Ta tekstowa tradycja może być bardzo stara, owszem, ale… bywa, że sięga “zaledwie” wieku XIX.

Palący problem autentyczności

Swego czasu poróżniłem się przy piwie z mymi przyjaciółmi (więc poróżniłem się przyjaźnie). Poszło o sprawę ustnej tradycji. Przyjaciele przywiązali się bardzo do tezy, wedle której pewna zabita dechami górska wioska, którą przed laty odwiedzili, przechowała ustną tradycję o walkach, jakie miały tam mieć miejsce kilkaset lat temu. Wieśniacy prowadzali ich nad resztki starożytnych wałów i ze szczegółami opowiadali mrożace krew w żyłach sceny szturmu, obrony, mordów, gwałtów, odsieczy i tak dalej.

Owa przekonująca opowieść – przekonała przyjaciół moich; doszli do wniosku, że mają do czynienia z przekazem, który trwa, jak sądzili, bez przerwy od lat kilkuset.

A przecież, o ile ów przekaz jest faktycznie żywy – pozostaje pytanie: od kiedy żywy? Czy na pewno od czasów, gdy zniszczono pradawne wały?

To “coś”, co żyje w tradycji

“Coś” w tej tradycji być może, ale bywa różnie. Doświadczenie uczy, że tym “czymś” jest zazwyczaj nie tyle ustny przekaz dotyczący prawdziwych wydarzeń (zresztą obecni mieszkańcy wsi wcale nie muszą być potomkami dawnych mieszkańców…) – co tradycja pamiętania pewnych tekstów. Tekstów bardzo konkretnych, które nie muszą mieć wiele wspólnego z rzeczywistością historyczną – a znacznie więcej z tradycją “tekstową”.

Ta tekstowa tradycja może być bardzo stara, owszem, ale… bywa, że sięga “zaledwie” wieku XIX. Bo wtedy księża zabrali się za edukację ludu. I z ich inicjatywy wiele staropolskich tekstów (bynajmniej nie tylko pobożnych) ponownie weszło w ludowy repertuar – dlatego, że je wydrukowano w prasie parafialnej czy parafialnym śpiewniku, albo dlatego, że ksiądz o nich opowiadał z ambony, czy dał do czytania organiście i kościelnemu, a oni, jako miejscowe “autorytety” przekazali innym. Wystarczy, aby tego rodzaju odgrzana pamięć trwała z półtorej pokolenia – i już nikt nie pamięta, skąd się wzięła, już wielu skłonnych będzie widzieć w niej czysty odblask czasów staropolskich.

Bystry Bystroń

Jan Stanisław Bystroń opublikował i omówił niezwykły tekst, usłyszany przez Oskara Kolberga w łęczyckiem z ust jakiegoś dziada-żebraka, najciekawszy śposród kilku podobnych, które w wieku XIX zanotowano w oklicach Sukowa, Masłowa i Wieliczki. W wariancie łęczyckim (z okolic Piątku i Bielaw) dziad skarży się na “heretyków”, którzy prześladują “katolików” – bo ucinają polskim matkom piersi i psom je na pożarcie ciskają, małe dzieci gotują w kotłach i każą je spożywać rodzicom; słyszymy fragment skargi na ból, trapiący przy tej okazji nieszczęsną matkę, ból znacznie silniejszy od bólów porodowych… Dziad upatruje ratunku już tylko od “pacholęcia Czarnieckiego” – ten bowiem wrogów “Szablą rąbie, szablą siecze, | Aż mu krew rękawem ciecze” i pławi się we krwi po kolana, przy okazji odbywając na tych kolanach całonocne i całodzienne modlitwy i wzywając “Boga do pomocy”. W przedostatniej zwrotce następuje modlitewna prośba dziada o Jezusową pomoc w utrapieniu, spadłym na wiernych katolików (“Odwróć Ty miecz na pogany!”); w zwrotce ostatniej widzimy panoramę bitewnego pola, na którym “chorągwie się chwieją” i “kruszą”, pod niejednym zaś “nogi mdleją” i “niejeden sie żegna z duszą”. I koniec.

Z racji owych “heretyków” i “pacholęcia Czarnieckiego”, Bystroń domyslał się, że pieśń powstała za czasów szwedzkiego najazdu w roku 1655; dlatego też trafiła później do klasycznego opracowania polskiej poezji politycznej pióra Juliusza Nowaka-Dłużewskiego.

Życie i przeżycia pieśni

Ale przecie okropności wojny, opisane w pieśni, mogły odnosić się do dowolnego konfliktu, zaś nazwisko Czarnieckiego dałoby się widzieć jako dorywczo zapożyczenie skądkolwiek – legenda tej postaci była wszak w XIX wieku niezwykle żywa. Bo czy można sobie wyobrazić, żeby podobna pieśń faktycznie przeżyła lat dwieście tylko “w ustach ludu”?

Otóż rzecz dziwna – faktycznie przeżyła, choć przeżywając – przeżywała rzeczy rozmaite. I myliłby się ten, kto chciałby w tej pieśni znaleźć dowód na nieomylność ustnego przekazu. Bo chociaż dziad podłęczycki śpiewał tekst siedemnastowiecznej proweniencji, to ani nie śpiewał go wiernie, ani też nie śpiewał o wydarzeniach trwających w pamięci ludu: bo nie śpiewał o tym, o czym pieśń siedemnastowieczna mówiła.

Moskwicin zawinił, Szweda powiesili

Rzecz wyjaśniona została dawno, dawno przez panią Ludwikę Szczerbicką-Ślęk, badaczkę i znawczynię tematu wybitną. Po pierwsze, wersja podłęczyckiego dziada okazuje się zaledwie wariantem popularnej, “sensacyjnej” pieśni o okropnościach wojny. Pieśń tę w miarę spadania na Rzeczpospolitą kolejnych klęsk, nieustannie aktualizowano tak, iżby wciąż dawała się zachwalać jako “pieśń nowa”, wyłożyć i sprzedać na straganie, zaśpiewać pod kościołem. Tak – bo i te najstarsze, siedemnastowieczne pieśni, choć znane nam w postaci ulotnych druków i wpisów do szlacheckich sylw, należały bez wątpienia do repertuaru ówczesnych dziadów i były przekazywane głównie drogą ustną. Znamy więc podobne w formie i treści (choć nie identyczne): “Pieśń o tyraństwie Szujskiego” z roku 1609, potem “Dumę kozacką” z czasów buntu Chmielnickiego, “Pieśń o Moskwie drapieżnej” i “Pieśń o tyraństwie moskiewskim” z lat wojny z Rosją w latach 1654-1656, pozbawioną tytułu pieśń z lat “potopu” i wreszcie “Pieśń o Moskwicinie”, która powstała już po “potopie”, kiedy to rozpoczęło się wydzieranie carowi jego niedawnych zdobyczy.

Miejsca wspólne

Wszystkie pieśni zaczynają się podobnie – od dokumentacji nieprzyjacielskich okrucieństw, które omawia się zaraz w pierwszych wersach, po to zapewne, aby wywołać zaciekawienie ulicznych i podkościelnych słuchaczy wszelkiego stanu. Choć zatem nie wątpimy, że podczas każdej z wymienionych wojen działy się rzeczy okropne, to nie możemy też wątpić i w to, że każdy z dziadów, zasłyszawszy o tych okropnościach, po prostu przywoływał odpowiedni schemat standardowe okropności opisujący. I dlatego wszystkie te pienia, oddalone od siebie w czasie, są tak do siebie podobne. W “Pieśni o Moskwie drapieżnej” czytamy:

“Niesłychana w Litwie trwoga

Gdy bez wstydu i bez Boga

Moskal zrobił wiele złego

Za powodem cara swego.”

W “Dumie kozackiej”:

“Niesłychana w Polsce trwoga

Gdy przez wstydu i przez Boga

Kozak zrobił wiele złego

Za powodem Chmielnickiego.”

W pieśni z czasów “potopu”:

“Niezliczona w Polsce szkoda

Stała się przez tego Szweda…”

I wreszcie w “Pieśni o Moskwicinie”:

“Niesłychana w Polszcze trwoga:

Ni bez wstydu, ni bez Boga

Dla nieszczęsnych heretyków

Zginęło dość katolików.”

Ostatnia pieśń jest najbliższa dziadowskiej wersji z łęczyckiego, bo w pierwszej zwrotce pojawiają się w niej “heretycy”, Niemniej wedle tej właśnie pieśni to wcale nie owi heretycy, lecz “Moskwa” dokonuje bezeceństw:

“…A ty, Moskwo nieszczęśliwa,

Czemużeś jest tak żarliwa,

Że nam piersi obrzynacie,

A na ziemię psom ciskacie?…

Skórę z boków odzierali,

A jęcmienne plewy tkali,

Dziatki małe, i te brali,

A w kotłach je gotowali.

Ociec i matka zemdlała,

Dziecię swoje jeść musiała…”

Jak widać, w dziadowskiej pieśni zanotowanej przez Kolberga narzekania na Moskwę przyćmione zostały przez pamięć szwedzkiego najazdu. Odwrotnie jest w “Pieśni o Moskwicinie”, która pewno powstała na ziemiach, nie znających z autopsji pobytu wojsk Karola Gustawa – i dlatego bestialstwo Rosjan przeciwstawia rzekomo dobremu zachowaniu heretyckich Szwedów. Chyba że chodzi o swego rodzaju dowcip:

“Król ci szwedzki się dowiedział,

Do Moskwicina list posłał.

Jam był w Polszcze cztery lata,

Nie zgubiłem tylo świata,

Objechałem świat dokoła,

A po mnie Polska wesoła.”

Czarniecki na wojnie moskiewskiej

W obu pieśniach – i tej dziewiętnastowiecznej, i tej siedemnastowiecznej, ze szlacheckiej sylwy pochodzącej, ratunkiem okazuje się Czarniecki. Ale jak różnie jest przedstawiony! W wieku XVII Czarniecki nie był żadnym “pacholęciem”. I nie działał samotnie. Bo tak:

“Gdy się Carnecki nie stawi,

Moskwa się do Polski jawi.

Daj, Jezu, szczęście każdemu,

Jegomości Carneckiemu,

Marszałkowi koronnemu

I hetmanowi polnemu,

By się ci mężnie stawili…”

Prócz Czarnieckiego siedemnastowieczny dziad wymieniał zatem również innych ważnych dowódców, biorących udział w wojnie z Moskwicinem, od których zawisło polskie powodzenie. Autor (czy raczej: “aktualizator”) pieśni wspomniał ich jednak nie po nazwisku, lecz wedle tutulatury. Ponieważ zaś Czarniecki wysokich tytułów jeszcze wtedy nie nosił (buławę hetmańską otrzymał, jak wiadomo, dopiero na łożu śmierci), a popularnośc miał wielką, pozostał “tylko” Czarnieckim, za to wymieniono go na pierwszym miejscu.

Czarniecki w micie

Natomiast dziad żyjący dwa stulecia pod Łęczycą później nikogo już z tych ludzi, wyjąwszy Czarnieckiego, nie kojarzył; zaś Czarnieckiego znał, bo pamięć bohaterskiego wodza kultywowana była w niedalekim kościele w Czarncy, gdzie non stop zanoszono zań publiczne modlitwy, jako za fundatora i dobrodzieja. Dziad wtłoczył więc jego imię w popularną formułkę pobożnej modlitwy, resztę wodzów zaś pominął. Jan Stanisław Bystroń mógł na tej podstawie uważać, że pieśń opiewa “potop” szwedzki. Tymczasem w “Pieśni o Moskwicinie” owa wzmianka o “heretykach” tyczyła się, po prostu, osadzenia opisywanych wydarzeń w czasie po heretyckim najeździe – kiedy to na nowo rozgorzała wojna moskiewska.

Tło

Ale dziadowi łęczyckiemu nie wystarczyła ta jedna zmiana. Chciał dodać Czarnieckiemu trochę militarnego sztafażu – tła, jakiego dopatrzyć się można na wielu sarmackich portretach. Za wymalowaną postacią zwycięskiego wodza widzimy przecie zwykle konne oddziały wojska, harcowników, dymiące lufy armat, oblegane twierdze. Tak i tu należało cośkolwiek dośpiewać. Zadziwiająca rzecz, że dziewietnastowieczny dziad “dośpiewał” Czarnieckiemu batalistyczne tło za pomocą wyjatków z sarmackich dum. Kiedy bowiem nucił, że mu “krew rękawem ciecze”, a w polu “chorągwie się chwieją” i “kruszą”, tudzież, że pod niejednym “nogi mdleją” i “niejeden sie żegna z duszą” – uzywał znanych, obiegowych od wieku XVII formuł, które brzmią w “Pieśni o kole rycerskim”:

“W żarstkim biegu drzewce kruszą,

Niejeden się żegna z duszą.”

I w niejednej wersji pieśni o żołnierzu tułaczu:

“Bo na wojnie szable kruszą,

Niejeden się żegna z duszą…”

Tak samo owa krew płynąca Czarnieckiemu rękawami przypomina anonimowego rycerza z “Dumy ukrainnej” Adama Czahrowskiego, który:

“Pałasz kładzie w poszwę krwawy,

Cedząc zaś krew za rękawy.”

Wszystko to dziad znał może z popularnej pieśni o żołnierzu tułaczu, bo i tam:

“Leci kula za kulami,

leje się krew rękawami.”

* * *

No i tyle byłoby gawędy. Teraz można już posłuchać rzekomej pieśni o “potopie”, która była tak naprawdę pieśnią o okropnościach moskiewksiego najazdu.

Jacek Kowalski

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

W załączeniu: Duma o moskiewskim bestialstwie wedle zapisu Kolberga – śpiewa Jacek Kowalski, piszczy na rbie Henryk Kasperczak. Nagranie sporządzone specjalnie dla www.kresy.pl na Zamku Kórnickim, zrealizował Robert Rekiel

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply