Fragment najnowszej książki Joanny Wieliczki-Szarkowej „Żołnierze niepodległości”.

Należał Eugeniusz Korwin–Małaczewski do kresowej szlachty osiadłej w okolicach Humania na Ukrainie. Ojciec zmarł mu, gdy był jeszcze chłopcem, najmłodszym wśród rodzeństwa i nie zawsze miał wszystkiego pod dostatkiem. Musiał wcześnie zarabiać na życie, choćby jako pomocnik w kancelarii adwokackiej, ale też zdążył się wiele nauczyć, a już najwięcej przeczytać. Korzystał zapewne z domowych bogatych bibliotek patriotycznych sąsiadów, z wielkim staraniem przechowujących – jak to na Kresach –pamięć o polskiej historii.

Na wojnę poszedł w mundurze armii rosyjskiej. Z wojskiem był w Woroneżu, Kijowie, pod Smoleńskiem i nad Morzem Azowskim. Bił się na Bukowinie, na Grodzieńszczyźnie, a pod Mołodecznem przeżył atak gazami bojowymi. Skończył szkołę oficerską. Do wojska polskiego trafił po rewolucji 1917 roku. Walczył najpierw w IKorpusie gen. Dowbora-Muśnickiego, a od początku 1918 roku w III Korpusie gen. Eugeniusza Henning-Michaelisa. Nie było go w bitwie pod Kaniowem, ale przedzierał się z halerczykami na daleką północ. Jak pisał w opowiadaniu pod tytułem wziętym z Norwida, „Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica”, „Latem w roku 1918 po bitwie kaniowskiej Biura POW na Ukrainie wysłały przez Rosję na Murmańsk kilka tysięcy oficerów i żołnierzy. Z tych – kilkuset dotarło do oddziałów murmańskich, przypuszczalnie tyluż przedarło się na Sybir do oddziałów pułkownika Czumy i Jakubowskiego. O reszcie nic pewnego nie wiadomo. Natomiast chodziły wiadomości o licznych egzekucjach śmierci na Polakach w więzieniach i ’czerezwyczajkach’ czerwonej Rosji. Pastwą bolszewickich okrucieństw przeważnie padli ci z żołnierzy, którzy nie umieli po rosyjsku. A więc byli jeńcy z armii austriackiej, zaś przede wszystkim – rozbitkowie drugiej, tzw. żelaznej brygady jenerała Hallera”.

Sam Małaczewski też dostał się na Murmańsk niełatwo: „Wpierw odsiedziało się we wszystkich więzieniach miejskich, jakie są po drodze od Jarosławia do Archangielska. Spacerowało się po ulicy pod ’widelcami’ (bagnetami). Było się pod sądem wojennym, sądem polowym. Poznało się całą, rzeczywiście b[ardzo] mądrą i sprężystą administrację policyjną Sowietów. Było się w końcu skazanym na rozstrzelanie.

Gdy w Archangielsku w ostatnim dniu lipca 1918 roku wybuchło powstanie antybolszewickie, na czele którego stanęła tylko sotnia kozaków z tzw. dzikiej dywizji i kilkudziesięciu miejscowych obywateli, bo reszta oficerów rosyjskich i innych mężczyzn na odgłos strzelaniny pochowała się po piwnicach, bolszewików pomogli rozbić polscy żołnierze ukrywający się przed „czerwoną zarazą”. Choć było ich w mieście niecałe pół setki, „przy pierwszym alarmie, pod dowództwem kapitana Sołodkowskiego, rozbroili pierwszy z brzegu oddział bolszewicki, uzbroili się sami i po chwili zaaresztowali głównego dowódcę bolszewickiego Potapowoja, wraz z jego sztabem. Bolszewicy, oszołomieni brawurą walczących i błyskawicznemi rzutami, pewni, że to desant angielski, wycofali się z miasta na południe” – pisał Henryk Bagiński.

Małaczewski poświęcił Murmańczykom kilka opowiadań. Humorystyczna „Wielka bitwa narodów” rozpoczęła się „na pięterku jednej z knajp w pewnym portowym mieście moskiewskim, skąd do koła podbiegunowego tak niedaleko, że – po pijanemu i przy odrobinie fantazji – tylko sięgnąć ręką, a jest na czym się oprzeć, by nie upaść”. Najbardziej popularne stały się jednak „Dzieje Baśki Murmańskiej”, historia białej niedźwiedzicy polarnej, urodzonej na krze Oceanu Lodowatego i oswojonej przez Murmańczyków, z którymi dzieliła wojenne losy i z dalekiej północy wróciła z nimi przez Francję do Polski. (…)

„Koń na wzgórzu”

Małaczewski, podobnie jak Baśka, przybył do Polski z Armią gen. Hallera, którego, przez krótki czas, był adiutantem. (…) W wolnej Polsce walczył jeszcze w wojnie z Ukraińcami i na froncie polsko-bolszewickim. Awansował na porucznika i został odznaczony Orderem Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych. Przyszło mu też zmierzyć się z chorobą, gruźlicą, a jego przyjaciel Józef Jankowski wspominał o prześladujących poetę-żołnierza halucynacjach wywołanych przeżyciami wojennymi, „z których zdawał sobie zresztą zupełnie sprawę i krytycznie je ogarniał”.

Jako pisarz stał się bardzo popularny i ceniony. Makuszyński pisał, że młody poeta zdobył „wielką sympatię i tkliwość” Kasprowicza, „Żeromski, tytan przeogromny, dla Małaczewskiego w uśmiech zdobił swoje chmurne spojrzenie”. W 1921 roku Małaczewski wydał zbiór dziesięciu opowiadań „Koń na wzgórzu”, nazwany przez Makuszyńskiego „arcyksiążką” – „jednym ze spiżowych pomników mowy polskiej”. W Drugiej Rzeczpospolitej książka miała pięć wydań. Krytycy porównywali autora do Sienkiewicza i Żeromskiego: „Bohater z pozycji obrony opowiada o straszliwym barbarzyństwie i spustoszeniach, jakie niesie ta wojna zarówno dla frontu, jak i dla ludności cywilnej. Opisuje palenie wsi i miasteczek, mordy, gwałty, grabieże i wreszcie obdarcie ze skóry żywego konia ’owego tytułowego Konia na wzgórzu’. (…) Obrazom zniszczenia, barbarzyństwa i klasowej nienawiści przeciwstawiał idee chrześcijańskiej miłości przywoływanej przez cytaty z Listów świętego Pawła”. Pisarz wyraźnie przestrzegał przed komunistycznym barbarzyństwem nadciągającym ze wschodu: „Wielkim Chamem” o obliczu „Antychrystowego Szatana Dziejów”.

Wybitny nowelista Piotr Choynowski stwierdzał, że Małaczewski „z klęsk swego życia wyniósł wstręt do gwałtownych przewrotów społecznych i głęboką religijność. (…) Małaczewski był żarliwym synem Kościoła. Jego znajomość Pisma Świętego, oczytanie w teologii i wnikliwość mistyczna – były imponujące. Jeśli dodamy do tego nieustanne doskonalenie się w duchu chrześcijańskim i szczerą pokorę intelektualną oraz nieustępliwość i gorliwość w ’propaganda fidei’, to otrzymamy niepowszedni portret bojownika katolickiego. Tak też oceniał Małaczewskiego znany przedwojenny reportażysta Ksawery Pruszyński, który w swojej książce „W czerwonej Hiszpanii”, wydanej w 1937 roku, zamieścił znamienną dedykację: „Poświęcam tę pracę śp. Eugeniuszowi Małaczewskiemu, autorowi Konia na wzgórzu, człowiekowi, który zrozumiał wojnę, rewolucję i Rosję i który najlepiej z nas wszystkich zrozumiałby dziś Hiszpanię”.

„Nowych ludzi plemię”

Tylko trzy lata dane było Małaczewskiemu pracować w niepodległej Polsce. Miał 27 lat, gdy zmarł na gruźlicę 19 kwietnia 1922 roku w Zakopanem. Pochowano go w błękitnym mundurze hallerczyka na cmentarzu przy ul.Nowotarskiej.

Tak znany i popularny w Drugiej Rzeczypospolitej, po wojnie, z oczywistych powodów, został przez komunistów wyklęty i skazany na zapomnienie. Ale był obecny w nauczaniu Prymasa Tysiąclecia, ks.kard. Stefana Wyszyńskiego. W kościele św. Anny w Warszawie na zakończenie rekolekcji dla studentów w 1972 roku Prymas powiedział: „Nieraz, idąc ul. Świętojańską w stronę pl. Zamkowego, widzę na Krakowskim Przedmieściu pijaną młodzież. Myślę sobie: i oni idą ku Nowemu Światu… Nowa Polska? Czy ona naprawdę idzie ku ’nowemu światu’? Czy będzie z nich to ’nowych ludzi plemię’, tak upragnione przez Eugeniusza Małaczewskiego w jego niezapomnianym nigdy przeze mnie ’Koniu na wzgórzu’?”.

Joanna Wieliczka-Szarkowa

“Nasz Dziennik”

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply