Gilotyna na pohybel

Celem jest niedopuszczenie do sytuacji podważającej w jakikolwiek wyraźny sposób konstruktywną i twórczą rolę, jaką Niemcy odegrali w historii Górnego Śląska. Skoro wg scenariusza wystawy stałej nawet Bismarcka i jego kulturkampf można by uznać za dobrodzieja Śląska i ludu śląskiego, to jak można epatować efemerycznym okrucieństwem Niemców w okresie II Wojny Światowej?

„Na Górnym Śląsku wrze – instytucja kultury staje się jarmarczną areną, gdzie za pieniądze (publiczne i prywatne) chętni zwiedzający będą mogli nasycić swą dziką rozkosz, zakosztowując krwistej, brutalnej przemocy. Przemocy, która nie buduje porozumienia, lecz mur nienawiści, obwieszony symbolami martyrologii i narodowościowych uprzedzeń”. Taki mniej więcej obraz tworzy lektura ostatnich doniesień znaczących ośrodków medialnych, dotyczących ekspozycji powstającej w nowym gmachu Muzeum Śląskiego w Katowicach. Wystawa, która mimo że jeszcze nie powstała, zdążyła w ciągu ostatnich dwóch lat wywołać sporo zamieszania i krytyki. Tym razem jednak nie chodzi o jej obronę, lecz o atak. Głównymi postaciami są tu prof. Ewa Hojecka, do września 2013 roku przewodnicząca Rady Muzeum Śląskiego oraz dr Leszek Jodlińśki, były dyrektor tej placówki.

Przedmiotem konfliktu jest gilotyna, która w okresie II wojny światowej była wykorzystywana przez Niemców do wykonywania wyroków śmierci (dokładnie 552 wyroków), co odbywało się w gmachu katowickiego więzienia. W ten sposób śmierć poniosło wielu polskich patriotów działających w różnych organizacjach ruchu oporu przeciw niemieckim okupantom. Przed wkroczeniem do Katowic Armii Czerwonej została ona zdemontowana i ukryta (zakopana), jednak po jej rychłym odkryciu przewieziono ją do Oświęcimia, gdzie zapomniana spoczywała w jednym z magazynów przez kolejne dziesięciolecia. Kilka lat temu została „ponownie” odkryta, gdy w trakcie prac nad filmem dokumentalnym „Bez jednego drzewa…” opowiadającym o losach Sługi Bożego, księdza Jana Machy, ściętego nią w nocy 2/3 grudnia 1942 roku, została ona powtórnie złożona. Zdjęcia nakręcone w tym czasie i umieszczone w filmie wywierają olbrzymie wrażenie. Ponieważ trwały wówczas prace związane z powstaniem nowego gmachu Muzeum Śląskiego oraz przygotowaniem nowej wystawy stałej, pojawił się pomysł, by katowicką gilotynę pokazać w ramach ekspozycji.

W tym miejscu historia oraz „przekaz medialny” zaczynają się rozmijać. Parę lat temu, kiedy Leszek Jodliński był jeszcze dyrektorem MŚ, wypowiadał się on na temat umieszczenia gilotyny na ekspozycji bardzo pozytywnie i entuzjastycznie. Był z resztą jedną z osób, które aktywnie przyczyniły się do jej sprowadzenia z Oświęcimia i zabiegających o zapewnienie jej właściwego miejsca w ramach ekspozycji. To zespół pod kierunkiem byłego dyrektora wpisał ten zabytek do scenariusza wystawy stałej (zatwierdzonego z resztą przez prof. Hojecką). W tym kontekście jego ostatnie wypowiedzi krytykujące eksponowanie gilotyny i obronę tego pomysłu przez obecnego dyrektora, dr Dominika Abłamowicza, muszą budzić co najmniej duże zdziwienie.

Gdyby faktycznie „epatowanie brutalnym okrucieństwem” miało utrudniać „przybiżanie prawdy o historii”, jak pisze prof. Hojecka, to wiele muzeów w Polsce i na świecie staje przed nie lada problemem. Skoro gilotyna jest „przemocą na zwiedzającym”, jak chce Jodliński, to czym w takim razie są zbiory Muzeum Wojska Polskiego? Jak interpretować okręt-muzeum ORP Błyskawica, gdzie człowiek de facto zanurza się całkowicie w narzędziu przemocy i śmierci? Mierząc jeszcze wyżej – czym w takim razie jest muzeum Auschwitz, z komorami gazowymi lub Muzeum Holokaustu? Schodząc na niższy poziom, należałoby zastanowi,ć się nad reorganizacją ekspozycji np. w muzeach archeologicznych, gdzie eksponuje się „przemoc wojenną” w postaci mieczy, toporów bojowych czy grotów włóczni.

Można domyślać się, że pobudki jakimi kierują się oponenci są związane z ich poglądami na kwestie stosowania przemocy w ogóle. Biorąc pod uwagę wrażliwość tych osób nie można tego wykluczyć. Problem dotyczy jednak czego innego. Celem jest niedopuszczenie do sytuacji podważającej w jakikolwiek wyraźny sposób konstruktywną i twórczą rolę, jaką Niemcy odegrali w historii Górnego Śląska. Skoro wg scenariusza wystawy stałej nawet Bismarcka i jego kulturkampf można by uznać za dobrodzieja Śląska i ludu śląskiego (broń Boże nie Polaków, no… może w ostateczności Niemców i Ślązaków) to jak można epatować efemerycznym okrucieństwem Niemców w okresie II Wojny Światowej? Poza tym, przecież skoro tylu Ślązaków poparło Hitlera, to jak z resztą mówić tu o jakiejś przemocy, skoro było to jedynie wymierzanie zasłużonej kary winnym zdrady stanu? Narracja ślązakowska musi być w tej kwestii spójna. Z przyczyn oczywistych nie może pozwolić sobie na przedstawianie historii w sposób sprzeczny z jej zapatrywaniami. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak ze znaczenia dziedziny kultury dla kształtowania „prawdziwego Ślązaka”, wolnego od „narodowościowych uprzedzeń obywatela europejskiego regionu”, dla którego nikt w historii nie zasłużył się tak, jak Niemcy czy „prawdziwi Ślązacy” w rodzaju Józefa Kożdonia (kolaboranta współpracującego z NSDAP).

Wydaje się, że problemem dla „krytyków gilotyny” i stojącego za nim ruchu ślązakowskiego (na marginesie, prof. Hojecka była promotorką doktoratu szefa Ruchu Autonomii Śląska, Jerzego Gorzelika) jest nie tyle sam zabytek, co kontekst jego ekspozycji. Być może gdyby jego obecność została zrównoważona przez inne elementy ekspozycji (wystrój lub zabytki), odbiór zwiedzających, dyskretnie zniuansowany i niejednoznaczny, byłby bardziej strawny. Skoro jednak jest niemym świadkiem prawdy o polityce III Rzeszy i Niemców w latach wojny, która nie zgrywa się z polityką ślązakowską, musi zostać usunięta. A do tego nic nie nadaje się lepiej, niż pojemny język postmodernistyczny i wybornie sprawdzona retoryka. No bo czy ktoś rozsądny zechce płacić za „taplanie się we krwi” i „deprawować własne dzieci?”.

Ta smutna sprawa pokazuje jeszcze jedno – konieczność stworzenia przestrzeni dyskusji oraz języka polemiki przez ślązaków, którzy nie godzą się na reinterpretacje historii i konstrukcje „nowego, lepszego Ślązaka” przez środowiska ślązakowskie. Potrzeba ta staje się coraz bardziej pilna. Pewne sprawy, jak widać, zaszły już za daleko i kwestia podjęcia zorganizowanego, merytorycznego, a zarazem konstruktywnego sprzeciwu musi przejść ze sfery słów do czynów.

Marek Trojan

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply