Polowanie w kilku powiatach

Do ojca jeden z ubowców powiedział – Ty psie, na kolanach i łokciach właź pod łóżko i szczekaj! – Do matki zaś rzucił – Ty kurwo, lepiej żebyś psa urodziła niż jego!

– UB, gdy tylko zorientowało się, że to ja mogę stać na czele, w ich pojęciu, bandyckiej grupy, zaczęło na mnie polowanie w kilku powiatach – wpomina Wiktor Wlazło – Przyjechali oczywiście do mojego rodzinnego domu. Otoczyli zabudowania, z pepeszami gotowymi do strzału i zaczęli przetrząsać wszystkie kąty. W domu zabrali moich młodszych braci do pokoju i bez rodziców zaczęli z nimi rozmawiać. Bardzo grzecznie oczywiście. Częstowali ich cukierkami i pytali się, czy ja na noc przyjeżdżam do domu, kiedy ostatni raz mnie widzieli itp. Z rodzicami rozmawiali raczej brutalnie. Do ojca jeden z ubowców powiedział – Ty psie, na kolanach i łokciach właź pod łóżko i szczekaj! – Do matki zaś rzucił – Ty kurwo, lepiej żebyś psa urodziła niż jego! – Wytypowali wszystkich moich znajomych i członków rodziny, u których mogłem mieć oparcie i wielokrotnie jednocześnie robiono u nich naloty.

Polowanie na „kołchoźników”

– Stworzono kilkanaście grup operacyjnych, złożonych z ubowców, milicjantów i żołnierzy KBW, które czatowały na mnie na terenie dwóch powiatów. Ja z kolegami ukrywałem się jednak po lasach i unikałem kontaktu z rodziną i znajomymi. Wiedziałem, że właśnie tam będą mnie szukać. Nadal polowaliśmy na „kołchoźników”. Jak któregoś złapaliśmy, to spuszczaliśmy mu lanie. „Kołchoźnicy” bali się nas strasznie i na jakiś czas chłopi w okolicy odetchnęli. Chcieliśmy powiększyć oddział i bardziej dawać się komunistom we znaki, ale nie mieliśmy broni. Zacząłem kombinować, gdzie ją zdobyć. Przypomniałem sobie, że na posterunku, z którego zdołałem uciec, widziałem sporo sztuk broni. Postanowiliśmy zrobić napad na posterunek. Najpierw wieczorem zrobiliśmy zasadzkę na komendanta. Wiedzieliśmy, że będzie jechał inna drogą niż pozostali milicjanci. Było nas trzech, ja miałem pistolet jeden z kolegów karabin, a drugi granaty. Liczyliśmy, że uda nam się rozbroić komendanta, a następnie zaprowadzić go pod lufami na posterunek, by kazał on dyżurującemu milicjantowi otworzyć jego drzwi.

Zasadzka na komendanta

– Zaczailiśmy się przy trzech topolach. Przy pierwszej kazałem stanąć koledze z karabinem. Ja stanąłem dalej, a trzeci kolega z granatami pozostał z boku w odwodzie. Ten z karabinem miał strzelić w powietrze i wezwać komendanta do zatrzymania. Wiedzieliśmy, że chłop będzie odwoził go wozem. Gdy ten się zatrzyma, ja miałem wyskoczyć z pistoletem i sterroryzować komendanta. Kolega, jak zobaczył wóz, zgodnie z planem wystrzelił w powietrze i krzyknął – stój! – Chłop jednak się nie wystraszył. Uderzył konia batem i popędził do przodu. Komendant wyciągnął spluwę i zaczął się ostrzeliwać. Zeskoczył z wozu i dał nura w takie bagienko. Tu go trafiłem, lekko tylko raniąc. Przestał strzelać i w tej chwili nie wiedziałem, gdzie jest. Wcześniej zza topoli strzelałem, kierując się błyskiem jego wystrzałów. Noc była ciemna i niewiele widziałem. Kazałem koledze rzucić w to bagienko granat. Ten to zrobił, ale nie wyciągnął do końca zawleczki i granat nie wybuchł. Komendant się jakoś z tego błota wykaraskał, zostawiając w nim buty. Zgubił też pistolet. Udało mu się dobiec do wsi.

Ręce do góry!

– Nie zatrzymał się w niej. Zrobił to dopiero na drugiej wsi. My w tym czasie podeszliśmy pod posterunek, w którym był jeden dyżurny milicjant. Stanęliśmy tak, by nas nie widział i krzyczymy – Otwórzcie, widzieliśmy Wlazłego, chcemy o tym donieść! – Milicjant, który dyżurował, nie chciał jednak otworzyć drzwi i tylko rzucił przez nie – Przyjdźcie jutro, to spiszemy protokół. – Jak by otworzył drzwi, to byśmy wpadli z okrzykiem – ręce do góry! – Gdyby podniósł, to by się go rozbroiło i związało, a jak nie , to wpakowałoby mu się kulę w łeb. On jednak poczuł pismo nosem i nie otworzył drzwi. Szturmowanie posterunku było zaś ryzykowne. Jeden z kolegów miał szesnaście, a drugi osiemnaście lat. Nie mieli żadnego wojskowego doświadczenia, ja zresztą też. Musieliśmy się wycofać.

Bandyci na gminę napadli

Komendant posterunku, jak się później okazało, na tej drugiej wsi pobudził chłopów, powiedział, że bandyci na gminę napadli. Kazał im wziąć widły i kosy, i pod ich eskortą udał się na stację kolejową, gdzie wsiadł do pociągu. Cały czas dreptał jednak na bosaka. Na drugi dzień zaczęła się na nas obława. Milicjanci przetrząsali bagienko, szukając broni zgubionej przez komendanta. Za mną rozesłali listy gończe, gdziekolwiek się pojawiłem, zaraz pojawił się patrol milicji. Nikt nie chciał mi pomagać. Ja też nie chciałem nikogo narażać. Postanowiłem wyjechać na Ziemie Zachodnie. Kolega idący do wojska dał mi swój dowód, który podrobiłem i miałem się czym wylegitymować. Zostałem przyjęty do pracy w PGR-ze w Szczecińskiem. Początkowo zatrudniono mnie jako robotnika, ale po jakimś czasie wezwał mnie dyrektor i zapytał, jakie mam wykształcenie. Odpowiedziałem, że sześć klas. Bardzo się ucieszył i powiedział, że zrobi mnie księgowym. Ja go pytam – jak to księgowym? – On zaś mówi mi, że jego księgowa ma tylko trzy klasy i w porównaniu z nią jestem osoba dobrze wykształconą.

Zostałem więc księgowym

– Zostałem więc księgowym. Najpierw na próbę, a później na stałe. Dawałem sobie radę nieźle i po jakimś czasie mój szef wezwał mnie do siebie i zapytał, czy nie chciałbym pójść na kurs dyrektorów kołchozów. W zasadzie był pewny, że się zgodzę, bo położył przede mną papier i kazał od razu pisać podanie o przyjęcie na kurs. Nie zgodziłem się tłumacząc, że jestem kawalerem i jeszcze nie wiem, co będę robił w życiu. Po jakimś czasie do biura PGR-u przyszedł milicjant. Jak go zobaczyłem, od razu wsadziłem rękę do szuflady, gdzie trzymałem pistolet i go przeładowałem. Milicjant wszedł, grzecznie się przywitał, siadł tyłem do mnie i zaczął przeglądać papiery wyjęte z aktówki. Obserwowałem go kątem oka i w pewnym momencie widzę, że ma w ręku moje zdjęcie. – Oho, już mnie mają – pomyślałem sobie obserwując, co dalej zrobi milicjant. Jakby sięgnął po broń, od razu bym strzelił. On jednak zachowywał się spokojnie.

Wystawił mnie UB

– Schował papiery do teczki, uśmiechnął się grzecznie, spożegnał i wyszedł. Wiedziałem, że nie ma na co czekać, tylko trzeba uciekać. Natychmiast opuściłem biuro i ścieżką przez las ruszyłem piechotą w stronę Białogardu. Wcześniej już dowiedziałem się, że po drodze będą stacje kolejowe w lesie i na którejś z nich będę mógł wsiąść i pojechać ponownie w Kieleckie. Nie była to łatwa droga. W lasach koło Białogardu, o czym nie wiedziałem, stacjonowało sporo sowieckiego wojska, jakoś jednak udało mi się wsiąść do pociągu i pojechać z przesiadkami w rodzinne strony. Znów zacząłem krążyć po okolicy. Teraz już jednak nie zajmowałem się polowaniem na „kołchoźników”. UB polowało na mnie. Pozyskało w mojej rodzinie szpicla, który obiecał UB, że wyda mnie w jego łapy. Słowa danego mu dotrzymał. Oczywiście nie od razu , ale po pewnym czasie, gdy nabrałem do niego zaufania. Wystawił mnie UB, które poderwało do akcji aresztowania mnie duże siły.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply