Gdy kończą się argumenty

Problem w tym, że polityka zewnętrzna państw nie polega wyłącznie na ustalaniu ich stosunku do Moskwy. Co więcej, uczestnictwo w stosunkach międzynarodowych opiera się często właśnie na „handlowaniu neutralnością”, na wystawieniu swoich zasobów na międzynarodowej licytacji. Polska nie posiada potencjału, nie posiada zasobów, które pozwoliłyby jej angażować się w konflikt na Ukrainie. Nie wiemy też właściwie, co Polska miałaby uzyskać na swoim zaangażowaniu.

W niezwykle emocjonalnym tekście „Realiści” czy pożyteczni idioci Piotrowi Gursztynowi prawie udało się ustawić swojego adwersarza w wygodnej dla siebie pozycji. W polemice z redaktorem naczelnym portalu Kresy.pl, pojawiła się jednak ogromna liczba nadinterpretacji czy wprost wypaczeń sensu słów, pod którymi Kwaśnicki się podpisał.

Gursztyn już na początku uderza w bardzo wysokie tony i nie chodzi tu jedynie o epitety w rodzaju „pożytecznych idiotów” czy „poputczików”. Autor nie kryje się z emocjonalnym stosunkiem do swojego oponenta. Można się więc domyślać, iż w grę nie będą wchodzić argumenty natury merytorycznej. Pod tym względem tekst Gursztyna nie zaskakuje.

Zobacz także: Co gryzie Gursztyna Piotra

Na początku Autor usiłuje nas przekonać, że neutralność Polski w konflikcie ukraińsko-rosyjskim byłaby tym samym, co neutralność Anglii w roku 1939. „Neutralności Anglii domagał się Adolf Hitler, gdy w 1939 r. najeżdżał Polskę. Zwykła rzecz, że agresor tego oczekuje” – czytamy. Trudno dojść, co redaktor Gursztyn miał na myśli. Nijak nie da się udowodnić, że na neutralności w roku 1939 Anglia wyszła źle. Przeciwnie – dołączyła do wojny najpóźniej, jak się tylko dało, a więc wykrwawiała się stosunkowo krótko, po czym znalazła się w trójce mocarstw decydujących o losach świata. Jeśli Autor chciał wykazać zalety jak najpóźniejszego angażowania się w konflikt, odwlekania go w czasie, to argumentacja ta byłaby celna. Tylko czemu Piotr Gursztyn uznał, że Kwaśnicki ma na ten temat inną opinię?

O emocjonalnym podejściu do tematu jak mało co świadczy zastosowany przez Gursztyna zabieg dyskretnego utożsamienia „sprzedawania neutralności” ze „sprzedawaniem siebie”, tak jakby Kwaśnicki faktycznie postulował sprzedawanie suwerenności. Trudno przypuszczać, by Gursztyn rzeczywiście sądził, że handel neutralnością jest tym samym co kupczenie suwerennością. Wiemy przecież doskonale, że szereg państw w Europie sprzedało bądź po prostu zachowało swoją neutralność w tym konflikcie, a mimo wszystko kraje te nie poniosły z tego powodu najmniejszego uszczerbku na swojej suwerenności, zaś ich sytuacja międzynarodowa jest o wiele lepsza niż położenie coraz bardziej izolowanej Polski.

Zobacz także: Sprzedajmy Rosji naszą neutralność

Przywołany przez Gursztyna przykład premiera Węgier Viktora Orbana świadczy o skuteczności polityki dystansowania się od konfliktu. Wbrew temu, co napisał Piotr Gursztyn, Orban otrzymał 10-miliardowy kredyt na budowę elektrowni jądrowej, uzyskał też zgodę Rosji na niepłacenie za nieskonsumowany gaz ziemny. Orban zdaje się nie przejmować tym, że będzie w Unii Europejskiej „izolowany”. Teraz to Bruksela będzie musiała się bardzo postarać, żeby Moskwę przelicytować.

Prawdą jest, jak pisze Gursztyn, że urzędnicy węgierscy dostali zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych i pewnie jest to doświadczenie równie nieprzyjemne, jak stanie w wielogodzinnych kolejkach w amerykańskich placówkach dyplomatycznych po wizy przez obywateli pewnego kraju położonego w Europie Środkowej, ponoć bardzo ważnego sojusznika Waszyngtonu. Problem w tym, że Stanom Zjednoczonym nie podoba się polityka wielu państw naprawdę suwerennych i gdyby państwo rządzone przez Orbana znajdowało się gdzieś na peryferiach, to być może nie skończyłoby się na zakazie wjazdu dla niektórych węgierskich urzędników, tylko dużo mniej pokojowo. Przychylny stosunek USA do danego państwa nie oznacza jeszcze iż państwo to realizuje własny interes.

Orban nie jest jedynym przykładem asertywnej polityki. Dystansowanie się od konfliktu na Ukrainie połączyło Czechy, Słowację i Austrię, w Trójkąt Sławkowski – konkurencyjny dla niefunkcjonującej od dawna Grupy Wyszehradzkiej. Polska straciła więc istotną platformę współpracy z państwami regionu. Dość powiedzieć, że moderatorem konfliktu ukraińskiego stała się izolowana do tej pory Białoruś, wobec której III RP prowadzi, nie wiadomo właściwie dlaczego, krucjatę obliczoną na obalenie Łukaszenki. To właśnie brak neutralności Warszawy doprowadził do tego, że głos Polski się nie liczy. Nie mamy argumentów dla pozycjonowania się w roli rozjemcy.

Właśnie pojawieniem się „naddnieprzańskiego Łukaszenki” straszy w swoim tekście Piotr Gursztyn, chociaż rzeczywistość pokazała, że i białoruski przywódca traktuje suwerenność swojego państwa poważnie. Publicysta uważa, że „Krym i Donbas to początek, a nie koniec drogi, na którą weszła putinowska Rosja”, twierdzi on ponadto, że może dojść do aneksji etnicznie rosyjskich terenów Estonii czy Łotwy. Wszystkie wymienione terytoria charakteryzuje przewaga ludności rosyjskiej, nie wiadomo właściwie – Autor tego nie wyjaśnia – co w związku z tym grozi Polsce, gdzie praktycznie nie ma Rosjan. Z kolei gdyby Federacja Rosyjska zdecydowała o ataku na Łotwę czy Estonię, to Polska w żaden sposób nie byłaby w stanie temu przeciwdziałać, a pewnie i nie byłoby w stanie zareagować NATO jako całość. Ponadto, Rosja mogłaby dokonać inwazji na te kraje w dowolnym momencie i to niezależnie od tego, jak aktualnie przebiega front w Donbasie.

Z jakiegoś też powodu Rosjanie nie doszli do Kijowa, nawet większość Donbasu nie jest kontrolowana przez rebeliantów, którzy na pewno chcieliby, aby pojawiła się tam regularna rosyjska armia. Tylko że wtedy walki nie ciągnęłyby się przez miesiące a co najwyżej przez kilka dni. Nikt, nawet sam Piotr Gursztyn, nie wykazał, że kwestia przynależności państwowej Donbasu czy Krymu wpływa bezpośrednio czy pośrednio na bezpieczeństwo Polski. Istotnym faktem jest również to, że ludność jest tam nastawiona prorosyjsko bądź po prostu jej większość to Rosjanie. W przypadku Ukrainy zasada samostanowienia ludności kłóci się z zasadą jej integralności terytorialnej, co uwypuklił właśnie obecny kryzys. Jednak to nie Rosja jako pierwsza w powojennej Europie dokonała precedensu, lecz Stany Zjednoczone odrywające historycznie serbską, choć etnicznie albańską, prowincję Kosowo i Metochiję od Serbii. Co ciekawe, „pożytecznym idiotą” czy też „poputczikiem” okazał się wówczas sam Lech Kaczyński, który proponował zdystansowanie się Polski do proklamowania państwa kosowskiego i wzywał do zaczekania z jego uznawaniem przez Warszawę, a więc – postulował neutralność.

Tekst Gursztyna zawiera wiele nie mających nic wspólnego z językiem opisu stosunków międzynarodowych określeń. Według publicysty albo robi się „łaskę” Stanom Zjednoczonym, albo robi się ją Moskwie. Tertium non datur. Wobec kryzysu ukraińskiego można więc zająć jedynie postawę antyrosyjską lub prorosyjską.

Problem w tym, że polityka zewnętrzna państw nie polega wyłącznie na ustalaniu ich stosunku do Moskwy. Co więcej, uczestnictwo w stosunkach międzynarodowych opiera się często właśnie na „handlowaniu neutralnością”, na wystawieniu swoich zasobów na międzynarodowej licytacji. Polska nie posiada potencjału, nie posiada zasobów, które pozwoliłyby jej angażować się w konflikt na Ukrainie. Nie wiemy też właściwie, co Polska miałaby uzyskać na swoim zaangażowaniu. Zapowiedzi zajęcia całej Ukrainy przez Putina brzmią zupełnie niewiarygodnie. Wystarczy zauważyć, że na Ukrainie Zachodniej – dawnych polskich Kresach – siła nacjonalizmu ukraińskiego jest tak duża, że Rosja nie ma tam czego szukać. I jest to właśnie ten sam nacjonalizm, którego zewnętrzną oznaką popularności i siły są pomniki Stepana Bandery. Ten teren byłby dla Rosjan nie do utrzymania, koszty byłyby niewspółmierne do ewentualnych korzyści. W Moskwie wiedzą, że między Sanem a Zbruczem znajduje się najbardziej rosjosceptyczny region w Europie (poza Polską, rzecz jasna), dlatego postulatem Kremla jest federalizacja Ukrainy (już bez Krymu), uznanie podmiotowości ludności rosyjskojęzycznej lub rosyjskiej, przez co banderowski matecznik będzie na takiej Ukrainie równoważony i szachowany, sama zaś Ukraina skazana na rolę bufora – strefy przejściowej między Wschodem a Zachodem.

W kwestii Polaków w dawnym Związku Sowieckim, w tym na Kresach Wschodnich, Piotr Gursztyn również nie wykazał się wiedzą. Abstrahując od fantastycznego zupełnie scenariusza graniczenia z Rosją na wysokości Białegostoku czy Siedlec, dawni kresowi Polacy sami przenoszą się do Rosji. Dzieje się tak między innymi z Polakami z Kazachstanu – potomkami przesiedleńców z lat ’30 i ’40, którym Rosja proponuje atrakcyjne warunki osiedlenia. Z kolei niełatwa sytuacja Polaków i katolików na Białorusi to właśnie wynik braku neutralności Warszawy, która realizuje politykę obliczoną na obalenie Łukaszenki. Siłą rzeczy antyłukaszenkowskim zderzakiem stają się tamtejsi Polacy, gdyż opozycja jest mikroskopijna (a często również antypolska, kwestionująca m.in. polską granicę wschodnią, co nie przeszkadza III RP jej współfinansować). Z kolei na „banderowskiej” Ukrainie Polacy od dawna borykają się z większymi problemami niż na jej niebanderowskiej, wschodniej czy centralnej części. Wbrew temu, co pisze Piotr Gursztyn, wcale nie cieszą się oni swobodą. We Lwowie od dawna – nawet mimo zawartego porozumienia Komorowski-Janukowycz – nie mogą się oni doczekać Domu Polskiego, o zwrotach kościołów Polakom-katolikom nie wspominając.

Dyskutowanie z Piotem Gursztynem prowadzi mimo wszystko do konstruktywnych wniosków. Od teraz sformułowania „poputiczik” czy „pożyteczny idiota” nabierają nowego znaczenia. Dzięki Gursztynowi stają się one powoli synonimem człowieka myślącego samodzielnie i nieulegającego emocjom podczas analizy stosunków międzynarodowych.

Marcin Skalski

19 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. zan
    zan :

    Udział Polski w agresji na Irak (2003) i Afganistan (2001) też był ponoć konieczny. Teraz jest “zlecenie” na osłabienie Rosji, więc wynajęte cyngle odwracają kota ogonem, podżegają i stają na głowie. Kto wie… może za 10 lat sednem polskiego interesu narodowego będzie walka o niepodległość Tajwanu? Trzeba w amerykańskiej ambasadzie popytać.

    • sobiepan
      sobiepan :

      Przerażeniem napawa zwykłych Polaków fakt, że politycy (poza politykami PSL) i tzw. dziennikarze pracujący w Polsce pchają nas w odmęty szaleństwa swoim bezkrytycznym popieraniem ukraińców.
      Wszyscy nasi sąsiedzi patrzą na nas jak na kraj pogrążający się w jakimś obłąkańczym szaleństwie popierania ukraińców wbrew naszym interesom i wbrew logice, nie mówiąc o tym, że bezcześci się przy tym pamięć naszych rodaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej zamęczonych bestialsko przez ukraińskich nacjonalistów 70 lat temu.
      Nasi sąsiedzi: Czechy, Słowacja, Węgry, Austria, Niemcy organizują się razem, podczas gdy nasz kraj jest izolowany. Ponosimy olbrzymie koszty gospodarcze, społeczne i polityczne bezsensownego, niezgodnego z nasza racją stanu, obcego dla większości Polaków popierania rozróby majdanowej, w wyniku której ujawniły się pokłady ohydnej ideologii neobanderowskiej i to nie tylko tam.

  2. jajec
    jajec :

    “Rosyjski historyk nie pozostawia wątpliwości – albo świat zatrzyma Putina, albo czeka nas tragedia i atak Rosji na inne państwa ościenne. Pobłażanie bandytom to najgorsza droga z możliwych.

    Tutaj nie ma co już owijać w bawełnę – zwolenników Putina i rosyjskiego imperializmu należy traktować jak “współczesnych hitlerowców”.

    [Pi]

    Jurij Felsztinski: każdy rozejm to tylko przygotowywanie Rosji do większej ofensywy

    – Obecna linia walk na Ukrainie to nie jest granica, którą Putin chciał osiągnąć. Musimy się spodziewać, że walki będą cały czas trwały. Wszystko zacznie się na dużą skalę, jak tylko zrobi się cieplej – twierdzi Jurij Felsztinski

    Zdaniem Jurija Felsztinskiego, rosyjskiego publicysty, analityka i krytyka Rosji, jeśli nie powstrzymamy Putina na obecnym etapie – to ryzykujemy nawet wybuchem III wojny światowej. – Jeśli oddamy mu teraz Ukrainę, to sięgnie po Białoruś. A jak sięgnie po państwa bałtyckie, to sprawa przestaje być tylko konfliktem na obszarze postradzieckim – powiedział Jurij Felsztinski w wywiadzie dla radiowej Jedynki, w audycji „Więcej świata”. Wprawdzie Litwa, Łotwa i Estonia to także byłe republiki radzieckie, ale obecnie należą do NATO i Unii Europejskiej.”

    • sylwia
      sylwia :

      Juri Felsztinskij [Uri Felstein] mieszka w USA i w swej działalności popiera politykę USA. Jest to amerykański historyk żydowskiego pochodzenia urodzony w Rosji. Nasuwają się następujące spostrzeżenia: 1. Świat może starać się ‘zatrzymać Putin’ jeśli ‘Putin’ zacząłby iść w jakimś niewłaściwym kierunku. Narazie siedzi sobie w Moskie i nigdzie nie idzie a rosyjskich oddziałów w Donbasie nie ma. Jest to wiosek ukraińskiego generała ( http://www.washingtonsblog.com/2015/01/ukrainian-government-russian-troops-fighting-us.html) 2. Trudno ‘powstrzymywać Putina’ gdy nigdzie nie maszeruje. 3. Żadne wypowiedzi Putina nie wskazują na to, że pragnie by mu oddawano Ukrainę. Wręcz przeciwnie: w Mińsku nastawał na niezależność polityczną Ukrainy. 4. Jeśli walki w Donbasie rozpoczną się znów to tyloko dlatego, że Ukraińcy uzupełnią straty w ludziach i sprzęcie i znów napadną na posterunki powstańców. Wpis Jajca to próba stworzenia widma jakiegoś zagrożnia ze strony rosyjskiej. Nie widać powodu, dla którego Polska miałaby być dla Rosji atrakcyjną zdobyczą. Nafty i zlota tu nie ma ale jest za to jest do pól miliona Ukraińców, których Rosjanie napewno wśród siebie nie chcą. Strachy na Lachy: The Russians are coming! The Russians are coming!

      https://www.youtube.com/watch?v=IEWWRbn4zG0

      • amstaf358
        amstaf358 :

        Sylwia Grodzka ,jak piszesz – ,nafty i zlota tu nie ma ale jest za to jest do pól miliona Ukraińców, których Rosjanie napewno wśród siebie nie chcą, i jest jeszcze o czym zapomniałeś 38 ,milionów Polaków którzy tą Rosję Putina baaaaaaaardzo kochają….

  3. krisss
    krisss :

    Jak podaje rosyjska liberalna “Nowaja Gazieta”, Kreml miał plan inwazji na Ukrainę na długo przed obaleniem Wiktora Janukowycza. Dziennikarze dotarli do oficjalnego dokumentu rządowego, który przedstawia strategię działań wojennych.
    Według redaktora naczelnego, Dmitrija Muratowa, został on opracowany między 4 a 15 lutego ubiegłego roku. 22 lutego Wiktor Janukowycz uciekł z Kijowa do Rosji.

    Autorzy dokumentu określali ówczesnego ukraińskiego prezydenta jako “człowieka bez zasad moralnych i siły woli, którego upadku należy się spodziewać lada moment”.

    Cała strategia ataku na Ukrainę zawierała plany rozbicia tego kraju na autonomiczne regiony, a następnie ich aneksję.

    “Główne natarcie ma uderzyć w Krym i obwód charkowski, celem jest przyłączenie wschodnich regionów” – pisali autorzy planu.

    W wywiadzie dla “Echa Moskwy” Muratow powiedział, że strategia zakładała także kampanię propagandową, która miała usprawiedliwić rosyjski atak na arenie międzynarodowej.

    Redaktor naczelny “Nowej Gaziety” oświadczył, że nie może z całą pewnością określić autorów planu, prawdopodobnie jednak był wśród nich rosyjski oligarcha Konstantin Malofajew. Miał on także sfinansować prorosyjskie powstanie na Krymie i dać merowi Sewastopola milion dolarów łapówki.

    Według Dmitrija Muratowa, należy przypuszczać, że dokument trafił następnie do doradców prezydenta Rosji, a potem do Władimira Putina, który go zaaprobował.

  4. piotr_b
    piotr_b :

    Oczywistym wydaje się fakt, że naprędce przygotowana rewolucja ukraińska, miała pokazać Putinowi żeby nie śmiał przeciwstawiać się USA. Zamach stanu i wojna domowa w Syrii miała potrwać w założeniach USraelskiego dowództwa nie dłużej niż kilka miesięcy. Kto w tym przeszkodził? A no Putin zrobił z USraelskiego bliztkrigu przeciągającą się wieloletnią jatkę. Wystarczy spojrzeć na chronologię poszczególnych wydarzeń, nie trzeba być nie wiadomo jak mądrym żeby wysunąć wnioski.