Boże, ratuj Zasmyki!

Rozgromienie banderowskich sotni w Gruszówce spowodowało z kolei głęboki szok u banderowców i cywilnej ludności ukraińskiej okolicznych wsi, która z lękiem szeptała o pogromie swoich strilciw, przekonując się, że rzezie bezbronnej ludności nie ujdą płazem. Pochówki zabitych banderowców odbywały się bez pompy i rozgłosu , by nie siać defetyzmu i niechęci do atamanów OUN-UPA.

– Uciekaliśmy do Zasmyk z duszą na ramieniu – wspomina Feliks Budzisz. – Jechaliśmy kłusem leśną, rzadko już uczęszczaną drogą, by umknąć niepostrzeżenie. Trzymając lejce, biegłem z siostrą obok wozu, żeby klaczy na piaszczystej drodze było lżej. Mama leżała na wozie, zwijając się z bólu. Bez przeszkód przyjechaliśmy do Polskiej Kolonii, gdzie stał już rząd furmanek, gotowych do drogi. Szczęściem, na wyczucie, trafiliśmy w samą porę. Byłem rozczarowany, gdy spostrzegłem, że jadą wyłącznie kobiety z dziećmi, bez zapowiadanej zbrojnej obstawy. Wiadomość, że widziano upowców w pobliskich ukraińskich zabudowaniach, wprowadziła nas w nastrój trwogi, graniczącej z paniką. Ruszyliśmy natychmiast kolumną wozów w stronę Zasmyk, ponaglając się do szybszej jazdy, którą bardzo utrudniały uwiązane przy wielu wozach krowy. Po drodze dołączały do nas kolejne furmanki wyładowane manelami i dziećmi. Część kobiet szła obok wozów modląc się na głos. Przewodziła im babcia Wiktoria, matka wujka Stanisława Molendy, w czarnym habicie tercjarki i z dużym różańcem w ręce.

„Pod Twoją obronę”

Przypominała wszystkim, że gdy będą nas zabijać, należy głośno śpiewać „Pod Twą obronę”. Zalecenie babci wzmogło lęk. Niebawem kolumna wozów wspięła się na rozległe wzniesienie z wyniosłym kopcem, usypanym przez nacjonalistów, na którym ustawiono wysoki prawosławny krzyż – symbol samostijnej Ukrainy, przybrany wyblakłymi już sino- żółtymi barwami i tryzubem. Gdy czoło kolumny znalazło się na wysokości kopca, nagle, jak spod ziemi, wyłoniło się kilku uzbrojonych osobników w niemieckich mundurach. Kolumnę zatrzymano wśród jadących powstało zamieszanie, które zaraz przerodziło się prawie w panikę. Starsze dzieci zeskakiwały z wozów i biegły do tyłu kolumny i w pole. Część wozów zawracał z trudem i jechała polem z powrotem. Słychać było bezładny krzyk kobiet, nawoływanie i płacz dzieci. Po kilku minutach z czoła kolumny przyszła wiadomość, że nie są to upowcy, tylko Litwini służący u Niemców. Kilku żołnierzy, dobrze pijanych, przeszło się w milczeniu wzdłuż kolumny wozów, bacznie je lustrując. Z czoła dochodziła głośna i niepokojąca wymiana zdań kilku odważniejszych kobiet z oficerem, który również zdradzał nadużycie alkoholu. Wspominał krzywdy, jakich rzekomo mieli doznać Litwini od Polaków. Oficer i żołnierze nie reagowali na prośby kobiet, by pozwolili nam jechać dalej. Oficer oświadczył, że cały tabor będzie musiał udać się do jego dowództwa.

Desperacko oświadczyły

Przerażone kobiety desperacko oświadczyły, że nigdzie nie pojadą i w tym momencie czoło kolumny, nie zważając na sprzeciw oficera, ruszyło zdecydowanie do przodu, a za nim reszta wozów. Wreszcie docieramy do gęsto zabudowanej wsi Piórkowicze, położonej półkolem nad jeziorem. Jest to ostatni odcinek drogi do Zasmyk. Jedziemy teraz piaszczystą drogą skrajem jeziora z największym napięciem nerwów, w skupieniu i ciszy. Wozy kołami wrzynają się głęboko w piach, dlatego pchamy je ile sił, byle prędzej wydostać się ze wsi. Napad w tym miejscu nie dawałby szans na uratowanie się: z jednej strony drogi – jezioro, z drugiej – gęsto zabudowana obca wieś. Pot oblewa mi ciało, a strach mobilizuje resztki sił. Wreszcie dojeżdżamy do środka wsi i spostrzegamy coś nieprawdopodobnego: wieś robi wrażenie wymarłej. Jest kompletnie pusta. Wieś widmo! Z radosnym zaskoczeniem i podnieceniem zostawiamy w tyle opustoszałe domostwa. Terasz przed nami wąska, polna droga, z lekka wijąca się wśród pól. W dali stoją z rzadka zabudowania, otoczone kępami starych drzew. Od czoła kolumny idą okrzyki:- Zasmyki! Jesteśmy w Zasmykach! – Mama ociera łzy wielkiej radości i niewysłowionej ulgi – Jesteśmy ocaleni – mówi do nas, pokonując najgłębsze wzruszenie i dokuczliwy ból serca. Radość opanowuje cały tabor.

Bandyckie zamiary

W kępie drzew na skraju wsi stoi z dubeltówką, bosy, może 18-letni wartownik. Dowiadujemy się od niego, że dziś 31 sierpnia o świcie, zasmycka samoobrona odniosła zdecydowane zwycięstwo nad dużym zgrupowaniem banderowców, szykujących się do zdobycia Zasmyk i wymordowania tam zgromadzonej ludności polskiej, zbiegłej przed rzeziami. Łatwo teraz domyślamy się, dlaczego nie ma z nami obiecanej zbrojnej eksporty i dlaczego mim o to udało się przebyć niebezpieczną śmiertelną drogę. Upowcy, przerażeni sromotną klęską, uciekli wraz z cywilną ludnością ukraińską do miejscowości dalej położonych od Zasmyk. Nagła i groźna dla nich wieść lotem błyskawicy obiegła okoliczne wsie, krzyżując w tym dniu bandycie zamiary wobec ludności polskiej. Spontanicznie gromadzimy się wszyscy koło przydrożnego krzyża, dziękując Opatrzności za ocalenie, modlimy się za poległego w dzisiejszej bitwie Stasia Romankiewicza z radowickiej jedenastki. Przybyłę z nami rodziny rozjechały się po Zasmykach do krewnych czy znajomych, gdzie znalazły dach nad głowa i życzliwość. Niektórzy udali się do sąsiednich kolonii- Janówki, Radomla, gdzie również przyjmowano uciekinierów. My oraz ciocia Bronia z córkami zatrzymaliśmy się u gospodarza Franciszka Wiśniewskiego, nieopodal kościoła. Zaraz po naszym przyjeździe zjawił się ojciec z wujkiem Molendą oraz inni uciekinierzy , ciekawi najświeższych wydarzeń. Znowu byliśmy razem z ojcem, co sprawiło nam wielką radość. Uniknęliśmy najgorszego, podczas gdy wokół szalała śmierć. Martwiliśmy się o dziadków i ciocię Marysię, pozostałych w Radowiczach. Zdziwiłem się bardzo, ze ojciec z wujkiem jako partyzancki nie przyszli z bronią. Nie śmiałem o nią pytać. Byłem pewny, że zostawili ją na placówce.

Uniknęliśmy najgorszego

Później dowiedziałem się, że jeszcze jej nie posiadali. Broń trzeba było zdobywać w boju lub w najlepszym razie kupować u Niemców, czy Węgrów za wysoką cenę. Wieczorem udaliśmy się gromadnie do kościoła, który w pierwszej chwili wydawał mi się pusty. Wewnątrz panował mrok, tylko na głównym ołtarzu pełzały wątłe płomyki dwóch świec, ledwie rozjaśniając małą część wnętrza. Po chwili zaczęli się wyłaniać z mroku wierni, klęczący w ławkach i bocznych nawach. Niektórzy nieruchomo trwali w milczeniu, inni szeptem lub półgłosem modlili się. W ogromnej przewadze były to kobiety i dzieci. Przed wielkim ołtarzem leżało krzyżem dwóch księży. Pochodzili, jak mówiono, z parafii, gdzie banderowcy dokonali masowych mordów ludności polskiej. Słychać było stłumiony szloch kilku kobiet , który chwilami przechodził w spazmatyczne łkanie. W pewnym momencie w nawie powstało poruszenie. Z mroku wyłoniło się kilka kobiet, wynoszących jakąś omdlałą kobiecinę na zewnątrz. Nastrój w kościele stawał się przygnębiający , nie do zniesienia. Spazmatyczny szloch, teraz już wielu kobiet i dzieci, przejmował już lękiem. I tu, w świątyni, czuło się rosnącą rozpacz polskiej ludności i grozę upowskiego, obłędnego krwawego terroru. W pewnym momencie ludzie tłumnie ruszyli do wyjścia.

Bez dławiącego lęku

Przed kościołem tworzyły się grupy osób, wymieniających przerażające opowieści o morderstwach w okolicznych wsiach. Strwożeni ludzie, głównie kobiety, płacząc wymieniały nazwiska i imiona zamordowanych nieraz w okrutny sposób. Wracaliśmy z kościoła przygnębieni rozmiarami zbrodni i otchłanią nieszczęść, sprowadzonych na ludność polską przez ubowców zaczadzonych nazistowską nienawiścią. Ale mimo morza nieszczęść , tutaj w Zasmykach, wydawało się, że krwawa nawałnica przechodzi gdzieś bokiem , oddala się od nas i świta nadzieja na przetrwanie. Z gromadą znajomych udaliśmy się do stodoły. Prowizorycznie wyznaczonej na noclegi. Pierwszy raz od wielu tygodni zasypiałem bez dławiącego lęku. Ale noc nie byłą spokojna. Po północy przybyli do stodoły nowi uciekinierzy. Podwórze i stodoła zapełniły się głośnymi rozmowami i płaczem. Spostrzegłszy nas, kobiety zaczęły głośno i bezładnie opowiadać o masakrze gdzieś na północny wschód od Zasmyk. Część ludności udało się uniknąć zagłady. Do rana już nikt nie spał. Wczesnym rankiem wszyscy byliśmy na nogach. Pierwszy września na trwałe i niezwykle zapisał się w pamięci ludności zgromadzonej w Zasmykach. Tego dnia, w samo południe, odbył się pogrzeb Stasia Romankiewicza, poległego w przeddzień we wsi Gruszówka. Na pogrzeb przybyły tłumy ludzi. Przecisnąłem się do wnętrza kościoła i stanąłem blisko katafalku, na którym spoczywała trumna ze zwłokami Stasia.

Szloch wstrząsnął tłumem

Stali przy niej z bronią jego bojowi towarzysze, a obok liczna rodzina, sąsiedzi, znajomi. Po egzekwiach ksiądz Michał Żukowski wygłosił płomienne przemówienie, które wierni głęboko przeżyli , pewnie jak nigdy dotychczas. Szloch wstrząsał tłumem. Ksiądz, były misjonarz z Podola, przejawił tutaj najwspanialszy kunszt oratorski. Oznajmił, że dzisiaj uderzy dzwon, ukryty i milczący od 17 września 1939 r. Obwieści on powstanie skrawka wolnej, niepodległej Polski- Rzeczpospolitej Zasmyckiej, za którą oddał swoje młode życie i Stasio. I oto odezwał się dzwon. Tłum załkał – płakały kobiety, starcy, dzieci, żołnierze. Donośny głos dzwonu niósł się po polach i łąkach do okolicznych wsi. Zawtórowało mu potężne , błagalnie i niebosiężnie pieśń „Boże coś Polskę”, a po niej „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Kondukt ruszył na cmentarz ksiądz żegnał Staszka najpiękniejszymi słowami , stojąc na nasypie i górują nad otaczającymi go ludźmi. W pewnym momencie ktoś krzyknął: Ukraińcy! Tłum zaszamotał się, część ludzi rzuciła się do cmentarnej bramy , inni w kierunku przeciwnym, próbując jednocześnie zorientować się w sytuacji. Honorowa eskorta ładowała broń, trzaskając zamkami.

Krzepienie wiarą

Ale ksiądz nie ruszył się z miejsca, stojąc wyniosły na nasypie. Zaraz się okazało, że w pobliskiej olszynie przechodził przez patrol, ubezpieczający pogrzeb. Mimo głębokich , bolesnych wzruszeń , z cmentarza wracaliśmy podniesieni na duchu, z krzepiącą wiarą w możliwość obrony i przetrwania. Wielkie nadzieje zaczęliśmy pokładać w naszej samoobronie. Nie mylił się i tym razem ks. Michał Żukowski; na kilka miesięcy Zasmyki stały się skrawkiem wolnej Polski, chociaż wiele krwi spłynęło wokół, a na zasmyckim cmentarzu przybyły setki mogił i krzyży. Staś Romankiewicz, żołnierz z naszej wsi , był pierwszym z zasmyckiej samoobrony, który poległ w otwartym boku za ten skrawek ziemi. Pierwsze dni w Zasmykach dostarczyły nam wiele silnych przeżyć. Codziennie tłum uciekinierów gromadził się przed kościołem, gdzie docierały najszybciej i najczęściej tragiczne wieści o losach ludności polskiej okolicznych wsi. Ogromne zainteresowanie wzbudzali żołnierze samoobrony, zwłaszcza nasi znajomi, z których byliśmy dumni, wiążąc z nimi nadzieje na przetrwanie. Okryci już wówczas legendą dowódcy – por. „Jastrząb” i por. „Sokół” – nie schodzili z ust, mówiono o nich z najwyższym podziwem, szacunkiem i uwielbieniem. Zdawano sobie sprawę, że dzięki ich dowódczym umiejętnościom , odwadze i determinacji zasmycka samoobrona odniosła zdecydowane zwycięstwo nad banderowcami w Gruszówce. Dzięki nim zostały uratowane od zagłady tysiące ludności polskiej, zgromadzonej w Zasmykach, okolicznych koloniach i odległych wsiach , z których nie wszyscy Polacy zdążyli zbiec do bezpieczniejszych miejsc.

Rozgromienie banderowskich sotni

Rozgromienie banderowskich sotni w Gruszówce spowodowało z kolei głęboki szok u banderowców i cywilnej ludności ukraińskiej okolicznych wsi, która z lękiem szeptała o pogromie swoich strilciw, przekonując się, że rzezie bezbronnej ludności nie ujdą płazem. Pochówki zabitych banderowców odbywały się bez pompy i rozgłosu , by nie siać defetyzmu i niechęci do atamanów OUN- UPA. Dla ludności polskiej, wątpiącej dotychczas w możliwość przetrwania , zwycięstwo w Gruszówce było źródłem nadziei i otuchy. Dnia 3 września o zmroku do zasmyckiego kościoła wszedł w pełnym uzbrojeniu zwarty pododdział samoobrony. Wierni, zgromadzeni na Nieszporach, machinalnie ustąpili miejsc, rozchodząc się na boki. Oddział zbliżył się do wielkiego ołtarza . Padła ściszona komenda :”Spocznij!” Szczęknęła broń o posadzkę. Z zakrystii wyszedł ks. Żukowski, który odmówił z żołnierzami „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”, a następnie pobłogosławił ich. Padła znowu ściszona komenda: ”W tył zwrot, do wyjścia!”. Pododdział opuścił kościół. Wyszliśmy zaraz tłumnie na dwór, ale ujrzeliśmy już tylko znikające w mroku sylwetki żołnierzy. Tak zapamiętałem fragment dramatycznej, ale i zwycięskiej kolejnej akcji naszej samoobrony. Pododdział pod dowództwem por. „Jastrzębia” i por. „Sokoła” wymaszerował tamtego wieczora , by ratować przed zagładą ludność polską Osiecznika, odległego od Zasmyk o 20 km oraz zbiegłej tam ludności z sąsiedniego Wierzbiczna, ocalałej z rzezi , której dokonali tam banderowcy w przeddzień.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply