Zgodnie z rodową tradycją

Ojciec dźwigając dwór z ruin pozostawił brzozę, wyprowadzając ją ponad jego dach. Dbał o nią, by później nie uschła i rosła razem z jego dziećmi. Wycięli ją dopiero Sowieci. Gdy wróciłem do Zaturzec na początku okupacji niemieckiej to brzozy już nie było. Jako pańską fanaberię wycięto ją pewnie na opał… – wspomina weterana 27 WDP AK Jan Lipiński.

Po powrocie z Wołynia do Czech Jan Lipiński dalej pracował z ojcem w rodzinnym majątku Firmy Braci Kleszczyńskich. Robił to do początku 1945 roku.

-Gdy ruszył front, ojciec uznał, że bezpieczniej dla naszej rodziny będzie jeżeli przeniesie się do Krakowa – wspomina Jan Lipiński. – Nie chciał spotykać się z bolszewikami, bo wiedział aż nadto dobrze, jaki stosunek mają oni do ziemiaństwa. Sami właściciele też na nich nie czekali i również wyjechali. Mieliśmy w Krakowie już jakieś zaczepienie. Przy ul. Kochanowskiego mieszkała matka cioci Kazi, czyli żony Wacława Lipińskiego. Ojciec szybko zdobył większe mieszkanie i zaczął pracować na Wydziale Rolnym Uniwersytetu Jagiellońskiego jako specjalista do hodowli roślin. Siostra moja rozpoczęła studia także na tym wydziale i ja również. Moje studia toczyły się jednak innym tokiem. Zaliczono mi bowiem naukę w Cieszynie, a później w jednym roku robiliśmy dwa studiując bez wakacji i przerw semestralnych. Kraj czekał bowiem na specjalistów. Dyplom magistra nauk agrotechnicznych uzyskałem w 1947 r. W tym też roku ożeniłem się z koleżanką ze studiów Marią Kopiasz, córką Karola i Cecylii Chomiak. Po ślubie pojechałem do Więzowna k/ Bydgoszczy, gdzie razem z żona spędzaliśmy nasze pierwsze miodowe miesiące. W miejscowości tej ojciec w 1946 r. uzyskał z Urzędu Repatriacyjnego poniemieckie gospodarstwo rolne, w którym kontynuował prace hodowlane, pracując równocześnie w Państwowych Zakładach Hodowli Roślin.”

Ojciec się nie poddawał

„Ojciec ściągnął mnie do siebie z żoną i wspólnie prowadziliśmy tamtejsze gospodarstwo. Okazało się jednak, że na dłuższą metę państwo nie ma zamiaru tolerować wielkoobszarowych gospodarstw i ojciec zwrócił je państwu. Obciążenia były tak duże, że nie byliśmy w stanie ich spłacać. Od strony materialnej nic żeśmy na zajmowaniu się rolnictwem w Więzownie nie skorzystali. My z żoną i dziećmi, które w szpitalu w Bydgoszczy przyszły na świat wróciliśmy do Krakowa. Ojciec pozostał na Pomorzu, pracując dalej w swojej specjalności. W Wyszobórzu zorganizował m.in. stację Państwowych Zakładów Hodowli Roślin, dla potrzeb której w końcu 1945 r. uratował materiały hodowlane. W oparciu o ten cenny materiał przystąpił do badań nad odpornościową odmianą ziemniaka. W 1948 r. stacja ta została przeniesiona do miejscowości Zamarte, która stała się czołową stacją w kraju, zajmującą się hodowlą ziemniaka. Mój ojciec prowadził w niej badania pionierskie na skalę europejską. W oparciu o jego wskazówki stacja uzyskała różne wczesnośrednie odmiany ziemniaków odpornych na zarazę ziemniaczaną. Ojciec był też współtwórcą kilkunastu innych odmian ziemniaków. Siostra podobnie jak ja także poszła w ślady ojca. Ukończyła Wydział Rolniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego, a następnie pracowała w placówkach Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, zajmując się hodowaniem nowych odmian ziemniaka. Pracę zakończyła w Akademii Rolniczej w Olsztynie jako docent dr hab. W Katedrze Genetyki i Hodowli Roślin. Można więc powiedzieć, że nasza ziemiańska rodzina wniosła znaczący wkład w rozwój rolnictwa Polski Ludowej, chociaż jako klasa społeczna zostaliśmy skazani na zagładę – jako klasa próżniacza. Ja po powrocie do Krakowa, z którym rodzinnie była związana moja żona, od 1951 do 1959 roku pracowałem jako inspektor terenowy hodowli roślin w Stacjach Hodowli Roślin podległych Zjednoczeniu Hodowli Roślin i Nasiennictwa. Siedzibą Zjednoczenia była Warszawa, która zarządzała około 100 Stacjami położonymi na terenie całej Polski.”

W ziemiańskich majątkach

„Były to przeważnie majątki przedwojennych firm hodowlanych takich jak K. Buszczyński, Al. Janasz, Bracia Kleszczyńscy, E. Freege i inni oraz obiekty hodowlane przejęte na ziemiach odzyskanych. W 1959 r. nastąpiła poważna reorganizacja całej hodowli roślin w Polsce i tak powstała w Krakowie Krakowska Hodowla Roślin, skupiająca stacje położone na terenie południowej Polski. Ja objąłem wtedy kierownictwo Działu Hodowli Roślin. W 1965 r. awansowano mnie na stanowisko Naczelnego Hodowcy, kierując pracami hodowlanymi w 17 stacjach z obsadą około 100 pracowników inżynieryjno-technicznych. Praca ta dawała mi dużą satysfakcję. Przenoszenie do praktyki hodowlanej najnowszych zdobyczy genetycznych i osiągnięć naukowych owocowało otrzymaniem nowych odmian roślin, plenniejszych i o większych wartościach jakościowych. Miałem też możliwość kontaktowania się z hodowcami roślin państw sąsiadujących z Polską oraz z upływem czasu coraz częściej z hodowcami z Europy Zachodniej. Koordynowałem także prace w zakresie hodowli roślin pastewnych z Czechosłowacją i NRD. Organizowałem wiele zjazdów naukowych w skali krajowej i międzynarodowej (RWPG). W 1965 r. jako stypendysta Rządu Francuskiego spędziłem 9 miesięcy w Stacji Hodowli Roślin Pastewnych w Lusignan, poznając najnowsze metody hodowli traw pastewnych.”

Doktorat z rolnictwa

„Miałem też możliwość poznania wielu innych stacji zrzeszonych w Instytucie Naukowym z siedzibą w Wersalu (INRA), położonych w różnych rejonach klimatyczno-glebowych Francji. Po powrocie do kraju wykorzystywałem zdobyte wiadomości i doświadczenia w rozwijaniu hodowli traw pastewnych, a następnie gazonowych w dwóch ośrodkach hodowlanych, a to: w SHR Skrzeszowice (tereny pastewne) i w SHR Nieznanice (tereny gazonowe). W wyniku kilkudziesięciu lat pracy zostałem autorem lub współautorem kilkunastu nowych odmian traw pastewnych przystosowanych do różnych sposobów użytkowania (łąki, pastwiska). W 1974 r. uzyskałem stopień doktora nauk rolniczych w Akademii Rolniczej w Krakowie (w oparciu o doświadczenia wykonane w SHR Skrzeszowice i Górka Narodowa), pt. „Hodowlana i gospodarcza ocena odmian życicy wielokwiatowej (Lolium multiflorum) z uwzględnieniem jej pochodzenia”. Na emeryturę przeszedłem w 1984 roku. Byłem członkiem Polskiego Towarzystwa Genetycznego, przewodniczącym Zespołu Hodowców Traw (Polska-NRD-CSRS), wieloletnim Przewodniczącym Sekcji Hodowli Roślin SiTR w Krakowie. Z chwila powstania „Solidarności” zostałem członkiem Zarządu Sekcji Rolnictwa NSZZ „Solidarność Małopolska”. W czasie pracy zawodowej publikowałem systematycznie wiele artykułów i opracowań naukowych w Biuletynach: Zjednoczenia Hodowli Roślin i Nasiennictwa, Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, Centralnego Ośrodka Badań Odmian Roślin Uprawnych, Instytutu Melioracji i Użytków Zielonych i wielu innych.

Przyjął z radością

Za swoją wieloletnią działalność zawodową Jan Lipiński został odznaczony uchwałą Rady Państwa – Srebrnym Krzyżem Zasługi w 1971 r., a w 1976 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie odznaczyło go medalem „Za zasługi dla ziemi krakowskiej” w 1972 roku.

Największą zawodową nagrodą dla Jana Lipińskiego był jednak fakt, że jego syn poszedł w jego ślady. Ukończył studia na Akademii Rolniczej w Krakowie w 1968 r. W latach 1969-85 pracował w Stacji Hodowli Roślin Nieznanice, a od 1985 r. kieruje Stacją Oceny odmian w Łopusznej k/ Nowego Targu.

Rozpad ZSRR, jak każdy Polak, Jan Lipiński przyjął z radością. Mógł wreszcie pojechać z najbliższymi na ukochany Wołyń i pokazać im utraconą ojczyznę przodków.

W 1991 r. z żoną, synem i braćmi z ich rodzinami odwiedziliśmy Zaturce – wspomina. – Nasz dom rodzinny, w którym spędziliśmy dzieciństwo i wczesne lata młodości stał okaleczony, zaniedbany i opuszczony. Towarzyszące mu niegdyś budynki gospodarcze zostały rozebrane i zniknęły z powierzchni ziemi. Sam dwór też zmienił wygląd. W czasie wojny po naszym wyjeździe, gdy przechodził front, dwór uległ spaleniu. Zostały z niego tylko mury. Dach z mansardowym drewnianym poddaszem uległ spaleniu. Jak urządzano w nim biura sowchozu, to nakryto go płaskim dachem i w takim stanie zobaczyliśmy go podczas naszej pierwszej wizyty w Zaturcach…W jej trakcie wiele godzin spędziliśmy też przy grobie matki, brata i stryja Wacława. Sam cmentarz nie był jakoś specjalnie celowo niszczony. Nie pielęgnowany przez kilkadziesiąt lat stopniowo zapadał się w ziemię. Jego granice się zatarły i jak na grobie stryja Wacława władze ukraińskie ustawiły pomnik, chcąc upamiętnić tego polskiego szlachcica, który wybrał opcję ukraińską i stworzył podwaliny pod nurt ukraińskiego konserwatyzmu, to je najzwyczajniej przesunęły. W rezultacie pomnik nie stanął bezpośrednio na grobie stryja, mojej mamy i brata, tylko pięć metrów dalej.”

Odwiedziny w Zaturcach

„Nie miało to dla nas większego znaczenia . Cieszyliśmy się, że Ukraińcy ustawili pomnik stryja, bo dzięki temu cmentarz będzie trwał i nikt go nie zaorze. Postanowiliśmy tylko umieścić na pomniku tabliczkę informującą, że oprócz stryja spoczywa na cmentarzu także nasza mama i brat. Co później udało nam się zrealizować. To nasze pierwsze spotkanie z Zaturcami po latach było dla nas wzruszające, jak i przykre. Nasze wspomnienia tak bardzo różniły się od rzeczywistości . Kościół katolicki, choć zachował swoją bryłę, to we wnętrzu był zniszczony przez przechowywane nawozy sztuczne. Polacy wyjeżdżając z Zaturzec zabrali z niego Obraz Matki Bożej Pocieszenia, obrazy z ołtarzy bocznych i paramenty liturgiczne. Parafia nie istniała…Wydawało się, ze życie polskie zamarło w Zaturcach definitywnie. Okazało się jednak, że coś z dawnej przeszłości dało się w Zaturcach dość szybko odrodzić. Kościół zwrócono wiernym w 1992 r. Reaktywowana została w nich parafia, której proboszczem został ks. Marek Gmitruk. Dzięki jego ogromnemu zaangażowaniu i talentom organizacyjnym zrujnowany kościół szybko zaczął wracać do życia. Zdobywał on fundusze z różnych źródeł, w tym m.in. od byłych parafian. Większość z nich po wyjeździe z Zaturzec osiedliło się w Teratynie, niewielkiej miejscowości koło Hrubieszowa, gdzie w 1947 r. w dawnej cerkiewce została erygowana parafia. W świątyni tej umieścili wywieziony z Zaturzec Cudowny Obraz Matki Bożej Pocieszenia uważając, że to jej wstawiennictwu zawdzięczają ocalenie ze wszystkich wojennych opresji. We wrześniu 1994 r. kościół w Zaturcach został ponownie poświęcony. Na uroczystość tę przybyły pielgrzymka z Teratyna, która ofiarowała do świątyni kopię Cudownego Obraz Matki Bożej Pocieszenia. Po nabożeństwie bp. Marcjan Trofimiak poświęcił też epitafium Rodziny Lipińskich, ku pamięci naszej mamy Marii, pochowanej w Zaturcach i ojca Stanisława zmarłego w Sopocie, którzy kiedyś znacznie przyczynili się do odbudowy świątyni po zniszczeniach, jakie doznała ona po I wojnie światowej, kiedy to przez kilka miesięcy wzdłuż Turcji stał front rosyjsko-niemiecki.

Muzeum Lipińskiego

Pierwsza wizyta Jana Lipińskiego w Zaturcach nie była oczywiście ostatnią. Bywał w nich jeszcze kilkakrotnie. W jego rodowej miejscowości powstało bowiem środowisko, które postanowiło urządzić w dawnym dworze Lipińskich muzeum Wacława Lipińskiego. Na jego czele stanął Witalij Kusznir miejscowy nauczyciel. Zawróciło się ono do Jana Lipińskiego z prośbą o konsultacje i pomoc merytoryczną. W pierwszym rzędzie chciało się dowiedzieć, co trzeba zrobić, żeby dworowi Lipińskich zdewastowanemu przez powojenne przeróbki przywrócić dawny wygląd.

-Inicjatywę urządzenia w zaturskim dworze muzeum stryja uznałem za jak najbardziej słuszną – mówi Jan Lipiński. – W czasie kolejnej bytności w Zaturcach spotkałem się z panem Witalim i jego kolegami i poradziłem im, co maja robić, żeby doprowadzić dwór do odpowiedniego stanu. Powiedziałem im, by zdjęli dach, podmurowali ściany i nie nadbudowali mansard. Dwór powinien zostać parterowy, bo takim był za czasów dziadka Kazimierza, czyli w momencie, w którym w 1882 r. urodził się w nim Wacław Lipiński, mój ojciec Stanisław i ciotka Wanda. Stryj Wacław do 12 roku życia uczył się w domu zanim dziadek posłał go dalej do szkół, jak to się wtedy mówiło i wtedy zapewne przyjeżdżał on do Zaturzec tylko na święta lub wakacje. W czasie I wojny światowej dwór został zniszczony, gdy zaległ w Zaturcach front. Mój ojciec zaczął go odbudowywać w 1926 r., by wyprowadzić rodzinę z ziemianek. Uczynił to dokładnie na starym miejscu, podnosząc dwór w górę, by uzyskać dodatkowe pomieszczenia dla powiększającej się rodziny. Jako ciekawostkę podam , że ojciec dźwigając dwór z ruin pozostawił brzozę, wyprowadzając ją ponad jego dach. Dbał o nią, by później nie uschła i rosła razem z jego dziećmi. Wycięli ją dopiero Sowieci. Gdy wróciłem do Zaturzec na początku okupacji niemieckiej to brzozy już nie było. Jako pańską fanaberię wycięto ją pewnie na opał. Ślad po niej pozostał tylko w moich rodzinnych albumach. Organizatorzy muzeum stryja w Zaturcach uznali, że trzeba przywrócić dworowi wygląd, jaki był przed wojną, co znacznie podniosło koszty przedsięwzięcia. Przyszedł kryzys, pieniądze się skończyły i wszelkie prace zaczęły się ślimaczyć. Ja w każdym razie byłem od samego początku jej entuzjastą. Przekazałem na jej rzecz wszystkie pamiątki, jakie posiadałem po stryju.

Polskość w Zaturcach

Jan Lipiński mówi o swoich Zaturcach z duża estymą i nie ukrywa, że gdyby nie wiek, to częściej by do nich jeździł.

-Gdy przyjeżdżałem do nich z żoną, zawsze bardzo życzliwie byłem przyjmowany przez pana Witalija Kusznira, u którego nawet często nocowaliśmy – mówi.- Jest to osoba bardzo oddana idei stworzenia w Zaturcach muzeum stryja. Opiekował się dworem, ogrzewał, pilnował, by go nie zdewastowano itp. Sympatycznie odnowili się też do mnie Ukraińcy, którzy pracowali w naszym majątku. Bardzo serdecznie się ze mną witali. Z roku na rok ich niestety ubywało. Byli to przecież ludzie wiekowi. Polaków w Zaturcach została ledwie garstka. Nawet na odpustowe Msze św. do kościoła przychodzi tylko kilkoro z nich. Są to już starsi, schorowani ludzie, którzy z domów się już nie ruszają. Młodzi ulegli zukrainizowaniu. Do kościoła już nie chodzą. Będąc na emeryturze Jan Lipiński zaangażował się również w odradzanie tradycji 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.

-Mając kontakt z Ewą i Władysławem Siemaszko wiedziałem, że w Warszawie powstaje środowisko 27 WDP AK – wspomina. Wiedziałem, że w Krakowie też mieszka sporo jej weteranów i zacząłem się włączać w ich skupianie. Najpierw powstał krąg, koło, a później środowisko dywizji. W szczytowym okresie jego aktywności skupiało ono w swych szeregach czterdzieści osób. Dzięki pomocy nieżyjącego już kolegi Tadeusza Świądra, który został prezesem naszego środowiska, udało nam się związać z Kościołem. W nowej budującej się świątyni św. Jadwigi na Krowodrzy, gdzie mieszkał kol. Świąder, zrobiliśmy coś na kształt ściany pamięci. Umieściliśmy w niej szereg tablic ku czci bohaterów związanych z dywizją m.in. mjr Janowi Szatowskiemu, który po śmierci płk „Oliwy” był dowódcą dywizji, por. Władysławowi Kochańskiemu „Bombie”, kpt. Michałowi Fijałce „Sokołowi”, plut. „Borysiukowi”, który tu z nami działał i jest pochowany na Białym Prądniku, także Janowi Kotowiczowi „Twardemu”, a także ku czci harcerzy należących do 27 WDP AK. Jako pierwsze w Okręgu nasze środowisko postarało się również o sztandar. Uczestniczyliśmy z nim w dziesiątkach różnorakich uroczystości w Krakowie, a także na zjazdach dywizji w Warszawie. Początkowo przechowywaliśmy go w kościele, a później oddaliśmy go do krakowskiego Muzeum AK, do którego przekazaliśmy też szereg naszych osobistych pamiątek. Z muzeum tym współpracuje nam się bardzo dobrze. Jak tylko potrzebujemy, dyrektor wypożycza nam sztandar. Nasze krakowskie środowisko niestety niemal w całości odeszło już na wieczna wartę. Zmarł nieodżałowanej pamięci kolega Tadeusz Świąder, po którym ja jako wiceprezes musiałem przejąć obowiązki. Obecnie składa się ona głównie z sympatyków. Prowadzi je major Włodzimierz Brodecki syn naszego żołnierza dywizji, który urodzony został jeszcze na Wołyniu. Może o sobie powiedzieć, że jest Wołyniakiem.

Trzyma się krzepko

Za swoją kombatancką działalność Jan Lipiński odznaczony został m.in. Krzyżem Partyzanckim, Krzyżem Armii Krajowej, Odznaką Weterana Walk o Niepodległość, a także Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Choć obecnie Jan Lipiński jest nestorem krakowskiego środowiska żołnierzy 27 WDP AK, to wciąż trzy ma się krzepko. Stara się nie narzekać, choć czasem ogarnia go pasja.

-Nie mogę ścierpieć tego, że wszystko to, co zostało przez nas stworzone w ośrodkach hodowlanych i naukowych ulega obecnie zniszczeniu – ubolewa. – Mimo, że robiliśmy to na światowym poziomie, to obecnie ośrodki te są prywatyzowane i dewastowane, a materiał hodowlany kupujemy za granicą. To nie jest w porządku.

Rozżaleniu Jana Lipińskiego nie ma się co dziwić. Jego rodzina wniosła znaczący wkład w rozwój kultury rolnej naszego kraju udowadniając, że dla Polski można pracować w każdych warunkach.

Marek A. Koprowski

5 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. jumanyga
    jumanyga :

    Miło się czytało artykuł. Zainteresowała mnie postać Wacława Lipińskiego “który wybrał opcję ukraińską” pobieżna biografia na wikipedii buduje obraz osoby która wyparła się własnego kraju dla Ukrainy. Że Ukraińcy wynoszą go na ołtarze to rozumiem ale co się panu Janowi tak to podoba… Jeszcze ten pomnik pare metrów do aktualnego grobu… albo niedokładność albo umyślne uniknięcie stawiania ukraińskiego pomnika blisko towarzyszących Wacławowi polskich członków rodziny.

    Sprawa kupowania materiału siewnego za granicą jest naprawdę przykra, powinniśmy chociaż na polu żywności być samowystarczalni. Nie daj Boże jakieś embargo to będziemy głodować…

    • combat56
      combat56 :

      pobierznie tylko za Wkikipedia
      ,,Wy zaś, ukraińscy socjaliści, utożsamiacie pojęcie narodu z pojęciem proletariatu i partii, a dla was, Ukraińców nacjonalistów, naród to ludzie jednej mowy, wiary i plemienia; w chaosie panującym w waszych nacjonalistycznych mózgach Ukraińcem jest tylko ten, kto mówi po ukraińsku i nienawidzi wszystkich nie-Ukraińców.” skoro był w opozycji do takiego podejścia to mi tez się podoba

      • jumanyga
        jumanyga :

        A mnie oblatuje coś co ktoś robi w innym kraju dla innego kraju. Mi by się podobał gdyby poczuwał się do bycia Polakiem i działał w sferze pojednania polsko-ukraińskiego. Z Pana cytatu wychodzi że był dobrym Ukraińcem i brawo, i tylko pozazdrościć Ukraińcom. Ale ja nadal widzę człowieka który się wypiął na nas, nic dla Polski nie zrobił, po 18 roku w Berlinie sobie siedział, wszędzie tylko z dala od Polski.

        • combat56
          combat56 :

          może rozumiał Ukraine w trochę innym znaczeniu niż większość ludzi.Tylko moja teoria bo nie wiele wiem o nim, ale chyba był monarchistą, konserwatysta i państwowcem.To takie rozumienie z okresów zanim wielka rewolucja francuska obudziła nocjonalizmy.Ukraina jako ojczyzna Ukraińców gdzie moga realizować swoje narodowe aspiracje ale także innych nacji które tam mieszkały w tym Polaków.
          Czyli chyba taka RzOn tylko z dominująca pozycją Ukraińców.Mrzonka ale piękna .