Polscy i białoruscy partyzanci nie mieli wspólnego dowództwa, przyświecały im też inne cele. Tym co ich łączyło i co nimi kierowało była nienawiść do krwawego stalinowskiego reżimu.

Po zwycięstwie nad faszystowskimi Niemcami i Japonią Związek Radziecki przez wiele lat toczył wyczerpującą i skrajnie okrutną wojnę na froncie wewnętrznym. Wybuchały walki partyzanckie w republikach bałtyckich, w zachodniej Białorusi i Ukrainie. Historia antysowieckiego ruchu partyzanckiego na Białorusi w latach 1944-56 do dziś okrywa zasłona tajemnicy. Dokumenty na ten temat znajdują się w zamkniętych archiwach KGB-FSB i nikt nie spieszy się z ich ujawnieniem. Informacje jakie przedostają się do mediów są bardzo oszczędne, sprzeczne i tendencyjne. Wszelkie formy polsko-białoruskiego oporu podejmowane w okresie powojennym prasa białoruska i rosyjska określa mianem „bandytyzmu”, a samych partyzantów nazywa „bandytami”. Nie ma w tym nic dziwnego, historię piszą przecież zwycięzcy – tak, jak im wygodnie. Niestety, historia to nauka, w której nader często interpretacja bierze górę nad faktami. A każdy z interpretatorów ma własne polityczne, nacjonalne i inne upodobania. Oficjalna wersja historii, prezentowana przez podporządkowanych Łukaszence historyków i publicystów, przefiltrowywana jest przez pryzmat ideologii lat 1930-40 ubiegłego stulecia. Zgodnie z nią, w ZSRR, a więc także w BSRR, wszystko było dobre, szczęśliwi ludzie tańczyli i śpiewali, nie było ani obozów koncentracyjnych, ani masowych egzekucji tysięcy niewinnych ludzi. I tylko źli „bandyci” przeszkadzali w budowaniu „świetlanej przyszłości”.

Tak, niewątpliwie istnieli w tym czasie bandyci, kolaboracjoniści, którzy ukrywali się w lasach, chcąc uniknąć odpowiedzialności za współpracę z Niemcami. Takie są fakty. Jednak znakomita większość partyzantów to ludzie, którzy walczyli z sowiecką władzą z pobudek czysto ideologicznych. Tym co ich łączyło i co nimi kierowało była nienawiść do krwawego stalinowskiego reżimu. Dlatego też wielce niesprawiedliwym jest stawianie w jednym szeregu powojennych bojowników ruchu oporu i zwykłych bandytów.

Polscy i białoruscy partyzanci nie mieli wspólnego dowództwa, przyświecały im też inne cele. Jednak ani jedno z ugrupowań nie zamierzało odnieść zwycięstwa w tej wojnie. Wszyscy rozumieli, że to niemożliwe. Strategia oporu opierała się na oczekiwaniu na interwencję wrogich Moskwie sił zewnętrznych. Dlatego też na szeroką skalę wykorzystywano metody wojny zaczepnej i akcje dywersyjno-terrorystyczne. Jedni żywili nadzieje na odrodzenie niepodległego państwa polskiego w jego granicach z 1939 roku, inni walczyli za niepodległą Białoruś. Obie strony doskonale zdawały sobie jednak sprawę z tego, że cele te mogą osiągnąć jedynie z pomocą z zewnątrz. Widzieć jedynie te dwa powody, dla których Polacy i Białorusini chwycili za broń, byłoby jednak zbytnim uproszczeniem. Wielu uciekało do lasu, aby uniknąć więzienia lub zsyłki na Sybir, ktoś chciał uniknąć odpowiedzialności za współpracę z Niemcami, dla innych decydujące znaczenie miała chęć zemsty. Pragnęli pomścić niesłusznie skazanych i rozstrzelanych przez sowieckie władze krewnych i przyjaciół. Duże znaczenie miała też chęć uniknięcia przymusowej służby w Armii Czerwonej. W owym czasie Polacy (i wielu Białorusinów) uważało Rosję sowiecką za okupanta. W dokumentach archiwalnych nie brak tragicznych opisów przebiegu mobilizacji do Amii Czerwonej. To tylko jeden z nich: „15 lipca 1944, gdy prowadzono z miasteczka Soły do Wilejki 159-u poborowych, część zaczęła uciekać do lasu. Eskortujący ich użyli broni, w wyniku czego zginęło 18 osób a 20 zostało rannych. Do Wilejki dotarło tylko trzech”.

Las dawał schronienie także uciekinierom ze szkół kształcenia fabrycznego, do których młodzież rekrutowana była pod przymusem. Ucieczka z takiej szkoły była przestępstwem. Przyczyny dla których ludzie zbiegali do lasu były różne, niekiedy dosyć kuriozalne. Przykładem może być historia stróża z kołchozu – Gerasima Mielnika. W październiku 1945 r. w Zarządzie NKWD obwodu mińskiego zgłoszono „akt terrorystyczny”, do którego doszło w kołchozie „Czarna Kalina”. W jego wyniku zginął przewodniczący kołchozu Mikołaj Łukaszewicz. W toku dochodzenia ustalono następujący przebieg wydarzeń: „8 października wspomniany Łukaszewicz, będąc pod wpływem alkoholu, namówił swojego towarzysza, aby pójść do gospodarstwa nr 10 w celu przeprowadzenia rewizji u obywatelki Strzelec Eleny, na okoliczność znalezienia i zarekwirowania żyta, które ona rzekomo przywłaszczyła. Zabrali ze sobą dwóch młodych aktywistów. Ok. 9 wieczorem wspomniani obywatele przyszli do domu ob. Strzelec i wszyscy czterej zaczęli przeprowadzać rewizję”. Ale o kołchozowym życie zapomnieli zaraz po przekroczeniu progu. Przewodniczący kołchozu zaczął bić 10-letniego syna Strzelec, chcąc się dowiedzieć, gdzie ukrywają skórzane oficerki. Elena pobiegła po pomoc do brata, Gerasima Mielnika, kołchozowego stróża, który z niemiecką wintówką ochraniał spichlerz. Widząc zapłakaną siostrę, Gerasim pobiegł do jej domu. Wróćmy teraz do protokołu czekistów. „Mielnik zapytał Łukaszewicza . w tym momencie padł wystrzał, w wyniku którego śmierć poniósł Łukaszewicz Mikołaj, pozostali uciekli. Przewodniczący ubrany był w półkożuch należący do Strzelec Eleny”. Jak podaje raport NKWD, Mielnik uciekł w nieznanym kierunku.

Opierając się na informacjach, które udało mi się zdobyć, jedynie nakreśliłem problem, który, mam nadzieję, w przyszłości będzie dogłębnie zbadany przez historyków. Zdaję sobie sprawę z tego, że w tekście mogą być błędy lub pewne nieścisłości, wynikające z niemożliwości weryfikacji niektórych faktów.

Polscy badacze szacują, że w oddziałach Wileńskiego, Nowogrodzkiego i Poleskiego okręgu AK, w pierwszych latach po wojnie działało ok. 20 tys. osób, a kolejne 40 tys. prowadziło działalność konspiracyjną. Dla porównania: w oddziałach Białoruskiej Wyzwoleńczej Armii (BWA lub „Czarny Kot”) służyło nie więcej niż 3000-3500, 10-15 tys. działało w konspiracji. Ponad to, w niektórych południowych rejonach republiki działało kilka tysięcy członków Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Niekiedy na terytorium przygranicznych rejonów BSRR przedostawali się partyzanci z „Lietuvos laisves armija” (Litewska Armia Wolności), prześladowani w swoim kraju przez służby bezpieczeństwa. Na Brasławszczyźnie przez pewien czas istniał oddział (czy raczej grupa) dowodzony przez niejakiego „Rokasa”. Najliczniejszą i najlepiej zorganizowana grupę na terytorium BSRR w okresie powojennym stanowiła polska Armia Krajowa.

W rejonie postawskim i pobliskich terenach bardzo aktywny był oddział AK pod dowództwem „Orlika”. Nie udało mi się niestety ustalić tożsamości dowódcy. Prawdopodobnie był to porucznik Witold Orlik ps. „Tur”. Według szacunków strony sowieckiej, jego oddziały, stacjonujące w Smyckim lesie w rejonie Duniłowicz, liczyły ok. 200 osób. Poza oddziałem „Orlika” na postawszczyźnie funkcjonowały też pomniejsze grupy. W notatce z 9.08.1945 r. Ławrentij Beria donosił Stalinowi o likwidacji 26.04. „bandy” w okolicach Duniłowicz (jej przywódca, Józef Janowicz Matiuszonek był wzięty do niewoli). W tej samej miejscowości działał również antysowiecki oddział partyzancki Kobylińskiego. Sam dowódca mógł być krewnym Wiktora Kobylińskiego, aresztowanego w 1940 r. przez NKWD (jak podawał tekst oskarżenia, we wrześniu 1939 Kobyliński miał zorganizować grupę zbrojną, która ostrzelała kolumnę sowieckich wojsk). Po rozgromieniu oddziału Kobylińskiego dowództwo nad resztką jego ludzi przejął były podoficer Wojska Polskiego Antoni Tajnowicz, ps. „Gil”. Okupanci zlikwidowali jego grupę w 1947 r. W dokumentach Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) figuruje ona jako „banda białopolska”.

A to historia, jaką opowiedział w wywiadzie dla Polskiego Radia partyzant AK, były mieszkaniec wsi Falewicze w rejonie postawskim, Józef Rusak: „Kiedy w lipcu 1944 r. przyszli Sowieci, to my (moja grupa) już nie walczyliśmy z nimi aktywnie. Pewnego razu przyszła do mnie grupka miejscowej ludności. Skarżyli się na przewodniczącego swojej rady wiejskiej. Twierdzili, że pije, kradnie i zachowuje się jak zwykły bandyta. Na koniec poprosili, żebyśmy go zastrzelili. Zgodziłem się, ale potem pomyślałem, że jednak nie godzi się zabijać człowieka bez śledztwa i wyroku sądu. Jestem człowiekiem wierzącym, nie chciałem mieć na sumieniu ciężkiego grzechu, postanowiłem więc działać inaczej. Wziąłem ze sobą 8 ludzi. Przebraliśmy się w sowieckie mundury. Ja założyłem mundur starszego oficera. Powiedziano nam dokąd ten człowiek będzie jechał, którędy. Zastawiliśmy na niego zasadzkę w lesie. Gdy zobaczyłem bryczkę, wyszedłem na drogę i kiwnąłem, żeby się zatrzymała. Widząc „sowieckiego” oficera, przewodniczący zatrzymał się, niczego nie podejrzewając. Wówczas dwóch moich ludzi zabrało mu pistolet TT, teczkę z dokumentami, i zaciągnęli go do lasu. Tam wyjaśniliśmy „towarzyszowi”, że nie należy tak postępować z ludźmi. Mieliśmy ze sobą dwie butelki samogonu i zmusiliśmy go, żeby to wypił. Nie chciał, więc wlaliśmy mu go do gardła. Po pewnym czasie stracił przytomność. Wziąłem jego pistolet i ostrzelałem bryczkę. Potem posadziliśmy go w bryczce, do kieszeni włożyliśmy mu jego pistolet i wyprowadziliśmy na drogę. Koń sam poszedł do wioski. Zrobił się raban, wezwano milicję. Tak jak myślałem, milicja doszła do wniosku, że przewodniczący napił się, zgubił służbowe dokumenty i jeszcze po pijaku ostrzelał bryczkę. Jeden z milicjantów powiedział mu: „konia mogłeś zastrzelić, łachudro”. Przewodniczący próbował się tłumaczyć, płakał, mówił że bandyci go spoili i zabrali dokumenty, ale nikt mu nie wierzył. Nie zabili go przecież, nie zabrali nawet pistoletu. Sąd skazał go na 10 lat pozbawienia wolności. I tak wybawiliśmy ludzi od tego człowieka, a sumienie miałem czyste… Bliżej zimy 1944/45 pojawiły się ulotki, nawołujące, żebyśmy się poddali, wyszli z lasu. Wiedzieliśmy, że jeśli wyjdziemy, to albo na miejscu nas rozstrzelają, albo wyślą na Sybir. Nadeszła zima. Rosjanie mieli nadzieje, że uda im się nas wytropić po śladach na śniegu. Podzieliliśmy się na grupy 3-4 osobowe i zatrzymaliśmy się u polskich rodzin. Nikt nam nie odmówił schronienia i nikt nas nie wydał. Najczęściej ukrywaliśmy się w jamach „wykopanych” w sianie. A jak tylko śnieg stopniał, podziękowaliśmy gospodarzom i wróciliśmy do lasu…”.

W sprawozdaniu o działalności CK KP(b)B od lipca 1944 r. do lipca 1946 r. czytamy: „bandyckie ugrupowania, które uformowały się w ciągu pierwszego roku po wygnaniu Niemców, to duże, dobrze uzbrojone i wyposażone jednostki wojskowe, dowodzone przez doświadczonych konspiratorów i oficerów. Podczas likwidacji band zarekwirowano 211 miotaczy min, 195 broni przeciwczołgowej, 3587 karabinów, 68 777 automatów i wintówek, 2979 pistoletów, 36078 granatów i min, 40 aparatów kopiujących, 47 krótkofalówek”. Dla stłumienia oporu zachodnich i północno-zachodnich obwodach Białorusi, Moskwa stworzyła 6 centrów operacyjnych MGB, między innymi w Mołodecznie. Na terytoria te w 1945 r. wysłano 13 pułków wojsk NKWD, łącznie 18890 osób. Zwróćmy uwagę, jak ogromna była to ilość wojsk. A propaganda sowiecka utrzymywała, że ich armia walczy z „bandytami i przestępcami”. Dowództwo nad antypartyzanckimi operacjami w BSRR objęli ministrowie MGB i MWD (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych) Canawa i Bielczenko. W obwodzie mołodeczańskim operacjami dowodził naczelnik zarządu MGB, pułkownik Wiktor Alencew. Mimo podjętych wysiłków sowietom nie udało się osiągnąć zamierzonych celów. Ludność polska wspierała partyzantów, zaopatrywała ich w żywność, ukrywała rannych. 1. sekretarz juratyckiego komitetu rejonowego pisał o sytuacji w rejonie: „przeważnie bandyci z miejscowej ludności. Są rodziny, w których 2-3 mężczyzn należy do bandy. Z rodzinami bandytów należy się bezwzględnie rozprawić, przesiedlić ich, rekwirować majątek, a samych bandytów, złapanych chociażby bez broni, bezwzględnie rozstrzelać lub zesłać na ciężkie roboty”.

W czerwcu 1945 r. na graniczących z Litwą terytoriach Białorusi przeprowadzono na szeroką skalę operację antypartyzancką, w której uczestniczyło 3250 żołnierzy i oficerów wojsk NKWD. Partyzantom udało się wyrwać z pułapki, jednak, jak podała strona sowiecka, ponieśli duże straty – 111 osób zginęło, 36 dostało się do niewoli.

W rejonie brasławskim i widzowskim działały oddziały AK liczące ok. 500 ludzi. Do walki z nimi władze sowieckie wykorzystywały nie tylko regularne jednostki bojowe, ale również siły powietrzne. NKWD niejednokrotnie donosiło o całkowitym rozgromieniu „bandytów”, ale zawsze okazywało się to nieprawdą. W rezultacie świetnie przygotowanej operacji bojownikom udało się przejąć 16 teczek z dokumentami przeznaczonymi dla brasławskiego oddziału MGB. Wszystkie dokumenty nosiły adnotację „tajne” i „ściśle tajne”. Złotymi zgłoskami zapisali się na kartach historii dowódcy brasławskich i widzewskich partyzantów Stanisław Bieluś „Skrzetuski”, Kazimierz Stabułaniec „Miłosz”, Franciszek Wiśniewski. Partyzanci dysponowali radiostacją, co pozwalało im utrzymywać kontakt ze strukturami w Londynie. Ostatnia grupa Polaków na brasławszczyźnie była zlikwidowana dopiero w 1954 r., a więc 10 lat po zakończeniu wojny.

Mimo że 19 stycznia 1945 r. gen. Okulicki wydał rozkaz o rozwiązaniu AK, większość ludzi, spodziewając się represji ze strony sowietów, z lasu nie wyszła. W 1946 r. władze rozpoczęły szczególnie aktywną walkę z „bandytyzmem” . Pierwsza operacja na szeroką skalę przeprowadzona była w obwodzie mołodeczańskim, najbardziej „skażonym” bandytyzmem. Wysłano tam specgrupy NKWD, MGB i regularne oddziały wojskowe. Według sowieckich danych w ciągu 5 miesięcy zlikwidowano 25 grup partyzanckich (do końca czerwca w całej republice zlikwidowano 97 oddziałów i organizacji podziemnych).

Była mieszkanka rejonu postawskiego Jadwiga K. tak wspomina tamte lata: „okres po wojnie był trudny, ale młodość brała, co do niej należy. Młodzi spotykali się, razem śpiewali, organizowali potańcówki. Przy akordeonie tańczyli tak, że szyby w oknach się trzęsły. Wszyscy razem, Polacy, Białorusini, nikogo nie obchodziło jakiej kto jest narodowości. Jeśli zdarzały się bójki, to albo z powodu dziewczyny, albo wieś przeciwko wsi. Wtedy nasi chłopcy walczyli z sowietami, dlatego NKWD często organizowało obławy. Wtedy cały rejon znał Zwieriowa. Nie pamiętam już kim on dokładnie był, minęło tyle lat… może naczelnikiem postawskiego NKWD, a może zwykłym oficerem, ale wszyscy się go bali. Raz, pamiętam, ten Zwieriow przyszedł z żołnierzami na potańcówkę. Rozkazał aby wszyscy pozostali na miejscach. Na pewno szukał naszych chłopców. Ktoś rozbił lampę naftową i zrobiło się ciemno. Posypały się szyby w oknach, a nasi chłopcy rozbiegli się na wszystkie strony, rozległo się kilka wystrzałów. W tym czasie my, dziewczyny, całe trzęsłyśmy się ze strachu”.

Na rejonowej partyjnej konferencji w Postawie, która odbyła się 1-11 sierpnia 1946 roku, stwierdzono: „W rejonie działa rozbudowana sieć bandyckich formacji. Wielu partyjnych, sowieckich i komsomolskich aktywistów boi się wyjeżdżać z Postawów do wiejskich miejscowości z powodu aktywnej działalności bandytów”. Na tej samej konferencji naczelnik rejonowego oddziału MGB powiedział: „W ostatnim czasie polsko-białoruscy nacjonaliści zabili 11 partyjno-sowieckich i komsomolskich pracowników”.

W 1946 r. w każdej radzie wiejskiej (selsowiet) znajdowały się uzbrojone grupy ochrony, formowane z miejscowych aktywistów (komsomolców, komunistów), które miały wspierać MGB w walce z partyzantami. Jednak żadne z podejmowanych działań nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Gdy zapadał zmierzch realną władzę przejmowali partyzanci. Aktywiści znikali aż do rana.

Jak niekomfortowo czuli się sowieci w Zachodniej i północno-zachodniej Białorusi mówią fragmenty listów z lipca 1945 r. „bardzo tu u nas niebezpiecznie, pojawiła się duża banda. Zabijają dziennie 4-5 oficerów, ale żołnierzy nie ruszają”. Inny żołnierz pisał w liście do matki: „u nas chodzą bandy, jak tylko kto wyjdzie, zaraz słyszysz, że zabity albo przepadł bez wieści. W naszej kompanii zabili jednego gefrajtera, chodzą słuchy, że nie ma starszyzny, nie ma oficera, sierżanta…”.

Kiedy w styczniu 1947 r. polscy i białoruscy partyzanci przeszkodzili w wyborach do Rady Najwyższej BSRR, w Mińsku miało miejsce zamknięte posiedzenie KC KP(b)B, na którym ministrom Cynawa i Bielczenko zalecono „zdecydowane wzmocnienie działań” podejmowanych w celu walki z antysowieckim podziemiem i „bandytyzmem”. W efekcie podjętych kroków zlikwidowano, jak donosiła strona sowiecka, 36 aktywnie działających band. Oprócz prowadzenia działań czysto wojennych, władze sowieckie prowadziły przeciw partyzantom także akcję propagandową. Każde przestępstwo, od kradzieży kury po zabójstwo, przypisywano „bandytom z lasu”. Ponad to, w każdej miejscowości werbowano agentów, którzy mieli za zadanie donosić kuratorom o wszystkim, co wyda im się podejrzane. Funkcjonowały fałszywe partyzanckie grupy, w skład których wchodzili pracownicy MGB i byli sowieccy partyzanci. Krążyli po lasach i wsiach, zdobywali zaufanie miejscowej ludności i informacje o ludziach związanych z antysowieckim podziemiem. Niekiedy pseudopartyzanci napadli na niewielkie grupy lub pojedynczych partyzantów, zabijając ich lub biorąc do niewoli.

W tym strasznym okresie także Białorusini chwycili za broń. Do 1950 r. funkcjonowała „Białoruska Armia Wyzwoleńcza” („Czarny Kot”). Powołana została niejako dzięki Białoruskiej Partii Narodowej, statut której głosił: „Celem BPN jest uzyskanie i zabezpieczenie niepodległości Białorusi”. To właśnie BPN była inicjatorem powojennej walki Białorusinów o niepodległość. NKWD udało się rozgromić kilka partyzanckich oddziałów i wziąć do niewoli przewodniczącego BPN Wsiewołoda Rodko, którego w 1946 r. skazano na karę śmierci i rozstrzelano. Białoruskim partyzantom udało się przeprowadzić wiele udanych akcji. W marcu 1948 r. oddziały BAW wdarły się do Nowogródka, pokonując pracowników MGB i okupacyjnej administracji. We wrześniu 1949 białoruscy partyzanci zaatakowali obóz koncentracyjny w okolicach Mińska, próbując wyzwolić więźniów. Warto dodać, że informacje na ten temat zachowały się tylko w publikacjach emigracyjnych. Archiwa KGB milczą w tej sprawie.

Warto wspomnieć o działalności oddziału białoruskich partyzantów dowodzonych przez nauczyciela – Jewgienija Życharia. Urodził się we wsi Nowogródek w rodzinie prawosławnej. Przed wojną ukończył polską 7-letnią szkołę w Osinogródku. Podczas okupacji niemieckiej uczył się w Postawskim Seminarium Nauczycielskim, pisał wiersze. Jako zwolennik niepodległej Białorusi wstąpił do SBM i BNP. Jak podają sowieckie źródła, latem 1944 r. Żychar miał być rzekomo zmobilizowany przez Niemców i wysłany do obozu szkoleniowego „Dallwitz”. Na początku 1945 dostał powołanie do Armii Czerwonej i walczył w jej szeregach do końca wojny. Miał być nawet odznaczony. Po demobilizacji pracował jako nauczyciel w wiejskiej szkole. W 1946 wychodzi na jaw jego współpraca z SBM i BNP. Bojąc się aresztowania, Żychar przyłączył się do działającej w rejonie antysowieckiej grupy Korolenki. Wkrótce Żychar stanął na czele tej grupy i na jej bazie stworzył niewielki oddział partyzancki. Jego ludzie dokonali kilku udanych akcji dywersyjnych na kolei, zlikwidowali ponad 30 sowieckich i partyjnych działaczy. MGB polowało na Żychara i jego ludzi, ale bezskutecznie. W niektórych sowieckich źródłach oddział ten figuruje jako „białorusko-polska banda Żychara”, co pozwala wyciągnąć wnioski co do jego wielonarodowego składu.

W 1950 w rejonie postawskim władze zaczęły przeprowadzać masowa kolektywizację. Partyzanci Żychara przeprowadzili szereg akcji, mających nie dopuścić do stworzenia kołchozów. Palili dokumentację, a zagrabione przez państwo mienie zwracali chłopom.

Aby stworzyć kołchoz, zwoływano zebranie. Mieszkańcy niektórych wsi, wiedząc o przyjeździe z Postaw „pełnomocników” i agitatorów uciekała do lasu. W domach zostawały tylko dzieci i starcy. Z braku „quorum”, utworzenie kołchozu odraczano.

Do 1955 r. niemal wszyscy ludzie Żychara zginęli w licznych starciach z przeciwnikiem. W sierpniu Żychar został okrążony przez siły MGB w jednym z leśnych chutorów, 7 km od Postaw. Popełnił samobójstwo, miał 30 lat.

Okres 1948-56 charakteryzuje się tym, że partyzanci prowadzili działania w niewielkich grupach. Typowy oddział funkcjonujący w tym okresie składał się z 5-10 osób. Nalotów dokonywały grupki 2-5 osobowe. Partyzanci musieli zrezygnować z ataków na dobrze ochraniane obiekty wojskowe. Częściej dochodziło natomiast do likwidacji osób kolaborujących z okupantem. Realnie rzecz biorąc, aktywność bojowa była w tych latach skierowana przeciwko wszystkim, którzy reprezentowali władzę sowiecką. Na owej liście znajdowali się pracownicy rejonowego komitetu partii, rejonowego komitetu wykonawczego, przewodniczący rad wiejskich, kołchozów, pracownicy MGB i MWD, komsomolcy, członkowie partii, a niekiedy (niestety) także ich rodziny. Grupy partyzantów ukrywały się nie tylko w lasach, ale też w wioskach, w „schronach” – zamaskowanych kryjówkach. Partyzantów aktywnie wspierali mieszkańcy wsi rejonu postawskiego, miedzy innymi rodzina Władysława Drobysza ze wsi Drobysze. Ktoś jednak na nich doniósł, dom okrążyło wojsko. Władysław próbował uciec przez okno, został postrzelony i wzięty do niewoli. We wsi Olechniszki jeden z partyzantów – Edward Spragowskij – popadł w zasadzkę. Przez pewien czas w pojedynkę stawiał opór oddziałowi sowieckiej armii. Zginął raniony odłamkiem granatu. Jego zwłoki sowieci przywiązali za nogi i wlekli za samochodem. Matka Spragowskiego próbowała dowiedzieć się o miejscu pochówku syna. Jej prośba spotkała się jednak z odmową (w niecenzuralnej formie) ze strony sowietów.

Poczynając od 1948 r. opór wobec okupantów zaczął maleć. Było to spowodowane wieloma czynnikami, jednak moim zdaniem dwa miały największe znaczenie. Zgodnie z umową podpisaną 9 września 1944 r. miedzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego i Radą Komisarzy Narodowych BSRR (na życzenie Stalina), władze sowieckie rozpoczęły proces repatriacji do Polski rdzennej ludności polskiej. Jego celem było zniszczenie bazy wsparcia partyzantów i podziemia a także przyspieszenie sowietyzacji i rusyfikacji na zdobytym terytorium. Istnieje bezpośredni związek między repatriacją Polaków a spadkiem aktywności partyzanckiej. Po drugie, po zakończeniu II wojny światowej rozpoczęła się „zimna wojna” między ZSRR i Zachodem. Ludzie, zmęczeni komunizmem, z nadzieją czekali na wybuch wojny między USA i Anglią a ZSRR. Wówczas, w krajach bałtyckich, Ukrainie Zachodniej i Zachodniej Białorusi wybuchłoby powstanie narodowe. Pod koniec lat 40. stało się jasne, że w najbliższym czasie do żadnej wojny nie dojdzie. W związku z tym, dalszy opór wobec władzy sowieckiej był pozbawiony sensu.

Ostatecznie stłumić zbrojny opór na terytorium byłego powiatu postawskiego Sowieci zdołali dopiero w latem 1956 r., kiedy w lesie, na skutek przeprowadzonej operacji specjalnej, zlikwidowana została ostatnia grupa Polaków, składająca się z byłych członków AK. Ich nazwiska są jak dotąd nieznane; swój obowiązek wobec Ojczyzny wypełnili jednak do końca i zginęli za to, że pozostali wierni swojej fladze i godłu. W tym strasznym czasie każdy człowiek miał wybór – albo sprzymierzyć się ze złem i nie robić nic, albo walczyć. I nawet jeśli ta walka z góry skazana była na porażkę, to już samo podjecie próby jest godne chwały i szacunku, a nas może napawać dumą.

“Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, – a światłość wiekuista niech im świeci. Niech odpoczywają w pokoju. Amen”.

Źródła informacji:

Wspomnienia byłych mieszkańców Postaw.

T.Głubiński, „Trudny wiek XX”.

„Pamięć”, wyd. Belta, 2001

W. Matoch, „Leśni bracia”

tygodnik „Belgazeta”

gazeta „Narodnyje słowa”

Autorem tekstu jest anonimowy bloger “Gienek” piszący na portalu Wiestki.info

Pełna wersja artykułu w języku rosyjskim:

[link=http://westki.info/blogs/12591/antisovietskoie-partizanskoie-dvizieniie-na-postavshchinie-i-v-druhich-rayonach]

tłumaczenie i opracowanie: Marta Giers

2 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. parnikoza
    parnikoza :

    “Funkcjonowały fałszywe partyzanckie grupy, w skład których wchodzili pracownicy MGB i byli sowieccy partyzanci. Krążyli po lasach i wsiach, zdobywali zaufanie miejscowej ludności i informacje o ludziach związanych z antysowieckim podziemiem. Niekiedy pseudopartyzanci napadli na niewielkie grupy lub pojedynczych partyzantów, zabijając ich lub biorąc do niewoli.”)