Zatłuki go kijami

Gdy szedł do domu, to dosłownie na oczach żony, która wyglądała przez okno, został napadnięty przez kilku osobników i zatłuczony kijami. UB nie chciało bawić się w fingowany proces i postanowiło załatwić sprawę przy pomocy szwadronu śmierci. Później rozpuścili informację, że “Ponury” wypadł z okna, co było oczywistą nieprawdą.

Z volksdeutschami Henryk Baldowski siedział do 28 października 1945 r. , kiedy to oświadczono mu, że stanie przed sądem doraźnym wraz ze swoją bandą.

– Nie zawieźli nas jednak do sądu, ale do siedziby UB – wspomina. – Nie wiedzieliśmy, co to oznacza. Tym bardziej, że nie zostaliśmy zaprowadzeni na rozprawę, ale osadzono nas w celi. Siedzieliśmy w niej trzy dni. Dalej poddawano nas obróbce. Tyle, że nie fizycznej, ale psychicznej. Umieścili nas np. w jednej celi. Po jakimś czasie zaczęli pojedynczo wywoływać nas z celi. Kogo wywołali, już nie wracał. Wszyscy pozostali zachodzili w głowę, po co? Istniała możliwość, że zabierają nas po kolei tylko na odczytanie wyroku, a następnie prowadzą na rozwałkę. Mnie wzięli jako ostatniego. Okazało się tylko, że dla potwierdzenia zeznań. Potem znów zamknęli nas w jednej celi, by rano ponownie wzywać pojedynczo na rozmowę. Doprowadziło to chłopaków do całkowitego rozstroju nerwowego. W nocy przed rozprawą trzech z nich nie mogło spać.

Lali go jak mokre żyto

– Chodzili po celi. Ja spałem. Byłem od nich odporniejszy. Psychologiczne śledztwa na UB były rzecz jasna wyjątkiem. Podstawowym środkiem wydobywania informacji w jej placówkach, tak jak już mówiłem, było bicie. Pamiętam takiego chłopaka ze Śląska, któremu UB chciało koniecznie przypisać, że ma wujka na Zachodzie, do którego nie przyznał się w ankiecie personalnej. Lali go jak mokre żyto, a on za nic nie chciał sobie przypomnieć, gdzie ma tego wujka, bo go po prostu nie miał. W pewnym momencie poprosił, żeby przestali. Wtedy jeden z ubowców zapytał go – no co przypomniałeś se? – Ten zaś skinął głowa. Wtedy śledczy z triumfem, że wreszcie udało mu się odkryć wroga ludu, rzucił do niego – no to mówcie, mówcie. – On zaś odrzekł, że zapomniał, że brat jego matki mieszka w Wałbrzychu. Wtedy bowiem na Ziemie Odzyskane często mówiło się Zachód. Ubowcy słysząc jego odpowiedź uznali, że gość, jak to się dzisiaj mówi, robi sobie z nich żart i znów spuścili mu manto. Dziś z takiej sytuacji można się śmiać, ale temu chłopakowi, podejrzanemu o ukrywanie posiadania wujka na Zachodzie na pewno do śmiechu nie było.

Ostatnie spotkanie z „Ponurym”

– Nam też przed rozprawą do śmiechu nie było, ale ostatecznie nie było tak źle. Skazano mnie na rok więzienia, który odsiedziałem na Zawodziu. Potem postanowiłem pojechać na Śląsk. Zostałem zatrudniony jako podoficer w Szkole Przysposobienia Przemysłowego w Bytomiu. Wtedy też po raz ostatni spotkałem się ze swoim dowódcą z partyzantki Jerzym Kurpińskim „Ponurym”. Okazją do spotkania był ślub kolegi z oddziału w Częstochowie. Zaprosił on na niego wszystkich pozostających na wolności towarzyszy broni. Ja, jak przyjechałem do Częstochowy, to dowiedziałem się od razu, że naszych łapią. Gdy zbliżałem się do domu kolegi, to po drodze mnie ostrzeżono, bym do niego nie wstępował, bo właśnie zabrało go UB. Do domu już nie poszedłem, bo bałem się, czy UB nie zrobiło w nim kotła. Przespałem się w domu u innego kolegi i na ślub udałem się w mundurze. Jak zobaczyłem „Ponurego”, to od razu się zameldowałem i mówię – inspektorze, bo on był formalnie inspektorem okręgu częstochowskiego AK, aresztują kolegów. On tylko uśmiechnął się i oświadczył – nic się nie bój. Jak by aresztowali, to mnie pierwszego. Ślub minął bez przeszkód.

Chcieli go przyłapać

– Jak młodzi pojechali na zdjęcia, to my z „Ponurym” przed przyjęciem poszliśmy na wódkę. Opowiadał mi o rzeczach, o których wcześniej nie miałem zielonego pojęcia. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Wypiliśmy pół litra i wzięlibyśmy pewnie następne, ale dosiadł się do nas właściciel knajpy i postawił ćwiartkę. Powszechnie zaś było wiadomo, że jest on związany z UB. Musieliśmy kończyć spotkanie. „Ponuremu” UB deptało po piętach. Chcieli go na czymś przyłapać, żeby go wsadzić. Podejrzewali, że jest związany z antykomunistyczną konspiracją i mieli go na oku. „Ponury” czując, że atmosfera się wokół niego zagęszcza, postanowił wyjechać do Warszawy. Liczył, że tam UB da mu spokój. Ci jednak poprzez swojego agenta, który kręcił się koło niego ustalili, gdzie mieszka i postanowili zlikwidować. Gdy szedł do domu, to dosłownie na oczach żony, która wyglądała przez okno, został napadnięty przez kilku osobników i zatłuczony kijami. UB nie chciało bawić się w fingowany proces i postanowiło załatwić sprawę przy pomocy szwadronu śmierci. Później rozpuścili informację, że „Ponury” wypadł z okna, co było oczywistą nieprawdą.

Padł pod domiarem

– Nikt w to nie wierzył. Ja po ślubie kolegi wróciłem do Bytomia, gdzie dalej pracowałem jako podoficer w Szkole Przysposobienia Przemysłowego. Po jakimś czasie z Bytomia wróciłem do Częstochowy. Wrócił właśnie ten mój kolega z Francji, o którym wcześniej mówiłem i razem z jego bratem postanowiliśmy wspólnie założyć zakład kaletniczy. Ja miałem 50 proc. udziałów, a oni po 25 procent. Ruszyliśmy ostro do przodu i zaczęło powodzić się nam całkiem nieźle. Nie trwało to długo. Dostałem milion złotych domiaru podatkowego, cały zakład formalnie był bowiem zarejestrowany na mnie. Myślałem, zapłacę, to się odczepią. Okazało się, że zrobiłem błąd. Władzom nie chodziło o to, by nas wydoić z pieniędzy, ale by nas zniszczyć. Za jakiś czas otrzymałem kolejny domiar, wynoszący 1,5 mln złotych. Trzeba było zwinąć interes. Dodatkowo dostałem zakaz zajmowania się działalnością rzemieślniczą przez 10 lat. Chcąc nie chcą, musiałem iść do pracy w zakładach uspołecznionych.

Znów mnie przyjęli

– Najpierw znalazłem zatrudnienie w biurze w Zakładach Przemysłu Terenowego. Po pięciu latach przeniosłem się do spółdzielni „Udziałowa”, w której przepracowałem 19 lat. Z powierzonych zadań wywiązywałem się bardzo dobrze i byłem wysoko oceniany przez przełożonych. W końcu lat siedemdziesiątych postanowiłem założyć ponownie własny zakład. Prowadziłem go przez trzy lata. Tuż przed stanem wojennym przeszedłem na emeryturę. Miałem sześćdziesiąt lat i mogłem iść na wcześniejszą. Należałem bowiem do ZBOWiD-u. Wstąpiłem do niego uznając, że nie tylko ubowcy powinni korzystać z przywilejów. Jak wielu akowców wstąpiłem do tej organizacji. Przyjęli mnie, a jakże, chociaż po jakimś czasie przestałem płacić składki, to mnie skreślili. Potem jednak znów mnie przyjęli.

Życie osobiste nie ułożyło się niestety Henrykowi Baldowskiemu. Niezgodność charakterów spowodowała , że rozszedł się z żoną. Stale jednak opiekował się dziećmi, wywiązując się z ojcowskich obowiązków i cieszy się u swoich dwóch synów i trzech córek dużym szacunkiem.

Wnuk ze Szwecji

– Jedna z moich córek wyszła za Szweda i mieszka w Szwecji – mówi. – Ma już dorosłe dzieci. Wnuk, mimo że urodził się w Szwecji i tam się wychował, uważa się za Polaka. Jak jeszcze chodził do szkoły, to zapisał się do szkółki niedzielnej, by nauczyć się języka polskiego i poznać historię i kulturę kraju matki. Często teraz przyjeżdża do mnie. Jego siostra, czyli moja wnuczka, też próbowała się nauczyć polskiego, ale jej nie wyszło. Do Polski oczywiście przyjeżdża, ale głównie, by zwiedzać. Ojciec moich wnuków Szwed interesuje się polską historią. Bardzo przeżył wizytę w Muzeum Wojska Polskiego, w którym była zorganizowana wystawa poświęcona Armii Krajowej, a także Muzeum Powstania Warszawskiego. Takie rzeczy są na Zachodzie zupełnie nie znane. Może są tam skwitowane w podręcznikach historii, ale najwyżej kilkoma zdaniami.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply