Według sondaży przytłaczająca większość zwolenników amerykańskiej Partii Republikańskiej przyjęła do wiadomości wynik prawyborów i zamierza poprzeć Donalda Trumpa w czasie listopadowej elekcji prezydenckiej. Prawdopodobnie będzie on również w stanie nawiązać wyrównaną walkę z Hilary Clinton

Choć konwencja wyborcza Republikanów odbędzie się dopiero w lipcu po wycofaniu się wszystkich kontrkandydatów Donald Trump, polityczny homo novus, może być pewny nominacji. Po drodzę rozgromił takie partyjne tuzy jak syn i brat dwóch byłych prezydentów Jeb Bush, gubernator Ohio John Kasich, popierany przez protestanckich radykałów Ted Cruz, czy senator z Florydy Marco Rubio, syn kubańskiego imigranta, który liczył zarazem na poparcie neokonserwatystów i libertariańskiej Tea Party. Część komentatorów w Ameryce i jeszcze większe grono prawicowych publicystów w Polsce kwestionowało zdolność Trumpa do uzyskania nominacji. Najpierw wieszczyli, że wskutek zbyt małej liczby zebranych głosów stanowych elektorów dojdzie do tak zwanej “contested convention”, na której partyjny establishment uzyska możliwość wysunięcia alternatywnej kandydatury, która odniesie szybkie zwycięstwo nad nowjorskim biznesmanem w polemicznym starciu na bardziej ekskluzwynym partyjnym forum. Teraz wśród zwolenników bezalternatywnego opierania polskiej polityki zagranicznej na Waszyngtonie pojawiają się jeszcze bardziej osobliwe głosy.

Neokonserwatywny publicysta i były dyplomata Grzegorz Kostrzewa-Zorbas zapowiadał niedawno rozłam w Partii Republikańskiej, której prominentni działacze mają się obawiać “zniszczenia wiarygodności finansowej USA i rezerw walutowych świata” oraz rozbijania NATO. Według niego przeciwnicy Tumpa mogą rzutem na taśmę ogłosić powstanie nowej – trzeciej partii “centroprawicowej”, która miałaby całkowicie przebudować scenę polityczną Stanów Zjednoczonych, a nawet zdążyć jeszcze z wysunięciem trzeciego liczącego się kandydata. Kostrzewa-Zorbas, jako uzasadnienie dla swojej tezy, wskazywał na przypadki Niemiec i Wielkiej Brytanii gdzie niegdysiejsza dominacja dwóch głównych partii – centroprawicowej i centrolewicowej uległa daleko idącej erozji. Oczywiście porównywanie sceny politycznej państw europejskich (nawet tak bliskiej Amerykanom Wielkiej Brytanii) i USA jest raczej jałowe, co zresztą zdaje się potwierdzać i ten przypadek. Odwieczne niejako zabetonowanie systemu partyjnego Stanów Zjednoczonych przetrzyma najpewniej również Trumpa.

Jak na razie nic nie wskazuje bowiem na ziszczenie się fantasmagorii Kostrzewy-Zorbasa. Według sondażu przeprowadzonego 16-19 maja na zlecenie “Washington Post” 85% zwolenników Partii Republikańskiej zadeklarowało, że zagłosuje na Trumpa. Podobne wyniki przyniosło badania opinii publicznej przeprowadzone w tym samym okresie na zlecenie “New York Times” i CBS News, w którym 80% respondentów sympatyzujących z Republikanami wyraziło gotowość głosowania na pewnego nominata partii. Są to raczej standardowe proporcje. Zresztą podobnie standarodwo zachowuje się elita Republikanów. Jej przedstawiciele albo zamilkli albo zadeklarowali konieczność wsparcia Trumpa, jak uczynił to krytykujący go wcześniej niezwykle ostro i z wzajemnością “jastrząb” senator John McCain. Ostatnimi, którzy zagrzewają do wysunięcia alternatywnego, formalnie “niezależnego” kandydata, to były gubernator Massachusetts Mitt Romney i publicysta Bill Kristol. Ten pierwszy nie jest jednak wzorem skutecznego polityka – w 2008 r. przegrał bój o nominację Republikanów, a w 2012 r. uzyskawszy ją przegrał w wyborach ze słabnącym już wówczas Obamą. Ten drugi to syn Irvinga Kristolla – prekursora neokonserwatyzmu i jeden z czołowych heroldów tego kierunku w czasach George’a Busha juniora. Znany z pangieryku na cześć tego prezydenta, napisanego w 2003 r. wspólnie z Lawrencem Kaplanem, w pełni usprawiedliwiającego tak brzemiennną w skutki ówczesną agresję na Irak.

Sondaż przeprowadzony na zlecenie “New York Times” i CBS News wskazuje również, że Trump nie jest bez szans w pojedynku z Hilary Clinton, która właściwie ma już w kieszeni nominację Demokratów. Według niego 47 procent respondentów chciało głosować na byłą sekretarz stanu i małżonkę byłego prezydenta, 41 procent wolało Trumpa. Sześć procent to bardzo niewiele na pół roku przed wyborami, w dodatku sondaże wykazują tendencję wzrostową poparcia dla jego osoby. Ciekawe wyniki przynosi także sondaż Quinnipiac University, którego pracownicy postanowili na przełomie kwietnia i maja przebadać grupy próbne w kluczowych stanach Ohio, Floryda i Pennsylwania. Kluczowych, bowiem jak do tej pory każdy kandydat, któy zgarniał w nich zwycięstwo, okazywał się także wygranym wyścigu do Białego Domu. Okazało się, że w Pennsylwanii i Florydzie Clinton uzyskała nad Trumpem przewagę zaledwie jednego procenta. W Ohio kandydat Republikanów dostał poparcie większe o 4%. Widać więc, że mówiąc w telewizji TVN, że “na szczęście dla Polski, dla USA i całego świata Trump nie ma jednak prawie żadnej szansy na wygranie wyborów” Grzegorz Kostrzewa-Zorbas przejawia zbyt wiele pewności siebie.

Oczywiście nie może dziwić, że Donald Trump działa na neokonserwatystów po obu stronach Atlantyku jak czerwona płachta na byka. Do tego stopnia, że jeden z reprezentantów nieprzytomnej amerykanofilii na polskim gruncie Łukasz Adamski żalił się na Twitterze, przytaczając nota bene artykuł Kostrzewy-Zorbasa, iż “doszliśmy do momentu, gdy odpowiedzialny konserwatysta musi głosować w wyborach na Clintonową”. W istocie postulaty Trumpa to istna antyteza dla paradygmatu amerykańskiej polityki zagranicznej ostatniego piętnastolecia, w znacznej mierze zdefiniownego właśnie przez idee w najbardziej jaskrawy i koherentny sposób wyrażone przez neokonserwatystów, ale które przecież właściwe były także administracji Obamy. Zresztą bombardującą, pod hasłem “interwencji humanitarnej”, Jugosławię administrację Clintona również można umieścić w ramach tego samego hegemonicznego paradygmatu.

27 kwietnia w czasie swojego programowego wystąpienia poświęconego polityce zagranicznej, zorganizowanego w Waszyngtonie przez związane z nurtem realistycznym Center for the National Interest, Trump zaprezentował generalne poglądy na jej prowadzenie. Przede wszystkim potępił zbrojny misjonaryzm demokratyczny uznając, że nie ma sensu nawracać na liberalną demokrację społeczeństw, które ani nie mają związanych z nią doświadczeń anie nie wykazują wyraźnych objawów zainteresowania takim modelem. Potępiał inwazję na Irak, interwencje w Libii, Egipcie i Syrii. Zarzekał się, że nie widzi w swojej administracji miejsca dla ludzi “odpowiedzialność za długą historię nieudanej polityki i ciągłych strat wojennych” co było bardzo wyraźnym prztyczkiem w nos zwalczających go “necons”. Trump zapowiadał też ograniczanie zaangażowania zagranicznego USA tylko do naprawdę priorytetowych kierunków, żądając by sojusznicy wzięli większą odpowiedzialność za swojej bezpieczeństwo. Wystąpił przeciw globalizmowi, wpływowi międzynarodowych organizacji i układów (w tym Północnoamerykańskiego Układa Wolnego Handlu – NAFTA) i stwierdził, że “Państwo narodowe pozostaje prawdziwym fundamentem szczęścia i zgody”.

Oczywiście dla polskich nekonserwatystów, bo tak w istocie można nazwać publicystów tworzących medialne legiony wspierające obecny obóz rządzący, najważniejsze z pewnością wydają się poglądy Trumpa na relacje z Rosją. Choć na konferencji wzywał by rozmawiać z nią “z pozycji siły” jednocześnie dał do zrozumienia, że będzie szukał porozumienia z Moskwą. Znacznie ostrzej wypowiada się o Chinach i najpewniej także rola Rosji – uczestnika międzynarodowego pokera a nie “imperium zła”, które trzeba zniszczyć – postrzegana jest właśnie w kontekście równoważenia wzrastającej pozycji ChRL. Zdradza to zresztą, że wpływ analityków ze szkoły realistów na agendę programową Trumpa nie jest czczą pogłoską. Pojęcie równowagi sił zajmuje bowiem centralne miejsce w ich teorii stosunków międzynarodowych. Michał Krupa cytował zresztą na portalu Konserwatyzm.pl Jacoba Heilbrunna jednego z prominentnych przedstawicieli tego nurtu, który komentując programowe wystapienie Trumpa stwierdził – “Od dziesięcioleci nic takiego nie słyszano od wypowiadającego się na temat polityki zagranicznej kandydata republikanów. Trump nie chce modyfikować polityki zagranicznej Partii Republikańskiej. On dąży do jej zniszczenia”.

Dla polskich nekonserwatystów Stany Zjednoczone wstępujące na ścieżkę nowej “zimnej wojny” z Rosją i prowadzące przeciw niej konsekwentną politykę geopolitycznej ofensywy są niezastąpioną podstawą i zwornikiem całej ich wizji polskiej polityki zagranicznej, dla której są w stanie poświęcić bardzo wiele. Prezydentura Trumpa może zawiesić tę wizję w całkowitej próżni, można mieć bowiem nadzieję, że nasi neokoni nie uważają za możliwe prowadzenie antyrosyjskiej krucjaty tylko w ramach “strategicznego partnerstwa” z Litwą czy Ukrainą. Pewnie dlatego Trump wzbudza u nich na przemian potępieńcze tyrady, myślenie życzeniowe o rychłej katastrofie miliardera-polityka, marzenia o trzecim konadydacie wjeżdżajacym na scenę na białym koniu, czy pełne zrezygnowania życzenia zwycięstwa pod adresem Hillary Clinton.

Karol Kaźmierczak

6 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. rebeliant80
    rebeliant80 :

    Rzeczywiście PiS ma trudny orzech do zgryzienia, chcieli się uczepić amerykańskiej klamki, aby dalej móc prowadzić politykę wobec Rosji z pozycji siły jak to mówi Andrzejek Duda, a tutaj niestety wygra Trump lub Clinton, co dla PiSu jest niemal jak koniec świata, już jeden mówił coś o dżumie i cholerze.

  2. wilno
    wilno :

    Cały ten Trump, to tylko cyrk, kandydat który nie ma poparcia wśród czarnoskórych, latynosów i różnorodnych zboczeńczów, poprostu nie ma żadnych szans na wygraną, a on ich pozbył się odrazu.

  3. costner
    costner :

    Adamski jest krytykiem filmowym i co najwyżej publicystą, bardzo słabej klasy, więc klasyfikowanie go jako polityka jest nadużyciem, mówiąc wprost kłamstwem. Natomiast kostrzewa-zorbas, uczeń brzezińskiego, który kilka razy wstępował i występował z po, i był doradcą komorowskiego, też nie wiem na jakiej podstawie jest uznawany za konserwatystę, czy neokonserwatystę. W ogóle takie pojęcia jak konserwatyzm w Polsce są nadużyciem, bo niby co ten konserwatyzm konserwuje? Konserwatyzm polski konserwuje komunizm? Może by tak więcej faktów i konkretów, a mniej ocen i pustych słów?

  4. rawen
    rawen :

    POLSKOJĘZYCZNI RZĄDZĄCY TRZĘSĄ PORTKAMI. Znaleźli się w nowych realiach geopolitycznych, które są skrajnie niekorzystne. Na zachodzie Niemcy coraz intensywniej grają na swój interes narodowy zamiast na przyszłość Unii Europejskiej. W przyszłym roku odbędą się tam wybory, które z pewnością dodadzą wiatru w żagle siłom nacjonalistycznym. Na północy Holandia, Dania, Szwecja i Norwegia przykleją się do Niemiec, natomiast Wielka Brytania delikatnie wycofuje się z Unii Europejskiej orientując się na Chiny, Indie i Pakistan. Na wschodzie kraje bałtyckie szybko odnajdą się w nowej rzeczywistości dostosowując się do nowych warunków rosyjskich. Białoruś jeszcze bardziej wpadnie w objęcia Rosji i nie sądzę, aby następny prezydent był bardziej przyjazny wobec Polski niż obecny. Brakuje siedemnastego słońca. Ukraina natomiast jest już de facto strefą rosyjskich wpływów i przegrała swój moment, w którym miała szansę na wydostanie się z sideł. Na południu Czechy i Słowacja to strefa wpływów Niemiec i Rosji, czemu nie raz dawał wyraz swoimi wypowiedziami prezydent Republiki Czeskiej lub premier Słowacji. Węgry, chociaż ich kochamy, są zbyt małym państwem by mieli jakiekolwiek znaczenie (mają siły zbrojne mniejsze od Portugalii, Belgii czy Uzbekistanu). Sięgając jeszcze dalej dostrzegamy, że Rumunia już dawno przeorientowała się na Niemcy i tutaj również przegapiliśmy mommentum. Innego zna każdy, jeden Jest.
    Polska znalazła się w analogicznej sytuacji jak w 1939 roku : pozostawiona sama przez państwa zachodnie, bez jakiegokolwiek sojusznika, pomiędzy Rosją i Niemcami, gdzie polska scena polityczna podzielona jest na dwa obozy walczące ze sobą.
    Jakiego rozmiaru siły zbrojne USA musiałyby stacjonować w naszym kraju, aby były w stanie zabezpieczyć nas przed Rosją ? Mówimy tutaj o rozmiarach rzędu kilkuset tysięcy, a nie kilkudziesięciu tysięcy. Kto wypłacałby tym żołnierzom wynagrodzenie ? Kto pokrywałby koszta utrzymania ponad 5-krotnie wyższe niż żołnierzy polskich ? Nasz budżet, Polacy ? A jeżeli my nie jesteśmy w stanie zapewnić takiego utrzymania, to dlaczego liczymy na to, że USA chojnie wydadzą kilka miliardów dolarów na zapewnienie bezpieczeństwa dla państwa, którego dochód narodowy brutto jest mniejszy od obrotów takich firm jak Apple czy Google ?
    Amerykanie mają jedną, bardzo prostą zasadę, którą kierują się w polityce i bezpieczeństwie : biznes.
    ZA TRUMPA WSZYSTKIE USŁUGI MILITARNE USRAELA I NATO BĘDĄ PŁATNE…

  5. mix
    mix :

    Nie ma co ukrywać, że utrzymywanie się napięcia na linii Zachód-Rosja jest dla Polski korzystne. Zgodna współpraca to albo zabory, albo 1939 albo Smoleńsk. Ewentualny kolejny reset skasuje PiS w kilka miesięcy bo ci ludzie są tak szokująco nieporadni, że sami nie będą w stanie się utrzymać.