Zdjęcie przemawiającego w Kijowie Jarosława Kaczyńskiego stojącego obok lidera szowinistycznej partii „Swoboda”, Oleha Tiahnyboka, wywołało wiele negatywnych emocji, a nawet oskarżeń redakcji narodowcy.net o dokonanie manipulację. Krytyka przemilczania znacznego udziału środowisk neobanderowskich w kijowskim wiecu ma być też ostatecznym dowodem na „prorosyjskość” organizacji narodowych w Polsce.

Dogmat rządzący polską polityką wschodnią narzuca schemat myślowy, wedle którego priorytetem w polityce polskiej wobec Ukrainy powinno być wyrwanie tego kraju ze strefy wpływów Rosji i… tutaj kończy się cała „wizja” związana organicznie z publicystyką Jerzego Gideroyca – człowieka, którego dzisiejsza centroprawica i obóz PiS-owski zapewne uznałyby za członka Salonu, gdyby ten dożył dzisiejszych czasów. To jednak nie przeszkadza w czerpaniu z niego pełnymi garściami, do tzw. doktryny Giedroyca odwoływał się również śp. Lech Kaczyński. Dość dodać, że jeśli już obóz polityczny braci Kaczyńskich był w mediach głównego nurtu, np. „Gazecie Wyborczej”, za cokolwiek chwalony, to była to ze strony choćby wspomnianej polonosceptycznej gazety właśnie ich polityka wobec Ukrainy.

O ile w samym postulacie wypchnięcia wpływów rosyjskich z Europy Wschodniej żaden narodowiec nie widzi nic złego, to już alternatywa wobec rosyjskiego imperializmu może mieć różne postacie. Obecnie racją stanu Polski ma być rzekomo przyciągnięcie Ukrainy do Unii Europejskiej, by państwo to prowadziło wolny handel z krajami Wspólnoty.

W tym punkcie wyłania się pierwszy paradoks. Środowiska PiS-u i „Gazety Polskiej” słusznie zazwyczaj głoszą, iż Unia Europejska jest narzędziem realizacji interesów Berlina. Wedle tej logiki Ukraina wyciągnięta z rosyjskiej strefy wpływów trafi więc od razu w niemiecką strefę wpływów. Zważywszy na tradycyjnie proniemiecki kierunek nacjonalistycznej myśli ukraińskiej, nie może to nad Wisłą nie budzić obaw.

Od początku było dostrzegalne – a miałem osobiście okazję uczestniczyć w demonstracjach na Majdanie – wyjątkowe zaangażowanie środowisk neobanderowskich w demonstracje prounijne na Ukrainie. Hasła „Slawa Ukraijini – herojam slawa!”, które są organicznie związane z nacjonalistycznym ruchem ukraińskim spod znaku OUN-UPA, rozbrzmiewały za każdym razem, gdy na mityngach zabierał głos dowolny mówca. Tak nie było tylko w tradycyjnie banderowskim Lwowie, ale także w Kijowie, którego centrum w pewnym momencie stało się trybuną promocji idei znanych do tej pory głównie z obecnej Ukrainy zachodniej. Później wielotysięczny już tłum skandował pokrewne hasła w morzu czarno-czerwonych flag OUN-owskich. Nie można było więc nie zauważyć tego, kto stanowi pro-unijną awangardę na tych wiecach. Mamy do czynienia z kolejnym paradoksem polegającym na tym, że blok antyrosyjski w Europie Wschodniej polska centroprawica chce budować razem z tymi, którzy odwołują się wprost do tradycji antypolskich. Nie da się ukryć, że to właśnie szowinistyczna partia „Swoboda” jest sprawcą nierozwiązanych do tej pory problemów z Domem Polskim we Lwowie, co dla tamtejszych Polaków jest sporą uciążliwością. Dysponując trzema pomieszczeniami w jednej z lwowskich kamienic do dziś nie mogą rozwinąć działalności kulturalno-oświatowej tak, jak by sobie tego życzyli.

Wreszcie, zadajmy sobie pytanie – czy Ukraina w UE to rzeczywiście korzyść dla Polski? Siła polskiego głosu zmniejszy się wówczas jeszcze bardziej, nie ma też absolutnie żadnej gwarancji, że Ukraina będzie zajmować stanowisko zgodne z interesem polskim – tak samo, jak nie robi tego choćby „zaprzyjaźniona” z nami Litwa, która też jest oczkiem w głowie polityków pokolenia Okrągłego Stołu. Swoją drogą, kraj ten, sabotując polską polityką energetyczną nad Wilią i Niemnem (sprawa Możejek), staje się ekspozyturą wpływów rosyjskich w tej części Europy. Dodatkowo spełnia on testament polityczny carskiej Rosji i Związku Sowieckiego w punkcie depolonizacji Wileńszczyzny. O ile więc może mieć przejściowe – nawet bardzo dużej wagi – problemy z Niemcami czy Rosją, to pozostanie przede wszystkim antypolski, o czym przekonuje się zapomniana obecnie część naszego narodu zamieszkała na Wileńszczyźnie (ponad 200 tys. rodaków, w tym blisko 100 tys. w samym Wilnie). Przymykanie oczu na te wszystkie problemy z Litwą w imię sojuszu antyrosyjskiego okazuje się ostatecznie działaniem na rzecz Rosji.

Tak samo jest również z Ukrainą i jej nacjonalistyczną tradycją, unurzaną – w przeciwieństwie do nacjonalizmu polskiego – we krwi – i to krwi polskiej. Oczekiwanie od nacjonalizmu ukraińskiego, że przestanie być antypolski, jest olbrzymią naiwnością. Dziś nikt o tym nie mówi głośno, ale OUN jeszcze w latach ’30 była finansowana przez Związek Sowiecki (oraz Litwę Kowieńską), aby zwalczał państwo polskie. W podobny sposób posługiwały się nim Niemcy hitlerowskie. Dzisiaj, jeśli wątki antypolskie są wyciszone, to tylko dlatego, że to Rosja jest liczącym się państwem w tej części Europy – i nic ponadto. To Rosja może teraz zagrażać Ukrainie, a nie Polska, więc z oczywistych względów to retoryka antyrosyjska jest obecna w nacjonalistycznym dyskursie, a nie antypolska. Nie jest to wcale komplement dla Polski, gdyż oznacza to po prostu tyle, że Polska w regionie się nie liczy.

“Polska ma dziś do zaoferowania Ukrainie tylko jedno: pomoc w procesie integracji z UE, w momencie, w którym to stanie się faktem, Polska nie będzie w stanie Ukrainie zaoferować już niczego. Ukraina może być sojusznikiem Polski tylko w sytuacji, w której z jednej strony byłaby naciskana ze wschodu przez Rosję, z drugiej zaś pozbawiona wsparcia ze strony potęg Zachodu, takich jak Berlin, czy Waszyngton” – napisał Zygmunt Gintowt w artykule dla portalu KRESY.PL. “Oczywiście w sytuacji rosyjskiego zagrożenia oraz rażącej dysproporcji sił pomiędzy Polską a Rosją w naszym interesie jest istnienie państw buforowych, a więc i niepodległość Ukrainy. Jednak z faktu tego nie wynika w żaden sposób, by w interesie Polski leżało również istnienie silnej, rozwijającej się Ukrainy. W obecnych, niesprzyjających nam warunkach w naszym interesie leży utrzymywanie obecnego status quo. Dla Polski najkorzystniejsze jest istnienie relatywnie słabej Ukrainy (w każdym razie słabszej od Polski), pełniącej rolę kraju przechodniego pomiędzy Rosją a Unią, na terenie której ścierałyby się i równoważyły wpływy obu potęg (jak to ma miejsce obecnie). Dopóki Berlin i inne stolice Zachodniej Europy nie wykazują zainteresowania przyszłością Europy Wschodniej, dopóty słaba Ukraina będzie zdana na Polskę, a przynajmniej zdane będą na nią jej prozachodnie siły” – pisze dalej autor. Rzeczywiście, o ile Polska ma jakąkolwiek pozycję na Ukrainie, to tylko dlatego, że oknem do lepszego świata jest tam wydział wizowy w Konsulacie Generalnym RP we Lwowie (lub innych placówkach, lecz rola Lwowa jest tutaj, eufemistycznie mówiąc, dominująca) i nic ponadto. Polska nie jest w innym wypadku Ukrainie do niczego potrzebna. Dopóki więc jesteśmy państwem słabym, to taki strategiczny pat na Ukrainie jest najlepszym, co może nas spotkać w obecnej chwili.

Warto też zastanowić się – skoro to Ukraina potrzebuje czegoś od Polski, to czy właśnie teraz nie jest najlepszy moment na postawienie pewnych spraw na ostrzu noża? Nie kto inny jak Jarosław Kaczyński domagał się w Sejmie jednoznacznego nazwania ludobójstwa na Kresach dokonanego przez OUN-UPA – w imię czego teraz przemilcza nadreprezentację środowisk odwołujących się do wspomnianej tradycji? Czy taką samą pseudo-grę byłby gotów prowadzić choćby w sprawie Katynia, czy też ofiary Wołynia są tutaj gorszą kategorią i można przemilczać ich martyrologię?

Można oczywiście wyjść także z założenia, że Polska musi podtrzymywać Ukrainę – przeciworosyjski bufor – bo ta sama nie potrafi sobie zapewnić niepodległości lub nie chcą tej niepodległości jej elity. Nie ma jednak chyba bardziej zgubnej dla polskiej polityki wschodniej tezy. Jak słusznie zauważył Karol Kaźmierczak w artykule „Zrozumieć Ukrainę” dla serwisu Prawy.pl:

„Zachodni Europejczycy zdają się nie rozumieć, że ukraińskie elity oligarchiczne toczą walkę o władzę na serio i elementem tej walki jest zazdrosne strzeżenie państwowej suwerenności, która koniec końców nadaje tej grze wysoką stawkę. Tym samym suwerenność Ukrainy jest droga nie tylko gardłującym o niej nacjonalistom ze Swobody, ale także obecnemu obozowi rządzącemu reprezentującemu donieckich oligarchów, często fałszywie przedstawianemu jako prorosyjski”

Zakładanie, że ukraińscy oligarchowie nie marzą o niczym innym jak o przystąpieniu do putinowskiej Rosji, gdzie z dnia na dzień dowolny oligarcha może znaleźć się w łagrze, jest przejawem kompletnego niezrozumienia specyfiki ukraińskiego systemu politycznego i związanym z nim ściśle interesów oligarchów – a tym niepodległość Ukrainy się opłaca. Wspieranie ukraińskich nacjonalistów wcale nie jest więc pomocą udzielaną Ukrainie w wybijaniu się na prawdziwą niepodległość – bo tego nie jesteśmy w stanie zrobić – szkodzimy tutaj jedynie sobie samym. Banderyzm, choć antyrosyjski, nie może być dla odległej i silnej póki co Rosji poważnym zagrożeniem, za to jego rozwój może zagrażać Polsce – a w UE zyskałby dodatkowe instrumenty. Czy właśnie nie z tego cieszyliby się Kremlu?

M.S.

Tekst ukazał się na portalu: Narodowcy.net

[link=http://narodowcy.net/publicystyka/8451-czy-krytykowanie-banderowcow-jest-prorosyjskie-odpowiedz-na-zarzuty-wobec-narodowcow]

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. wincentypol
    wincentypol :

    Dogmat rządzący polską polityką wschodnią narzuca schemat myślowy, wedle którego priorytetem w polityce polskiej wobec Ukrainy powinno być wyrwanie tego kraju ze strefy wpływów Rosji i… tutaj kończy się cała „wizja” No właśnie I CO DALEJ ?????????????????