Z deszczu pod rynnę

Nie było wątpliwości, to byli upowcy. Natychmiast postanowiliśmy rzucić się do ucieczki. Wyskoczyliśmy za dom. Ja wpadłem w gąszcz konopi, dobiegłem do łąki, pokonałem rów z wodą i znalazłem się wśród łanów zbóż. Nie zwolniłem jednak biegu, biegłem dalej, aby tylko oddalić się od ewentualnego pościgu. W końcu bardzo wyczerpany zatrzymałem się.

Chodząc do sowieckiej szkoły w Porycku, Władysław Filar był świadkiem rozpoczęcia przez Sowietów budowy nadbużańskiej linii obronnej.

– Sowieci budowali ją w wielkim pośpiechu – wspomina. – Gołym okiem było widać, że przyjaźń między naszymi wrogami kończy się i rychło dojdzie między nimi do wojny. W pogodne i słoneczne dni obserwowaliśmy loty niemieckich samolotów zwiadowczych wzdłuż granicy. Niemcy obserwowali po prostu postęp sowieckich prac fortyfikacyjnych. Ukraińcy przycichli, jakby się przyczaili. 21 czerwca, wracając od kolegów przez pola, spotkałem nieznajomego mężczyznę z węzełkiem w ręku. Był zaskoczony tym spotkaniem. Zaczął ze mną rozmawiać po ukraińsku i wypytywał, jak dojść do najbliższych miejscowości. Odchodząc rzucił za siebie – jutro nas przyjdzie więcej! – Następnego dnia obudziły nas wybuchy bomb i pocisków artyleryjskich. Niemcy uderzyły na ZSRR. Jednostki Armii Czerwonej szybko cofały się na Wschód, a za Niemcami wkraczały na Wołyń grupy pochodowe OUN, które ustanawiały administrację ukraińską oraz organizowały własną milicję. Niemcy utworzyli wprawdzie zaraz własną administrację, ale pozostawili dotychczasowy samorząd ukraiński.

Usuwanie Polaków

Do istniejących już organów administracyjnych dołożyli tylko swoich przedstawicieli. Rozwiązali milicję ukraińską, a w jej miejsce powołali „ukraińską policje pomocniczą” w swojej służbie, która szybko zaczęła dawać się nam we znaki. W tworzonej administracji nie było miejsca dla Polaków. Niemcy zatrudniali ich tylko, gdy brakowało odpowiednich fachowców wśród Ukraińców. Dotyczyło to głównie stanowisk w dużych majątkach ziemskich, młynarstwie i leśnictwie. Ojciec został zwolniony ze szkoły i zajmował się pracą w gospodarstwie. Ja także przestałem chodzić do szkoły, chociaż we Włodzimierzu otwarto gimnazjum ukraińskie. Przez dwa lata ojciec starał się mnie dokształcać w domu. Przerabialiśmy m.in. : literaturę polską, historię, geografię, elementy matematyki i fizyki. W naszym domu częstym gościem był Jerzy Krasowski, nauczyciel szkoły w Iwaniczach. Pochodził on z rodziny ziemiańskiej, był ppor. Rezerwy WP, brał udział w wojnie polsko- niemieckiej i starannie ukrywał swoje pochodzenie. Znał je tylko mój ojciec. Całymi wieczorami we trójkę graliśmy w modnego wówczas preferansa, rozmawiając o sprawach codziennych. Staraliśmy się jakoś żyć, ale to nie było łatwe. Administracja ukraińska nakładała kontyngenty głównie na wsie i kolonie polskie. Na przykład na kolonię Orzeszyn koło Porycka, która w działaniach wojennych została spalona w 90 proc. nakładano trzykrotnie większe kontyngenty niż na sąsiednie wsie ukraińskie. W powiecie włodzimierskim tak jak na całym Wołyniu na przymusowe roboty do Niemiec wywożono głównie Polaków.

Mordowanie Żydów

– Policja ukraińska w porozumieniu z Arbeitsamtem i władzami ukraińskimi siłą zbierała ze wsi polskich wszystkich mężczyzn i kobiety, często matki małych dzieci, ojców- jedynych żywicieli swoich rodzin, młodzież czy inteligencję, starając się zatrzymać na wsiach młodzież ukraińską. Policja ukraińska od samego początku wspomagała też aktywnie niemieckich okupantów w mordowaniu Żydów. W mojej miejscowości część Żydów uciekła z Armią Czerwoną, a kilku zamordowano zaraz po wejściu wojsk niemieckich. Wśród pozostałych rodzin żydowskich miałem kolegów ze szkolnych lat, z którymi przed wojną się przyjaźniłem. Pamiętam, jak pewnego dnia, latem 1942 r. przyszli we trójkę mnie odwiedzić. Nie tryskali jak kiedyś humorem. Byli spięci, poważni i zatroskani. Rozmowa nie kleiła się. Starałem się z siostrą ich rozruszać. W ich wypowiedziach czuło się niepokój o przyszłość. Podzieliłem ich obawy, ale nie potrafiłem dać im jakiejś sensownej rady. Wówczas nie wierzyłem, że Niemcy mogą się zdobyć na zagładę całej ludności żydowskiej Wołynia. Pierwsze mordy byłem skłonny złożyć na karb bezprawia, panującego na początku wojny. Zaprosiłem kolegów na kolejne odwiedziny, ale już ich nie zobaczyłem. Wkrótce policja ukraińska wyprowadziła wszystkie rodziny żydowskie z Iwanicz w kierunku Porycka. W Lasach Poryckich wszyscy zostali zamordowani. Wiadomość o tym wstrząsnęła mną. Wówczas nie przypuszczałem nawet, że wkrótce krwawy dramat dotknie też ludność polską. Na początku 1942 r. doszła do nas informacja o masowej zbrodni w kolonii Obórki k. Kołek. Policja ukraińska wymordowała w nich 37 Polaków za pomoc udzielaną ukrywającym się Żydom. W lutym 1943 r. nacjonaliści ukraińscy dokonali rzezi polskiej kolonii Parośla, podszywając się pod sowieckich partyzantów.

Polska konspiracja

– Wtedy to na naszym terenie podjęła działalność konspiracyjną polska podziemna organizacja niepodległościowa, na czele której stanął Jerzy Krasowski. W Iwaniczach utworzono placówkę tej organizacji, obejmującą wieś i stację kolejową. Jej dowódcą został mój ojciec. W najbliższym sąsiedztwie powstały kolejne placówki. W Gurowie i Zabłoćcach ich szefem został nauczyciel Jan Cichocki, w Nowinach kierownictwo objął Jan Mareczko, podoficer WP. Oddział organizacji utworzono także w Porycku. Nazwiska jego dowódcy niestety nie pamiętam. Był nim któryś z pracowników majątku Czackiego. Michał Bubiłko stanął na czele placówki w Grzybowicy, a Mikołaj Nazarewicz placówki zorganizowanej na stacji kolejowej w Janiewiczach. Pewnego dnia i ja zostałem zaprzysiężony i przydzielony do placówki w Iwaniczach. Wówczas mało wiedziałem o naszej organizacji. Nie znałem innych jej członków poza moim ojcem i Jerzym Krasowskim oraz nielicznymi osobami z pozostałych placówek, do których docierałem jako łącznik z informacjami. W rzemiosło wojskowe wtajemniczał mnie wówczas Jerzy Krasowski, który był, jak się okazało, oficerem artylerii. I on mówił mi tylko tyle, ile potrzeba. Dopiero wiele lat po wojnie dowiedziałem się, że wszystkie placówki, do których z meldunkami wysyłał mnie Krasowski wchodziły w skład odcinka południowego Obwodu AK Włodzimierz Wołyński. Sytuacja w powiecie włodzimierskim pogarszała się tymczasem bardzo szybko. Na początku marca przyszła do lasu stacjonująca w Iwaniczach policja ukraińska, której funkcjonariusze tak jak we wszystkich rejonach Wołynia stali się kadrową podstawą tworzącej się UPA. Został tylko posterunek policji niemieckiej przy stacji. Strzegł on kolei i młyna. Niemcy w teren się nie zapuszczali. Wkrótce i w naszej najbliższej okolicy zaczęły się pierwsze mordy. W nocy z 18 na 19 marca 1943 r. w Zabłoćcach gmina Grzybowica bestialsko zostali zamęczeni zarządca majątku Jan Figiel oraz organista parafii rzymskokatolickiej Józef Łebkowski. Ich zwłoki odnaleziono dopiero po 10 dniach. Byli związani drutem kolczastym, mieli wykłute oczy i poobcinane członki. 19 marca w Żdżarach zastrzelono Kazimierza Maderskiego. Zanim zginął, dostał osiem kul. 20 marca w Lachowie gmina Poryck zamordowano leśniczego Jerzego Dołhmuta, porucznika Wojska Polskiego, a także zarządca majątku Piotr Berhert. Kilka dni później 28 marca w kol. Nowiny gmina Grzybowica zginęli Franciszek Baran i dwaj jego synowie Eugeniusz i Feliks. Mordów dokonali policjanci ukraińscy, którzy zbiegli ze służby niemieckiej i przeszli do UPA.

Bezlitośnie tępili Polaków

– Po tych mordach sytuacja nieco się uspokoiła, ale w czerwcu znów zaczęli w naszej okolicy ginąć ludzie. 11 czerwca 1943 r. władze niemieckie powiatu włodzimierskiego wydały pozwolenie policji ukraińskiej zatrzymywania i strzelania do Polaków, którzy przybyli na Wołyń z innych terenów. Tu chciałbym zaznaczyć, ze nie cała policja ukraińska zbiegła do lasu, bo część nadal formalnie pozostawała w służbie niemieckiej. Nieoficjalnie współpracowali oni z kolegami z lasu, udzielając im informacji wywiadowczych i bezlitośnie tępili Polaków. Korzystając z niemieckiego przyzwolenia tylko w ciągu kilku dni z ludzie z posterunku w Porycku zastrzelili w wiosce Samowola 12 Polaków, w tym kolejarzy ze Lwowa, którzy przyjechali na Wołyń, by kupić chleb. Zabitych obdarto z odzieży i zakopano niedaleko leśniczówki. Na koloniach Wygnanka, Romanówka i Karczunek policja ukraińska z posterunku w Iwaniczach zastrzeliła przeszło 30 Polaków, którzy z centralnej Polski przychodzili na Wołyń po żywność. Pamiętam, że na przednówku w 1943 r. przez tzw. zieloną granicę między generalnym Gubernatorstwem a Wołyniem przybył do nas z Warszawy stryjek Ludwik Filar z żoną Anną i sześcioletnią córką Lidią. Po tygodniowym pobycie wracali do Warszawy zaopatrzeni w mąkę, kasze i tłuszcze. Cudem udało mi się szczęśliwie wrócić do domu. Na wszelkie skargi na działania Ukraińców, kierowane do gebietskomisarza we Włodzimierzu Wołyńskim, ten odpowiadał jak katarynka: „co robią władze ukraińskie, to jest dobre”. Sytuacja w naszym rejonie zaczynała być groźna. Należało się liczyć, że i u nas może dojść do masowych mordów. Mieliśmy już informacje ze wschodniego Wołynia, że po pojedynczych napadach następowały rzezie większych skupisk. Uczestniczyły w nich oddziały UPA i część ludności ukraińskiej z okolicznych wsi. Na naradach w naszym domu, które prowadził por. Jerzy Krasowski, zastanawialiśmy się nad tym, jak zapobiec nieszczęściu i obronić rozrzucone w terenie rodziny polskie przed napadami.

Mordowali wszystkich bez wyjątku

– Brakowało broni, a jedyna propozycja, aby zgromadzić ludność w kilku większych wsiach i zorganizować tam samoobronę nie znalazła zrozumienia wśród zdecydowanej większości Polaków. Zbliżały się żniwa i przede zebraniem plonów nikt nie chciał opuszczać gospodarstwa. Ludzie pokładali nadzieję w ukraińskich sąsiadach licząc, że nie dopuszczą do zbrodni i obronią. Na początku lata w naszym rejonie rządziła już UPA. Pamiętam parę dni przed 10 lipca 1943 r. uzbrojeni upowcy poruszali się swobodnie, jeździli furmankami od domu do domu, zbierali kontyngent, tłuszcze, chleb i samogon. Zapewniali wszystkich, że nie boją się Niemców. Na drogach rozstawiali patrole, które nie pozwalały przechodzić ze wsi do wsi. Nad ranem 11 lipca ktoś gwałtownie zastukał do okna. To znajomy ojca przybiegł z pobliskiej kolonii Gurów z wiadomością, że Ukraińcy napadli na śpiącą wieś i mordują wszystkich bez wyjątku! Natychmiast zebraliśmy się i pobiegliśmy do czeskich Iwanicz Nowych pół kilometra od naszego domu. Od strony Gurowa słychać było strzały. Ukrywaliśmy się u czeskich gospodarzy. Dołączył się do nas Jerzy Krasowski i Andrij Martyniuk, dobry znajomy ojca. Pod koniec dnia odszukał nas Ukrainiec, Aleksy Finiak teść Jerzego Krasowskiego i przed nadchodzącą nocą zaoponował swemu zięciowi i mnie nocleg w jego domu. Uzasadnił to tym, ze będzie dla nas bezpieczniej, jeżeli się rozdzielimy i nie będziemy wszyscy w jednym miejscu. Propozycja wydawała się logiczna, więc wyraziliśmy zgodę. Przypominam sobie tylko, że matka była przeciwna byśmy się rozdzielali. Ojciec ją jednak przekonał. Po zapadnięciu zmroku razem z Krasowskim udaliśmy się do domu Finiaka odległego o jakieś pół kilometra. Gospodarz ulokował nas w małym pokoiku, którego okno wychodziło na podwórko. Z niego widać było główną drogę biegnącą przez wieś. Krasowski zadecydował, że będziemy na zmianę czuwać. Było już po północy, kiedy nagle usłyszeli turkot jadących wozów i głośne rozmowy. Po chwili furmanki zatrzymały przed domem Finiaka i na podwórko weszli uzbrojeni mężczyźni. Nie było wątpliwości, to byli upowcy. Natychmiast postanowiliśmy rzucić się do ucieczki. Wyskoczyliśmy za dom. Ja wpadłem w gąszcz konopi, dobiegłem do łąki, pokonałem rów z wodą i znalazłem się wśród łanów zbóż. Nie zwolniłem jednak biegu, biegłem dalej, aby tylko oddalić się od ewentualnego pościgu. W końcu bardzo wyczerpany zatrzymałem się.

Nie byli w stanie nas obronić

– Wokół mnie rozciągały się zboża i panowała cisza, nie było Krasowskiego, który pognał w drugim kierunku. Nie wiedziałem jednak, gdzie jestem , miałem tylko świadomość, że znajduję się na rozległych polach, które ciągnęły się między Iwaniczami, Romanówką i Gurowem. Zamierzałem wrócić do czeskich Iwanicz i dołączyć do rodziny, ale straciłem orientację i nie wiedziałem, w jakim kierunku się udać. Obawiałem się, że mogę wyjść na Romanówkę lub Gurów i tam natknąć się na upowców. Nagle usłyszałem szczekanie naszego psa Miśka. Był to duży pies, a jego charakterystyczny głos poznałbym wszędzie. Obrałem kierunek na nasz opuszczony dom. Z zachowaniem ostrożności powoli i w skupieniu doszedłem do miejsca, skąd widać było zarysy naszych zabudowań. Nie miałem jednak odwagi, aby wejść chociaż na chwilę na podwórko i podziękować Miśkowi. Obawiałem się, że upowcy mogą tam na nas czekać. Z ciężkim sercem, dużym łukiem obszedłem zabudowania i znanymi ścieżkami przez łąki udałem się w kierunku czeskich Iwanicz. Świtało, gdy wchodząc na podwórko domu, w którym przebywali rodzice i siostra zauważyłem jakąś postać. Była to moja matka, która wciąż niepokoiła się o mnie, nie spała i czekała na mój powrót. Byłem cały przemoczony, wyczerpany i załamany psychicznie. Po jakimś czasie pojawił się także Krasowski, cały i zdrowy. Znów byliśmy razem. Po śniadaniu odbyliśmy krótką naradę z udziałem Andrija Martyniuka. Z naciskiem nalegał, abyśmy niezwłocznie wyjechali do miasta, bo on z tutejszymi Ukraińcami nie będzie nas w stanie obronić. Nie wróciliśmy już do naszego domu. Z małymi tylko węzełkami z żywnością na drogę poszliśmy łąkami wzdłuż skraju wsi do stacji kolejowej. Andrij Martyniuk z innymi Ukraińcami szli opłotkami, równolegle z nami, jako nasza obstawa. Na stacji w Iwaniczach były już tłumy uciekinierów. Cdn.

Marek A. Koprowski

3 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

      • parnikoza
        parnikoza :

        A ten Pan Krak tez typowy wychowaniec polityki rtedakcii kresow. Szanowny Panie Lipinski no nie wychowacie ludzi myslacych, a wyhowace tym nienawisc, bedze wiecej i wecej takich wpisow, mozna za nich wydalac ze strony, ale z raz zasiace im w glowe to ziarno juz ne da sie go stamtad usunac( Smutne