O tragedii Wołynia długo nie wiedziałem prawie nic, jako potomek obywatela Nowogródczyzny. Dopiero z czasem dotarło do mnie to i owo.Ukrainofile i ułan

Pierwszy raz za pośrednictwem ukrainofilów. Była połowa lat 80. Pewnego sierpniowego dnia moja żona Ania (wtedy jeszcze nie żona, ani nawet znajoma – wiem rzecz z Jej późniejszej relacji) wędrowała pieszo z grupką przyjaciół wzdłuż rzeki Bug. Byli to sentymentalni młodzieńcy i powłóczyste panny, zauroczeni ukraińskimi dumkami, pieniami Łemków i wierszami Harasymowicza, spędzający czas na wtapianiu się w całe góry barwinków i zasadniczo marzący o antysowieckim braterstwie ludów. Ale gdybym zacytował nazwiska, to by się okazało, że takich właśnie najchętniej UPA rizała (i sporo zresztą wyrizała). Klasyczne zachowanie kulturalnych potomków polskich panów.

Ale do rzeczy. W Kryłowie pod Hrubieszowem rozbili biwak. Trzeba było zagotować wrzątek na herbatę i dziewczyny zaszły do pobliskiego gospodarstwa po wodę ze studni. Przywitał je zażywny gospodarz i zaczęła się rozmowa, a potem wieloletnia przyjaźń. Pan Stanisław Podgórski – od powojnia miejscowy rolnik – pochodził z Łucka, ukończył Liceum Krzemienieckie, cudownie mówił po polsku i z zapałem śpiewał ukraińskie pieśni, które znał ze szkolnego chóru. Chociaż na Ukraińców patrzył jakoś z góry. Jakby to rzec – z wysokości końskiego siodła. Był ułanem 27 Wołyńskiej Dywizji AK i z dumą przedstawiał się jako podkomendny legendarnego “Jaremy”. A choć sam mieszkał pod strzechą, dla swojego konia-siwka wybudował stajnię lepszą od własnej, chylącej się ku upadkowi chałupy. Czasami, ukradkiem i uśmiechając się pod wąsem, wspominał, jak to się po wsiach Ukraińców płazowało.

Kiedy o tym usłyszałem, pomyślałem: no cóż, mieli Ukraińcy powody do niezadowolenia. I tyle tylko pomyślałem, słowo daję. Ale dawno to było.

Wołyń i Muzyk

Potem w Lublinie – znów za sprawą mej małżonki, Ani – zaszedłem do profesora Włodzimierza Dębskiego (ojca powszechnie znanego muzyka i kompozytora Krzesimira; Profesor był bliskim znajomym mojej świętej pamięci Teściowej, stad możliwość zajścia). Wrażenie tej jednej jedynej w moim życiu wizyty było piorunujące. Ania, jako zapalona ukrainofilka, a zarazem wielbicielka Profesora, ubolewała, że ów nie lubi ukraińskich dumek, zaś o jej zainteresowaniach wypowiada się z najwyższym wzburzeniem i dyzgustem. Zupełnie nie to samo, co Pan Podgórski. Ponadto Profesor jako badacz folkloru udowadniał (jeden z wywodów uczynił wtedy na gorąco przy mnie), że folklor ukraiński nie umywa się do polskiego, bo ukraińska wielogłosowość to tania łatwizna.

I oczywiście nie ja poruszyłem temat Wołynia; uczynił to Profesor. Na początek pokazał mi niewielka rzeźbę – była to chyba dłoń dzierżąca kawał ukruszonej cegły – i zapytał, czy wiem, co to jest. Powiedziałem, że nie wiem, a Profesorowi od razu skoczyło ciśnienie. Opowieść nie była długa, zresztą nawet nie opowieść, tylko kilkanaście soczystych i dobitnych zdań. Cegła pochodziła ze spalonego przez Ukraińców kościoła w Kisielinie na Wołyniu, którego Profesor osobiście bronił i został przy tej okazji ranny. Rzeźbę stworzył bodaj sam, podobnie jak olejny obraz, utrzymany w gorąco pomarańczowej tonacji. Obraz przedstawiał płonący dwór czy dom, zapamiętany oczywiście z natury. Co tu gadać, całe mieszkanie było przesiąkniete wspomnieniami z Wołynia i 27 Wołyńskiej Dywizji AK. Dużo czasu minęło, zanim zrozumiałem, że miałem wówczas przed sobą samego “Jaremę”, czyli dowódcę Pana Podgórskiego.

Babcia Kiepska

Przez czas jakiś mogłem chlubnie pracować pod przewodem Pani Krystyny Feldman (genialnej aktorki, powszechnie znanej z “Nikifora” i z “Kiepskich”). Kilkakroć łaskawa była odwiedzić nasz dom, a moja Ania, wiedząc, że Pani Krystyna pochodzi ze Lwowa, zagadnęła ją o tamtejszą ukraińską inteligencję. Burknięta odpowiedź brzmiała mniej wiecej tak: “Nie zauważyłam, żeby istniało coś takiego”. Po czym Pani Krystyna opowiedziała, jak to jej matka chciała podczas okupacji kupić mleko dla dzieci u ukraińskiej przekupki. A ukraińska przekupka, widząc, że klientka jest Polką, wylała całe swoje mleko na ziemię, mówiąc (rekonstruuję z pamięci): “a ot mliko dla twoich ditej”.

Żal nieistniejący

Teraz czytam wywiad-rzekę z synem Włodzimierza Dębskiego, Krzesimirem, którego dziadek-Polak i babka-Ukrainka zginęli na Wołyniu. Cytuję: “W 2003 roku […] pojechaliśmy odwiedzić rodzinne strony […]. Spotykałem się […] z kolegami szkolnymi moich rodziców, i te osoby mówiły nam z czcią, że oboje – dziadek i babcia, byli wspaniałymi i dobrymi ludźmi, <leczyli ludzie za darmo>. W 1943 roku oboje zostali uprowadzeni i zamordowani przez ukraińskich nacjonalistów – dziadek, bo był Polakiem, babcia – bo z nim była. Na koniec rozmowy moja mama zapytała: <Właściwie dlaczego ich zamordowaliście, do tej pory nie wiemy gdzie jest grób>. I uzyskała odpowiedź: <Bo tak trzeba było>. Wtedy nie wytrzymała i powiedziała: <I nas też byście zamordowali, gdyby trzeba było> –<No, tak…> – odpowiedzieli, patrząc nam prosto w oczy.”,>,>[cyt. za : ,>“Jestem człowiekiem Kresów. Rozmowy z Krzesimirem Dębskim”, przeprowadziła Anna Świderska-Schwerin, ,>PWM 2007, s. 14],>łaściwie>

***

Wrażenie

Mam wrażenie (zdaje się bardzo nieoryginalne, ale co tam, powtarzać oczywistości nie zaszkodzi), że dzisiejszy konflikt wokół Wołynia to starcie dwu krańcowo różnych światów. Jeden świat, polski, okazuje Ukraińcom raz chwalebne zainteresowanie, etnograficzne zauroczenie i jakby pańską łaskawość, a drugi raz – pretensje, ale i wyższość tudzież pogardę. Wszystkie te sentymenty mogą być dla Ukraińców jakoś obrażające i krzywdzące. Ale niestety: drugi świat nie tyle neguje fakty własnej zbrodni i gorączkowej nienawiści, co jeszcze gorzej: uznaje te zbrodnie i tę nienawiść za swoją patriotyczną oczywistość i konieczność. I nie widzi w nich grzechu, ani powodu do skruchy, ani do wyrzutów sumienia.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply