Twardy dyplomata czy nieudacznik?

Już wyobrażam sobie te niusy: “Kompromitacja polskiej dyplomacji!” “Negocjatora do wieży!” “Co o nas powiedzą za granicą?” “Dlaczego ambasador działa na szkodę Rzeczypospolitej?”

Na szczęście żadnych takich niusów nie było, bo nie było jeszcze prasy i międzynarodowych agencji informacyjnych. Co nie oznacza, że i za granicą, i w Polsce nie huczało; owszem, huczało aż miło, aczkolwiek z początku nie wiedziano w Polsce o tym, jak huczało w Anglii, zaś w Anglii n i g d y nie dowiedziano się o tym, jak naprawdę huczało w Polsce. Każdy bowiem z tych huczków wywołany został przez miejscową władzę za pomocą odpowiednich ulotek, które miały monopol na swoim rynku informacji.

Sprawcą tego wszystkiego był niejaki Paweł Działyński, jeden z magnackich sekretarzy króla Zygmunta III Wazy. Rzeczpospolita prowadziła wóczas za pośrednictwem gdańskich kupców krociowe interesy z Holandią, Anglią i Hiszpanią. Zaś Holandia i Anglia walczyły akurat z Hiszpanią; toteż gdańskie statki, załatwiwszy swoje interesy z Holendrami i Anglikami, jeśli płynęły dalej na Zachód – bywały łupione przez angielskich kaprów, zresztą na oficjalny rozkaz angielskiej królowej. Otóż Paweł Działyński został właśnie wyekspediowany przez Sejm i króla jako poseł, który miał się upomnieć o międzynarodową wolność handlu dla kupców gdańskich.

Przypłynąwszy do Anglii, Działyński w oznaczonym dniu, jak powiada ówczesna łacińska relacja (cytuję przekład Ireny Horbowy), “odziany w narodowy strój” wstąpił do królewskiego pałacu w Greenwich witany przez tłum “z jednej strony mężów, z drugiej wspaniale ubranych białogłów” i przez “melodie grane na cytrach i innych instrumentach”. Królowa “ujrzawszy posła nakazała ręką ciszę.” Kiedy jednak poseł przemówił, twardo przedstawiając polskie żądania, a nawet wypowiadając zawoalowane groźby, i gdy królowa “usłyszała, iż zamiast oczekiwanych przez nią pochlebnych słów, w przytomności tak wielkiej liczby ludzi wypowiedziano wobec niej tak gorzką prawdę, rozpalił ją gniew, który okazała twarzą, rękoma i roziskrzonymi oczyma. Ze złością padła na tron i niewiele brakowało, aby przerwała audiencję”.

Po skończonym przemówieniu Elżbieta wstała i palnęła improwizowaną mowę po łacinie. “O, jakże się zawiodłam… nigdy, w całym moim życiu, a ni ja, ani mój naród nie słyszeliśmy podobnej mowy… podziwiam taką zuchwałość!” Dalej oskarżała posła o niegrzeczność, o przekroczenie uprawnień poselskich, a w razie, gdyby się okazało, że uprawnień nie przekroczył – z góry winiła o to wszystko króla polskiego, jako niedoświadczonego młodzika, na dodatek nie króla dziedzicznego, a tylko wybranego. Po czym “wybiegła do drugiej komnaty”. Jej oficjalną, dłuższą, choć równie impulsywną odpowiedź natychmiast spisano i rozesłano po Londynie – żeby się nie okazało, że polski poseł może bezkarnie i publicznie lżyć królową angielską. No i zaraz hotelarz chciał wymówić Działyńskiemu kwaterę, a londyńskie pospólstwo zmawiało się już, żeby zlinczować bezczelnego Polaka. Dziwnym trafem nic takiego jednak nie nastąpiło; za to, gdy poseł jakiś czas potem opuścił Anglię, rozpowszechniono triumfalną wiadomość, że za swoje nieudacznictwo i brak dyplomatycznego wyczucia popadł w trwałą niełaskę u króla polski.

A jak było naprawdę?

Naprawdę to przestraszyli się doradcy królowej Elżbiety, jako że zgotowała im nie lada kłopot. Działyński postępował bowiem lege artis. Nie wymyślił niczego – przeczytał tylko list, który otrzymał z kancelarii królewskiej. On sam nie miał nawet prawa układać mów, pełnił wyłącznie funkcję “odtwarzacza”. Natomiast gruby błąd popełniła królowa. Nie powinna się była spodziewać, że list zawiera lukrowane pochlebstwa, nie powinna była wysłuchiwać go publicznie, no i nie powinna się była aż tak – i to znów publicznie -obrazić… Bo teraz nie można już było tego cofnąć: przecież królowa angielska nigdy się nie myli!!!

A tymczasem żaden z angielskich mężów stanu nie zamierzał zrazić sobie potężnego, wschodniego mocarstwa, za jakie miano Rzeczpospolitą (gdzie te czasy), na dodatek dostarczającą Anglii większość drewna do budowy statków Jej Królewskiej Mości. I co oni teraz mają począć?

Na szczęście, jak już wspomniałem, nie było wówczas agencji prasowych, które błyskawicznie rozniosłyby te wszystkie niusy po świecie i wywołały międzynarodowy kryzys. Angielscy doradcy Elżbiety mieli czas do namysłu i, jak to Anglicy, postąpili bardzo roztropnie: na użytek własnych obywateli podtrzymali wersję o niestosownym zachowaniu posła, zaś a na użytek króla Zygmunta Wazy… spełnili żądania zawarte w mowie Działyńskiego. I tyle.

Nie może więc dziwić fakt, że że poseł śmiał się w kułak, i że gdy tylko postawił stopę w gdańskim porcie, natychmiast kazał spisać i rozpowszechnić opis całego zdarzenia, swoją mowę, oszczerstwa królowej tudzież ulotki londyńskie z odpowiednim własnym komentarzem, pokazującym, ile to głupoty może wywołać monarchia absolutna w połączeniu z kobietą na tronie…

W dwa stulecia potem popiersie Pawła Działyńskiego stanęło w Sali Rycerskiej warszawskiego Zamku.

Czy ta lekcja historii może się na coś przydać? Cóż, jak się mówi: historia uczy tylko tego, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła. A poza tym… myśmy byli mocarstwem wtedy… I kropka.

Jacek Kowalski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply