„Uświęcone kłamstwa dają spokój naszemu sumieniu, a raczej je przytępiają i pozwalają wielu ludziom trwać w sposobie postępowania, który, nazwany po imieniu, w naszym położeniu narodowym jest publiczną zbrodnią” (Roman Dmowski, “Myśli nowoczesnego Polaka”).

W wielokrotnie przytaczanej wypowiedzi Donalda Tuska z roku 1987 o tym, iż „polskość to nienormalność”, można doszukiwać się przejawu niechętnego stosunku przyszłego wówczas premiera do własnego kraju. Szczególnie uwiarygodniałaby to twierdzenie jakość późniejszych rządów obecnego szefa Rady Europejskiej. Jeśli przyjrzeć się jednak postawie wielu współczesnych oponentów Tuska i całej PO, to ich poglądy na temat polskości wcale tak bardzo od siebie nie odbiegają.

Na krajowym podwórku rzeczywiście ze wspomnianym obozem politycznym i publicystycznym ciężko się nie zgodzić. Od 2007 roku rządzi Polską opcja polityczna, która pozostawiła kraj w co najmniej złym stanie, co w jakiś sposób uzasadniałoby motywowaną uczuciami patriotycznymi otwartą sympatię wielu portali czy gazet do głównej partii opozycyjnej.

Sytuacja komplikuje się, gdy tylko mowa jest o polskości za wschodnią granicą i naszych interesach na tym obszarze. Zjawisko, które wydaje się być proste i nieskomplikowane, zaczyna podlegać trudnym do zrozumienia prawidłom, których wytłumaczeniem prostemu ludowi mają się zająć oddelegowani w tym celu „eksperci”.

Interesujący jest tu przypadek Agnieszki Romaszewskiej, dyrektorki finansowanej z pieniędzy polskiego abonenta telewizji Biełsat, która skierowana jest do odbiorcy białoruskiego. Córka znanych opozycjonistów z czasów PRL, Zofii i Zbigniewa Romaszewskich, w obozie centro-prawicy uznawana jest za autorytet w sprawach wschodnich. W wywiadzie z 18 sierpnia br. dla portalu wPolityce.pl Romaszewska twierdzi na przykład, że „Litwa prowadzi wobec Polski bardzo krótkowzroczną politykę”.

Dyrektorka Biełsatu rozumuje najwyraźniej w wyjątkowo beztroskich kategoriach. O polityce litewskiej wobec zagadnienia polskiego można powiedzieć wiele, prócz tego, że jest krótkowzroczna. Litwini, odkąd powstali w XIX wieku jako naród, systematycznie rugują polskość z terytorium, do którego aspirują. W wielu wypadkach odnieśli na tym polu sukces na pełną skalę, czego dowodem jest niemal całkowity brak ludności polskiej na terytorium tzw. Litwy Kowieńskiej, czyli obecnej Litwy z wyłączeniem Wileńszczyzny. To właśnie dzięki przynależności tego ostatniego regionu do Polski w okresie międzywojennym mamy jeszcze możliwość obcowania z naszymi rodakami tam żyjącymi i to we wspólnym nam języku. Wcale nie będzie ryzykownym stwierdzenie, że Litwini mają do nas żal o „okupację” Wilna przede wszystkim dlatego, że uniemożliwiło im to zrealizowanie tam scenariusza kowieńskiego.

Wobec takiego obrotu spraw o stosunkach polsko-litewskich można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że „w relacjach z Litwą wymagana jest taka delikatna, subtelna polityka”, jak twierdzi dyrektora telewizji Biełsat. Obawę, by nie urazić sąsiadów, Romaszewska uzewnętrznia także wyrzucając dotychczasowym ambasadorom Rzeczypospolitej na Litwie, że… nie nauczyli się języka litewskiego. „Przypomnijmy sobie, jak lubiany jest w Polsce ambasador USA Stephen Mull, który właśnie stąd wyjeżdża” – argumentuje Romaszewska.

W byciu „lubianymi” przez Litwinów przeszkadza też Polakom złowroga postać Waldemara Tomaszewskiego. „To poważny błąd wspieranie tego człowieka, któremu najwyraźniej za mało jest Polaków i stara się o względy Rosjan litewskich” – przekonuje Romaszewska w wywiadzie udzielonym Sławomirowi Sieradzkiemu. Jak zauważyła dyrektorka Biełsatu, Polaków rzeczywiście jest na Litwie mało i nie bez znaczenia jest tu „krótkowzroczna” polityka Litwy dążącej do asymilacji mniejszości narodowych. Ten stan rzeczy Romaszewskiej nie przeszkadza, przeszkadzać ma jedynie Tomaszewskiemu, „któremu najwyraźniej za mało jest Polaków”. Czyżby sytuacja kurczenia się polskiego stanu posiadania na Wileńszczyźnie nie martwiła Romaszewskiej i była tylko prywatnym problemem lidera Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, czy też mamy do czynienia z niezrozumiałą ironią?

Z drugiej strony zastanawiający jest fakt, że Romaszewska odmawia liderowi Polaków na Litwie prawa do tworzenia koalicji z grupami społecznymi, które znajdują się w identycznej sytuacji jak nasi rodacy. Z jakichś względów alianse z Rosjanami są moralnie naganne, nawet jeśli są to – jak mówi sama Romaszewska – „Rosjanie litewscy”. Rozumując w ten sposób, znaleźliśmy się już tylko o krok od stwierdzenia, że budowa zaplecza politycznego dla mniejszości narodowych, a więc także próby zachowania polskości na Litwie, są diabolicznym planem uknutym na Kremlu przez Władimira Władimirowicza. Efekty polityki Tomaszewskiego są bowiem takie, że polityczna reprezentacja mniejszości narodowych na Litwie jest szeroka jak nigdy dotąd, czego od dawna brakuje chociażby lansowanej przez Romaszewską anty-łukaszenkowskiej mikro-opozycji na Białorusi.

Temat Waldemara Tomaszewskiego to dobra okazja do spijania sobie z dzióbków przez Romaszewską i prowadzącego wywiad Sławomira Sieradzkiego. W redakcyjnym przypisie dotyczącym lidera AWPL Tomaszewski został opisany jako ten, który „zasłynął” przypięciem do marynarki wstążki św. Jerzego, symbolu Rosji, w czasie agresji rosyjskiej na Ukrainę. Tymczasem, Tomaszewski przypiął wstęgę św. Jerzego nie podczas „agresji rosyjskiej na Ukrainę”, tylko podczas uroczystości z okazji rocznicy kapitulacji III Rzeszy na wileńskim Cmentarzu Antokolskim. Można zrozumieć, że trawionej pewną ciężką chorobą części publicystów Ukraina przysłania już niemal wszystko, jednak wymaganie, by na tę samą chorobę zapadł lider Polaków w Republice Litewskiej, zrozumieć jest trudniej. Z kolei ze wspomnianym „symbolem Rosji” obnosili się wcześniej „heroje” Pomarańczowej Rewolucji, z Wiktorem Juszczenko i Julią Tymoszenko na czele, i nikomu nad Wisłą to nie wadziło, by tych skompromitowanych zupełnie innymi rzeczami polityków wspierać.

Prowadzący wywiad Sławomir Sieradzki nawet nie próbuje dopytywać Romaszewskiej, dlaczego Waldemar Tomaszewski nie powinien zabiegać akurat o głosy tych obywateli Litwy, którzy są narodowości rosyjskiej. „Traci na tym polska racja stanu” – ta fraza pojawia się w miejsce pytania, co zyskuje aprobatę samej Romaszewskiej.

Dyrektorka telewizji Biełsat wprawdzie przyznaje wspaniałomyślnie, że „musimy oczywiście dbać o polską mniejszość”, ale nie omieszka dodać, że „ważne jest odsunięcie Tomaszewskiego”. Romaszewska, wspierająca (za nasze, abonentów, pieniądze) ruchy anty-łukaszenkowskie, odmawia własnym rodakom prawa do suwerennego wyboru przedstawiciela swoich grupowych interesów. Wpada ona tym samym w zasieki hipokryzji, jakie zastawione są na wszystkich tych, którzy chcieliby promować w przestrzeni międzynarodowej jakieś uniwersalne (np. demokratyczne) wartości w miejsce narodowych. Nihil novi sub sole, można by rzec.

Czymś więcej niż hipokryzją jest już deklaracja Romaszewskiej w wywiadzie dla polskojęzycznego portalu na Litwie ZW.lt, w którym mówi ona o pomocy państwa polskiego dla białoruskiej opozycji: „Uważam, że w zamian za pomoc nie należy niczego konkretnego wymagać, bo nie wszystko musi być taką wymianą ekwiwalentną”.

Stosowanie tego typu standardów – zgodnie z którymi większą wyrozumiałością darzy się przedstawicieli innego narodu tylko z uwagi na to, że są zaangażowanymi demokratami, niż lokalnego polskiego lidera wyłanianego skądinąd w procesie demokratycznym – świadczy o głębokim spaczeniu postrzegania spraw polskich. Dla ludzi z kręgów Romaszewskiej nie jest normalne, że w pierwszej kolejności wspiera się własnych rodaków. To właśnie za Bugiem, na Kresach, okazuje się, że dla szeroko rozumianej centro-prawicy polskość – zupełnie tak jak dla Tuska – to nienormalność. Nie jest normalne wspieranie własnych rodaków, wsparcie to obowiązkowo musi być obwarowane szerokim wachlarzem warunków, z paranoicznym stosunkiem do Moskala na czele, nawet jeśli ze wspomnianym Moskalem łączy akurat naszych rodaków wspólnota interesu.

Tego typu sposób myślenia nie ma nic wspólnego z klasycznym, intuicyjnym rozumieniem polskiego interesu narodowego, jest raczej próbą wdrażania w życie własnych wyobrażeń – niestety także z naszych kieszeni, gdy mówimy o telewizji Biełsat. Pierwszymi, którzy muszą zostać „odsunięci” – przede wszystkim od finansowej kroplówki, jest Agnieszka Romaszewska i jej przyjaciele z opozycji białoruskiej.

Marcin Skalski

7 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

      • wilno
        wilno :

        Ciekawie wiele jeszcze jest czasu na jakieś zmiany w Wilnie, bo litwini dalej robią swoje, ich cel jest prosty, aby bycie polakiem było jak najtrudniejsze, poprostu sieją niechęć do wszystkiego polskiego. Ja w ogóle nie rozumiem jak że szkoły możno robić dziesięcio klasowę, logiczne, że do takiej szkoły w ogóle nie ma czego iść, bo i tak trzeba będzie iść do innej (oczywiście litewskiej szkoły) a żeby w litewskiej szkole było łatwiej, to jeszcze lepiej nazwisko zmienić na bardziej litewską, moim zdaniem bez poparcia polski taka prymitywna taktyka nie miałaby szans na sukces.

  1. jaro7
    jaro7 :

    Oto cały tekst D.Tuska bez manipulacji!!!!!
    “DONALD TUSK, Polak rozłamany, „Znak”, 1987 rok

    Polskość jako zadany temat… Wydawałoby się: tylko usiąść i pisać. A tu pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra, dziejowe misje, polskie miesiące, zwycięstwa i klęski. Zwycięstwa?

    Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu.

    Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg co jeszcze wie wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy.

    I tylko w krótkich chwilach rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi. Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem niepogodzonych ze swą przegraną. Wolność jest w nim wartością najwyższą […wycięte przez cenzurę] porywa się na czyny wielkie z mizernym zwykle skutkiem. Polskość w rzeczy samej jest nieadekwatną do ponurej rzeczywistości projekcją naszych zbiorowych kompleksów. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski tej na ziemi, konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia i prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem.

    Tak, polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami. I trudno, by było inaczej. „Czym jest nasze życie?” – pisał Andrzej Bobkowski w Szkicach Piórkiem (ile w nich trafnych uwag o polskości!). – Nawijaniem na kawałki tekturki krótkich kawałków nitki bez możności powiązania ich ze sobą. Gdzie mam szukać metryki urodzenia mojego dziadka? Gdzie odnaleźć ślad prababki? Do czego przyczepić cofającą się wstecz myśl? Do niczego – do opowiadań, prawie do legend tego kraju, który wynajął sobie w Europie pokój przechodni i przez dziesięć wieków usiłuje urządzić się w nim z wszelkimi wygodami i ze złudzeniem pokoju z osobnym wejściem, wyczerpując całą swą energię w kłótniach i walkach z przechodzącymi. Jak myśleć o urządzeniu tego pokoju ładnymi meblami, bibelotami, serwantkami, gdy ciągle błocą podłogę, rozbijają i obtłukują przedmioty? To nie jest życie, to ciągła tymczasowość życia motyla i dlatego w charakterze naszym jest może tyle cech przypominających tego owada. Jakim cudem mamy być mrówkami?…

    Gdy spisuję te luźne uwagi, czuję w każdym momencie, że coś umyka, że z wielkim trudem formułuję nawet banalne myśli. Refleksja zniekształcona jest nastrojem, emocją, a i te są zmienne. Bo choć polskość wywołuje skojarzenia kreślone przez historię, jest ona przecież dzianiem się, jest niepewnym spojrzeniem w przyszłość. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę – tak po polsku, patetycznie – że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem.”

  2. husarz
    husarz :

    Nie daleko pada jabłko od jabłoni, sp Romaszewski tatus Pani Agnieszki jak pojechał na Litwe i spotkał się z tamtejszymi Polakami stwierdził że nie mówią w j. polskim tylko jakimś volaypukiem…