Chorągwie i modlitwa

JEST: czwartek 8 VII 2010
BYŁ: wtorek 8 VII 1410

Rozwiniecie Chorągwi

Dzięki Długoszowi i tak zwanej “Kronice konfliktu”, współczesnej grunwaldzkiej bitwie (z której to kroniki, czy właściwie kroniczki Długosz czerpał garściami) – wiemy, że król Władysław i książę Witold podczas marszu pod Grunwald parę razy urządzali swego rodzaju “defilady”, czyli prezentacje wojsk. Owe publiczne przemarsze na pewno podnosiły ducha przyszłych uczestników walnej bitwy. Podnosiła go zresztą już sama obecność osoby koronowanego wodza i bezpośredni kontakt z nią, ale i świadomość szerokiej wspólnoty walczących, która w takich okolicznościach objawiała się w postaci nader spektakularnej. Owa spektakularna postać wspólnoty miała zaś znamiona, które nie sposób przecenić. Czytajmy:

“…król polski Władysław wyruszywszy z wielkim księciem Aleksandrem [Witoldem] ze wsi Bądzynia do ziemi wrogów, za miłosierdziem Bożym pomyślnie przeszedł leśną drogę o długości dwu mil i przybył na rozciągającą się daleko na wszystkie strony równinę. Na niej po raz pierwszy wyciągnięto i rozwinięto z rzadką i niezwykłą czcią oraz rozrzewnieniem u wszystkich osiemdziesiąt dwie chorągwie rycerskie, tak własne: królewskie i wielkiego księcia litewskiego Aleksandra, jak i książąt mazowieckich: Siemowita i Janusza, oraz panów polskich.”

Chorągwie, czyli rzeczywistość i jej symbole

Jak wynika z Długoszowych słów, chorągwie rozwinięto po raz pierwszy dopiero po wejściu na ziemię wrogów. Chorągwie – czyli “symboliczne” znaki rozpoznawcze poszczególnych “rzeczywistych” oddziałów, również zwanych chorągwiami. Były pośród nich tak zwane chorągwie ziemskie, w których walczyli rycerze zamieszkujący konkretne okolice, te, którym odpowiadały godła poszczególnych części Królestwa, ale były i chorągwie prywatne, specjalnie sformowane, które na swych proporcach umieszczały herby swoich “właścicieli” czy “dowódców”. Trudno o lepszy wyraz dla idei, która łączy wolnych obywateli pod godłami ich małych ojczyzn oraz ich rodzin.

Znaki Obywateli Królestwa

Jagiełło, wstępując na tron, zastał Królestwo Polskie doskonale pod tym względem uformowane. Herby rycerskie i ziemskie, tak jak i herb Królestwa, były już w czasach Kazimierza Wielkiego nie tylko powszechnie kojarzone, ale i powszechnie stosowane. Każdy rycerz mógł je oglądać od okazji do okazji na bojowych tarczach – ale zdobiły też codzienne, rycerskie stroje, widniały na pieczęciach (no, prawda, tych to nie ukazywano publicznie byle komu), a przede wszystkim ozdabiały monumentalne budynki. Właśnie za panowania Kazimierza pojawiły się licznie na murach katedr, kolegiat tudzież kościołów klasztornych i parafialnych, w których odbywano polityczne zjazdy i publiczne sądy. Rycerze-Polacy – czy raczej szerzej: rycerze Królestwa różnych języków, pośród których byli już przecie także prawosławni Rusini – mieli ideę, do której Władysław Jagiełło mógł się teraz odwołać. Ideę, która okazywała się ważniejsza od osoby nowego monarchy-przybysza (nie był przecież “przyrodzonym panem” Królestwa – bo takie miano przysługiwało jedynie Piastom – lecz był tym, którego Królestwo obrało sobie na pana).

Pozostałość

Te znaki są nam dziś wspólne. Mówię o tym bez przesady. Chociaż herby nie są już pod ochroną prawa (jak na przykład nazwiska), a nawet nie odgrywają zupełnie żadnej roli w sprawach prawnych, to jednak w sprawach publicznych – jak najbardziej. Najlepszym dowodem jest medialne “granie” herbowym Korczakiem Komorowskich. Dla Komorowskich ów herb jest rzeczywistością bliską. Jednak większości Polaków trzeba przypomnieć, że dzięki zjawisku “wspólnych przodków” większość z nas – nawet ci nieszlacheckiego pochodzenia – jest ze szlachecką spuścizną herbową związana. Podejrzewam, że większość Polaków mogłaby znaleźć swoich przodków pośród rycerzy grunwaldzkich i rozpoznać się w którymś z rycerskich herbów…

Dlatego widok zestawu takich herbów z tamtego czasu bardzo wzrusza. Przypomnijmy, że w Polsce herb nie był odmieniany wraz z każdym pokoleniem, nie tworzył osobistych mutacji, lecz należał do szeroko pojętego rodu herbowego – znacznie szerszego, niż prawdziwa, biologiczna rodzina czy ród. W latach Grunwaldu większość z rycerskich obywateli legitymowała się jednym z kilkudziesięciu herbów – ich spis mamy, dokonał go Jan Długosz, tworząc pierwszy polski herbarz. Rękopis tego herbarza znajduje sie w Bibliotece Kórnickiej. Jej założyciel, zarazem budowniczy kórnickiego Zamku w jego obecnej postaci – hrabia Tytus Działyński, postanowił, aby strop Sali jadalnej udekorowały herby z Długoszowego rekopisu. Widnieją tam do dziś. Hrabia tłumaczył swój pomysł następująco:

…ja starzec zwaliskami otoczony, umy­śliłem odnowić hieroglificzne, niech tak powiem, zarysy herbowych znaków z owych czasów, kiedy nad Polską pa­nował ostatni Jagiellończyk. Plastyczne wyroby i obrazy są posiłkiem pamięci, sądziłem więc, że dziatwa nasza poglądając na Leliwę, przypomni sobie, że tego znaku uży­wał zwycięzca pod Obertynem i Starodubem, że Jelitczyk wiódł do niewoli Arcyksięcia Austriackiego, a Żółkiewski herbem Lubicz pieczętował poddanie Moskwy

Modlitwa królewska

Na polach pod Bądzyniem nie tylko rozwijano chorągwie i maszerowano przed królem. Oto przy tej okazji “król polski Władysław ze łzami w oczach wziąwszy wielki sztandar, na którym był pięknie wyhaftowany biały orzeł z rozpostartymi skrzydłami, otwartym dziobem i korona na głowie – jest on herbem całego Królestwa Polskiego – przy jego rozwijaniu użył następujących słów modlitwy: “Najłaskawszy Boże, Ty, który znasz tajne zamiary wszystkich serc pierwej, niż zostaną powzięte, widzisz z niebios, że obecną wojnę, przed którą stoję, podjąłem z musu w imieniu Twoim i Twego Syna, Chrystusa, ufny w [Twą] pomoc.” I dalej słuchamy wielkiej mowy na temat wojny sprawiedliwej.

Powracamy zatem do tematu, o którym była już mowa parę dni temu. Wówczas chodziło o odpowiedzi, dane posłom, w intymnej komnacie królewskiego namiotu i o kazanie, wygłoszone publicznie w Czerwińsku przez biskupa. Słowa, które tam padły, okazują się tylko przygotowaniem do wielkiej mowy króla, skierowanej do Boga, ale obliczonej także na rycerskich słuchaczy. Mowę tę cytuję za Długoszem, ale zapisano ja także w “Kronice konfliktu”, zredagowanej tuz po grunwaldzkiej bitwie w królewskiej kancelarii. Jeśli więc nie słowo w słowo tekst ten odpowiada rzeczywistości, to na pewno odpowiada jej duchem.

Najwyraźniej o ideę wojny sprawiedliwej król Jagiełło postanowił dbać aż do przesady i głosić ją publicznie jak się da i ile się tylko da, i wpoić ja swojej armii jako główny tytuł do działania. Zwłaszcza, że czyny tej naszej polskiej armii nie zawsze za ideą wojny sprawiedliwej podążały. Ale deklaracja nie została bynajmniej użyta sztucznie. Zdaje się, że wszyscy uczestnicy spotkania czuli podobnie i pod słowami króla podpisywali się z całym ładunkiem pobożności oraz – jak się później okaże – także i zaciekłości:

“Te słowa modlitwy wypowiedział król z taką pobożnością i tak głośno, że mogła ją usłyszeć stojąca naokoło rzesza rycerzy. U większości wojska wycisnęła ona łzy. Można było widzieć bardzo wielu rycerzy szlochających i płaczących. Podobne modlitwy wznosili również wielki książę Aleksander oraz książęta mazowieccy i panowie polscy przy rozwijaniu swoich chorągwi.”

Carmen Patrium

Po wybrzmieniu słów Jagiełły i po “całkowitym rozwinięciu chorągwi”, jak pisze Długosz – “całe wojsko zaczęło śpiewać pieśń ojczysta Bogu Rodzica”. Podobną informację notuje kronikarz odnośnie chwili tuż przed grunwaldzkim starciem: “Kiedy zaczęła rozbrzmiewać pobudka, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem ojczystą pieśń “Bogurodzica”, a potem potrząsając kopiami rzuciło się do walki”.

Są to – o dziwo – pierwsze doniesienia o niezwykłej pieśni, która wedle przekonania Jagiełłowych rycerzy, jak i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, miała już za sobą jakąś długą historię, nam jednak nieznaną. Bo dopiero teraz, nagle, przy okazji grunwaldzkiej wyprawy zapisano wieść o powszechnym śpiewaniu “Bogurodzicy”. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się też najstarszy, znany nam dziś jej zapis – pochodzi zapewne z parafialnej Kcyni, leżącej na północy Wielkopolski.

Nie wiemy, dlaczego właściwie ta “starożytna” pieśń żyła życiem utajonym przez przynajmniej stulecie (tak każą ją datować językoznawcy) i wypłynęła na powierzchnie dziejów oficjalnych niejako razem z nową, jagiellońska dynastią. Tkwi tu jakaś tajemnica.

Kolejny nocleg

Dopełnijmy kalendarium: “Rozwinąwszy zatem na wspomnianej równinie chorągwie, król polski Władysław ruszył naprzód i tegoż dnia rozbił obóz między dwoma jeziorami, z których jedno nazywa się Trzcino, a drugie Chelst.”

Jacek Kowalski

– – – – – – – – – – – – –

W załączeniu: fragment pieśni JK “Godła” z cyklu “Grunwald 1410 po Kowalsku “

– – – – – – – – – – – – –

Tekst Jana Długosza podaję w przekładzie Julii Mrukówny, wg wydania: Jana Długosza Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, t. VI/2, I, Księga 10 i 11, 1406-1412, red. J. Garbacik, K. Pieradzka, przeł. J. Mrukówna, Warszawa 1982

– – – – – – – – – – – – –

ZOBACZ: fragmenty nowego programu JK i Klubu Świętego Ludwika “Grunwald po Kowalsku”; płyta wkrótce, premiera miała miejsce 20 maja, mp3 pod adresem:

http://www.jacekkowalski.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=133&Itemid=81

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply