Władze nie dopuszczają do tworzenia enklaw, w których polska mniejszość mogłaby dać wyraz swojej wrażliwości historycznej. Zaznaczmy, że zarówno krzyż ku czci Radziwonika w Raczkowszczyźnie, jak i tablica ku czci Niedzińskiego w Kulbakach umieszone zostały na prywatnych działkach. Nawet to jednak nie uchroniło ich przed interwencją „nieznanych sprawców”.

Polska wspólnota narodowa na Białorusi, zamieszkały przez białoruskich Polaków region, a także sama Rzeczpospolita, stały się kwestiami szczególnego zainteresowania niekwestionowanego przywódcy Białorusi, zainteresowania w ostatnich tygodniach wyraźnie zaakcentowanego. Jak zwykle Aleksandr Łukaszenko mówił dobitnie ale i dwuznacznie. Jak zwykle jedną ręką machał kijem, drugą marchewką.

13 listopada prezydent Białorusi spotkał się z przewodniczącym KGB Walerijem Wakulczykiem by omówić stan bezpieczeństwa państwa. Łukaszenko stwierdził „wiem, że u innych państw są zbyt wielkie aspiracje do obwodu grodzieńskiego”. Zaznaczał, przy tym, że region ten ma według niego specyficzne uwarunkowania – „Sytuacja mnie niepokoi, a ja dobrze pamiętam, co tam było wcześniej. Tam zdarzył się jedyny przypadek w kraju, gdy został zastrzelony gubernator. I wiadomo na jakim tle”. Zabrzmiało to groźnie, gdyż nie do końca wiadomo czy Łukaszenko zabójstwo gubernatora obwodu grodzieńskiego Dmitrija Arcimienii z 1993 roku wymienił w kontekście układów korupcyjnych, o których też mówił w czasie spotkania z Wakulczykiem, czy właśnie w kontekście przywoływanego przezeń zewnętrznego, w tym przypadku jak nietrudno zgadnąć polskiego, zagrożenia. W kontekście Grodzieńszczyzny Łukaszenko instruował szefa KGB – „Chcę znać wasze stanowisko, wasz punkt widzenia, musi być on absolutnie bezstronny i obiektywny, tym bardziej, że możecie głębiej spojrzeć na związki przyczynowe […]Macie przecież swoje specjalne metody, tak czy inaczej, prokuratura bez was się nie obejdzie, nawet działając w swoim zakresie”.

14 listopada Łukaszenko odwiedził z roboczą wizytą obwód grodzieński, co zresztą dodatkowo wzmacnia wymowę słów wygłoszonych dzień wcześniej. Na spotkaniu z aparatem administracyjnym obwodu zarówno Polska jak i białoruscy Polacy stali się jednym z podejmowanych przez Łukaszenkę zagadnień. Jak mówił białoruski prezydent – „Dużo mówią jak to u nas wszystko źle, a w Polsce jak [lepiej] żyją […] Nasza sąsiadka i inne państwa, przyglądają się Białorusi a szczególnie temu regionowi, grodzieńskiemu”. Podkreślał przy tym znaczenie obwodu dla Białorusi, powiedział nawet, że „drugiego takiego miasta jak Grodno nie znajdziesz na świecie”.

W kwestii mniejszości narodowych wygłosił dłuższą uwagę: „Zapamiętajcie jedno: i Rosjanie, i Ukraińcy, i Żydzi, i Polacy. To nasza – wasza ziemia i was nikt, nigdzie nie oczekuje. Lepszej ziemi dla was nie będzie. Powinniście pamiętać, że tak, w Grodnie są Polacy, ale to nasi Polacy. To jest ich ziemia. I nie będą parobkami, nawet tam gdzie żyją ich rodacy. Oni będą gospodarzami, ale na tej ziemi. I myślę, że zrobiliśmy dla was wszystko, co obiecałem w czasie wszystkich swoich kampanii wyborczych, nikt was nie naciska, uczycie się, pracujecie. Ile pracujecie, tyle zarabiacie. Idziecie swoją drogą do świątyni, do świątyni do której chcecie. Teraz remontujecie świątynię luterańską – chcecie, idźcie tam. Nikt, nigdy nie będzie wam przeszkadzał. To sprawa waszego sumienia. Uczciwość i sprawiedliwość, którą wam obiecałem, do tej pory jest z podstawą mojej polityki. Jeśli coś nie tak, donieście mi, to nieskomplikowane. Powiedzcie mi o tym, powiedzcie mojemu asystentowi, który tu ciągle bywa, on mi zamelduje już następnego tygodnia. Dlatego, że to wasza ziemia, powinniście się o nią troszczyć aby ta ziemia była piękna, każdego roku była piękniejsza i lepsza”. Choć prezydent rozpływał się nad zdolnościami, pozytywnymi cechami charakteru i ambicją mieszkańców Grodzieńszczyzny, jednocześnie podkreślił, że przy tych swoich zaletach wymagają „twardej dyscypliny i kontroli”.

Kwestie gospodarcze

Łukaszenko nie szczędził krytyki obwodowej administracji ale głównie z powodu daleko niezadowalających i nie wypełniających założeń władz centralnych wyników ekonomicznych lokalnych przedsiębiorstw, szczególnie sektora rolniczego, na Białorusi nadal przeważnie państwowego. W kwestii tej Łukaszenko zarzucił swoich urzędników procentowymi statystykami. Zaznaczył, że pięć z dziewięciu wskaźników planu ekonomicznego nie zostało osiągniętych, a „liczba przedsiębiorstw przynoszących straty zwiększyła się dwukrotnie”. Jednak także w aspekcie ekonomiczny pojawiła się kwestia polska – „w związku z tym interesuje mnie, co robi obwód grodzieński dla bardziej aktywnego wykorzystania swojego sąsiedztwa w Unią Europejską, na przykład z Polską, Litwą. Każdego roku odbywa się forum inwestycyjne, dużo przy tym szumu, a rezultat? U was powinny być polskie, litewskie inwestycje”. Łukaszenko przedstawił inwestycje jako alternatywę dla masowego „wahadłowego” ruchu przez granicę. Białoruski prezydent przyznał, że masy ludności pogranicza „nigdzie nie pracują”, lecz żyją z „przejażdżek do sąsiednich krajów”, wywożąc walutę a przywożąc produkty, okazuje się bowiem że towary z białostockich supermarketów bywają dla grodnian nie tylko lepsze ale nierzadko tańsze od białoruskich. Łukaszenko określił taki stan rzeczy „wychowywaniem pokolenia spekulantów”.

Odnosząc się do słów prezydenta miejscowy gubernator wspomniał, że jego administracja położy priorytet na inwestycje w infrastrukturę drogową, tak aby całkowicie wyremontować szlak komunikacyjny łączący Grodno i polską granicę z Mińskiem, przy czym poprosił prezydenta o wsparcie dla tego przedsięwzięcia, tak aby została zakończona do 2016 r. Łukaszenko zaaprobował pomysł, co niejako pozostaje w sprzeczności z jego świętym oburzeniem na przygraniczny ruch handlowy.

Prezydent Białorusi wprost nakłaniał swoją administrację do szukania inwestorów, także poprzez prywatyzację, jej przeciwnikom postawił alternatywę: nie chcecie prywatyzacji – wykażcie się wynikami państwowych przedsiębiorstw – „nie chcecie, to przepraszam, przyjdzie gospodarz i będzie was popychał, żebyście pracowali”. Jednocześnie zaznaczył, że państwo będzie pilnować aby stosunki pracy w sprywatyzowanych przedsiębiorstwach pozostały „ludzkie”.

Jak podsumował Łukaszenko kwestie ekonomiczne pozostają w tej chwili priorytetem dla jego polityki, czy wręcz kwestią utwierdzenia suwerenności państwa – „Jeśli gospodarka będzie działać, nic nam nie będzie straszne, ani „kolorowa rewolucja”, ani zewnętrzna interwencja, jeśli jednak my sami się ugniemy, przyklepiemy korupcję, nieodpowiedzialność, brak woli, to będzie grunt dla „kolorowej rewolucji”, to będzie główny czynnik zwycięstwa tych „kolorowych rewolucji”. Tak było na Ukrainie i tak była we wszystkich krajach, gdzie dokonali tych przewrotów”.

Straszenie Polską

W kontekście obwodu grodzieńskiego warto przypomnieć, że jeszcze 14 listopada zeszłego roku odwołano rządzącego nim od 2010 r., znanego z antypolskiego nastawienia Siemiona Szapiro, którego zastąpił Władimir Krawcow. Nie przyniosło to jednak jakościowej zmiany polityki wobec społeczności polskiej. Wprost przeciwnie. Bieżący rok zaznaczył się szeregiem nieprzyjaznych gestów wobec niej. Nominacja Krawcowa nosi jednak znamiona nieufności wobec miejscowej biurokracji, transferowano go bowiem z drugiego końca kraju. Przez ponad dziesięć lat Krawcow pracował bowiem w Komitecie Wykonawczym (Zarządzie) obwodu mohylewskiego. Co ciekawe jednak, w swoim wystąpieniu zaznaczył, że nowy gubernator „jest miększy od poprzednika […] nie chciałem człowieka, który będzie wymachiwał szabelką, kiedy trzeba i kiedy nie trzeba, jak to mówili u nas w czasach radzieckich” – co znów pozostaje w sprzeczności ze wspomnianymi apelami o konieczności utrzymania „twardej dyscypliny”.

Czy cieszyć się z nagłego przypomnienia sobie o najliczniejszej społeczności kresowych Polaków? – na Białorusi według oficjalnych spisów mieszka ich około 295 tysięcy, z tego przytłaczająca większość właśnie w graniczącym z Polską obwodzie grodzieńskim gdzie jest ich prawie 240 tys. Jak do tej pory zainteresowanie władz nie wychodziło im na dobre, aczkolwiek nie oznacza to automatycznie, że i w tym przypadku można spodziewać się najgorszego.

Jeśli chodzi o ocenę Aleksandra Łukaszenki i stworzonego przez niego systemu w Polsce możemy zauważyć dwie tendencje – reprezentowaną przez całą elitę polityczną i medialną, podzielaną przez znaczą większość opinii publicznej w Polsce, przedstawiającą Łukaszenkę jako złowrogiego dyktatora ciemiężącego i utrzymującego w biedzie i deprywacji własny naród, a także lokalną mniejszość polską. Znacznie mniej wpływowa jest tendencja, zawężająca się jedynie do nielicznych kręgów aktywistów i publicystów nastawionych antyzachodnio i antyliberalnie, uważająca rządzącego od 20 lat przywódcę za dobrodzieja swoich obywateli, w tym Polaków, zaś ewentualne represje spadające na nich za zawinione przez politykę Rzeczpospolitej i polityczną działalność opozycyjną niektórych polskich aktywistów. Żadna z tych narracji nie oddaje pełnej prawdy i złożoności uwarunkowań sytuacji mniejszości polskiej na Białorusi.

W istocie Łukaszence jak do tej pory daleko było do białoruskiego nacjonalizmu, analogicznego do tego jaki jest niepisaną ideologią państwową Litwy, czy nacjonalistycznego pobudzenia Ukraińców. Z drugiej jednak strony autorytarny system władzy jaki zbudował, okazuje się krępować życie społeczne mniejszości polskiej bardziej niż władze dwóch pozostałych kresowych państw.

Gdy w 1999 r. Aleksandr Łukaszenko przypomniał sobie o Polakach stało się to przy okazji hucznego świętowania 60 rocznicy „zjednoczenia Białorusi”, czyli sowieckiego najazdu na II Rzeczpospolitą z 17 września 1939 r., ostrzegał wówczas przed „próbą narzucenia Białorusi kwestii polskiej”. Słowa te nawiązywały zresztą do jego wypowiedzi z kwietnia tamtego roku, kiedy to z kolei „ujawnił” rewelacje jakoby Polacy na Grodzieńszczyźnie i mniejszość ukraińska w obwodzie brzeskim planowały proklamować autonomię swoich regionów. Ówczesne straszenie Białorusinów Rzeczpospolitą, pośrednio przeciw miejscowym Polakom, można uznać za narzędzie cementowania władzy w sytuacji gdy stosunkowo jeszcze wówczas silna opozycja próbowała zorganizować alternatywne wybory prezydenckie.

Sprawa Związku Polaków

Nie była to jednak czcza retoryka bo właśnie w tym okresie państwowa administracja zablokowała próbę powołania polskojęzycznych szkół w Nowogródku i Grodnie (jedna polskojęzyczna szkoła istniała tam od 1996 r.), zamykano również polskie klasy w szkołach rosyjsko- i białoruskojęzycznych. Sprawie polskiej z pewnością nie pomagała postawa ówczesnego prezesa Związku Polsków na Białorusi Tadeusza Gawina, który otwarcie angażował się w inicjatywy polityczne białoruskiej opozycji. Jednak Gawin jeszcze 2000 r. ustąpił ze stanowiska pod naciskiem samych działaczy ZPB, w tym wiceprezesów Tadeusza Malewicza i Józefa Porzeckiego (ten drugi nadal jest czołowym działaczem Związku), którzy uważali jego zaangażowanie polityczne za szkodliwe tak dla organizacji, jak i mniejszości polskiej w ogóle.

W latach 2000-2005 r. prezesem ZPB był Tadeusz Kruczkowski – człowiek jak najdalszy od politykowania i otwarty krytyk antypolonizmu niektórych kręgów opozycyjnych. Całkowicie nieuprawnione są więc opinie, jakoby polscy działacze sprowokowali wielki cios jaki białoruskie władze wymierzyły polskiej mniejszości w tym kraju, którym była faktyczna delegalizacja Związku Polaków wiosną 2005 r. Władze z chęcią wykorzystały konflikt między dwiema grupami działaczy aby faktycznie przejąć całą infrastrukturę organizacji, łącznie z szesnastoma Domami Polskimi adaptowanymi, czy wręcz wybudowanymi za pieniądze z Rzeczpospolitej. Akcja ta nie wynikała z takich czy innych działań polskich działaczy – mieściła się raczej w logice autorytarnego systemu realizującego się poprzez omnipotentną biurokrację państwową, który z trudem tolerował istnienie ostatniej masowej, ogólnokrajowej i niezależnej organizacji społecznej bo taką właśnie organizacją był ZPB gdy niemal dziesięć lat temu został rozbity. Władze zresztą nadal robią co mogą by utrudniać działalność jego członkom, mimo, że po wyborach związkowych w listopadzie 2012 r., z jego szeregów zniknęli ci, których od biedy można by traktować w kategorii politycznych opozycjonistów, jak Andrzej Poczobut czy Igor Bancer.

Rzeczywistą „troskę” władz białoruskich o polską mniejszość dobrze obrazuje fakt, że prorządowy Związek Polaków, na rzecz którego milicja przejmowała kolejne Domy Polskiej, jest obecnie praktycznie nieaktywny, także z powodu braku wsparcia finansowego ze strony państwa. Doszło do tego, że organizacja tam zaczęła wynajmować Domy komercyjnym firmom, które prowadzą w nich działalność nie mającą żadnego związku z potrzebami polskiej mniejszości.

W czasie odwilży w relacjach Mińska i Warszawy w 2010 Łukaszenko również mówił o „moich Polakach” i sugerował, że „dzieli ich Warszawa” w wywiadzie dla polskich dziennikarzy (pierwszym od dekady!) z dziennika „Rzeczpospolitej”, jednocześnie jednak czynił niejasne sugestie, że jest gotów do jakiejś formy uznania nielegalnego ZPB. Sformułowanie o „naszych Polakach” weszło na stałe do dyskursu białoruskiego przywódcy. Już wkrótce jednak doszło do załamania międzypaństwowych stosunków, gdy Rzeczpospolita stała się jednym z promotorów izolowania i sankcji wobec Białorusi, po rozbiciu opozycyjnej manifestacji z wieczoru wyborczego 19 grudnia 2010 r.

Władze Białorusi natychmiast wzięły odwet na miejscowych Polakach, podejmując od 2011 r. szereg kroków prawnych przeciw instytucji Karty Polaka. Potwierdzone przez białoruski Trybunał Konstytucyjny w lipcu tego roku ustawowe zakazy w praktyce odcięły od możliwości posiadania tego dokumentów funkcjonariuszy publicznych od parlamentarzystów, poprzez urzędników, funkcjonariuszy milicji, wojskowych aż po nauczycieli i pracowników obrony cywilnej.

Gorzej niż na Litwie

Dokonując generalnej oceny sytuacji Polaków na Białorusi przez pryzmat krajów sąsiednich, trzeba odnieść się do kluczowej kwestii polityki tego państwa polegającej na ograniczaniu polskojęzycznego szkolnictwa. Podczas gdy około 200 tys. Polaków na Litwie dysponuje kilkudziesięcioma takimi placówkami, na Białorusi, gdzie Polaków jest prawie o 100 tys. więcej działają jedynie dwie: w Grodnie (od 1996 r.) i Wołkowysku (1999). Władze ostatnimi czasy blokują możliwość zatrudniania przez nie nauczycieli z Polski. W tej drugiej, według wysłuchanej przez autora artykułu relacji jednego z byłych nauczycieli, ciało pedagogiczne praktycznie wyeliminowało z życia szkoły niegdyś obecne imprezy, obchody i oprawę nawiązującą do polskiej kultury czy historii. Z braku przygotowanych pedagogów nie wszystkie zajęcia prowadzone są w języku polskim. W przypadku polskojęzycznej szkoły nr 36 w Grodnie lokalna administracja jeszcze w 2012 r. chciała wprowadzić do niej klasy rosyjskojęzyczne. Tylko zdecydowana akcja protestacyjna rodziców powstrzymała wówczas te plany.

Począwszy od schyłku XX wieku liczba dzieci uczących się na Białorusi języka polskiego zaczęła gwałtownie maleć i działo się tak wskutek wypychania ze szkół państwowych polskojęzycznych klas czy lekcji tego języka. Jeszcze w roku szkolnym 2003/2004 języka polskiego uczyło się na Białorusi 17,4 tys. osób. Tymczasem w roku szkolnym 2008/2009 było to już tylko 10,6 tys. osób. Jeśli w ciągu ostatnich lat, z powodu pojawienia się bodźca w postaci Karty Polaka, liczba poznających polszczyznę zwiększa się – w roku szkolnym 2012/2013 było to 12,9 tys. osób – dzieje się tak wyłącznie dzięki szkolnictwu społecznemu organizowanemu przez polskie organizacje społeczne, czy nawet kursom oferowanym przez firmy komercyjne, których namnożyło się w Grodnie, Brześciu czy nawet Mińsku – aż 6,7 tys. osób uczących się języka polskiego korzystało w tym okresie z takich właśnie kursów. Nota bene poświadcza to, że wśród obywateli Republiki Białoruś, wbrew temu co twierdzą lokalni urzędnicy, istnieje zapotrzebowanie na naukę języka polskiego.

Kwestia ta wydaje się fundamentalną, bo w czasie spisu z 2009 r. jedynie 5,3% białoruskich Polaków zadeklarowało język polski jako „rodnoj” (58,1% – język białoruski, 33,8% – rosyjski). Tymczasem jeszcze w spisie 1999 r. deklarujących język polski było trzy razy więcej. Tak wielki spadek polskojęzycznych to niewątpliwie „zasługa” polityki białoruskich władz. Przekłada się to bezpośrednio na postępujące wynarodowienie społeczności naszych rodaków na Białorusi. Według spisu z 1999 r. było ich 396 tys. co oznacza, że w ciągu dziesięciu lat ich liczba zmniejszyła się aż o 101 tys. to jest około jedną czwartą. Podkreślmy przy tym, że liczba Polaków na terenie obecnie już niepodległej Białorusi, utrzymywała się od 1970 r. mniej więcej na stałym poziomie oscylującym właśnie wokół liczby 400 tys., uchwytne w spisach ludności z 1970, 1979, 1989 i 1999 r. Dla porównania, mimo państwowej polityki instytucjonalnej dyskryminacji na Litwie, w latach 2001-2011, odnotowana przez spisy liczba Polaków zmniejszyła się o tylko o 35 tys. Dane spisowe można uznać z koronny dowód niekorzystnych warunków jakie dla pielęgnowania polskiej tożsamości narodowej tworzą władze Białorusi.

Tymczasem istnieją poważne sygnały, że władze białoruskie szykują się do ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej oświaty poprzez jej likwidację. Białoruski Ministerstwo Edukacji przygotowało projekt nowelizacji ustawy oświatowej, który daje lokalnym urzędnikom możliwość autorytatywnego i łatwego zmieniania statusu szkół posługujących się innym niż państwowe, językiem wykładowym. O tym, że może chodzić o uderzenie w jedyne dwie polskie szkoły świadczy treść listu z 3 listopada, jaki wiceminister Wasyl Budkiewicz wysłał na adres Andżeliki Borys, która koordynowała zbiórkę podpisów pod petycją o zmianę kształtu projektu ustawy. Odpowiedź wiceministra między mętnymi sformułowaniami zawiera dość wyraźną sugestię, że poziom kształcenia w polskojęzycznych szkoła jest niższy, niż w tych z państwowymi językami nauczania. Biorąc pod uwagę odsetek absolwentów polskich szkół dostających się na wyższe uczelnie w kraju, i w Polsce, czy też to jak wielu z nich udaje się zdać wymagający egzamin pozwalający uzyskać stypendium rządu Rzeczpospolitej, opinię wiceministra trzeba uznać za wyraz uprzedzeń władz wobec polskojęzycznej oświaty. Losy projektu nowelizacji ustawy oświatowej pokażą, a nie ciepłe słowa Łukaszenki do swoich obywateli polskiej narodowości, oddają jego realne nastawienie.

Nieznani sprawcy przeciw polskiej mniejszości

Inną sferą jaka oddaje rzeczywisty stosunek władz białoruskich do mniejszości polskiej jest sfera symboliczna. W roku bieżącym byliśmy świadkami szczególnej agresji „nieznanych sprawców” i instytucji państwowych, wobec inicjatyw wyrażających pamięć historyczną lokalnej polskiej społeczności. W maju „nieznani sprawcy” ścięli i zabrali krzyż wystawiony we wsi Raczkowszczyzna ku czci Anatola Radziwnika „Olecha”, do 1949 r. dowodzącego z powodzeniem polskim podziemiem zbrojnym w ziemi lidzkiej, zaledwie kilka tygodni po odsłonięciu i uroczystym poświęceniu upamiętnienia. W tym samym czasie sąd rejonowy w Szczuczynie skazał na kary grzywny inicjatorów ustawienia krzyża: szefa Związku Polaków Mieczysława Jaśkiewicza i przewodniczącą Związku Kombatantów przy ZPB kapitan Weronikę Sebastianowicz. Biorąc pod uwagę, że w celu zniszczenia krzyża „nieznani sprawcy” użyć musieli ciężkich narzędzi i samochodu, trudno podejrzewać o to wiejskich wandali. Drugi tego typu przypadek miał miejsce w zaledwie dwa tygodnie temu w Kulbakach na przedmieściach Grodna. „Nieznani sprawcy” oderwali tablicę pod krzyżem, wspominającą Mieczysława Niedzińskiego „Rena”, który poległ po starciu z NKWD 8 maja 1948 roku, właśnie w okolicy tej miejscowości. Tablice zamontowano zaledwie cztery tygodnie wcześniej. Znajdujący się nieopodal w miejscu bitwy krzyż, upamiętniający jego oddział, został ścięty w tym samym czasie. Jeszcze w sierpniu 2010 r. władze oficjalnie usunęły z lidzkiego starego cmentarza katolickiego kamień pamiątkowy ko czci ofiar Katynia, zaledwie cztery miesiące po jego ustawieniu przez Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej.

Autonomiczna grupa polskiej młodzieży z Lidy, od 2012 r. opiekująca się polskimi cmentarzami wojskowymi na ziemi lidzkiej, spotyka się z szykanami ze strony miejscowego wydziału KGB. Młodzi ludzie są regularnie wzywani na przesłuchania, straszy się ich przykrymi konsekwencjami tego rodzaju „niesankcjonowanej działalności”. Funkcjonariusze nachodzą ich w domach.

Polityka historyczna białoruskich władz opiera się na gloryfikacji radzieckiej przeszłości. Punktami kulminacyjnymi oficjalnej historii jest rewolucja październikowa i „Wielka Wojna Ojczyźniana”. Ulice nadal mają takie nazwy jak „17 września” czy „Dzierżyńskiego” – na rogu tak określonych ulic znajduje się w Grodnie chociażby dawna siedziba ZPB. Podobną wizję historii przekazuje się dzieciom i młodzieży w szkołach. Władze nie dopuszczają do tworzenia enklaw, w których polska mniejszość mogłaby dać wyraz swojej wrażliwości historycznej. Zaznaczmy, że zarówno krzyż ku czci Radziwonika w Raczkowszczyźnie, jak i tablica ku czci Niedzińskiego w Kulbakach umieszone zostały na prywatnych działkach. Nawet to jednak nie uchroniło ich przed interwencją „nieznanych sprawców”.

Geopolityka pomoże naszym rodakom?

Interwencja rosyjska w konflikt ukraiński stworzyła całkowicie nowe uwarunkowania dla polityki Łukaszenki. Białoruski przywódca jest wyraźnie zaniepokojony, że Białoruś może w przyszłości sama stać się celem agresywnej polityki rosyjskiej. Nagle w perspektywie prezydenta potencjalną piątą kolumną stali się nie miejscowi Polacy ale Rosjanie, których Łukaszenko jeszcze wiosną publicznie ostrzegał przed sianiem zamętu. Wiadomo, że w związku z tym przeprowadzono małą czystkę w administracji obwodowego miasta Witebska, gdzie sympatie prorosyjskie w aparacie są najsilniejsze.

Ze swojej strony polscy działacze powinni sami sprawdzić intencje prezydenta Białorusi, który wszak oficjalnie prosił, aby mu „donieść jeśli coś jest nie tak”. Wydaje się, że swoje listy otwarte w sprawie planów zmiany ustawy oświatowej powinni zatem skierować bezpośrednio do przywódcy państwa. Wtedy być może dowiemy się, czy troska prezydenta Łukaszenki o Polaków na Białorusi będzie dla nich miała po raz pierwszy pozytywne konsekwencje. Kapitalną rolę w tej kwestii ma do odegrania dyplomacja Rzeczpospolitej, co jednak zasługuje na omówienie w odrębnym artykule

Lech Swarski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply