Dlaczego kryzys ukraiński to wina Zachodu

Rosja nawet gdyby chciała, nie posiada zdolności do łatwego podboju i anektowania wschodniej Ukrainy, a tym bardziej całego kraju. Jakieś 15 milionów ludzi – 1/3 ukraińskiej populacji – zamieszkuje pomiędzy Dnieprem, który rozdziela kraj na połowę, a rosyjską granicą. Przytłaczająca większość tych ludzi chce pozostać częścią Ukrainy i z pewnością przeciwstawiłaby się rosyjskiej okupacji. Co więcej, raczej słaba rosyjska armia, wykazująca nieliczne oznaki przekształcania się we współczesny Wehrmacht, miałaby małe szanse na spacyfikowanie całej Ukrainy. Moskwa jest również słabo przygotowana do opłacenia kosztownej okupacji; jej słaba gospodarka ucierpiałaby jeszcze bardziej w obliczu wynikłych z tego sankcji.

Poniżej publikujemy głośny tekst Johna Mearsheimera, który został opublikowany we wrześniowym numerze Foreign Affairs i odbił się szerokim echem w zachodniej prasie. W Polsce przeszedł niemal niezauważony.

—————–

Liberalne złudzenia, które sprowokowały Putina

Według panującej na Zachodzie opinii, kryzys ukraiński ma być niemal całkowicie skutkiem rosyjskiej agresji. W myśl tej argumentacji, prezydent Rosji Władimir Putin, anektował Krym kierując się pragnieniem reanimacji Imperium Sowieckiego, a ostatecznie może również zajęcia reszty Ukrainy, jak również innych krajów Europy Wschodniej. W myśl tej wizji, usunięcie prezydenta Wiktora Janukowycza w lutym 2014 roku dostarczyło jedynie pretekstu Putinowi do wydania decyzji o zajęciu części Ukrainy.

Ten opis jest jednak błędny: Stany Zjednoczone oraz ich europejscy sojusznicy ponoszą większą część odpowiedzialności za ten kryzys. Głównym źródłem kłopotów jest powiększenie NATO – centralny element większej strategii polegającej na wyciągnięciu Ukrainy z orbity rosyjskiej i zintegrowaniu jej z Zachodem. Jednocześnie ekspansja UE na wschód i wspieranie przez Zachód ruchów pro-demokratycznych na Ukrainie – począwszy od Pomarańczowej Rewolucji w 2004 roku – były również krytycznymi elementami. Od połowy lat 90. XX wieku rosyjscy przywódcy nieugięcie przeciwstawiali się powiększaniu NATO, zaś w ostatnich latach wyrazili jasno, że nie będą stali z boku, podczas gdy ich strategicznie ważny sąsiad zwraca się w kierunku obozu Zachodu. Dla Putina, nielegalne obalenie demokratycznie wybranego i prorosyjskiego prezydenta Ukrainy – co właściwie określił mianem „zamachu stanu” – było kroplą, która przepełniła czarę. Odpowiedział na to zajęciem Krymu półwyspu, na którym w jego obawach miałaby powstać baza morska NATO oraz działaniami na rzecz destabilizacji Ukrainy, dopóki nie zaprzestanie ona wysiłków na rzecz przyłączenia się do Zachodu.

Odpór ze strony Putina nie powinien był być żadną niespodzianką. W końcu Zachód wcześniej wpychał się na zaplecze Rosji i zagrażał jej największym strategicznym interesom – na co Putin wskazywał dobitnie i wielokrotnie. Elity Stanów Zjednoczonych i Europy zostały całkowicie zaskoczone wydarzeniami tylko dlatego, że podpisywały się pod wadliwą wizją międzynarodowej polityki. Mają one skłonność wierzyć, że logika realizmu posiada niewielkie znaczenie w XXI wieku, zaś Europa może pozostać wolna i integralna na bazie takich liberalnych zasad, jak praworządność, współzależność gospodarcza i demokracja.

Jednak w przypadku Ukrainy w tym wielkim programie coś poszło nie tak. Tamtejszy kryzys pokazuje, że Realpolitik nadal posiada znaczenie – a kraje, które to ignorują czynią to na własne ryzyko. Przywódcy USA i Europy pobłądzili próbując zamienić Ukrainę w twierdzę Zachodu na granicy z Rosją. Teraz, gdy konsekwencje zostały obnażone, kontynuowanie tej poronionej polityki byłoby jeszcze większym błędem.

Zachodni afront

Gdy Zimna Wojna zbliżała się do końca, sowieccy przywódcy woleli, by siły Stanów Zjednoczonych pozostały w Europie, zaś NATO nie przyjmowało nowych członków – takie porozumienie miało ich zdaniem utrzymać zjednoczone Niemcy w stanie pacyfikacji. Ani oni, ani ich rosyjscy sukcesorzy nie chcieli, by NATO powiększyło się w jakikolwiek sposób i zakładali, że zachodni dyplomaci rozumieją ich obawy. Administracja Clintona ewidentnie myślała odwrotnie i w połowie lat 90. zaczęła forsować ekspansję NATO.

Do pierwszego powiększenia NATO doszło w 1999 roku. Objęło ono Czechy, Węgry i Polskę. Drugie miało miejsce w 2004; wówczas do sojuszu przystąpiły: Bułgaria, Estonia, Łotwa, Litwa, Rumunia, Słowacja i Słowenia. Moskwa skarżyła się gorzko od samego początku. Przykładowo, podczas bombardowań pozycji bośniackich Serbów przez NATO w 1995 roku, rosyjski prezydent Borys Jelcyn powiedział: „to pierwszy znak co może się zdarzyć, gdy NATO zbliży się do samych granic Federacji Rosyjskiej… Ogień wojny może objąć całą Europę”. Jednak Rosjanie byli wówczas zbyt słabi by wykoleić postęp NATO na wschód – który, w każdym razie, nie wyglądał tak groźnie, ponieważ żaden z nowych członków nie sąsiadował z Rosją, z wyjątkiem maleńkich krajów bałtyckich.

Wówczas NATO zaczęło spoglądać dalej na wschód. Na szczycie w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku, sojusz rozważał przyjęcie Gruzji i Ukrainy. Administracja George’a W. Busha wspierała te działania, jednak Francja i Niemcy sprzeciwiły się temu z obawy przed zbytnim zantagonizowaniem Rosji. Ostatecznie, członkowie NATO osiągnęli kompromis: sojusz nie rozpoczął formalnego procesu członkowskiego, ale wydał oświadczenie popierające aspiracje Gruzji i Ukrainy, odważnie deklarując: „te kraje staną się członkami NATO”.

Mimo to Moskwa nie postrzegała rezultatu szczytu jako kompromisu. Aleksander Gruszko, ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Rosji, powiedział: „Członkostwo Gruzji i Ukrainy w sojuszu jest wielkim strategicznym błędem, który miałby bardzo poważne konsekwencje dla paneuropejskiego bezpieczeństwa”. Putin utrzymywał, że przyjęcie tych dwóch państw do NATO oznaczałoby „bezpośrednie zagrożenie” dla Rosji. Jedna z rosyjskich gazet podała, że podczas rozmowy z Bushem Putin „niedwuznacznie sugerował, że jeśli Ukraina zostanie przyjęta do NATO, to przestanie istnieć”.

Rosyjska inwazja na Gruzję w sierpniu 2008 roku powinna była rozwiać wszelkie pozostałe wątpliwości dotyczące determinacji Putina, by zapobiec przyłączeniu Gruzji i Ukrainy do NATO. Gruziński prezydent Micheil Saakaszwili, który był głęboko zaangażowany na rzecz doprowadzenia swojego kraju do członkostwa w sojuszu, zdecydował się w sierpniu 2008 roku na reinkorporację dwóch separatystycznych regionów: Abchazji i Osetii Południowej. Jednak Putin chciał utrzymać Gruzję słabą, podzieloną – i poza strukturami NATO. Po wybuchu walk pomiędzy gruzińskim rządem a separatystami z Osetii Południowej, siły rosyjskie przejęły kontrolę nad Abchazją i Osetią. Moskwa wyraźnie wyraziła swoje stanowisko. A jednak, pomimo tego jasnego ostrzeżenia, NATO nigdy otwarcie nie porzuciło swojego celu, polegającego na włączeniu Gruzji i Ukrainy w struktury sojuszu. Ekspansja NATO postępowała zaś dalej – Albania i Chorwacja stały się jego członkami w 2009 roku.

Unia Europejska również postępowała dalej an wschód. W maju 2008 roku odsłoniła swoją inicjatywę “Partnerstwa Wschodniego”, programu mającego sprzyjać rozwojowi w takich krajach jak Ukraina i integrować je z gospodarką unijną. Nie jest zaskoczeniem, że rosyjscy przywódcy postrzegają ten plan jako wrogi dla interesów ich kraju. W lutym 2014 roku, zanim Janukowcz został zmuszony do ustąpienia z urzędu, rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow oskarżył UE o próbę utworzenia „strefy wpływów” w Europie Wschodniej. W oczach rosyjskich przywódców, za ekspansją Unii czai się ekspansja NATO.

Ostatnim narzędziem Zachodu, mającym oderwać Kijów od Moskwy, były starania na rzecz rozpowszechniania zachodnich wartości i promocji demokracji na Ukrainie oraz w innych państwach post-sowieckich; plan, który często pociąga za sobą finansowanie prozachodnich osób i organizacji. Victoria Nuland, asystent sekretarza stanu USA ds. stosunków europejskich i euroazjatyckich, szacowała w grudniu 2013 roku, że od 1991 roku Stany Zjednoczone zainwestowały ponad 5 mld dolarów, by pomóc Ukrainie osiągnąć „przyszłość, na jaką zasługuje”. Jako część tych starań, rząd USA sfinansował Narodowy Fundusz na rzecz Demokracji. Ta fundacja typu non profit ufundowała ponad 60 projektów mających na celu promocję społeczeństwa obywatelskiego na Ukrainie, zaś prezes NFD, Carl Gershman, nazwał ten kraj „największą nagrodą”. Po tym, jak Janukowycz zwyciężył w wyborach prezydenckich w lutym 2010 roku, NFD uznało, że podważał on cele fundacji i w związku z tym zwiększyła ona swoje wysiłki na rzecz wspierania opozycji i wzmacniania instytucji demokratycznych w tym kraju.

Gdy rosyjscy przywódcy spoglądają na zachodnią inżynierię społeczną na Ukrainie, obawiają się, że ich kraj może być następny. I takie obawy trudno uznać za bezpodstawne. We wrześniu 2013 roku, Gerszman napisał w „The Washington Post”: „wybór Ukrainy, by przyłączyć się do Europy przyspieszy zgon ideologii rosyjskiego imperializmu, jaką reprezentuje Putin”. Dodał: „Rosjanie także stoją w obliczu wyboru, zaś Putin może znaleźć się na przegranej pozycji nie tylko tuż za granicą, ale i w samej Rosji”.

Kreowanie kryzysu

Zachodni “trójpak” polityczny – powiększanie NATO, ekspansja UE oraz promocja demokracji – stały się paliwem ognia, który tylko czekał na wzniecenie. Iskra przyszła w listopadzie 2013 roku, gdy Janukowycz odrzucił dużą umowę gospodarczą, którą wcześniej negocjował z UE, decydując się w zamian na przyjęcie rosyjskiej kontroferty wartej 15 mld dolarów. Ta decyzja dała początek antyrządowym demonstracjom, które eskalowały w ciągu kolejnych trzech miesięcy, w wyniku czego do połowy lutego około stu protestujących poniosło śmierć. Zachodni emisariusze pośpiesznie przylecieli do Kijowa by rozwiązać kryzys. 21 lutego rząd i opozycja zawarły porozumienie pozwalające Janukowyczowi pozostać przy władzy do czasu przeprowadzenia nowych wyborów. Jednak niemal natychmiast umowa się rozpadła, a Janukowycz następnego dnia uciekł do Rosji. Nowy kijowski rząd był pro-zachodni i antyrosyjski do szpiku kości, zaś cztery wysokiej rangi osoby wchodzące w jego skład można było legalnie określić mianem neofaszystów.

Pomimo, że pełny obraz zaangażowania USA nie ujrzał jeszcze wówczas światła dziennego, było jasne, że Waszyngton wspierał przewrót. Nulad i republikański senator John McCain uczestniczyli w antyrządowych demonstracjach, zaś Geoffrey Pyatt, ambasador USA na Ukrainie, stwierdził po obaleniu Janukowycza, że był to “dzień dla podręczników historii”. Jak pokazała ujawniona rozmowa telefoniczna, Nuland zalecała zmianę rządu, chcąc, by ukraiński polityk Arsenij Jaceniuk został premierem nowego gabinetu, co wkrótce stało się faktem. Nic dziwnego, że Rosjanie, niezależnie od poglądów, uważają, że Zachód miał udział w usunięciu Janukowycza.

Dla Putina nadszedł czas, by zadziałać przeciw Ukrainie i Zachodowi. Krótko po 22 lutego, rozkazał siłom rosyjskim odebranie Ukrainie Krymu, a wkrótce po tym włączył go do Rosji. Zadanie to okazało się względnie proste, dzięki tysiącom rosyjskich żołnierzy już wcześniej stacjonującym w bazie morskiej w Sewastopolu. Krym był także łatwym celem ze względu na to, że etniczni Rosjanie stanowili niemal 60% jego ludności. Większość z nich chciała oddzielić się od Ukrainy.

Następnie, Putin wywarł olbrzymią presję na rząd w Kijowie, by zniechęcić go do występowania u boku Zachodu przeciwko Moskwie, dając jasno do zrozumienia, że prędzej zrujnuje Ukrainę jako funkcjonujące państwo niż pozwoli, by stała się ona zachodnią twierdzą na progu Rosji. W tym celu zapewnił doradców, broń i wsparcie dyplomatyczne rosyjskim separatystom na wschodniej Ukrainie, którzy pchają kraj do wojny domowej. Zebrał wielką armię przy granicy z Ukrainą, grożąc inwazją w razie, gdyby rząd wziął się za rebeliantów. Do tego ostro podniósł cenę gazu, jaki Rosja sprzedaje Ukrainie, domagając się zapłaty za miniony eksport. Putin zagrał ostro.

Diagnoza

Działania Putina powinny być łatwe do zrozumienia. Ukraina – olbrzymia płaska przestrzeń, którą Francja Napoleona, imperialne i nazistowskie Niemcy przekraczały, by uderzyć na Rosję, służyła jako państwo buforowe o ogromnym znaczeniu strategicznym dla Rosji. Żaden rosyjski przywódca nie tolerowałby sojuszu wojskowego będącego śmiertelnym wrogiem Moskwy wkraczającego na Ukrainę. Podobnie jak żaden rosyjski przywódca nie stałby bezczynnie, podczas gdy Zachód instalowałby nad Dnieprem rząd zdeterminowany do tego, by się z nim zintegrować.

Waszyngtonowi może nie podobać się stanowisko Moskwy, ale powinien zrozumień logikę, która się za nim kryje. To „geopolityczne ABC”: wielkie mocarstwa są zawsze uwrażliwione na punkcie potencjalnych zagrożeń w pobliżu ich własnego terytorium. W końcu Stany Zjednoczone nie tolerują odległych wielkich mocarstw rozlokowujących wojska gdziekolwiek na zachodniej półkuli, a co dopiero w pobliżu swoich granic. Wyobraźmy sobie oburzenie w Waszyngtonie, gdyby Chiny zbudowały imponujący sojusz wojskowy i próbowały włączyć do niego Kanadę i Meksyk. Pomijając logikę, rosyjscy przywódcy wielokrotnie mówili swoim zachodnim odpowiednikom, że uznają ekspansję NATO w Gruzji i na Ukrainie za niedopuszczalną, tak samo jak inne starania by zwrócić te kraje przeciw Rosji – wojna rosyjsko-gruzińska w 2008 roku była sygnałem, który pokazał to jasno i wyraźnie.

Oficjele z USA i ich europejskich sojuszników twierdzą, że bardzo starali się załagodzić rosyjskie obawy i że Moskwa powinna zrozumieć, że NATO nie ma żadnych zamiarów względem Rosji. Poza ciągłym zaprzeczaniem, jakoby jego ekspansja miała na celu powstrzymywanie Rosji, sojusz nigdy nie rozlokował na stałe sił zbrojnych na terenie nowych krajów członkowskich. W 2002 roku utworzono nawet ciało pod nazwą Rady NATO-Rosja, starając się sprzyjać współpracy. By jeszcze bardziej zmiękczyć Rosję, Stany Zjednoczone ogłosiły w 2009 roku, że rozlokują swój nowy system obrony rakietowej, przynajmniej początkowo, raczej na okrętach wojennych na europejskich wodach, niż na terytorium Czech czy Polski. Jednak żaden z tych środków nie zadziałał; Rosjanie wytrwale sprzeciwiali się powiększaniu NATO, szczególnie w odniesieniu do Gruzji i Ukrainy. I to właśnie Rosjanie, a nie Zachód, ostatecznie decydują, co liczy się dla nich jako zagrożenie.

By zrozumieć dlaczego Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone, całkowicie nie pojął, że ich polityka względem Ukrainy położyła podwaliny pod potężną konfrontację z Rosją, należy wrócić do połowy lat 90. XX wieku, gdy administracja Clintona zaczęła opowiadać się za ekspansją NATO. Eksperci wysunęli całą paletę argumentów za i przeciw takim działaniom, ale nie było konsensusu w tym, co należy zrobić. Przykładowo, większość wschodnioeuropejskich emigrantów w USA oraz ich pobratymcy mocno popierali ekspansję, ponieważ chcieli, by NATO chroniło takie kraje jak Węgry czy Polska. Kilkoro realistów także wspierało tę politykę uważając, że Rosję należy w dalszym ciągu powstrzymywać.

Jednak większość realistów sprzeciwiała się ekspansji w przekonaniu, że chylące się ku upadkowi mocarstwo ze starzejącą się populacją i jednowymiarową gospodarką faktycznie nie musi być powstrzymywane. Obawiali się zaś, że powiększenie [NATO-red.] jedynie dałoby Rosji pretekst do wywoływania kłopotów w Europie Wschodniej. Amerykański dyplomata George Kennan wyraził ten punkt widzenia w wywiadzie z 1998 roku, krótko po tym, jak Senat USA wyraził zgodę na pierwszą rundę powiększania NATO. „Uważam, że Rosjanie będą stopniowo reagować całkowicie negatywnie i że wpłynie to na ich politykę” – powiedział. „Myślę, że to tragiczna pomyłka. Nie było ku temu żadnego powodu. Nikt nikomu nie zagrażał”.

Z drugiej strony, większość liberałów, w tym wielu kluczowych członków administracji Clintona, opowiadało się za powiększeniem. Uważali, że koniec zimnej wojny fundamentalnie przeobraził politykę międzynarodową i że nowy, post-narodowy porządek zastąpił realistyczną logikę, która zwykła była rządzić Europą. Stany Zjednoczone były nie tylko „niezbędnym narodem”, jak ujęła to Sekretarz Stanu Madeleine Albright; były również łagodnym hegemonem, a zatem najpewniej nie postrzeganym w Moskwie jako zagrożenie. Celem w istocie było sprawienie, aby cały kontynent wyglądał jak zachodnia Europa.

I tak USA oraz ich sojusznicy starali się promować demokrację w krajach Europy Wschodniej, zwiększyć współzależność gospodarczą pomiędzy nimi a Zachodem, a także osadzić je w międzynarodowych instytucjach. Wygrawszy debatę w Stanach Zjednoczonych liberałowie mieli niewielkie trudności z przekonaniem ich europejskich sojuszników, by wsparli rozszerzenie NATO. W końcu biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia UE, Europejczycy byli nawet bardziej niż Amerykanie przywiązani do koncepcji, w myśl której geopolityka nie ma już znaczenia, a zawierający w sobie wszystko liberalny porządek może utrzymać pokój w Europie.

Liberałowie tak całkowicie zdominowali dyskurs dotyczący bezpieczeństwa europejskiego w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, że nawet wówczas, gdy sojusz przyjął politykę otwartych drzwi, ekspansja NATO wzbudziła niewielki opór ze strony realistów. Liberalny światopogląd jest obecnie powszechnie akceptowanym dogmatem w środowisku amerykańskich dyplomatów. Przykładowo, w marcu [2014 roku – red.] prezydent Barack Obama wygłosił przemówienie na temat Ukrainy, w którym co rusz powtarzał frazę o „ideałach”, które motywowały zachodnią politykę i jak owe ideały „często były zagrożone przez starszy, bardziej tradycyjny pogląd na władzę”. Odpowiedź Sekretarza Stanu Johna Kerry na kryzys krymski odzwierciedlała tę samą perspektywę: „Nie wolno w XXI wieku zachowywać się na sposób XIX-wieczny, poprzez najeżdżanie innego kraju pod całkowicie zmyślonym pretekstem”.

W skrócie, obie strony działają według odmiennych instrukcji: Putin wraz ze swoimi pobratymcami myśli i działa według dyktatu realizmu, podczas gdy ich zachodni odpowiednicy przylgnęli do swoich idei liberalnych w kwestii polityki międzynarodowej. Rezultat jest taki, że USA oraz ich sojusznicy nieświadomie sprowokowali wielki kryzys na Ukrainie.

Gra w obwinianie

We wspomnianym już wcześniej wywiadzie, Kennan przewidział, że ekspansja NATO sprowokuje kryzys, po którym jej zwolennicy „stwierdzą: ‘zawsze mówiliśmy wam, że tacy właśnie są Rosjanie’”. Jak na zawołanie, większość zachodnich oficjeli przedstawiało Putina jako rzeczywistego winowajcę kłopotliwej sytuacji na Ukrainie. W marcu [2014 roku – red.], jak pisze The New York Times, niemiecka kanclerz Angela Merkel implikowała Obamie, że Putin jest nieracjonalny, twierdząc, że jest on „w innym świecie”. Chociaż Putin bez wątpienia posiada tendencje autokratyczne, brak jest dowodów na wsparcie zarzutów, że jest on mentalnie niezrównoważony. Wręcz przeciwnie: jest strategiem pierwszej klasy, który powinien budzić obawy i szacunek w każdym, kto mierzy się z nim na polu polityki zagranicznej.

Inni analitycy twierdzą, bardziej przekonująco, że Putin żałuje upadku Związku Sowieckiego i jest zdeterminowany, by tę sytuację odwrócić poprzez poszerzenie granic Rosji. Według tej interpretacji, Putin zajmując Krym testuje teraz sytuację by zobaczyć, czy nadszedł odpowiedni moment do tego, aby zająć Ukrainę lub chociaż jej wschodnią część, zaś ostatecznie zachowa się on agresywnie także wobec innych krajów w sąsiedztwie Rosji. Dla niektórych członków tego „obozu”, Putin jest współczesnym Adolfem Hitlerem i zawieranie z nim jakiegokolwiek porozumienia byłoby powtórzeniem błędu z Monachium. Stąd, NATO musi przyjąć do siebie Gruzję i Ukrainę, by pohamować Rosję zanim to ona zdominuje swoich sąsiadów i zagrozi całej zachodniej Europie.

Ten argument po bliższej analizie rozpada się na kawałki. Jeśli Putin byłby zaangażowany w tworzenie większej Rosji, oznaki jego zamiarów niemal na pewno byłyby dostrzegalne przed 22 lutego [2014 roku – red.]. Jednak nie ma praktycznie żadnych dowodów, że przymierzał się do zajęcia Krymu, a tym bardziej innych terytoriów Ukrainy przed tą datą [1]. Nawet zachodni przywódcy, którzy wspierali ekspansję NATO nie robili tego ze strachu przed domniemanym użyciem siły militarnej przez Rosję. Działania Putina na Krymie całkowicie ich zaskoczyły i wydawały się być spontaniczną reakcją na obalenie Janukowycza. Zaraz po tym, nawet Putin powiedział, że sprzeciwia się secesji Krymu, nim pośpiesznie zmienił zdanie.

Poza tym, Rosja nawet gdyby chciała, nie posiada zdolności do łatwego podboju i anektowania wschodniej Ukrainy, a tym bardziej całego kraju. Jakieś 15 milionów ludzi – 1/3 ukraińskiej populacji – zamieszkuje pomiędzy Dnieprem, który rozdziela kraj na połowę, a rosyjską granicą. Przytłaczająca większość tych ludzi chce pozostać częścią Ukrainy i z pewnością przeciwstawiłaby się rosyjskiej okupacji. Co więcej, raczej słaba rosyjska armia, wykazująca nieliczne oznaki przekształcania się we współczesny Wehrmacht, miałaby małe szanse na spacyfikowanie całej Ukrainy. Moskwa jest również słabo przygotowana do opłacenia kosztownej okupacji; jej słaba gospodarka ucierpiałaby jeszcze bardziej w obliczu wynikłych z tego sankcji.

Jednak nawet gdyby Rosja faktycznie chwaliła się potężną machiną wojskową i imponującą gospodarką, to zapewne nadal byłaby niezdolna do okupacji Ukrainy. Powinno się wziąć pod uwagę doświadczenia ZSRS i USA z Afganistanu, amerykańskie z Wietnamu z Iraku oraz rosyjskie ze zbuntowanej Czeczenii, by przypomnieć sobie, że okupacja wojskowa zwykle kończy się kiepsko. Putin z pewnością rozumie, że próby podporządkowania sobie Ukrainy byłyby jak „połykanie jeża”. Jego odpowiedź na wydarzenie w tamtym rejonie jest zatem defensywna, a nie ofensywa.

Droga wyjścia

Biorąc pod uwagę, że większość zachodnich przywódców w dalszym ciągu nie przyjmuje do wiadomości, że zachowanie Putina może być motywowane przez uzasadnione obawy o bezpieczeństwo jego kraju, nie są zaskoczeniem podejmowane przez nich próby modyfikacji tych działań poprzez większe oparcie się na swojej dotychczasowej polityce i karcenie Rosji w celu zapobieżenia dalszej agresji. Pomimo tego, że Kerry utrzymywał, iż „wszystkie opcje są na stole”, ani USA ani ich natowscy sojusznicy nie są przygotowani do użycia siły w celu obrony Ukrainy. Zamiast tego, Zachód polega na sankcjach gospodarczych mających zmusić Rosję do zaprzestania wspierania rebelii na wschodzie tego kraju. W lipcu, Stany Zjednoczone i Unia Europejska postawiły na pierwszym miejscu trzecią turę ograniczonych sankcji, wymierzonych głównie w ważne osobistości ściśle związane z rosyjskim rządem oraz kilka znaczących banków, przedsiębiorstw energetycznych i firm zbrojeniowych. Zagrozili także nałożeniem kolejnej, ostrzejszej partii sankcji, wymierzonych we wszystkie sektory rosyjskiej gospodarki.

Takie środki przyniosą niewielki efekt. Ostre sankcje zapewne i tak nie wchodzą w grę; zachodnioeuropejskie kraje, a szczególnie Niemcy, opierają się ich wprowadzeniu z obawy przed rosyjskim odwetem mogącym wyrządzić poważne szkody wewnątrz UE. Jednak nawet gdyby Stany Zjednoczone były w stanie przekonać swoich sojuszników do zastosowania twardych środków, Putin prawdopodobnie nie zmieniłby podjętych przez siebie decyzji. Historia pokazuje, że kraje zniosą nawet największe kary, żeby bronić swoich interesów strategicznych. Nie ma powodu by sądzić, że Rosja stanowi wyjątek od tej reguły.

Zachodni przywódcy trzymali się także polityki prowokacyjnej, która w pierwszym rzędzie przyspieszyła kryzys. W kwietniu, wiceprezydent USA Joe Biden spotkał się z ukraińskimi ustawodawcami, którym oznajmił: „To jest druga szansa, by spełnić pierwotną obietnicę daną przez Pomarańczową Rewolucję”. John Breenan, dyrektor CIA, nie pomógł sprawie, gdy w tym samym miesiącu odwiedził Kijów podczas podróży, która wg Białego Domu miała na celu poprawę współpracy z ukraińskim rządem w zakresie bezpieczeństwa.

W międzyczasie, UE nadal naciskała w sprawie Partnerstwa Wschodniego. W marcu, José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, podsumował zdanie UE w kwestii Ukrainy słowami: “Mamy dług, obowiązek solidarności z tym krajem i będziemy pracować nad tym, by mieć ich tak blisko jak tylko możliwe”. I rzeczywiście, 27 czerwca UE i Ukraina podpisały porozumienie gospodarcze, które Janukowycz fatalnie odrzucił siedem miesięcy wcześniej. W tym samym miesiącu podczas spotkania ministrów zagranicznych państw NATO, uzgodniono, że sojusz pozostanie otwarty na nowych członków, aczkolwiek szefowie dyplomacji powstrzymali się przed wspomnieniem o Ukrainie. „Żaden kraj trzeci nie ma prawa weta w kwestii powiększenia NATO” – ogłosił sekretarz generalny NATO, Anders Fogh Rasmussen. Ministrowie spraw zagranicznych zgodzili się także wesprzeć szereg środków mających zwiększyć zdolności militarne Ukrainy w takich obszarach jak system dowodzenia i kontroli, logistyka i obrona cybernetyczna. Rosyjscy przywódcy naturalnie zareagowali na te działania; odpowiedź Zachodu na kryzys jedynie pogorszy tę złą sytuację.

Niemniej jednak, istnieje rozwiązanie kryzysu na Ukrainie– chociaż wymagałoby ono od Zachodu pomyślenia o tym kraju w zasadniczo inny sposób. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy powinni porzucić swoje plany „westernizacji” Ukrainy, w zamian starając się uczynić ją neutralnym buforem pomiędzy NATO a Rosją, zbliżonym do pozycji Austrii podczas Zimniej Wojny. Zachodni przywódcy powinni przyznać, że Ukraina ma tak duże znaczenie dla Putina, że nie mogą wspierać tam antyrosyjskiej władzy. Nie oznaczałoby to, że przyszłość ukraińskiego rządu musiałaby być prorosyjska czy antynatowska. Wręcz przeciwnie, celem powinna być suwerenna Ukraina, która nie jest członkiem ani rosyjskiego, ani zachodniego obozu.

By osiągnąć ten cel, USA i ich sojusznicy powinni publicznie wykluczyć dalszą ekspansję NATO zarówno w odniesieniu do Gruzji, jaki i Ukrainy. Zachód powinien również pomóc w opracowaniu dla Ukrainy gospodarczego planu ratunkowego, sfinansowanego wspólnie przez UE, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Rosję i USA – taką propozycję Rosja powinna przyjąć, biorąc pod uwagę jej interes w posiadaniu prosperującej i stabilnej Ukrainy na swojej zachodniej flance. Z kolei Zachód powinien wydatnie ograniczyć swoje starania z zakresu inżynierii społecznej na Ukrainie. Nadszedł czas, by położyć kres wspieraniu przez Zachód następnej Pomarańczowej Rewolucji. Pomimo tego, amerykańscy i europejscy przywódcy powinni zachęcać Ukrainę to respektowania praw mniejszości, szczególnie praw językowych ludności rosyjskojęzycznej.

Niektórzy mogą twierdzić, że tak późna zmiana polityki względem Ukrainy poważnie naruszy wiarygodność USA w świecie. Bez wątpienia będzie to miało swoją cenę, jednak koszty kontynuacji błędnej strategii byłyby znacznie większe. Co więcej, inne kraje zapewne uszanują państwo, które uczy się na swych błędach i ostatecznie inicjuje politykę, która efektywnie radzi sobie z bieżącym problemem.

Można również usłyszeć twierdzenie, że Ukraina posiada prawo do decydowania o tym czyim chce być sojusznikiem, zaś Rosjanie nie mają prawa przeszkadzać Kijowowi w przyłączeniu się do Zachodu. Dla Ukrainy jest to niebezpieczna droga myślenia o swoich wyborach w zakresie polityki zagranicznej. Smutna prawda jest taka, że to siła często ma rację, gdy wchodzi w grę polityka mocarstw. Abstrakcyjne prawa takie jak samostanowienie są w dużej mierze bez znaczenia, gdy potężne państwa wchodzą w starcia ze słabszymi. Czy Kuba miała prawo wejść w sojusz wojskowy ze Związkiem Sowieckim podczas Zimnej Wojny? Stany Zjednoczone z pewnością tak nie uważały i Rosjanie myślą w taki sam sposób o przyłączeniu się Ukrainy do Zachodu. Zrozumienie tych życiowych faktów jest w interesie Ukrainy, podobnie jak ostrożne postępowanie ze swoim potężniejszym sąsiadem.

Jednak nawet jeśli ktoś odrzuciłby tę analizę uważając, że Ukraina ma prawo zgłaszać akces do UE i NATO, pozostaje faktem, że Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy mają prawo takie prośby odrzucić. Nie ma powodu, dla którego Zachód byłby zobowiązany przyjąć Ukrainę, jeśli jest ona nastawiona na realizację błędnej polityki zagranicznej, szczególnie zaś, gdy jej obrona nie jest żywotnym interesem. Pobłażanie marzeniom części Ukraińców nie jest warte animozji i konfliktu jaki to spowoduje, szczególnie dla nich samych.

Rzecz jasna, część analityków może przyznać, że NATO słabo radziło sobie ze stosunkami z Ukrainą i przy tym nadal utrzymywać, że Rosja jest wrogiem, który z czasem staje się coraz bardziej groźny – i stąd Zachód nie ma innego wyjścia, jak tylko kontynuować swoją bieżącą politykę. Jednak ten punkt widzenia jest obciążony poważnym błędem. Rosja jest słabnącą potęgą, a z czasem będzie tylko słabsza. Co więcej, nawet jeśli Rosja byłaby wzrastającą potęgą, włączanie Ukrainy w struktury NATO nadal nie miałoby sensu. Powód jest prosty: Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy nie uznają Ukrainy za ważny interes strategiczny, jak pokazała to niechęć do użycia siły militarnej, by przyjść jej z pomocą. Byłoby więc szczytem głupoty stworzenie nowego członka NATO, którego inni członkowie nie mają zamiaru bronić. Sojusz rozszerzył się w przeszłości, gdyż liberałowie przyjmowali, że nigdy nie będzie on musiał honorować swoich nowych gwarancji bezpieczeństwa, lecz rosyjska gra siły w ostatnim czasie pokazała, że nadanie Ukrainie członkostwa w NATO mogłoby ustawić Rosję i Zachód na kursie kolizyjnym.

Trzymanie się obecnego kursu politycznego skomplikowałoby także relacje Zachodu z Moskwą w innych kwestiach. Stany Zjednoczone potrzebują pomocy Rosji by wycofać swój sprzęt z Afganistanu przez rosyjskie terytorium, osiągnąć porozumienie jądrowe z Iranem i ustabilizować sytuację w Syrii. Faktycznie, Moskwa pomogła Waszyngtonowi we wszystkich trzech kwestiach w przeszłości; latem 2013 roku to Putin wyciągał kasztany Obamy z ogniska, kształtując umowę w ramach której Syria wyraziła zgodę na zrzeczenie się swojej broni chemicznej, unikając tym samym amerykańskiego uderzenia, którym groził amerykański prezydent. USA pewnego dnia będą potrzebować pomocy Rosji, by powstrzymać Chiny. Jednak obecna polityka amerykańska jedynie zbliża Moskwę i Pekin do siebie.

Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy stoją w obliczu wyboru w kwestii Ukrainy. Mogą kontynuować swoją bieżącą politykę, co zaostrzy wrogość z Rosją i w efekcie zdewastuje Ukrainę – w tym scenariuszu każdy okaże się przegranym. Mogą też „zmienić bieg” i działać tak, by stworzyć dostatnią, lecz neutralną Ukrainę, co nie zagraża Rosji i pozwala Zachodowi naprawić swoje relacje z nią. Przy takim podejściu, wygrałyby wszystkie strony.

John J. Mearsheimer

Autor jest profesorem nauk politycznych na Uniwersytecie w Chicago, teoretykiem stosunków międzynarodowych i twórcą teorii realizmu ofensywnego, autorem książki „The Tragedy of Great Power Politics”. Powyższy artykuł ukazał się we wrześniu 2014 roku w renomowanym amerykańskim czasopiśmie „Foreign Affairs”.

Tłumaczenie: Marek Trojan

[1] Według dokumentów opublikowanych przez rosyjska gazetę opozycyjną „Nowaja Gazieta” pod koniec lutego bieżącego roku, kwestia „przyłączenie wschodnich terytoriów Ukrainy i Krymu do prawnego obszaru Federacji Rosyjskiej” – z wykorzystaniem uznawanego przez UE tzw. mechanizmu euroregionów – miała być rozważana przez rosyjskie władze jeszcze przed obaleniem prezydenta Wiktora Janukowycza. Rzekomo dokumenty te miał się znaleźć na biurkach włodarzy Kremla między 4 a 12 lutego 2014 roku. Nie ma jednak pewności co do ich autentyczności. Ich domniemany współautor, biznesmen Konstantin Małofiejew, stanowczo zaprzeczał swojemu udziałowi i groził podaniem gazety do sądu.

11 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jazmig
    jazmig :

    Na Krymie ponad 80% mieszkańców głosowało za wstąpieniem do Rosji, a nie 60%, a jak chodzi o poglądy ludności wschodniej Ukrainy, to ostatnie wybory, pomimo banderowskiego terroru pokazały, że większość chce do Rosji. Zresztą zawsze można zrobić referendum, który wykaże, jakie regiony gdzie chcą się znaleźć, w Ukrainie, czy w Rosji.

  2. ka9q
    ka9q :

    Ten człowiek ma anglosaski sposób myślenia i nim próbuje zrozumieć narody Europy środkowej i wschodniej a to podstawowy błąd, który powoduje, że dalsze wnioski są błędne. Natomiast dobrze ukazuje zachodni sposób myślenia i tu już wnioski są oczywiste. Dla mnie ten człowiek nie rozumie podstaw tutejszych relacji międzynarodowych nie mówiąc o zupełnym braku znajomości tutejszej historii jako podstawy.

  3. tagore
    tagore :

    Identyczne teksty przed nie tak wielu laty płodzili identyczni experci na temat wydarzeń w Polsce.
    Brak znajomości historii i stosunków w regionie przy pełnej powadze autora daje komiczny efekt.

    tagore

  4. muni
    muni :

    Pamiętam, jak 30 lat temu pewien Amerykanin przekonywał mnie, że Rosja też nie chce wojny, bo przecież ludzie tam też nie chcą stracić swoich domów, samochodów, ogródków, czy basenów… Haha… też był naiwny i niekumaty, ale to był prosty człowiek. A ten, tu… szkoda gadać.

  5. jerzy_a_j
    jerzy_a_j :

    Analiza prof Mearsheimer co do zdarzeń wiodących do konfliktu ukraińskiego jest solidnie udokumentowana. Oparta jest na logicznie zestawionych faktach i wypowiedziach polityków zachodnich. Natomiast zaproponowane rozwiązanie konfliktu w oparciu o stworzenie z Ukrainy neutralnego bufora jest myśleniem życzeniowym w obecnej sytuacji. Rosja weszła w konflikt na Ukrainie posiadając następujące raktywa: ponad 400 mld USD gotówki, 1200 ton złota oraz z ceną około 100 USD za baryłkę ropy, nie wspominając o zmodernizowanej armii. Z takimi aktywami nikt w Rosji nie myślał i nie myśli o buforowaniu Ukrainy. Jeśli chcemy aby Rosja zgodziła się na zbuforowanie Ukrainy to trzeba doprowadzić ją do stanu z czasów Jelcyna. A to oznacza np. eskalację ukraińskiego konfliktu lub drenowanie zasobów rosyjskich w inny sposób.