Krwawe lato 1943

– Ukraińcy dybali też niewątpliwie na majątek Czechów. Była to gospodarna, zamożna miejscowość, bardzo dobrze zorganizowana. Czeski łącznik Wacław Zapałowski przybył do Zasmyk z prośbą o pomoc. „Jastrząb” wyruszył natychmiast i ocalił Kupiczów. Bitwa trwała jednak cały dzień. Na obrzeżach miejscowości stali już ukraińscy chłopi z siekierami, widłami i innymi narzędziami, gotowi w każdej chwili ruszyć „Czechiw rizaty”. Tym razem musieli wrócić z niczym. „Jastrząb” wrócił z oddziałem do Zasmyk, ale w Kupiczowie została 40-osobowa grupa partyzantów, która wspólnie z Czechami zajęła się ufortyfikowaniem wsi, wykorzystując umocnienia pozostawione przez Niemców. Banderowcy nie mogli przeboleć swojej porażki. Wkrótce zaatakowali Kupiczów znacznie większymi siłami. Mieli ze sobą jeszcze dwa działa i coś w rodzaju czołgu, wykonanego z sowieckiego ciężkiego traktora i uzbrojonego w działko. „Jastrząb” przybył Kupiczowowi na odsiecz i rozbił zewnętrzny pierścień UPA okrążający miejscowość. Banderowcy jak tylko zobaczyli, że dotarła do Kupiczowa odsiecz z Zasmyk, to porzucili swój czołg , który podpalili i rzucili się do ucieczki.

– Masowy napływ uciekinierów do Zasmyk spowodował, że we wsi zaczęło brakować żywności i paszy dla zwierząt – wspomina Monika Śladowska. – Dokuczał nam zwłaszcza brak ziemniaków. Postanowiłyśmy więc z dziewczętami mieszkającymi w domu babci zorganizować wyprawę na pole pod Rokitnicę po ziemniaki. Gdy zaczęłyśmy kopanie, nagle z pobliskiego zagajnika ktoś zaczął do nas strzelać! Instynktownie wpadłyśmy w bruzdy, a później zerwałyśmy się do ucieczki. Patrole UPA stale krążyły w okolicy Zasmyk. Obserwowały je, a także mordowały osoby, które pojedynczo odważyły się pojawić na polu lub trakcie komunikacyjnym. Z nami wozem był taki Siemiński, ale on nie uciekał. Być może nie chciał zostawić koni i banderowcy go złapali. Gdy dotarłyśmy do domy babci, żona Siemińskiego zaczęła strasznie rozpaczać. Mieli pięcioro dzieci i byli uciekinierami z Woronny. Uciekając z niej zdołali wywieźć trochę rzeczy na drabiniastym wozie. Siemińska bez przerwy wychodziła na drogę , żeby sprawdzić, czy mąż nie nadjeżdża. Członkowie samoobrony zaraz udali się na pole i przywieźli wkrótce Siemińskiego. Miał odcięta głowę i palce u rąk. Oprawcy chcieli mu ściągnąć obrączkę, a ponieważ nie chciała mu zejść z palca, to mu go odcięli, odrąbując przy okazji resztę palców.

Mało nie zwariowała

– Żona Siemińskiego mało nie zwariowała. Wszyscy strasznie rozpaczaliśmy. Było to dla nas bardzo traumatyczne przeżycie. W sierpniu kilka rodzin sporo ryzykując wróciło do kolonii Piórkowcze sąsiadującej z Zasmykami. W tym samym dniu zostali zarżnięci przez upowców. Jak sobie przypominam, były to m.in. rodziny Koperskich i Szarwiłłów. Od kolejnych uciekinierów z Wiktorówki dowiedzieliśmy się, że banderowcy spalili tam 26 gospodarstw, mordując ponad 100 osób. Fakty te sprawiały, że tworzenie samoobrony i oddziału partyzanckiego w Zasmykach nabierało tempa. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że możemy liczyć tylko na siebie i jeżeli się sami nie obronimy, to Ukraińcy w końcu nas również wyrżną. Chętnych do walki było wielu, ale brakowało dla nich broni. Konspiracja kowelska starała się ją zdobywać i przesyłać do Zasmyk. Baza przerzutowa zdobytej w Kowlu broni dla Zasmyk mieściła się w domu Janiny i Walentego Kościelaków. Znałam ich, bo mój ojciec dostarczał im duże ilości rąbanki i innych artykułów żywnościowych, za które oni kupowali od Niemców broń.

Stopniowo krzepła

– Do Zasmyk broń tę przewoziły łączniczki Joanna Zamościńska i Antonina Leśniewska, należące do najodważniejszych dziewcząt. Było to zajęcie bardzo niebezpieczne. Niemcy kontrolowali na rogatkach wszystkie pojazdy wyjeżdżające z Kowla. W Zasmykach tworzono też materialna bazę służby zdrowia. Z Kowla przerzucano do Zasmyk środki opatrunkowe. W sierpniu 1943 r. z Kowla przyjechały do Zasmyk dwie dyplomowane pielęgniarki – Janina Szmagalska i Janina Włodarska, które rozpoczęły organizowanie terenowej służby zdrowia. Jednym z pierwszych sanitariuszy był Edward Kijowski. Opiekował się on punktem sanitarnym, usytuowanym najpierw w mieszkaniu Brzósków, a następnie w szkole. Baza partyzancka w Zasmykach stopniowo krzepła. Tworzenie w Zasmykach partyzanckiego zaplecza nie uszło oczywiście uwadze Niemców. Mogło stać się to też za sprawą ukraińskich donosicieli, którzy rękami Niemców chcieli osłabić Zasmyki. Gdy Niemcy przyjeżdżali do nich, samoobrona była w trudnej sytuacji. Nie mogła podjąć z nimi walki, bo spowodowałoby to spalenie wsi. Niemcy ściągnęliby z Kowla posiłki, wsparte lotnictwem i artylerią, i Zasmyki obróciłyby się w perzynę. Pierwszy raz, o ile pamiętam, Niemcy zajechali niejako profilaktycznie.

Dokonali rabunku

– Przy okazji jednak dokonali rabunku, łapiąc sporą ilość kur, gęsi i kaczki. Zabrali też kilka świń i jałówek. Następnym razem Niemcy wzięli jednak zakładników, których zawieźli do więzienia w Kowalu. Uratował ich sąsiad o nazwisku Plichta. Pochodził on ze Śląska. W czasie I wojny światowej walczył w armii cesarskiej i był odznaczony Krzyżem Żelaznym. Znał świetnie język niemiecki i Niemcy traktowali go jak swojego. Przypiął on do marynarki Krzyż Żelazny i pojechał do Kowla. Tam odpowiednim władzom dał gwarancję, że zatrzymani mieszkańcy Zasmyk nie mają nic wspólnego z konspiracją. Niemcy ich zwolnili. Tymczasem Ukraińcy coraz bardziej zaciskali pętlę wokół Zasmyk. Tato, który od początku był członkiem samoobrony, w domu był tylko gościem. Wuj Zygmunt poinformował nas, że w razie ataku Ukraińców mieliśmy skryć się w kościele. O ucieczce nikt nie myślał, nie mieliśmy po prostu gdzie uciekać. „Jastrząb”, który był świetnym dowódcą, przeprowadził prewencyjny atak na zgrupowanie UPA pod Gruszówką, roznosząc je dosłownie w strzępy. Podbudowało to znacznie morale wioski. Ukraińcy zaczęli się Zasmyk bać jeszcze bardziej.

Napływ uciekinierów

Zdarzenie to szczególnie utkwiło mi w pamięci, bo wtedy na podwórku u babci stanął pierwszy ranny, czyli Józef Turowski „Ziuk”. Przyprowadził go Stanisław Beker „Tajfun”. Mama wstępnie owinęła mu dłoń kawałkiem lnianego płótna i odesłała do punktu sanitarnego w mieszkaniu Brzóski, gdzie go fachowo opatrzono. Radość ze zwycięstwa została przytłumiona przez śmierć w akcji Stanisława Romankiewicza „Zająca”. Sukces pod Groszówką spowodował dalszy napływ uciekinierów do Zasmyk. Formowali oni kolumny wozów, które eskortowane przez oddział „Jastrzębia” docierały do Zasmyk. „Jastrząb” stale krążył po okolicy, dokonując demonstracyjnych marszów przez ukraińskie wsie. W Zasmykach przystąpiono też do tworzenia kolejnego oddziału partyzanckiego. Patrole „Jastrzębia” wyłapywały też krążących po okolicy Ukraińców podejrzewając, że chodzą na przeszpiegi. Któregoś dnia jeden z nich złapał Ukraińca z Białaszewa. Powołał się na Weronikę Śladowską, bo jego matka często korzystała z porad babci. Partyzanci przyprowadzili go na podwórko babci. Ta spytała go o matkę i powiedziała partyzantom- puśćcie go, to bardzo porządna rodzina! – Partyzanci go puścili.

Nie chcieli mordować

– Nie wszyscy Ukraińcy byli zbrodniarzami. Nawet we wsiach, będących twierdzami nacjonalizmu zdarzali się ludzie, którzy nie chcieli brać udziału w mordach i rabunkach. Ostrzegali oni Polaków przed niebezpieczeństwem i często płacili za to najwyższą cenę. Ci, którzy chcieli zachować neutralność musieli uciekać, bo nie byli tolerowani. Wielu z nich schroniło się m.in. w Kupiczowie. Z danych, jakie przesłał mi po wojnie Czech Wacław Ktyl, bo Kupiczów był czeska wioską, przed nożami i siekierami ziomków ukrywało się w nim 93 Ukraińców. Kierownictwo UPA chciało oczywiście za wszelką cenę zlikwidować ośrodek samoobrony w Zasmykach. Pod Tuliczowem zgromadzili potężne siły, ale plan uderzenia na naszą wieś udaremnili im Niemcy, którzy wyruszyli z Kowla po żywność. Zaatakowani przez ubowców, Niemcy ściągnęli posiłki i rozgromili ich ratując nas przed zagładą. Banderowcy nękali napadami mniejsze miejscowości. Pamiętam, jak pewnego dnia na podwórze babci przybiegła przerażona kobieta z dwojgiem małych dzieci i okrzykiem, że Ukraińcy napadli na Budy Ossowskie i mordują Polaków. Kobieta ta nazywała się Felicja Komorowska. Wymknęła się z zabudowań z innymi mieszkańcami, ale jako jedna z nielicznych ocalała. Napastnicy ich wyłapywali i mordowali bez litości. Felicja Komorowska, którą znałam bardzo dobrze, bo kiedyś była naszą sąsiadką, ukryła się z dziećmi w środku dużego krzewu. Jakiś Ukrainiec zahaczył o krzew widłami, ale jej nie dostrzegł.

Zobaczył inną ofiarę

– Zobaczył pewnie inna ofiarę i pobiegł dalej. Jak się później okazało kobieta z dziećmi usiadła na mrowisku. Do Zasmyk odległych o 20 km od Bud Ossowskich dotarła strasznie opuchnięta. „Jastrząb” z oddziałem natychmiast wyruszył do Bud Ossowskich, ale na miejscu zastał tylko strasznie zmasakrowane zwłoki mieszkańców: kobiet, starców i dzieci. Ukraińscy bandyci pokazali tu azjatyckie zwyrodnienie. W tym samym czasie co w Budach Ossowskich Ukraińcy dokonali pogromu w Peresiece. Mieszkali w niej nasi krewni, czyli rodzina Figurowskich. Postanowili uciec do Zasmyk. Najkrótsza droga z Peresieki prowadziła przez Miedziaków, w której banderowcy przygotowali zasadzkę, chcąc wyrżnąć i obrabować uciekinierów. Gdy znajomy Ukrainiec, który specjalnie wyszedł na drogę, ich zauważył radził, żeby nie jechali przez Miedziaków, bo zginą. Figurowscy posłuchali i poszli bagnistą drogą przez las lityński. Była ona koszmarna. Grzęzły w niej konie i prowadzone przez Figurowskich krowy. Szczęśliwie jednak udało im się przedostać do Gruszówki, gdzie byli już partyzanci z samoobrony. Część mieszkańców z Przesieki nie chciało jednak porzucać swojej miejscowości licząc, że Ukraińcy ich nie ruszą. Ci zaś powyciągali ich z domów, zaprowadzili na cmentarz w Jeziorzanach, a następnie zamordowali, poddając wcześniej wyrafinowanym torturom.

Wygrzebała się ranna

– Z dołu wygrzebała się jednak ranna Zofia Padowska. Udało jej się doczołgać do domu znajomych Ukraińców i porosić o wodę. Na jej widok mężczyźni chwycili za siekiery, ale w jej obronie stanęła gospodyni tego domu, nie dopuszczając do dobicia kobiety. Została ona przewieziona do punktu sanitarnego w Zasmykach. Pamiętam, że przeraziłam się, jak zobaczyłam jej zmasakrowaną twarz. Kobieta ta przeżyła, ale jej cała najbliższa rodzina pozostała w dole na cmentarzu w Jeziorzanach. Od kuzynki Bogumiły Figurowskiej dowiedziałam się, co działo się w Peresiece. Poinformowała mnie, że już od miesiąca przed ucieczką cała jej rodzina nie nocowała w domu, ale szli na łąki. Pewnej nocy Ukraińcy przystąpili do rabowania ich domu. Ich rozmowy słyszał brat Bogumiły Julian, który skrył się w piwnicy ganku. Ukraińcy też do niej weszli, ale go nie zauważyli. Wyszli i penetrowali dom dalej, ale on słysząc ich osiwiał całkowicie. Zbrodni w Peresiece dokonali sąsiedzi Ukraińcy. Inicjatorem mordu był zaś prawosławny pop. „Jastrząb”, gdy dowiedział się o mordzie, wysłał do Peresieki grupę partyzantów, którą Ukraińcy powitali strzałami. Jak nasi dali ognia, to Ukraińcy uciekli. Ludzie „Jastrzębia” przetrząsnęli cerkiew, w której znaleźli kilka karabinów, które zabrali do Zasmyk.

Mogli spać spokojnie

– W samych Zasmykach samoobrona zachowywała coraz większą ostrożność, by nie dać się zaskoczyć oddziałom UPA. Na wylotach dróg stały warty. Wszyscy wjeżdżający byli kontrolowani. Patrole kontrolowały także przedpola. Wszyscy mieszkający w Zasmykach mogli w nich spać spokojnie. Tutejsi rolnicy bez przeszkód zasiali oziminy. Nie wiedzieli, czy je zbiorą, ale poczucie obowiązku wobec ziemi nie pozwoliło im postąpić inaczej. Mówiąc o Zasmykach podkreślić trzeba wielką ofiarność wszystkich mieszkańców. Nawet uciekinierzy dzielili się tym czym mieli z innymi, choć najczęściej sami uratowali niewiele. Moja babcia oddała wszystkie poduszki kobietom, które z małymi dziećmi dotarły do Zasmyk. Lniane prześcieradła, które sama utkała, przekazała na opatrunki dla rannych i pieluszki dla dzieci. Pamiętam, jak któregoś dnia przyszedł do domu ojciec i powiedział mamie, żeby coś z rzeczy zaniosła Grodzkiej, bo ona uciekając nocą nie zdołała zabrać ze sobą ani jednej pieluszki dla swego niemowlęcia. Warto też wspomnieć, że w tamtych czasach mimo tragicznej sytuacji, w naszym życiu były tez chwile sympatyczne. Partyzanci schodzili się do domów, gdzie były młode dziewczęta. Na spotkaniach dominowały śmiechy i dowcipy, kontrastujące z otaczającą nas rzeczywistością. Uczestnicy tych spotkań zmieniali się, bo partyzanci rzadko kiedy zatrzymywali się w Zasmykach dłużej. Haftowałyśmy dla nich chusteczki, dziergałyśmy rękawiczki i szaliki, które później składałyśmy do paczek i wysyłałyśmy do oddziałów.

Paczki dla chłopaków

– Dokładałyśmy do paczuszek jabłka, orzechy i suchary, które później poprzez łączników trafiały na posterunki. Często jednak bywało tak, że chłopców, których gościłyśmy w naszych domach, odprowadzałyśmy na zasmycki cmentarz. Po bitwie w Rożynie przywieziono ich kilku na wozach. Ksiądz jak zwykle pożegnał ich odśpiewaniem „Wiecznego odpoczywania”, a koledzy salwą honorową. Takie starcia „Jastrząb” musiał jednak toczyć, by granice „Rzeczpospolitej Zasmyckiej” były bezpieczne. Banderowcy bez przerwy kontynuowali bestialską depolonizację. Na początku września 1943 r. 9 km od Zasmyk banderowcy wymordowali wiele rodzin z polskiej służby hrabiego Sumowskiego w Lityniu. Z 15 rodzin tylko kilka dotarło do Zasmyk. Członków pozostałych zatłukli jak zwykle przy pomocy siekier, kos i wideł. Późna jesienią 1943 r. położenie strategiczne Zasmyk drastycznie się pogorszyło. Niemcy po zebraniu zbóż i ziemniaków wycofali się z Kupiczowa, dużej czeskiej miejscowości, leżącej na południe od Zasmyk. Działała tu czeska podziemna organizacja „Aktyw”, która gromadziła broń i utrzymywała kontakty z partyzantką polska i radziecką. Upowcy wiedzieli o tym i chcieli, by wieś się rozbroiła i im podporządkowała. Czesi doskonale zdawali sobie sprawę, że spełnienie ich żądań to pewna śmierć.

Prośba o pomoc

– Ukraińcy dybali też niewątpliwie na majątek Czechów. Była to gospodarna, zamożna miejscowość, bardzo dobrze zorganizowana. Czeski łącznik Wacław Zapałowski przybył do Zasmyk z prośbą o pomoc. „Jastrząb” wyruszył natychmiast i ocalił Kupiczów. Bitwa trwała jednak cały dzień. Na obrzeżach miejscowości stali już ukraińscy chłopi z siekierami, widłami i innymi narzędziami, gotowi w każdej chwili ruszyć „Czechiw rizaty”. Tym razem musieli wrócić z niczym. „Jastrząb” wrócił z oddziałem do Zasmyk, ale w Kupiczowie została 40-osobowa grupa partyzantów, która wspólnie z Czechami zajęła się ufortyfikowaniem wsi, wykorzystując umocnienia pozostawione przez Niemców. Banderowcy nie mogli przeboleć swojej porażki. Wkrótce zaatakowali Kupiczów znacznie większymi siłami. Mieli ze sobą jeszcze dwa działa i coś w rodzaju czołgu, wykonanego z sowieckiego ciężkiego traktora i uzbrojonego w działko. „Jastrząb” przybył Kupiczowowi na odsiecz i rozbił zewnętrzny pierścień UPA okrążający miejscowość. Banderowcy jak tylko zobaczyli, że dotarła do Kupiczowa odsiecz z Zasmyk, to porzucili swój czołg, który podpalili i rzucili się do ucieczki. W walce nie prezentowali oni dużej wartości bojowej i jeżeli trafili na dobrego przeciwnika, to uciekali w popłochu. Odwagę wykazywali głównie przy mordowaniu bezbronnych. Kierownictwo samoobrony w Zasmykach musiało się martwić nie tylko banderowskim zagrożeniem, ale brakiem paszy i żywności. Wszystkim dokuczał chłód i ciasnota. Niektórzy uciekinierzy robili wyprawy po pasze do porzucanych gospodarstw, ale najczęściej źle się to dla nich kończyło. Pamiętam, że jednym z tych, którzy odważali się wyjeżdżać po pasze był niejaki Antoni Zapisek z Wierzbina. Banderowcy go złapali i zamordowali. W takiej atmosferze wszyscy przygotowywali się w Zasmykach do Świąt Bożego Narodzenia i tradycyjnej wigilii. Coś mimo wszystko trzeba było podać na stół.

Cdn.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply