Wydaje się, że dr Żurawski nie tyle każe nam wybierać pomiędzy tym, co sam nazywa „racją stanu Rzeczypospolitej” a interesem polskiej mniejszości na Litwie, co milcząco zakłada, że już wybraliśmy, że nikt rozsądny nie przedłoży interesu garstki mieszkańców okolic Wilna nad interes Najjaśniejszej. Bo przecież to tu nad Wisłą, w Warszawie i w Łodzi, jest ta prawdziwa Polska, a nie tam nad Wilią.

Pozwalam sobie zabrać głos w dyskusji, jaka wywiązała się łamach portalu Kresy.pl pomiędzy dr Żurawskim vel Grajewskim a p. Lucyną Schiller. Szczególnie ostatnia wypowiedź dra Żurawskiego – tekst zatytułowany “W polityce liczą się skutki a nie najlepsze nawet intencje”sprawił, że poczułem się zobowiązany do tego, by stworzyć niniejszą polemikę.

Sposób rozumowania dra Żurawskiego nie budzi sprzeciwu z powodu zawartej w nim analizy geopolitycznej. Dlatego cały ten dość oczywisty wywód na temat znaczenia Rosji w konfliktach między państwami w naszej części kontynentu, był chyba zbyteczny, bo nie tego dotyczy spór i nie o to Kresowianie mają do Żurawskiego słuszny żal. Tak, Rosja jest niebezpiecznym krajem, dążącym do odbudowy swojej mocarstwowej pozycji. Zgadza się, w tym celu stara się wykorzystywać różne zapalne odcinki, takie jak mniejszość rosyjska na Łotwie i w Estonii, Naddniestrze, Wileńszczyzna czy Krym. To wszystko są truizmy i banały i fakt, że spora część tekstu dra Żurawskiego to referowanie tego, co większość społeczeństwa słyszała już setki razy, nie ułatwia z nim polemiki, bo każe nam destylować z tej niepotrzebnie obszernej wypowiedzi twierdzenia, które naprawdę mogą i powinny bulwersować każdego, kto poczuwa się do wspólnoty, jaką powinni tworzyć Polacy.

Tekst Żurawskiego jest modelowym przykładem tego, jak nie należy wypowiadać się w kwestiach stosunków polsko-litewskich. Dr Żurawski pozwolił sobie w dość arogancki i obcesowy sposób postawić przeszło ćwierć miliona naszych rodaków zamieszkujących dzisiejszą Litwę poza ramami polskiej wspólnoty politycznej – poza ramami Rzeczypospolitej rozumianej jako dobro wspólne; innymi słowy – poza ramami polskiej wspólnoty interesu.

W mojej opinii spór, w jaki wdał się dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, dotyczy właśnie znaczenia słowa „Rzeczpospolita”. Żurawski postawił Polaków mieszkających na dawnych Kresach Rzeczypospolitej poza tą wspólnotą. Słowa Żurawskiego o tym, że „sprawy mniejszości powinny zejść na bok” wobec „strategicznych interesów Polski” są jasnym i prostym przeciwstawieniem sobie interesów państwa polskiego interesom wspólnoty narodowej.

Takie przeciwstawienie musi niepokoić każdego, komu dobro Rzeczypospolitej leży na sercu. Żurawski bowiem w swoich tekstach nie definiuje tego, co ma na myśli pisząc „Polska” czy „Rzeczpospolita”, domniemując zapewne, że są to terminy zrozumiałe dla ogółu czytelników. Tymczasem to właśnie inna definicja terminu Polska/Rzeczypospolita leży u korzenia całej kontrowersji. Spór dotyczy prostego pytania, czy Rzeczpospolita jest państwem wszystkich Polaków, czy też właśnie nim nie jest?

Cóż bowiem kryje się za stwierdzeniami, że interes Polaków na Litwie jest inny od interesu Rzeczypospolitej? Najprawdopodobniej kryje się za tym takie rozumienie Rzeczypospolitej, w której możliwe jest przeciwstawienie interesu części wspólnoty narodowej interesowi całości tejże wspólnoty. Z tekstu dra Żurawskiego może wynikać takie właśnie rozumienie Rzeczypospolitej – jako czegoś, autonomicznego i nadrzędnego zarazem względem swoich części składowych. Tyle tylko, że takie myślenie ma swoje dosyć nieprzyjemne konsekwencje – konsekwencje, z którymi jak sądzę nie zgodziłby się sam dr Żurawski.

Zacznijmy zatem od tego, że przeciwstawianie interesów całościinteresom częścijest po prostu logicznie nie możliwe. Jeśli jakaś część wspólnoty narodowej ma inne interesy niż pozostała jej część, dajmy na to, że większa, wówczas całość już nie istnieje i większość nie ma prawa do tego by uzurpować sobie imię całości. Większość to po prostu większość, a nie całość. Wydaje się zatem, że doktor Żurawski vel Grajewski tak właśnie rozumie Rzeczpospolitą – jako wspólnotę większości. Ta większość nie jest oczywiście wspólnotą wszystkich Polaków, ale tylko tych, o ile dobrze rozumiem dra Żurawskiego, którzy posiadają numer PESEL.

Istnieje też inna możliwość. Skoro dr Żurawski był w stanie wyalienować z interesu Rzeczypospolitej interes polskiej mniejszości na Litwie, nazywając go „odmiennym”, to może się to brać także z etatystycznego rozumienia Polski/Rzeczypospolitej. Wtedy dr Żurawski w ogóle nie musi się odwoływać do żadnej ludzkiej zbiorowości, ale po prostu, wzorem całej rzeszy europejskich myślicieli, uznać, że państwo nie jest emanacją ludzkiej wspólnoty, ale na odwrót, to ludzka wspólnota jest emanacją państwa. W związku z czym państwo jest bytem autonomicznym i nadrzędnym względem tejże wspólnoty. I to właśnie państwo, a nie wspólnota (jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało), stanowi Rzeczpospolitą. W takim wypadku dr Żurawski z logicznego punktu widzenia (moralny aspekt zostawmy chwilowo na boku) ma pełne prawo przeciwstawiać sobie interes jakiejkolwiek mniejszości narodowej interesowi Lewiatana.

Tyle tylko, że nawet jeśli tak jest – to znaczy, że rację mają ci, którzy w porządku chronologicznym ustawiają najpierw powstanie ośrodków władzy, a dopiero jako skutek powstania tych ośrodków widzą wykrystalizowanie się wspólnot narodowych (co nie jest wcale bezdyskusyjne) – to przyznawanie z tego tytułu bezosobowej machinie administracyjnej prymatu nad wspólnotą osób jest klasycznym etatyzmem.

Podsumowując, wydaje się, że dr Żurawski proponuje nam byśmy albo utożsamili Rzeczpospolitą ze wspólnotą posiadaczy numeru PESEL, albo z etatystyczną fantazją z dzieł Hobbes’a bądź Hegla – Lewiatanem w wersji nadwiślańskiej.

Mam nadzieje, że Polacy – wolni Polacy – nie skorzystają z propozycji dra Żurawskiego i pozostaną wierni temu, co zapewne podpowiada im intuicja i rozsądek, że mianowicie Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich Polaków, a nie tylko tych, którzy posiadają numer PESEL.

Idźmy dalej. Abstrahując od tego, czym dla dra Żurawskiego są podmioty polityczne i co za nimi stoi, wydaje się on rozumować w taki sposób, jakby były one czymś, co nie musi posiadać żadnego usprawiedliwienia, żadnej legitymacji czy to metafizycznej, czy to moralnej. Ta sfera dra Żurawskiego w ogóle nie interesuje. Nie definiuje czym są podmioty polityczne – one po prostu są, a skoro są, to pomiędzy sobą rywalizują, o pieniądze, o władzę, czasem tylko o przetrwanie, jak to ma miejsce w przypadku naszych pobratymców na Litwie. Wszystko to wydaje się być dla Żurawskiego jedną wielką partią geopolitycznych szachów, w których nie ma miejsca na żadne względy moralne. Liczy się tylko siła i spryt.

Tak właśnie zarysowuje sytuację Żurawski vel Grajewski. Polacy na Litwie nie są częścią Rzeczypospolitej (nie ważne, jak rozumianej); oni są samodzielnym podmiotem, który ma swoją optykę swoje własne małe interesy i z tego powodu nie potrafi, w przeciwieństwie do Żurawskiego, zdobyć się na myślenie w kategoriach „racji stanu Rzeczypospolitej”. Żurawski zresztą wielkodusznie przyznaje Polakom z Litwy prawo do przyjmowania swojej partykularnej, wileńskiej perspektywy.

Swoją drogą zastanawiający jest ten tupet niektórych posiadaczy numeru PESEL, z którym pozwalają sobie na tego typu komunikaty względem ludzi, mających do polskości prawo nie mniejsze niż sam Żurawski vel Grajewski. Ile razy mieszkańcy Wileńszczyzny słyszeli z ust polskich notabli, urzędników i akademików, że nie są Polakami, że są Litwinami pochodzenia polskiego, że należy ich „poświęcić na ołtarzu” itd., itp. Dziś znów słyszą, że ich interes nie mieści się w pojęciu „racji stanu Rzeczypospolitej”, że „należy go odstawić na bok”, jak był łaskaw wyrazić się pan dr Żurawski vel Grajewski.

Wydaje się, że dr Żurawski nie tyle każe nam wybierać pomiędzy tym, co sam nazywa „racją stanu Rzeczypospolitej” a interesem polskiej mniejszości na Litwie, co milcząco zakłada, że już wybraliśmy, że nikt rozsądny nie przedłoży interesu garstki mieszkańców okolic Wilna nad interes Najjaśniejszej. Bo przecież to tu nad Wisłą, w Warszawie i w Łodzi, jest ta prawdziwa Polska, a nie tam nad Wilią.

I tu dochodzimy do kolejnego aspektu całego sporu. Otóż to nie jest tak, że skoro jakieś państwo nazywa się Polska, to my z samego tego faktu, jako Polacy będziemy się z tym państwem utożsamiać. To państwo jest Polską wtedy i tylko wtedy gdy jest naszym państwem – państwem Polaków. A to oznacza, że nie ma na świecie takiego „strategicznego interesu”, w imię którego Polska mogłaby „odstawić na bok” interes tych, którzy pragną jedynie kultywować swoją polskość. Postępując w ten sposób, nie tyle działa się na szkodę racji stanu Rzeczypospolitej, ile unicestwia się samą Rzeczpopspolitą. W sposób oczywisty Rzeczpospolita jako dobro wspólne przestaje istnieć. Nie można się tu nie odnieść się do historii, bo skandaliczne wypowiedzi przedstawicieli polskich elit w stosunku do Kresowian mają w naszej ojczyźnie długą tradycję. Przypominają się w tym miejscu słowa przypisywane Stanisławowi Grabskiemu, mówiące o tym, że „jedna wieś w Wielkopolsce jest cenniejsza niż cały powiat na Kresach”. Polska odwraca się dziś od swoich rodaków, tak jak w międzywojniu odwróciła się od Kresowian, godząc się na endecki wariant wschodniej granicy II RP. Fakt, że tym samym wydała w ręce bolszewików miliony mieszkających na Kresach Polaków, że od 100 do 200 tysięcy z nich zostało zamordowanych za samą przynależność etniczną, do dziś nie przebił się do powszechnej świadomości Polaków. Polacy w imię swojego „strategicznego interesu”, oddali Nadberezyńców, mieszkańców Mińszczyzny, Kijowszczyzny, Wołynia i Podola na pastwę bolszewickiej Rosji, nie dlatego, że zostali do tego zmuszeni, ale dlatego, że po prostu przestali myśleć o sobie, o Rzeczpospolitej, jako o wspólnocie. Tak, jak 20 lat później zachodni alianci Polski nie chcieli umierać za Gdańsk, tak w 1920 roku Łodzianie i Poznaniacy nie chcieli wylewać własnej krwi za Bobrujsk czy Berdyczów. Ktoś może to nazwać Realpolitik, dla kogoś innego będzie to po prostu zdrada.

Dlatego jeśli dziś doktor Żurawski pokazuje nam w jednej ręce swoją Rzeczpospolitą, odwracającą się tyłem do Polaków na Litwie, a w drugiej tychże Polaków z uporem, mimo kolejnych afrontów, stojących przy tejże Rzeczypospolitej, to my już wybraliśmy, Panie Doktorze.

To właśnie spór o Rzeczpospolitą najbardziej różni nas z dr. Żurawskim vel Grajewskim. Osobną sprawą pozostają natomiast koszmarne lapsusy, jakich dopuścił się Żurawski pisząc, że „Litwa nie jest w stanie wyrządzić Polsce krzywdy, może nam co najwyżej zrobić przykrość. Nie wynarodowi też kilkuset tysięcy Polaków żyjących w jej granicach, bo nie udało się to nawet Związkowi Radzieckiemu za czasów Stalina”.Jest to oczywista nieprawda. Co więcej, są to dwie oczywiste nieprawdy. Każdy, kto zaznajomił się z historią Litwy w XX i w XXI wieku, wie, że Litwa nie tylko może wynarodowić setki tysięcy Polaków, ale już raz to zrobiła, redukując liczbę Polaków mieszkających na Laudzie i Kowieńszczyźnie z 200 tysięcy w dwudziestoleciu międzywojennym do zaledwie kilku tysięcy w dniu dzisiejszym. Takie są FAKTY i aż żal po raz setny o tym pisać. To nie tylko Stalin z jego wywózkami i ekspatriacjami stoi za depolonizacją tych terenów, ale w pierwszym rzędzie i przede wszystkim celowa i systematyczna polityka Litwy Kowieńskiej. Proszę jechać dziś np. do sienkiewiczowskich Wodoktów i proszę odszukać tam żyjących Polaków. Poza jedną, może dwiema staruszkami znajdzie ich Pan tam tylko na cmentarzu, znajdzie Pan zadbane i pielęgnowane niemal codziennie groby Butrymów, Gasztowtów, Domaszewiczów świadczące o nieprzerwanej ciągłości zasiedlenia tego słynnego zaścianka. Tak jest – polskie XIX-wieczne nagrobki z polskimi napisami. Obok znajdzie Pan współczesne groby Gasztautasów, Domaszewicziusów i Butrymasów, a to dlatego, że dzisiejsi potomkowie bohaterów Trylogii już się za Polaków nie uważają. A teraz proszę sobie otworzyć np. „Za Litewskim Murem” Katelbacha i dowie się Pan, dlaczego do tego doszło. Być może też w trakcie lektury dozna Pan nieprzyjemnego efektu déjà vu.

Wprowadza Pan również w błąd czytelników, sugerując, że Stalin chciał zdepolonizować Wileńszczyznę. Wiedza o tym, że celem Stalina było zachowanie polskiej mniejszości w ramach Litewskiej SSR, to absolutny elementarz. Kto jak kto, ale Pan powinien rozumieć na czym polega zasada divide et impera. Właśnie dlatego w ZSRR częścią Ukrainy stał się Krym a Karabach częścią Azerbejdżanu. Natomiast, porównując ze sobą sytuację mniejszości polskiej na Litwie z czasów ZSRR z ich obecną sytuacją, abstrahując od wszelkich istotnych różnic, powinien Pan uczciwie przyznać jedną prostą rzecz: „Pomyliłem się, sowieci nie chcieli zdepolonizować Wileńszczyzny, zachowali istniejącą tam sieć polskich szkół, podczas gdy Litwini przeforsowali ostatnio ustawę, która ten zakonserwowany przez sowietów stan może zmniejszyć nawet o połowę, co w sposób jawny zmierza do wynarodowienia mieszkających na Wileńszczyźnie Polaków”.

Powyższy tekst nie jest rzecz jasna personalnym atakiem na dra Żurawskiego vel Grajewskiego, z którego geopolitycznymi analizami bardzo często się zgadzam. Jest to raczej rozprawa ze sposobem myślenia sporej części polskich elit. Sposobem, który sprawia, że Polacy przestają być wspólnotą.

Tomasz Kwaśnicki

Kresy.pl

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jumanyga
    jumanyga :

    Co do tych z PESELEM, portal mógłby napisać poradnik co “prawdziwy” miłośnik kresów powinien wiedzieć i robić. Bo tu jest dziwnie…

    Człowiek trochę polemizuje na temat jaka ziemia jest polska a jaka nie, i w jakich granicach powinna być… FASZYSTA i niszczyciel państw (choć sprawa tyczyła się tylko Lwowa…).

    Człowiek przyjmie do wiadomości że po drugiej stronie jest “suwerenne” państwo i należy z nim rozmawiać tak aby lepiej ONO mogło zająć się swoja ludnością, a nie wydawać ukazy – nie polak, zdrajca, 5 kolumna na płacy kraju X.

    Więc może się w końcu dowiemy co 100% Polak (a jak 100% Polak to miłośnik Kresów) powinien robić. Bo wychodzi że nic, poza przeglądaniem zdjęć, czytaniu książek, słuchania cyfrowych wersji piosenek międzywojennych i zawodzeniu co się powinno robić…

    Samo środowisko kresowe tu lawiruje, jak przy ostatnim artykule o obronie “zawsze wiernego” Lwowa od 600 lat, Pan Parnikoza (od którego jestem raczej daleki) zauważył że zastanawia ta wieczna wierność Lwowa, już nie mówiąc o tym że Lwów w ostatnich 70 latach dwukrotnie zmieniał obiekt swojej wierności… Nie wspominając o tym że ktoś kto pisze wciąż o Polskości Lwowa i jego wiecznej wierności, w pewnym kraju zostałby ogłoszony szowinistą i osobą nawołującą do waśni między narodami, co myślę Pan Parnikoza by potwierdził.

    No ale właśnie co powinniśmy robić, bo znów nie usłyszeliśmy żadnego planu działania… Dobrze obrazuje tą mentalność “zawodzenie” o tym że powinniśmy iść jak najdalej na wschód w 1920 r. Żadnego planu tylko hasła że tak “wypada”. Lepsi od nas próbowali, a skończyli marnie… Mogłoby się skończyć że cała Polska byłaby w sowieckiej Rosji i ilość ofiar można by przemnożyć przez 100…

    Tak na prawdę “nie dopuszczalne” było pozostawienie Kresowian poza granicami Polski po 89 roku. A teraz… właśnie możemy sobie zawodzić ile wlezie…

    Ktoś zdefiniował że w demokracji nie rządzi większość ale dobrze zorganizowane mniejszości. Co na Litwie zaczyna być dobitnie widać po sukcesach AWPL, i należy im kibicować.

    Całe 20 lat zawodziliśmy i wygląda na to że się nic nie zmieni przez kolejne 20 lat… Choć ta cała polemika którą czytamy może chociaż doprowadzi do jakiegoś konsensusu, zawsze jakiś krok do przodu…

    A przy okazji kolejnych wpisów prosiłbym o większe zrozumienie faktu że my wszyscy czytelnicy tej strony mamy mniej więcej podobne zainteresowania, i jesteśmy tu poniekąd dla tej samej idei. Co nie znaczy że np ja muszę się 100% zgadzać z inną większością, i co czyniłoby mnie gorszym Polakiem od innych…

    Pozdrawiam.

    • hetmanski
      hetmanski :

      Cały komentarz jest dobry z jednym wyjątkiem tyczącym wypowiedzi P.Pernikozy ,,Samo środowisko kresowe tu lawiruje, jak przy ostatnim artykule o obronie “zawsze wiernego” Lwowa od 600 lat, Pan Parnikoza (od którego jestem raczej daleki) zauważył że zastanawia ta wieczna wierność Lwowa, już nie mówiąc o tym że Lwów w ostatnich 70 latach dwukrotnie zmieniał obiekt swojej wierności… ” nie widzę tu żadnej nieprawidłowości albowiem LWÓW BYŁ, JEST, I BĘDZIE ZAWSZE WIERNY JEDYNEJ OJCZYŻNIE -POLSCE.SERCE LWOWA BIŁO I NADAL BIJE TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA POLSKI i nie ma znaczenia fakt jego okupacji przez jakiegokolwiek okupanta nie zmienia tego faktu

    • tk
      tk :

      Witam uprzejmie, przeczytałem Pana komentarz i nie bardzo rozumiem o co Panu chodzi. Napisałem polemikę a polemika ma to do siebie, że się punktuje przeciwnika zwracając uwagę na te części jego wypowiedzi z którymi się nie zgadzamy 😉 Jeśli, by Pan przeczytał mój tekst na chłodno i bez uprzedzeń, wtedy zauważyłby Pan, że przedmiotem sporu między mną a p. Żurawskim nie była recepta na wybrnięcie ze sporu z Litwą, tylko sprawy bardziej podstawowe. Jak chociażby to, czyj interes ma reprezentować Rzeczpospolita; egoistyczny interes większości (posiadacze PESEL), czy solidarny interes całości (wszyscy Polacy). Tylko tyle i aż tyle. Nie ma tu żadnego “zawodzenia”, nie ma tu katechizmu dla stuprocentowego Polaka, nie ma też planu działania na przyszłość. Jeśli to Pana interesuje, to moim zdaniem propozycje zawarte przez p. Żurawskiego w punkcie 9 jego tekstu wydają się być OK.