Bernardyni znów w Żytomierzu

Choć kościół p.w. św. Jana z Dukli i przylegający do niego klasztor o.o. bernardynów znajduje się w samym centrum miasta, to stojąc na środku głównego placu tego grodu trudno dostrzec bryły obu budowli.

Sowieccy aparatczycy, chcąc za wszelką cenę zasłonić go przed oczami wodza proletariatu, stojącego na cokole przed Obkomem partii, wybudowali blok mieszkalny. Sam kościół zamienili w dom kultury, a klasztor przeznaczyli na siedzibę różnych instytucji. Obecnie, gdy bernardyni przywrócili do życia zarówno świątynię, jak i klasztor, bolszewicka zabudowa trochę utrudnia im życie. Z jednej strony wchodzi się do klasztoru przez główną furtę, a z drugiej przez blokowe podwórko wjeżdża samochodem na wewnętrzny dziedziniec. W samym klasztorze od razu czuje się jednak patynę wieków i aż trudno uwierzyć, że bernardyni wrócili tu dopiero przed kilkoma laty po prawie 150-letniej nieobecności.

Inicjatorem usunięcia bernardynów z Żytomierza były władze carskie, które starały się zlikwidować życie zakonne na wschodnich terenach dawnej Rzeczypospolitej, słusznie podejrzewając żytomierskich bernardynów o niepodległościowe sympatie. Doskonale zdawały sobie sprawę, ze bez osłabienia katolicyzmu, którego główną siłą były zakony, nie uda się całkowicie wcielić do imperium dawnych Kresów Rzeczpospolitej. Musiało ich niepokoić oddziaływanie żytomierskich bernardynów, sięgające daleko poza granice miasta. Umieszczenie w nim siedziby okrojonego województwa kijowskiego, sądów grodzkich i ziemskich, zjazdy szlachty do Żytomierza na sejmiki, urzędujący tam konsystorz diecezji żytomierskiej gromadziły w Żytomierzu tłumy ludzi, którzy nie omijali kościoła klasztornego dla pacierza, zamówienia mszy, odbycia spowiedzi, złożenia ofiary itp. Bernardyni byli też kaznodziejami w okolicznych kościołach i angażowali się w obsługę parafii pozbawionych księży. Niewątpliwie swoją posługą przyczyniali się do podtrzymania kultury i języka polskiego. Byli jednym z elementów systemu, dzięki któremu Żytomierz w okresie międzypowstaniowym stanowił prawdziwą oazę polskości. Jak do Mekki ciągnęli do niego wybitni Polacy tacy jak Adam Pług, Apollo Korzeniowski, Karol Kaczkowski czy Józef Ignacy Kraszewski, człowiek instytucja , dla Żytomierza ogromnie zasłużony.

Obecnie po powrocie mnichów do dawnej siedziby można się przekonać, że ich placówka nadal odgrywa w Żytomierzu dużą rolę w życiu tamtejszych katolików, których mimo sowieckich prześladowań nadal jest w nim bardzo dużo. Osób przyznających się do polskości, będących potencjalnymi katolikami mieszka w nim około 40 tysięcy. Czynnych jest w nim już sześć kościołów. Jest on bez wątpienia jednym z najbardziej katolickich miast Ukrainy.

Obecnie już z daleka widać, że od rana bernardyński kompleks tętni życiem.

Jest zrewaloryzowany i napełniony franciszkańskim duchem. To regularna zakonna placówka, funkcjonująca zgodnie z wszystkimi regułami i przepisami. Dopiero po uważnym rozpatrzeniu się w architekturze klasztoru można się przekonać, że do odrestaurowanego korpusu zajmowanego przez mnichów , przylega jeszcze jedno, równoległe do świątyni i czekające jeszcze na remont skrzydło.

Choć historycznie rzecz biorąc klasztor w Żytomierzu nie odgrywał w historii Prowincji Bernardynów na Ukrainie większej roli, to obecnie używając poetyckiego porównania pełni on rolę serca Prowincji św. Michała Archanioła na Ukrainie, Braci Mniejszych. Tu mieści się jej zarząd. Zaznaczyć trzeba, że prowincja zrezygnowała z określania swych członków mianem “bernardyni” i zaczęła używać nazwy franciszkanie. Jej władze uznały bowiem, że “bernardyni” to czysto polski wynalazek i żeby podkreślić swoją tożsamość, wróciły do pierwotnej nazwy zakonu z czasów jego Ojca Założyciela. Wcześniej Kustodia św. Michała Archanioła, na bazie której powstała prowincja, starała się o odzyskanie lwowskiego klasztoru bernardynów, będącego od wieków siedzibą prowincji, ale lwowska administracja ani słyszeć o tym nie chciała. Zarząd Kustodii ulokował się więc w Żytomierzu. Formalnie rzecz biorąc powstał on w 1993 r. podczas kapituły prowincjonalnej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Pierwszym jego kustoszem został o. Maksymilian Dubrawski. Radnymi mianowanymi przez Zarząd Prowincji Niepokalanego Poczęcia NMP w Polsce, od której nowa kustodia zależała zostali ojcowie: Władysław Szyrokoradiuk, Albert Turowski, Jan Duklan Pawluk i Elizeusz Hryńko.

Początkowo kustosz Maksymilian Dubrawski rezydował w Chmielniku, gdzie był proboszczem, ale po roku przeniósł się do Żytomierza, z którego łatwiej mu było wykonywać obowiązki, a także prowadzić działania na rzecz formalnego uznania Kustodii przez władze państwowe.

Oficjalnie Kustodia została zarejestrowana w 1996 r. Ojciec Maksymilian Dubrawski pełnił obowiązki kustosza do czasu swej biskupiej nominacji w 1998 r. Od 1999 r. funkcję kustosza w Żytomierzu wykonywał o. Herkulan Malczuk. On też został pierwszym prowincjałem odrodzonej Prowincji św. Michała Archanioła, która powstała na bazie systematycznie rozwijającej się Kustodii w 2004 r.

Następna kapituła w 2007r. powierzyła obowiązki prowincjała o. Dobrosławowi Kopysteryńskiemu urodzonemu w 1973 r. w Szrogordzie, który do zakonu wstąpił w 1991r. , profesję wieczystą złożył w 1995 r., a wyświęcony na kapłana został w 1997 r. po ukończeniu studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Przed wyborem na funkcję prowincjała o. Dobrosław pełnił funkcję definitora prowincji, gwardiana i proboszcza w Żytomierzu i sekretarza ewangelizacji misyjnej. O. Herkulan objął obowiązki ekonoma prowincji.

Gwardianem domu, a także proboszczem parafii jest o. Radosław Chodanicki. Wspomagają go dwaj wikarzy domu i parafii o. Tadeusz Fostakowski i o. Gracjan Diadiuk, a także br. Stanisław Kuberski , zakrystianin i gospodarz domu. Prowincjalat składa się z trzech zakonników o. Dobrosława Kopysteryńskiego – prowincjała, zwanego także w zakonnej nomenklaturze ministrem , o. Natanaela Zająca – wice prowincjała i ekonoma prowincji, oraz o. Emiliana Babija, sekretarza prowincji. W miarę możliwości “kurialiści” włączają się także w parafialne duszpasterstwo. O. Natanael jest np. znanym w Żytomierzu kapłanem, zajmującym się dziećmi ulicy, sierotami, rodzinami biednymi i patologicznymi.

Całą wspólnotę domu i członków Kurii można zobaczyć codziennie rano na polskiej Mszy św. o siódmej rano w parafialnej świątyni. Po niej przy śniadaniu w klasztornym refektarzu, po którym wszyscy jej członkowie rozchodzą się do swoich zajęć. Tylko nieliczni spotykają się jeszcze w reprezentacyjno-gościnno-rekreacyjnym saloniku na porannej kawie. Jej picie jest jednak czymś w rodzaju narady sztabowej, na której zakonnicy dopinają swój plan dnia. Gdyby chcieć scharakteryzować żytomierską wspólnotę w trzech słowach, to trzeba by stwierdzić: zdominowana przez młodość. Nie ma w niej zażywnych braciszków, dodających każdemu konwentowi nieco powagi. Ojciec gwardian to rocznik 1970, a o. Prowincjał 1973. Młodość daje jednak wspólnocie siłę do pracy i dynamizm. Dzięki temu udaje się jej pokonać wiele trudności. Już samo wskrzeszenie całego zespołu to prawdziwy cud. Franciszkanie przejęli go w 1992 r. z rąk księży Pallotynów, którym pierwotnie ordynariusz diecezji żytomierskiej bp Jan Purwiński przekazał pobernardyński zespół. Franciszkanie, jak wcześniej zaznaczono zabiegali o odzyskanie lwowskiej placówki i nie spieszyli się do Żytomierza. Biskup zaś nie mógł czekać. W mieście bowiem była jedna czynna świątynia, czyli jego katedra, a mieszkało w nim około 50 tys. Polaków czyli potencjalnych katolików. Na gwałt były potrzebna nowe parafie. Pallotyni wiedząc, że przekazany im przez biskupa kościół nie jest ich, gdy tylko franciszkanie się o niego upomnieli, zwrócili go bez oporu. Kościół był w stanie walącej ruiny. Klasztor zajęty jeszcze przez obwodowy wojenkomat też wymagał kapitalnego remontu. By go rozpocząć, trzeba było walczyć o jego odzyskanie przez wiele lat. Wojskowi użytkownicy wycofywali się z niego stopniowo, co utrudniało prowadzenie prac rekonstrukcyjnych.

-Współbracia wykonali ogromną pracę, by wskrzesić do życia cały kompleks – podkreśla gwardian Radosław Chodanicki – Duże zasługi położył zwłaszcza ówczesny gwardian o. Elizeusz Hryńko. W odzyskanej części klasztoru i w kościele, przeprowadził gruntowny remont. Dach został pokryty blachą, wymieniono wszystkie instalacje, okna i podłogi. Urządzono zakonne cele na poddaszu. Przywrócono także do życia kościół, co nie było łatwe. Trzeba było odwrócić go o 180 stopni. Wynikało to z faktu, że przed jego dawnym wejściem władze komunistyczne wybudowały blok. Ołtarz główny musiał zostać przeniesiony na miejsce dotychczasowego wejścia, a wejście główne urządzono w miejscu dawnego ołtarza. Przy wejściu dobudowano wieżę – dzwonnicę. Kościół i dzwonnicę otynkowano i pokryto blachą , wymieniono okna, pomalowano wewnątrz i położono na nim posadzkę. Wierni się w niej jednak nie mieścili. Remont świątyni został zakończony w 1997 r. i wtedy biskup Jan Purwiński dokonał jego poświęcenia.

Posługa Braci Mniejszych od samego początku została zaakceptowana przez mieszkańców Żytomierza, którzy zaczęli im pomagać w pracach remontowych i otaczać wszelką życzliwością. Przyjęto ich tak, jak gdyby nigdy z Żytomierz nie wyjeżdżali. Pomimo, że nie było ich w nim ponad 150 lat, to w mieście niewątpliwie przetrwał franciszkański duch. Nawet, gdy bernardyni opuścili kościół św. Jana z Dukli, zamieniony na seminarium, to miejscowi wierni nadal czcili w nim obraz św. Antoniego. Gdy w okresie sowieckich prześladowań kościół św. Jana z Dukli został zamknięty, wierni zabrali obraz i przenieśli go do katedry św. Zofii jedynego czynnego w Żytomierzu kościoła i tam otaczali go kultem. Otaczali ich opieką księża duszpasterzujący w tej świątyni, zwłaszcza ks. Roman Jankowski, staruszek kapłan, który stworzył z nich III Zakon św. Franciszka. Działał on oczywiście w najgłębszej tajemnicy. Ks. Roman przyjmował kandydatów do wspólnoty u siebie w domu. Członkowie zakonu nie znali się i wspólnie nie zbierali. Ks. Roman działał niezwykle ostrożnie. Znał bowiem smak łagrów i więzień. Dlatego też niewiele wiadomo o działalności podziemnej wspólnoty. O tym, że istniała poświadczyły już po rozpadzie ZSRR należące do niej siostry przyjęte przez ks. Romana w 1972 r.: Domicja Talko, Jadwiga Winosławska, Maria Dołgich i Anna Rysycz. Z ich świadectwa wynika, że ojciec Roman długo im się przyglądał, zanim zaproponował wstąpienie do zakonu. Przypuszczać można, że ks. Jakowski traktował stworzony przez siebie III Zakon jako swoiste zbiorowisko liderów, przy pomocy których animował w żytomierskiej parafii życie religijne.

III Zakon zaczął funkcjonować i w pełni odradzać się dopiero w parafii Katedralnej po rozpadzie ZSRR. Zaczął organizować go franciszkanin konwentualny o. Leopold, który z Polski przyjechał do Żytomierza, by pomóc w duszpasterstwie przy katedrze. Bardzo szybko rozwinął on swoją działalność na fali odrodzenia religijnego. Jednocześnie, gdy bernardyni wrócili o Żytomierza, zaczęli tworzyć swój Franciszkański Zakon Świeckich. Zajął się tym br. Malachiasz Makuch. Pierwszymi siostrami, które złożyły śluby na ręce kustosza Kustodii św. Michała Archanioła, Maksymiliana Dubrawskiego były: Maria Okuniewa, Maria Gołąb i Ludmiłą Snicer. Wkrótce obie wspólnoty się połączyły i utworzyły jedną największą na Ukrainie, prowadzącą bardzo aktywna działalność. Członkowie FZŚ od razu aktywnie włączyli się w pomoc przy odbudowie świątyni. Wystąpili też do parafii katedralnej o zwrot obrazu św. Antoniego. Biskup Jan Purwiński, o którego sprawa się oparła był w ogóle zdziwiony. Obraz umieszczony był w ołtarzu niemal od zawsze i sam biskup nie znał jego historii. Obiecał jednak, że jak tylko katedra będzie remontowana, a ołtarz rozbierany, to obraz zostanie zwrócony do kościoła św. Jana z Dukli.

Obecnie w świątyni trwają prace kosmetyczne. Montowane są m.in. na chórze organy. Świątynia jest duża, ale nigdy nie świeci pustkami.

Nawet w dzień powszedni o 7 rano na polskiej Mszy św. jej ławki są zapełnione wiernymi. Wielu z nich przychodzi wcześniej na osobiste spotkanie z Bogiem. Po Mszy św. zostają jeszcze na Różańcu, by modlić się w różnych intencjach, w tym także za gości odwiedzających klasztor. Sporo wiernych uczestniczy także w wieczornej Mszy św. po ukraińsku. W niedzielę jest sześć Mszy św. Trzy po polsku, dwie po ukraińsku i jedna po rosyjsku.

– Nasza parafia liczy dwa i pół tysiąca wiernych – ocenia o. Radosław Chodanicki – W praktyce w niedzielnych Mszach św. uczestniczy trzy tysiące osób. Część z nich pochodzi z innych parafii. Nasza świątynia jest bowiem centralnie położona i bardzo łatwo do niej dojechać. Przystanek autobusowy znajduje się bowiem pod drzwiami kościoła.

Przypatrując się pracy żytomierskich franciszkanów można jednak bez trudu zauważyć, że nie tylko dogodny dojazd do świątyni sprawia, że zawsze jest ona pełna wiernych. Tutejsi zakonnicy są po prostu blisko ludzi. Pielęgnują nawet te formy pobożnościowe, które w Polsce są już zapomniane, jak osobiste błogosławieństwo każdego wiernego po nabożeństwie św. Antoniego, czy błogosławieństwo każdego dziecka po Mszy św. Tu nie ma żadnej anonimowości. Wszyscy zakonnicy są doskonale znani wiernym, a oni znają przynajmniej znaczną ich część. Odwiedziny duszpasterskie, czyli popularna kolęda, nie jest tu odklepywana. Uczestniczą w niej wszyscy ojcowie w klasztorze niezależnie od innych obowiązków.

– Staramy się każdego wysłuchać i poznać jego kłopoty i problemy, pomagamy starszym ludziom się otworzyć – mówi o. Natanael Zając.- Wielu z nich przeżyło prawdziwe dramaty. Gdy pierwszy raz zacząłem chodzić po kolędzie, to głównym tematem rozmów były masowe mordy dokonywane przez stalinowskich oprawców na ludności Żytomierszczyzny w latach trzydziestych minionego wieku, ofiarą których padło wielu Polaków będących wtedy wiernymi przeznaczonego do zniszczenia Kościoła rzymskokatolickiego. Przez dziesiątki lat nie wolno było o tym mówić i ludzie nie poruszali tego tematu nawet w rozmowach prywatnych, najzwyczajniej się bali. Obecnie mówią o tym bez obaw. Z ich wynurzeń można wnosić, że mordy dokonywano tutaj na masową skalę i nie jest wykluczone, że znaczna część miasta został zbudowana na ludzkich kościach. Oprawcy zasypywali zwłokami ludzkimi całe okoliczne wąwozy, traktując je jako materiał do wyrównywania terenu. Wielu wiernych mówiło mi, że miejscem masowych mordów był teren dzisiejszego ogrodu botanicznego, który posadzono na tym miejscu, by zatrzeć ślady zbrodni. Obecnie kości ofiar zaczęły wyłazić na powierzchnię i dlatego ogród zamknięto dla zwiedzających. Według niektórych opinii, w Żytomierzu w wielu miejscach spoczywa około 70 tys. ofiar. Temat sowieckich zbrodni stale powraca i jest ciągle obecny w rozmowach z wiernymi. Tak będzie zapewne aż do chwili, aż nie poznamy o nich całej prawdy.

Żytomierscy franciszkanie starają się też reagować na różnorakie sugestie i potrzeby parafian. Udostępnili np. wieczorem salę katechetyczną miejscowemu oddziałowi Związku Polaków na Ukrainie dla prowadzenia nauki języka polskiego, czym w Żytomierzu jest spore zainteresowanie.

– Wielu naszych parafian stara się o “Kartę Polaka”, a nie zna niestety języka przodków – mówi gwardian Radosław Chodanicki – By mogli spełnić wymóg formalny, postanowiliśmy pomóc Związkowi Polaków w uruchomieniu dla nich lekcji języka polskiego. Cieszą się one dużym powodzeniem. Ruch w klasztorze mamy więc do późnego wieczoru.

Żytomierscy franciszkanie dbają oczywiście, by wiara wśród powierzonej im trzódki systematycznie się umacniała. Samych grup katechetycznych dla dzieci i młodzieży jest w parafii 25. Działa w niej kilka grup Franciszkańskiej Młodzieży, Franciszkański Zakon Świeckich, Żywy Różaniec, krąg biblijny, Kręgi Rodzin i grupy ministrantów. Duży nacisk w parafii franciszkanie przywiązują też do duszpasterstwa dorosłych. Wciąż bowiem do klasztornej furty zgłaszają się ludzie, którzy chcieliby unormować swoje życie i pojednać się z Panem Bogiem. Dlatego też mimo, że od upadku komunizmu minęło już prawie 20 lat, wciąż są w parafii prowadzone katechezy, przygotowujące dorosłych do przyjęcia kolejnych sakramentów…

Z wizyty w Żytomierzu można wyciągnąć jeden wniosek. Franciszkanie z odrodzonej prowincji braci mniejszych godnie nawiązali do tradycji poprzedników i starają się rozwijać ich działalność. Czynią to w nowej rzeczywistości potwierdzając, że franciszkański duch nie zestarzał się i pasuje do każdych warunków.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply