Wicik Żywica

“Polsko! …Ty jesteś taką, jaką wymodliła u rodzicielki królowa Jadwiga. Jaka wyrysowała się tu w naszych duszach. Światła jak słońce! Dla zbrodniarzy surowa, ale rządna i sprawiedliwa! Piękna i miła dla wszystkich jak wiosna majowa. Taką jesteś!”

Biorąc do ręki książkę wydaną przez wydawnictwo LTW z miejscowości o jakże przytulnej nazwie Łomianki, czytelnik może być praktycznie pewien, że trafi na dobrą pozycję, którą z pewnością przeczyta do końca i zostawi ona w nim trwały ślad. (Bogiem a prawdą raz tylko i jedna tylko książka wydana przez to wydawnictwo nie poraziła mnie swoją treścią – a przeczytałem ich już dwucyfrową ilość. Ale jak mawiała moja świętej pamięci babcia: „raz to i księdzu się zdarza”). A jeśli nazwisko autora brzmi Czarnyszewicz, a imię Florian, to, Czytelniku Drogi, „wal jak w dym”, kupuj, i czytaj a zaręczam własną głową, że nie będziesz zawiedziony.

Pisałem już na łamach naszego portalu o książce tegoż Kresowiaka pt.: „Nadberezyńcy”, którą wydały krakowskie Arcana. Z wydrukowaniem dalszej części przygód niektórych przynajmniej bohaterów „Nadberezyńców” ubiegło Krakusów mazowieckie wydawnictwo. I dobrze, bo nie żebym coś miał przeciw Krakusom, ale zdaje się, że dzięki temu, że książka bliżej centralnej Polski drukowana, to tym samym i tańsza.

„Wicik Żywica” – to tytuł kolejnej powieści Floriana Czarnyszewicza. Kto czytał „Nadberezyńców” pochłonie i tę. Te same tereny, te same czasy, ci sami (niektórzy) bohaterowie: Kościk Wasilewski, Mieczyk Piotrowski, Stach Bałaszewicz, ale główny bohater inny. Wincenty Żywca – młody kresowy Polak znad Berezyny, szlachcic podobno, ale delikatnie mówiąc: nieprzesadnie bogaty, a wręcz biedny. Zatem bardziej z urodzenia jak ze krwi. Ale co tam ziemia, co tam urodzenie, co tam majątek. To co cechuje Wicika to zasady i niezłomna patriotyczna postawa. I nie ma w tym wielkiego patosu. Mówiąc językiem bardziej współczesnym: Wicik to po prostu dobrze wychowany młody człowiek z zasadami, pewną wrażliwością i współczuciem dla ludzi, który zapewne nie czytywał nigdy gazet z gatunku tych „plujących pod wiatr”. I bardzo dobrze, bo dzięki temu i w oparciu o doskonałe, charyzmatyczne wręcz wzorce starszych nieco kolegów ukształtował sobie w sercu ideał odrodczej Polski. Może nieco naiwny, ale jak najbardziej realny i taki, za który gotów był walczyć i złożyć największą ofiarę. I walczył, i złożył …

Ów ideał i swój stosunek do niego wyraził wówczas gdy widział nadużycia rzekomych urzędników nowej Polski, którzy jak to często u nas bywa własną prywatę przedkładali nad „publico bono”. „Polsko! – szeptał – Ty nie jesteś taka, nie! To nie twoja wola, to nie Twoi słudzy. To jest szajka zbrodniarzy. Ty jesteś taką, jaką wymodliła u rodzicielki królowa Jadwiga. Jaka wyrysowała się tu w naszych duszach. Światła jak słonce! Dla zbrodniarzy surowa, ale rządna i sprawiedliwa! Piękna i miła dla wszystkich jak wiosna majowa. Taką jesteś! Masz wkoło swej ziemi sąsiady chciwe i brutalne, masz w swym łonie krocie snobów obrzydliwych i wyrodków zdradzieckich, ale i masz też mnóstwo synów wiernych, którzy w Ciebie nigdy nie zwątpią, którzy walczyć będą o Ciebie do ostatniego tchnienia. Oj, jest takich, jest!”

Takim właśnie był Wicik. Z młodzieńczą energią i poświęceniem pełnił trudną i tajną misję na polsko-sowieckim pograniczu. Tropił dywersantów, agitatorów i różnych innych bolszewickich wysłanników. W swej pracy stykał się z nimi wszystkimi (nawet próbował ich „nawrócić” słowem) ocierając się nie raz o śmierć, walcząc też z ludzkim zobojętnieniem, uprzedzeniami i prywatą. Z czasem okazuje się, że niektórzy z potencjalnych przeciwników tak naprawdę nimi nie są, zaś ci, od których powinien spodziewać się wsparcia w pierwszej kolejności, zdają się nie kochać go bardziej niż bolszewicy. W każdym razie w pewnym okresie, tak jedni jak i drudzy planują wysłać go w to samo miejsce – w zaświaty. A wszystko to dzieje się na tle pięknej kresowej, nadberezyńskiej przyrody. W nieprzebytych borach, naturalnej dzikiej rzece, rojstach, znad którymi rankiem unoszą się opary. Autor plastycznie i bardzo obrazowo opisuje nadberezyńską krainę. Czytając wcześniej „Nadberezyńców” niczego innego i teraz też się nie spodziewałem.

To jednak co mnie osobiście „uderza” w tej książce, to nie są opisy przyrody, choć wszak przyrodnikiem jestem. To, pogląd Autora, wyrażony postawą Wicika: szerokie i wg mnie najwłaściwsze spojrzenie na kwestie wspólnej przyszłości kresowej ojczyzny. To współżycie na jednym terenie nie jednego przecież narodu wyrażone w motcie książki: „Nie kijem i nożem, ale myśleniem chrześcijańskim i sercem czystym”. Wicik i jego przyjaciele-patrioci zdawali sobie sprawę z tego, że największym wrogiem niepodległości i wolności ludów zamieszkujących Kresy są bolszewicy i ich przewrotna ideologia, która pod płaszczykiem swobód tak naprawdę robiła z nich bezkształtną, zateizowaną i wynarodowioną masę. Rozumieli to Polacy, rozumieli to też światli Białorusini, ci zwłaszcza, którzy jak Karszun, białoruski patriota, odsiedzieli swoje na Syberii i poznali imperialną mentalność Rosjan. Rozumieli też, że tylko wspólnie mogą się tej czerwonej fali oprzeć. Taki właśnie duch bije z rozmowy Kościka z Karszunem:

„- A jakież wasze zamiary wobec Białorusi – rzekł Karszun – powiedzcie mi ze swojej łaski wszystko co wiecie, jasno i szczerze.

– Związek braterski – ciągnął Kościk – wolność i równość prawdziwa. Tam gdzie wy większością – wasz język i wola, gdzie my – nasze. W urzędzie, szkole i kościele. Wspólny będziemy mieć tylko dach nad głową i płot graniczny, poza tym – każdy sobie. Jak kto sobie zasieje, tak i zbierze, jak pościele, tak wyśpi. Strażnik związkowy będzie tylko baczyć by większość mniejszości krzywdy nie robiła i by chudoba obca przez płot graniczny się nie przedzierała.

– To jest dobre, ale ja tego jeszcze nigdzie nie słyszałem – rzekł Karszun.”

Istotnie spojrzenie to nie było powszechne ani na Kresach ani chyba wśród rządzących. Zaryzykuję, że i dziś nie brak takich, którzy odmawiają bycia narodem czy to Białorusinom, czy to Ukraińcom. I o dziwo nie na wschodzie Europy mieszkają, ale u nas, w naszym kraju. I wówczas tam, na nadberezyńskich Kresach wierny takiej Polsce i takiemu współżyciu Wicik musiał walczyć przede wszystkim, o dziwo, nie z sowieckimi agentami, ale z rodakami, a nawet własną rodziną, miejscową szlachtą. Z drugiej jednak strony, skoro wujkowi „za sowietów” bardziej o własne konie chodziło i chudobę, niż o Polskę i, jak powiedział „w Legiony się nie bawił”, to jakże może mu być po drodze z Wicikiem. Skoro polski, zaściankowy szlachcic, który poza dumnym pochodzeniem nie różni się niczym od białoruskiego chłopa, widzi w tym ostatnim jedynie potomka tego, który brał baty w pańszczyźniany tyłek – to o jakiej wspólnej Polsce można mówi. Skoro panna, polska szlachcianka leci za wypindrzonym paniczykiem, to czemu dziwić się, że młody, szlachetny i ideowy Polak, planuje wspólne życie z taką samą, a w dodatku jeszcze bardzo ładną, Białorusinką – Duńką Karszunówną.

To z tym przede wszystkim, przyszło zmagać się Wicikowi: z próżną szlachecką dumą pomieszaną z zaściankową kołtunerią, prywatą, uprzedzeniami, próżnością, różnymi lokalnymi, bez mała przestępczymi, układami i układzikami. I ta walka, mimo, że oddał życie w boju z sowieckimi dywersantami, była bodaj czy nie cięższą niż walka z sowietami. Tam bowiem przeciwnik był jasno określony, tutaj przyszło sprzątać własny dom, zapuszczony i zaskorupiały od wieków.

„Wicik Żywica”, to też powieść o miłości. Czarnyszewicz jest dla mnie jednym z mistrzów jeśli idzie o ujmujące i plastyczne opisy kresowej miłości. Myślę, że zachwycą one niejednego Czytelnika również mojej płci. Nie ma w nich jakiejś cukierkowatości, nie ma Niechcica brodzącego po pas w stawie i wyławiającego lilie wodne(na marginesie, chronione i rzadkie już dziś). Nie ma pańskich, swawolnych zabaw, nie ma „ogródeczków Zosi”, szukania mrówek, balów, polowań, listów pisanych przez tęskniącą, (a jakże, bo cóż więcej ma do roboty) ziemiańską czy arystokratyczna córę do narzeczonego czy kochanka, który aktualnie bawi w Paryżu … a może Londynie, w każdym razie gdzieś na dalekim zachodzie. Tego u Czarnyszewicza nie znajdziecie. Znajdziecie za to prawdziwą, zdrową miłość, o której w skrytości serca marzy zapewne niejeden mężczyzna i niejedna kobieta. Znajdziecie miłość ludzi oddanych jednej idei, wrażliwych, wspierających siebie nawzajem, „grających tę samą muzykę”. Znajdziecie rozumne i ładne kresowe dziewczęta, Polki i Białorusinki, zdające sobie sprawę z powagi czasów, wspierające swoich mężów, narzeczonych we wszystkim co robią – bo też jest i kogo wspierać. Bo chłopy to czerstwe, mające poukładane w głowie i o dobrych sercach. Rozumieją oni co to ojczyzna, rozumieją ile trzeba poświęceń, ale i zdają sobie sprawę z tego, że „trzeba być odpowiedzialnym za to, co się oswoiło”. Nie bałamucą tych dziewczyn dla płochej uciechy, nie składają ich w ofierze na ołtarzu ojczyzny. Nie służą im one jedynie jako szwaczki i kucharki. Nie! Raczej wspólnie o tę ojczyznę walczą. I są sobie wierni, jak Karusia Kościkowi czy Duńka Wicikowi. Wierne po grób a nawet dłużej. „A mój jak poszedł na niemiecką wojnę to już nie wrócił do mnie. Ile się już nachodziłam do różnych urzędów, ile się napytałam ludzi – i nic. Gdy tylko pomyślę, serce więdnie, ale nie okazuję tego nikomu, bo trzeba synków hodować” – pisze Karusia Wasilewska. Czy jest mężczyzna, który nie chciałby takiej kobiety za żonę.

I to jest również olbrzymi zastrzyk pozytywnych emocji płynących z powieści Czarnyszewicza.

Zakończenie jest jednak smutne. Jeden z bohaterów mówi: „Polska tu wróci w chwale. Wróci nie po majątki tutejszych obszarników, jak agenci sowieccy krzyczą, ale po lud swój, po synów swoich, po naród polski i białoruski.” Niestety nie wróciła. Krwawa fala zalała nadberezyńską krainę, zalała całą Białoruś, zalała później i Polskę. Przeorała narody, dekapitowała inteligencję i pogrzebała w bezimiennych mogiłach większość aktywnych jednostek. Naród polski, jako bardziej żywotny i ten, który posmakował w swej historii wolności (można złośliwie powiedzieć, że raz nawet się nią udławił), podnosi się szybciej z tych zgliszczy (bo trudno z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że już się podniósł). Przed braterskim narodem białoruskim, daleka, daleka jeszcze droga…

Krzysztof Wojciechowski

Florian Czarnyszewicz, Wicik Żywica, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2011, s. 296

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply