Przez front nad Prypecią

Biegnąc w kierunku okopów radzieckich, zobaczył leżącego na łące oficera z urwaną nogą. Mijając go usłyszał, jak ranny krzyknął: “Padnij!” Gienek upadł. W tym momencie nastąpił wybuch pocisku. Poczuł silne uderzenie w nogę.

27 maja, u schyłku siódmej nocy marszu, minęliśmy bagnistą łąkę i wyszliśmy na leśną przesiekę. Zorientowaliśmy się, że znajdujemy się już w pobliżu frontu. Przesieką biegły linie telefoniczne, widomy znak bliskości stanowisk niemieckich. Jeszcze kilkanaście minut i wychodzimy na skraj lasu. Robi się coraz widniej. Wśród drzew i krzaków dostrzegamy bunkry. Chłopcy wpadają do nich – są puste. Widocznie Niemcy zauważyli niezwykły ruch na zapleczu i na wszelki wypadek uciekli. W bunkrach telefony, stanowiska karabinów maszynowych, amunicja. Kapral „Waleczny” – Zygmunt Maguza, chwyta za słuchawkę brzęczącego aparatu i słyszy w niej głos; ktoś krzyczy coś po niemiecku.

– Panie poruczniku – zwraca się do „Zająca”- Niemiec coś gada.

– Rozwal ten aparat i naprzód! – pada odpowiedź.

Chłopcy niszczą, co się da, po czym kompanie wysypują się z lasu.Przed nami łąka. Światło poranka przebija się przez mgłę i pozwala dostrzec płynącą za łąką szeroką rzekę. To Prypeć. Na razie jest jeszcze spokojnie, rozlegają się tylko nasze przyciszone głosy. Dominuje w nich radość, że wreszcie szczęśliwie dotarliśmy do frontu, że jeszcze trochę wysiłku i znajdziemy się na radzieckiej stronie. Niepokój budzi tylko rzeka. Płynie powoli, ale szeroko, rozlewiście. Teraz jak najszybciej do jej brzegu. Mieszają się szyki kompanii, wszyscy biegną w kierunku Prypeci. Pękają pod uderzeniami kolb zasieki, niektórzy zrzucają z siebie płaszcze i peleryny, przykrywają nimi druty i ciężarem własnych ciał zrywają je ze słupów. Trzeba jednak pokonać jeszcze dwa dość szerokie rowy melioracyjne. Próbujemy je przeskakiwać, ale udaje się to tylko nielicznym. Wpadam po piersi w wodę i błoto. Ktoś podaje mi rękę i wyciąga z tej kąpieli. Widzę, że „Struś” nie może wygramolić się z rowu, z kolei ja pomagam jemu.

Mordercze serie kaemów

– Zrobiło się już prawie całkiem widno. Niemcy jakby oprzytomnieli, otwierają ogień z karabinów maszynowych. Po chwili zaczynają padać również pociski z moździerzy i dział. Biegniemy ku Prypeci coraz prędzej. Nagle. Z przeciwległego brzegu też rozlegają się serie cekaemów. Panika rośnie. Ktoś krzyczy, że i po tamtej stronie są Niemcy. Mści się na nas obecnie to, że wysłany dzień wcześniej oddział zwiadowców, który miał nawiązać łączność z jednostkami radzieckimi i powiadomić, że będziemy przebijać się przez front, zadania swego nie mógł wykonać. Nie powiadomieni o naszych zamiarach sowietów, spostrzegłszy na przedpolu dużą grupę umundurowanych – przeważnie w niemieckie mundury – ludzi, zbliżających się szybko do rzeki, wzięli nas za nieprzyjaciela i otworzyli ogień. Dowódca zgrupowania oraz pozostali oficerowie starali się opanować coraz większą panikę. Podają rozkazy: „Karabiny maszynowe – zająć stanowiska i otworzyć ogień do Niemców!” Ogień własnych „maszynek” podnosi nieco nas na duchu, mimo to na łące było istne piekło. Ktoś z biegnących porzucił plecak. Dwóch partyzantów zatrzymuje się nad nim, zagląda do środka i wyciąga kawałek chleba. Widzę, jak rozłamują go i stojąc przez chwilę, jedzą. Głód silniejszy był od bezpieczeństwa. Niemieckie granaty i pociski padają coraz częściej, wznosząc fontanny błota, zabijając i raniąc. Coraz gęściej sieką serie kaemów, coraz częściej słychać jęki i wołanie o pomoc. Wśród pierwszych rannych pada strzelec „Bączek” – Józef Halama. Przeleży na tej łące dzień, noc i jeszcze jeden dzień, wijąc się z bólu i nadaremnie wzywając pomocy. Gdy już straci nadzieję na ratunek, nocą znajdą do sowieccy zwiadowcy. Odbędzie długą podróż i kurację w szpitalu na dalekim Uralu, zdąży jednak wrócić i wziąć udział w końcowej fazie wojny, jako żołnierz taboryta w 2 armii WP. Na łące przed Prypecią został również ciężko ranny „Stalowy” – Henryk Budnik.

