Czego kolejny już raz nie rozumie Dawid Wildstein

Wiele wskazuje na to, że Wildsteina zabolał najbardziej fakt zdyskredytowania narracji o „terrorystach”. Tyle energii on i inni „niezależni” dziennikarze włożyli w to by odczłowieczyć separatystów, odebrać im wszelkie moralne prawa do występowania przeciwko Kijowowi, a tu przychodzi pan generał Ruban i wszystko niszczy. Każdy by się wściekł.

Kontrowersyjny dziennikarz „Gazety Polskiej”, z pewną niezdrową regularnością powraca do tematu naszego skromnego medium w swej facebookowej publicystyce, co jest bodaj jedyną konsekwentną rzeczą towarzyszącą jego demaskatorksim tyradom. Treść zarzutów wysuwanych wobec portalu to już z kolei festiwal niekonsekwencji, co zresztą współgra z postawą Wildsteina wobec Kresów.pl. Jakiś czas temu obiecał nigdy nie zajmować się naszym portalem. Jak można było przewidzieć, stało się inaczej. Tym razem złamanie obietnicy uzasadnia walką z kłamstwem („z kłamstwem trzeba walczyć”) oraz reakcją na ostentacyjną manipulację („na ostentacyjne manipulacje muszę zareagować”).

Czerwona lampka zapaliła się Wildsteinowi przy okazji naszej facebookowej „zajawki” zapraszającej do lektury przetłumaczonego na język polski fragmentu wywiadu z ukraińskim generałem-pułkownikiem Wołodymyrem Rubanem, negocjatorem zabiegającym o uwalnianie zakładników po obydwu stronach w konflikcie na wschodniej Ukrainie. W wywiadzie generał stanowczo zaprzeczył twierdzeniom o rosyjskiej inwazji i równie stanowczo upierał się przy nazywaniu konfliktu w Donbasie wojną domową. Wywiad ukazał się na portalu gazety „Ukraińska Prawda”. Jak nietrudno się domyślić, jest to medium ukraińskie. Mimo to, Wildstein twierdzi, że walczy z „rosyjską propagandą”.

Publicysta „Strefy Wolnego Słowa” zatytułował szkalujący nas wpis „Polacy pod ostrzałem rosyjskim”, co już samo w sobie powinno dziwić, gdyż komentowany przez niego materiał nie dotyczył żadnego ostrzału, ani tym bardziej żadnych Polaków.

Wildstein powołuje się na Polaków mieszkających w Donbasie, gdyż ich relacje (zebrane przez samego Wildsteina) mają obalać to, co firmowaliśmy jako portal. Nie wiedzieć czemu przytaczanie relacji świadków niezgodnych z linią Gazety Polskiej, jest, zdaniem Wildsteina, dowodem na to, że dopuszczamy się „kłamstw” i „manipulacji”. Warto przypomnieć Wildsteinowi, że nie on jeden przebywał w strefie walk i istnieje wiele relacji, często ze sobą sprzecznych. Nieodgadnionym pozostaje, co złego uczyniono Wildsteinowi w Donbasie, że przywoływanie słów ukraińskiego generał-pułkownika z wywiadu dla ukraińskiej gazety nazywa on „rosyjską propagandą po polsku”.

Wildstein polemizuje więc z czymś, o czym w ogóle nie pisaliśmy. Przytoczyliśmy za to słowa ukraińskiego oficera. Wildstein nie dowiódł, bo nie mógł tego zrobić, że oficer tych słów nie wypowiedział. Nie mógł też wykazać, że ukraiński oficer jest tak naprawdę nasłanym przez Moskwę agentem, a „Ukraińska Prawda”, publikując wywiad z Rubanem okazała się nie być do końca ukraińska. Nie mniej wściekłość Wildsteina jest psychologicznie usprawiedliwiona. Każdy by się wściekł, gdyby został ośmieszony akurat w chwili, w której, bohatersko objawił światu, że na Ukrainie trwa wojna dobra ze złem, że Ukraińska armia walczy w Donbasie z „terrorystami” i „bandytami”, a nie z własnymi obywatelami, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo władzy w Kijowie. Ukraiński oficer nie bierze jeńców i nie okazuje Wildsteinowi żadnej litości: „Tam są oficerowie, tam są weterani wojny afgańskiej, z którymi protestowaliśmy przeciwko Janukowyczowi. Tam są ludzie, z którymi staliśmy na Majdanie”. Powiedział to człowiek, który jest tam na miejscu – Ukrainiec, rozmawiający z ludźmi walczącymi w tym konflikcie.

Z czym więc usiłuje polemizować Wildstein? Ciężko określić. Nasz impulsywny dziennikarz pisze z kolei: „Tylko dureń, ignorant albo kłamca nazwie ją [wojnę w Donbasie] wojną domową”. Dobrze by było, gdyby dla porządku ujawnił, który z tych epitetów dotyczy ukraińskiego generał-pułkownika. Może „ignorant”? Byłaby to najmniej zaskakująca u Wildsteina opcja, wszak on był na froncie to wie, więc wszelkie inne spostrzeżenia i wnioski różniące się od jego własnych nadają się do kosza.

Dalszy ciąg wygłupów Wildsteina nie różni się od poprzednich fragmentów. Po raz kolejny polemizuje on z czymś, czego w ogóle nie poruszaliśmy i czego w ogóle nie napisaliśmy. Jednym z „ujawnianych” kłamstw, z którymi toczy batalię, jest wersja o „prorosyjskiej ludności, gotowej do walki”. „Tu nikt nie chce umierać za Putina” – dodaje. Taka teza nie padła nie tylko z naszej strony, ale i ze strony ukraińskiego oficera. O ile więc wcześniej Wildstein walczył z rzekomymi manipulacjami, samemu manipulując, to teraz obala urojone kłamstwa, samemu kłamiąc. To samo można powiedzieć o zdaniu: „O dostawach regularnych broni z Rosji nawet nie wspominam” – w wywiadzie jest LITERALNIE zaznaczone, że broń z Rosji, a nawet rosyjscy „instruktorzy”, znajdują się po stronie separatystów. Wildstein nie odkrył więc Ameryki, ujawniając skrywaną rzekomo przez jawnie „prorosyjski” portal KRESY.PL prawdę, ponieważ ów „prorosyjski” portal ujawnił ją sam, o ile przyjąć, że bierzmy odpowiedzialność za słowa osób, z którymi wywiady publikujemy.

Wiele wskazuje na to, że Wildsteina zabolał przede wszystkim fakt wyśmiana jego narracji o „terrorystach”. Tyle energii on i inni „niezależni” dziennikarze włożyli w to by odczłowieczyć separatystów, odebrać im wszelkie moralne prawa do występowania przeciwko Kijowowi, a tu przychodzi pan generał Ruban i wszystko niszczy. Każdy by się wściekł.

Wildsteina w ogóle nie zastanawia to, że wedle danych Organizacji Narodów Zjednoczonych (sprzed miesiąca) z Donbasu przed „terrorystami” uciekło do Rosji co najmniej 130 tysięcy osób (dziś mówi się nawet o 200 tys.). To tak, jakby Amerykanie po 11 września 2001 w obliczu niebezpieczeństwa i niepewnego losu zaczęli masowo uciekać do rządzonego wówczas przez Talibów i będącego wylęgarnią terrorystów Afganistanu. Albo tak, jakby we wrześniu 1939 Polacy uciekali przed Armią Czerwoną do Związku Sowieckiego. Ale zapewne Wildstein wytłumaczy zachowanie mieszkańców Donbasu syndromem sztokholmskim.

Ciężko dziennikarzowi Gazety Polskiej przyjąć do wiadomości, że to, co opisywał na Majdanie i w czym nie uczestniczył bynajmniej jako bezstronny obserwator (ale jako „gonzo-dziennikarz”), nie było dziełem całego narodu zamieszkującego Ukrainę. Ukraińskie ośrodki badawcze, jak np. Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii publikują badania pokazujące, że mieszkańcy Donbasu stanowili zaledwie 3% uczestników kijowskiego Majdanu. Zdecydowana większość z protestujących pochodziła z Zachodu, z centrum kraju, oraz z Kijowa, łącznie stanowili oni 80% protestujących. Pozostałe 17% procent to przybysze z południa i wschodu Ukrainy (bez Donbasu). Nowy porządek nie uzyskał legitymacji w oczach wielu z mieszkańców wschodnich regionów, pisałem o tym m.in. na łamach jednego z kwietniowych numerów „Kuriera Galicyjskiego” – pisma Polaków na Ukrainie – w tekście „Pełzający separatyzm”, w którym relacjonowałem bezpośrednio z Doniecka (gdzie spędziłem łącznie prawie dwa miesiące, odwiedzając też m.in. zrewoltowany Ługańsk, skąd zamieszczaliśmy na portalu relacje) o nastrojach wśród tamtejszej ludności. Majdan nie był rewolucją, pod którą ci ludzie by się podpisali. Wildstein nie musi wierzyć moim obserwacjom, niech zaufa po prostu wynikom badań ukraińskich ośrodków socjologicznych i to w zupełności wystarczy.

„Terroryści” to w dużej mierze ludność miejscowa, przyznał to nawet przedwczoraj ppłk Dmytro Tymczuk, koordynator, mającej wdrażać ukraińską narrację w środkach masowego przekazu, grupy „Informacyjny Sprzeciw”, na którego często powołują się ukraińskie media. Tymczuk określił liczbę miejscowych wśród „terrorystów” na 40-45% i to po „masowych dezercjach”. Zważywszy na to, że propaganda Tymczuka to ukraiński odpowiednik Russia Today, ten odsetek jest na pewno o wiele wyższy, a jeśli naprawdę dochodziło do dezercji, jak twierdzi Tymczuk, to wcześniej musiał być on jeszcze większy. Nie zmuszam Wildsteina, by wierzył „prorosyjskim” portalom, niech zacznie wierzyć samym Ukraińcom, chyba że tym razem jest mu to nie na rękę.

Wreszcie – walczący w warunkach partyzanckich „terroryści” musieliby być idiotami, żeby atakować ludność cywilną, czyli swoje podstawowe zaplecze. Działaliby wbrew swojemu interesowi. Oczywiście,Wildstein może twierdzić, że działają w ten sposób by sprowokować katastrofę humanitarną, która dałaby pretekst Rosji do pełnej inwazji (a nie tylko do wysyłania sprzętu i najemników, o czym informowaliśmy nie raz i nie dwa przed publikowanym wywiadem). Jednak w tym momencie ludność cywilna zaczęłaby się buntować, żadna partyzantka nie przetrwa bez poparcia lub przynajmniej bierności miejscowych cywilów. No, chyba że zastosuje wobec nich zorganizowany terror. Brutalna prawda jest jednak taka, że nawet ukraińskie media wskazują, iż dokonujący „zaczystki” (a słowo to nijak nie tłumaczy się na „wyzwalanie”) Ukraińcy dopuszczają się zbrodni i licznych nadużyć.

„Miejscowi w wyzwolonych miastach w rzeczywistości z przerażeniem mówią o bojownikach Gwardii Narodowej i Prawym Sektorze. W wyzwolonym Lisiczańsku rozdawaliśmy pomoc humanitarną, podeszła matka z pięcioletnim dzieckiem, które drżącym głosem zapytało, czy nie jestem z Gwardii Narodowej, a kiedy dowiedziało się, że jestem ukraińskim wojskowym, podał rękę… Gdybyście to widzieli. Jak drżały jego ręce, po prostu jak podczas epilepsji. Jego ojciec poszedł walczyć za Doniecką Republikę Ludową, poszedł walczyć przeciwko Gwardii Narodowej” – relacjonuje oficer ukraińskiego wywiadu dla portalu 112.ua.

„Tak, tym ludziom przypisuje się wiele “grzechów” i nadzwyczajną brutalność, i zamiłowanie do trofeów, i niesubordynację. Tak, większość tych rzeczy ma miejsce. Ale przecież takimi właśnie byli Kozacy, o których czytamy w książkach. To nasza kozacka krew”– mówi członek batalionu „Ajdar” temu samemu ukraińskiemu portalowi. Z kolei sam dowódca wspomnianego batalionu przyznaje, że jego żołnierz zastrzelił cywila na oczach syna. Człowieka tego z resztą nie spotkały z tego tytułu żadne konsekwencje, a w karcerze wylądował ostatecznie za kradzież celownika (a przynajmniej tak twierdzą sami Ajdarowcy). Wildstein był więc albo mało dociekliwy, albo widział na froncie tylko to, co chciał widzieć. Tymczasem nawet laik wie, że Ukraina to państwo, społeczeństwo i naród zupełnie niezunifikowany i ludzie, którzy uważają Rosjan za wrogów, a tacy żyją na zachodzie kraju i tacy dominowali na Majdanie, mają niewiele wspólnego z prorosyjsko nastawioną ludnością wschodu, nie mówiąc już o Krymie, gdzie 60% to po prostu Rosjanie (w Donbasie stanowią „zaledwie” 48%, reszta to rosyjskojęzyczni Ukraińcy, rozumiejący zresztą ukraińskość zupełnie inaczej niż przeciętny lwowianin czy wołyniak).

Wildstein należy do tego rodzaju publicystów, którzy w ogóle nie przemyśleli konsekwencji Majdanu dla spoistości Ukrainy (której nie skleją już propagandowe dwujęzyczne akcje „Edinaja strana – jedyna derżawa” etc.). Wschód przetrzymał kadencję znienawidzonego „banderowskiego” Juszczenki, więc po obaleniu (wybranego głosami prorosyjsko nastawionej ludności) Janukowycza, ten sam Wschód się zbuntował. Nie da się ukryć, że w przypadku Donbasu granica ukraińsko-rosyjska przedziela jeden i ten sam naród (niczym polsko-białoruska czy litewsko-białoruska przedzielają dziś ziemie zamieszkane przez Polaków), a już na pewno w Donbasie nie traktuje się Rosji jak wroga. I właśnie w „prorosyjskiej zajawce” umieściliśmy link do jednej z takich demonstracji, którą jeszcze w marcu miałem okazję nakręcić. Brak jakiejkolwiek solidnej reprezentacji Donbasu na Majdanie, który wykazały wyniki badań opublikowane przez ukraińskie ośrodki socjologiczne, nie wziął się z powietrza, a tym bardziej z inspiracji Moskwy. „Zbudować mur na granicy to dobry pomysł, ale mało realistyczny – tam z dwóch stron Moskale” – napisał bez ogródek Wołodymyr Pawliw, ukraiński publicysta, którego teksty ukazują się także w polskich mediach. „Po co nam takie wielkie państwo?” – pyta Jurij Wynnyczuk, który napisał z kolei, że „zezwala Krymowi i Donbasowi na odejście”. „Na naszym dalekim wschodzie żyje zupełnie inny naród. Taki, którego my, mieszkańcy zachodniej Ukrainy [ukr. zahidnaky], nie możemy ani zrozumieć, ani zaakceptować, ani – tym bardziej – uznać za swój. Przyjemne bajki o jedności łatwo rozsypują się, gdy spotykamy się z tymi ludźmi twarzą w twarz. Bo oni wiedzą swoje. I oni są całkiem niepodobni do nas” – to już Taras Prohaśko z Iwano-Frankiwska (dawnego Stanisławowa).

Nieprzypadkowo też same ukraińskie media zaczynają donosić o tym, że ludność Donbasu i ludność „majdanowej” lub przynajmniej tej neutralnej Ukrainy to w zasadzie dwa różne narody. W miejscowości Worziel w obwodzie kijowskim dzieci z Donbasu zerwały ukraińską flagę z miejscowej szkoły, a na stacji kolejowej zauważono ulotki agitujące za separatystycznymi republikami na wschodzie kraju – pisał o tym portal gordon.ua.com. Media na Ukrainie informują o „butnym” wobec miejscowych zachowaniu uchodźców, którzy o swoje tragiczne położenie obwiniają nie „terrorystów”, ale państwo ukraińskie.

Zbrodnie ukraińskiej armii, o których uchodźcy z Donbasu mówili już nawet do kamery jednego z polskich korespondentów z frontu (z racji przebywania tam, powinien być ów korespondent dla Wildsteina wiarygodny) – Wojciechowi Bojanowskiemu z TVN24 (a na którego powoływała się już ukraińska agencja UNIAN), są konsekwentnie przemilczane w imię spójności narracji, ale kosztem prawdy.

Cynizmem jest posługiwanie się przez Wildsteina Polakami na Ukrainie, o których kontrowersyjny dziennikarz dowiedział się dopiero w trakcie Majdanu, a znajomością z którymi obecnie się obnosi – i to po to, by piórem walczyć z „terrorystami”, czyli, jakby nie było, angażując się w konflikt, którego Polacy nie są stroną (choć może Wildstein uważa inaczej). Nieopierzony w tematyce kresowej dziennikarz zarzuca nam, że nie mamy nic wspólnego z Kresami, wypominając pochodzenie z miast takich jak Warszawa czy Kraków. Prawdę mówiąc kompletnie nam nie zależy na tym, by uchodzić za głos kogokolwiek, poza naszą redakcją i społecznością osób popierających naszą linię. Wildstein jednak nie po raz pierwszy pomawia nas o jakąś uzurpację, by móc następnie zdemaskować nas jako podłych impostorów i zakłamanych uzurpatorów, niegodnych zaszczytów, po które bezprawnie wyciągamy ręce. Publicysta Gazety Polskiej wydzwaniał swego czasu nawet do Polaków z Płoskirowa i Winnicy, by móc się posłużyć ich wypowiedziami w swojej krucjacie przeciwko naszemu skromnemu medium i raz na zawsze udowodnić wszystkim, że on stoi tam, gdzie kresowi Polacy, a my tam gdzie stoi Berkut. Szkoda, że nie zadzwonił np do Marii Pyż – polskiej dziennikarki ze Lwowa, albo do księdza Michała Bajcara z Gródka Jagiellońskiego – być może przestałby się tak jednostronnie i instrumentalnie posługiwać ludźmi, których los zaczął go tak mocno obchodzić, akurat w chwili, gdy niektórzy z nich stali się użyteczni.

Nie wiadomo w zasadzie czy w tym przypadku mamy do czynienia z cynizmem, ignorancją czy z oboma tymi przywarami naraz. Kwestia Polaków żyjących współcześnie na terenach oddanych sowietom po traktacie ryskim to olbrzymia jątrząca się rana i nie ma tu miejsca, by szczegółowo opisywać ten skomplikowany problem (zresztą relacjonowany przez nas swego czasu). Zaznaczymy więc tylko, że tożsamość tamtejszych Polaków pozostawia często bardzo wiele do życzenia. Brutalna prawda jest dziś taka, że dla większości z nich polskość to już bardziej rodzaj folkloru niż identyfikacja polityczna. Często ludzie ci czują się w tym samym stopniu Polakami co Ukraińcami. Przykro to pisać, ale w wielu przypadkach mamy do czynienia po prostu z Ukraińcami polskiego pochodzenia i to mimo, iż wywodzą się oni z czysto-polskich rodzin. Winę (a może zasługę?) za ten stan rzeczy ponosi oczywiście państwo polskiej i jego elity, których tamtejsi Polacy obchodzą właśnie tyle co Wildsteina. To właśnie na takiej opłakanej sytuacji cynicznie żeruje Dawid Wildstein. Miarę głupty i/lub cynizmu Wildsteina zobrazuje być może fakt, że swego czasu zdarzyło nam się publikować na portalu list rzecznika ukraińskiej prowincji zakonu bernardynów, niejakiego ojca Bagińskiego, uważającego się za Polaka (rodem z Połonnego), który wprost bronił wszelkich zbrodni dokonanych na Polakach przez Ukraińców, bez żadnego problemu posługując się najgorszą banderowską retoryką. Jak widać, za Zbruczem można dziś być nie tylko Ukraińcem i Polakiem jednocześnie ale nawet Polakiem i banderowcem.

KRESY.PL pozostaną nazwą, firmą, marką, projektem i portalem stroniącym od kierunku pro-ukraińskiego czy pro-rosyjskiego. Dla nas podpisanie się pod faktem, że gdzieś obecne są nastroje prorosyjskie, nie oznacza udzielania się tych nastrojów nam samym. Wildstein jako ekstremalny ukrainofil od takiego rozróżnienia jest najwyraźniej wolny.

Marcin Skalski

13 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kindzal
    kindzal :

    Dokladnie! Niejaki “jaroslaus” podszywajacy sie pod POLAKA, to zwykly syjonista!
    W odroznieniu do Polskich Zydow, ktorzy popieraja Polska NIEPODLEGOSC, ten syjonista podszywajacy sie pod POLAKA pracuje dla osrodkow syjonistycznych podlegajacych moskiewskiej zydo-komunie!

  2. sylwia
    sylwia :

    pp. bob i kindzal: komentujcie o temacie, nie o użytkownikach: będzie bardziej p europejsku; p. Wildstein:
    בוקר טוב. אתה עשית טעות. אם אתה לא רוצה להודות בטעות, פשוט שתוק. אם לא תסתום את הפה, אנשים יצחקו עליך. האם אתה חושב שאתה יודע הכל?

  3. kajetan40
    kajetan40 :

    Jaki tatuś taki syn oszukiwać to wy żydzi potraficie jesteście mistrzami w swoim fachu! nie ma najmniejszego sensu żeby zawracać sobie głowę wypocinami, tego tam nie chcę nikogo obrażać więc portal Kresy.pl jest dosyć, dobrym źródłem rzetelnych informacji.

  4. adamos1939
    adamos1939 :

    Na swego rodzaju pytanie zawarte w tytule można właściwie odpowiedzieć tylko w jeden sposób – Dawid Wildstein już od dawna nie rozumie kompletnie tego co się wokół niego dzieje. To co pisze i głosi publicznie dla każdego normalnego człowieka wydaje się być kompletnie oderwane od rzeczywistości. Cóż – prawda jest taka, że Dawid Wildstein już dawno temu przeniósł się chyba do jakiegoś wyimaginowanego świata równoległego a obecnie czyni wszystko, aby z tego właśnie świata uczynić i świat nasz. Wydaję mi się także, że coraz większy odsetek społeczeństwa stąpa twardo po świecie rzeczywistym i wynurzenia osób pokroju Dawida Wildsteina traktują oni raczej jako swoistą tragikomedię (komedia – bo D.W. i jemu podobni piszą i mówią niesamowite głupoty; tragedia natomiast – bo oni faktycznie w te bzdury wierzą).