni artykuł, ukazujący praktycznie gangsterską działalność naczelnego „Wprost”, opublikował… tydzień temu. Trudno stwierdzić, czy komuś mogło zależeć na tym, by ten materiał ukazał się w takim, a nie innym momencie. Mimowolnie, może to jednak stanowić doskonały pretekst dla dalszych działań zarówno policji, jak i służb specjalnych, które mają sporo sposobów, by postawić Latkowskiemu zarzuty, a jednocześnie przedstawić doniesienia jego tygodnika jako niewiarygodne. Ponadto, pewne wątpliwości dotyczą również redaktora Piotra Niesztora, który opublikował nagrania. Według niektórych opinii posiada on dość bliskie związki ze środowiskiem służb specjalnych, dawnych i obecnych. Można więc przypuszczać, że już niebawem obraz medialny Sylwestra Latkowskiego ulegnie znacznej zmianie.

Faktyczna racja stanu

Tempo rozwoju sytuacji powoduje, że wszelkie analizy, czy próby ich przeprowadzenia, mają zdecydowanie krótki żywot i krótki termin ważności… Wydaje się jednak, że w całym kalejdoskopie wydarzeń co jakiś czas przynajmniej część elementów tworzy układy, które mogą pomóc w określeniu wzoru, który za nimi stoi. Pozostaje mieć nadzieję, że wnikliwa obserwacja pozwoli dostrzec i właściwie zdefiniować wszelkie zagrożenia, które realnie zagrażają Polsce. Jest ich dużo i przychodzą z różnych stron, ale na pewno w polskim interesie nie jest i nie może być obrona rządu Tuska za wszelką cenę, w imię partyjniacko pojmowanej „racji stanu”. Rządu, którego polityka doprowadziła do sytuacji, w której istnieje realna możliwość nacisku na władze, co zagraża pozycji i bezpieczeństwu Polski. Jednocześnie, konieczne jest całkowite przeformatowanie polityki bezpieczeństwa RP, bez czego grozi nam nie tyle zablokowanie naszej podmiotowości, co wręcz jej utrata. Dobro wspólne to nie „dobro partii”, a racja stanu to nie racja i interes rządu. Jako obywatele Rzeczypospolitej musimy o tym pamiętać.

Marek Trojan

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. hawranek
    hawranek :

    W Łaziskach Górnych zniszczono groby Powstańców Śląskich. Ten niebywały akt barbarzyństwa nie spotkał się jednak z zainteresowaniem mediów, a wręcz przeciwnie – wydaje się być przez nie ignorowany.

    Co innego gdyby chodziło o pomnik żołnierzy Wehrmachtu, czy „bojowników” Freikorpsu. Wówczas lokalna prasa, zwłaszcza Dziennik Zachodni i „Wyborcza”, kipiałyby pełnymi oburzenia tekstami potępiającymi „polskich nacjonalistów”.