Chciał się zastrzelić

– Aby nie wpaść w ręce Niemców, chciał się zastrzelić. Leżał półprzytomny ponad 20 godzin. On także zawdzięcza życie zwiadowcom sowieckim, którzy w nocy przeciągnęli go przez Prypeć. Pierwsi partyzanci są już na przeciwległym brzegu. Serie radzieckich cekaemów ustają, a w parę minut później działa zaczynają bić w przedni skraj obrony hitlerowców, co osłabia nieco ich ogień. Nasza sytuacja była nadal bardzo ciężka, okazało się bowiem, że wyszliśmy z lasu w niewłaściwym miejscu. Kładka znajdowała się około półtora kilometra w lewo, musieliśmy więc posuwać się pod ostrzałem wroga, którego pozycje górowały nad płaskim terenem, a każdy odcinek łąki- front stał tu już od kilku miesięcy- był dokładnie wstrzelany. Część partyzantów umiejących pływać decyduje się na przebycie Prypeci wpław. Kapitan „Garda” daje polecenie, aby z pasów utworzyć linę; przy jej pomocy słabsi pływacy mogliby przedostać się na drugi brzeg. Oddaję i ja swój pas. Lina jest jednak za krótka, nie sięga przeciwległego brzegu. Do rzeki zaczynają wchodzić i ci, którzy słabo pływają, ale nerwy odmówiły już posłuszeństwa, nie są zdolni szukać kładki pod ogniem. Rzeka jest bardzo szeroka, a ludzie wycieńczeni i słabi, toteż wkrótce rozlegają się wołania o pomoc. Nikt jednak nie jest w stanie jej udzielić, nikt nie ma tyle siły, aby móc ratować tonących. Idę wzdłuż brzegu wraz z dowódcą kompanii, podporucznikiem „Czesławem”. Widzimy, że już kilkunastu partyzantów przepłynęło rzekę, inni dobijają do brzegu. Decyduję się i ja na przeprawę wpław. Zrzucam płaszcz i marynarkę, ściągam z nóg chodaki, z żalem ciskam do wody broń. Podporucznik „Czesław” mówił, że popłynie kilkadziesiąt metrów dalej. Wchodzę do wody, nie czuję chłodu. Powoli zaczynam płynąć, obok płyną inni. Przeciwległy brzeg stopniowo przybliża się, siły jednak słabną. Koło mnie ktoś zaczyna wzywać pomocy. Po chwili głos urywa się, głowa niknie w nurtach.”

Tonęli na naszych oczach

– Nawet wytrawni pływacy mieli trudności z pokonaniem Prypeci. Kapral „Wilk”- Wacek Kochański, szedł obok podporucznika ‘Piotrusia” – władysława Cieślińskiego. Razem zamierzali przepłynąć rzekę. Gdy Wacek zrzucił z siebie kurtkę, „Piotruś” zwrócił mu uwagę, że nie będzie miał w czym chodzić. Razem weszli do wody, „Piotruś” w pełnym umundurowaniu, z pistoletem i lornetką. Kilka metrów od brzegu Wacek poczuł silny ból w nodze. Myśląc, że został ranny, puścił automat i z trudem wrócił do brzegu. Okazało się, że noga była cała, chwycił go tylko silny skurcz. Z niepokojem spojrzał na wodę – Piotrusia: już nie było na powierzchni; utonął, mimo że pływał doskonale. Na oczach starszego strzelca ‘Wydry” – Bolesława Skowrońskiego, poszedł na dno podporucznik „Czesław”. I jemu nie starczyło sił. Płynąc widzę, jak od lustra wody odbijają się pociski świetlne, którymi ostrzeliwują nas Niemcy. Gdzieś w połowie rzeki czuję, że namoknięte grube spodnie niesamowicie ciągnął mnie w dół. Z trudem utrzymuję się na powierzchni. Wiem, że muszę koniecznie uwolnić się od ich ciężaru, bo inaczej – utonę. Wykonując ruchy jedną ręką, drugą stopniowo pozbywam się niebezpiecznego balastu. Napiłem się przy tym trochę wody, ale jakoś udało się. Wreszcie upragniony brzeg! Mokry, bagnisty, niski. Wychodzę nań i dostrzegam na łące kilkanaście martwych ciał. W górze wyją pociski artyleryjskie. Zaczynam biec w stronę okopów widniejących na wzgórku za łąką. Razem ze mną biegną inni. Ale oto z okopów wyskakuje żołnierz w szarym szynelu, podnosi rękę do góry i krzyczy: – Łożyś! Miny! Padamy wszyscy w błoto. Teraz już wiem, co było przyczyną śmierci leżących tu partyzantów. Przelatujące nad głowami pociski mkną w kierunku pozycji niemieckich – to artyleria radziecka osłania naszą przeprawę. Walcząc z nurtem rzeki, nie czułem zimna, gdyż nerwy napięte były do ostateczności, a myśl koncentrowała się tylko na jednym: przepłynąć! Teraz przenikał mnie straszliwy chłód. Poranek był wyjątkowo zimny i leżąc w wodzie wprost kostniałem. W pewnej chwili jeden z leżących obok mnie partyzantów radzieckich mimo groźby wybuchu miny podrywa się, biegnie przez łąkę i szczęśliwie dociera do okopów. Po śladzie widocznym na zroszonej trawie biegnie następny. Za nim podrywam się i ja. Wymijam stojące na palikach w trawie miny, połączone cienkimi, ledwie widocznymi drutami. Jeszcze chwila i jestem w okopie.

Wybuchł pocisk

– Podobnie przepłynął Prypeć Gienek Czerwiński. Biegnąc w kierunku okopów radzieckich, zobaczył leżącego na łące oficera z urwaną nogą. Mijając go usłyszał, jak ranny krzyknął: „Padnij!” Gienek upadł. W tym momencie nastąpił wybuch pocisku. Poczuł silne uderzenie w nogę. Obok niego zwalił się na ziemię ranny w szczękę „Mur” – Tadeusz Nieradko. Mimo dwóch dziur w podudziu Gienek wstał i nie zważając na ostrzeżenia rannego oficera, że są na polu minowym, zaczął pomału iść w kierunku okopów. Nie powstrzymały go również okrzyki żołnierzy radzieckich: „Kuda leziesz? Zdieś minnoje pole!” W okopie zabandażowano mu nogę, potem zaprowadzono do ziemianki i nakarmiono. Wkrótce zjawił się podporucznik „Molly”, zupełnie nagi i bez okularów. Przepłynęli jakoś i przeszli przez pole minowe również bracia Skowrońscy – „Widmo” i „Wydra”, oraz wielu innych. Ciała poległych utorowały mu drogę. Ogień artyleryjski wzmagał się coraz bardziej, osłaniając przeprawiających się partyzantów. Znaczna ich część była już na radzieckiej stronie. Plutonowy „Zawisza” – Zbigniew Barański, i jego żona, sanitariuszka „Pijawka” – Irena Barańska, przeszli rzekę po kładce. Widząc wielu rannych od wybuchu min, zaczęli ich opatrywać i ściągać z zagrozonego miejsca. W pewnej chwili jeden z niemieckich pocisków artyleryjskich zerwał druty łączące kilkanaście min, powodując jednoczesny ich wybuch. Ciężko rannych w nogi „Zawiszę” i „Pijawkę” odciągnęli z podmokłej łąki porucznik „Zając” i „Katarzynka”, a kapral „Waleczny” i starszy strzelec „Kropka” – Franciszek Kenig, którzy przeszli przez kładkę jako jedni z ostatnich, okryli drżących z zimna kocem. Dopiero wieczorem zabrali ich z tego miejsca sanitariusze radzieccy. Obawiając się ognia niemieckich karabinów maszynowych, część partyzantów przechodziła rzekę pod kładką. W ten sposób przedostał się „Iskra” – Tadeusz Łobanowski. „Sasza” – Staszek Sawicki miał zamiar przepłynąć rzekę, ale zorientował się, że jego siostra Alina – „Poziomka”, nie zdoła pokonać jej wpław, poszedł więc z nią do kładki. Gdy byli już na sowieckim brzegu i mieli wejść do okopów, „Saszę” dosięgła kula z niemieckiego cekaemu, został ranny w nogę.

Zdjęła gumowe buty

– Na pagórku przed okopami sowieckimi usiadła młodziutka sanitariuszka, Lodzia Kucabówna, aby odpocząć chwilę i zdjąć gumowe buty, gdyż pokaleczone nogi odmówiły posłuszeństwa. Miała na sobie czarny fartuch szkolny i wyraźnie odcinała się na tle zieleni. Nagle osunęła się na ziemię. Trafił ją pocisk niemieckiego snajpera, a może jakaś zabłąkana kula. Ciało jej przeniesiono za linię okopów i tam pochowali je koledzy partyzanci. W rozmowach z nami sowieci kilkakrotnie powtarzali, że gdyby ich dowództwo zostało wcześniej powiadomione o planowanym przedarciu się przez linię frontu, zapewniałoby nam lepsze wsparcie ogniowe, wyznaczyło przejścia przez pole minowe i straty nasze byłyby znacznie mniejsze. Kilkadziesiąt minut po pokonaniu Prypeci, nakarmieni, ochłonąwszy nieco, zebraliśmy się po raz pierwszy razem. Radość szybko jednak ustąpiła przygnębieniu, na zbiórce bowiem stanęło nas tylko około trzystu, a więc nieco ponad połowa grupy, która przed dwiema godzinami wyszła z lasu na brzeg rzeki. Co chwila na rzucane przez kolegów pytania o los nieobecnych padały odpowiedzi. „Zabity, ranny…” Brakowało dowódcy zgrupowania, kapitana „Gardy” – Kazimierza Rzaniaka; utonęli: bohaterski dowódca pierwszej kompanii, podporucznik „Piotruś”, dowódca czwartej kompanii, podporucznik „Czesław”; zginęło wielu innych współtowarzyszy walk. Łącznie poległo około stu partyzantów. Na sporządzonej niepełnej liście rannych figurowało 114 nazwisk i pseudonimów. Straty oddziału partyzantów radzieckich też były duże, sięgały połowy jego stanu. Drogo zapłaciliśmy za przedarcie się na drugą stronę frontu. Głęboko wyryła mi się w pamięć nazwa: Prypeć. Po zaginionym kapitanie „Gardzie” dowództwo zgrupowania objął porucznik „Zając”. Oficerowie radzieccy skontaktowali go z generałem, członkiem rady wojennej 47 armii, zajmującej obronę na tym odcinku frontu. Kilka godzin później przyjechały samochody z umundurowaniem. Ci, którzy mieli niekompletną lub zniszczoną odzież, otrzymali nowe radzieckie mundury, płaszcze i trzewiki. Po raz pierwszy od wielu dni jedliśmy z ogromnym apetytem pożywny obiad z kuchni polowej. Przykro nam było jedynie z tego powodu, że musieliśmy oddać broń. Szczególnie zmartwili się posiadacze pistoletów, gdyż do broni osobistej partyzanci przywiązani byli najbardziej.

Cdn.

Marek A. Koprowski


——————————————-

Przeprawę przez Prypeć opisują też inni żołnierze 27 WDP AK. Ich perspektywa jest nieco inna:

[link=http://kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/droga-smierci-przez-prypec]

[link=http://kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/pieklo-nad-prypecia]

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply