Szansa na dialog

W ubiegłym tygodniu byliśmy świadkami wydarzenia, które przez wiele dni elektryzowało opinię publiczną. Powolne zbliżanie się do polskiej granicy rowerzystów w czerwono-czarnych koszulkach – ta swoista banderowska epopeja – wywołało w Polsce najpierw konsternację, potem wzburzenie. Wiele wskazuje na to, że incydent ten będzie miał duży wpływ na kształt stosunków polsko-ukraińskich. Jeśli nie, będziemy musieli poczekać na kolejny, który być może w bardziej drastyczny sposób unaoczni nam koszmarny stan naszych dwustronnych relacji.

Prowadzony od dwudziestu lat polsko-ukraiński dialog okazał się być najprawdziwszą fikcją. Powodem tego jest fakt, że stosunek polskich elit politycznych do Ukrainy to mieszanka ignorancji i doktrynerstwa. Polskie elity same dobrowolnie sterroryzowały się teorią Jerzego Giedroycia. Przyjęły ją bowiem na ślepo, bez głębszego zrozumienia, kierując się charakterystycznym dla siebie stadnym instynktem. A tak przyjęta teoria, przestaje być teorią – zamienia się w doktrynę. Doktryna zaś mówi jasno: musimy z Ukrainą zawrzeć strategiczny sojusz, aby stała się buforem oddzielającym nas od Rosji. Aby sojusz był trwały, należy go umocnić więzami przyjaźni, przełamując wielowiekowe wzajemne zadrażnienia. Ponieważ Ukraina jest w znacznej mierze zrusyfikowana – mówi dalej doktryna – będziemy porozumiewać się z jej patriotyczną, antyrosyjską, zachodnią częścią. I tu właśnie doktryna zaczyna zgrzytać. Okazuje się bowiem, jak to zwykle bywa z doktrynami, że nie przystaje do rzeczywistości. Ci, których nazywano ukraińskimi patriotami, okazali się być lokalnym szowinistami, stawiającymi pomniki zbrodniarzom wojennym, gloryfikującymi SS, zaczytującymi się w pismach Doncowa i Bandery. Na szczęście doktrynerzy właśnie po to są doktrynerami, aby się nie przejmować takimi “szczegółami”. Zresztą nikt nie mówił, że dialog będzie łatwy.

Tak więc nasze elity przystąpiły do dialogu z banderowcami. Nie mogło być zresztą inaczej, ponieważ dialog jest dla nich rzeczą najświętszą. Efektem stało się przede wszystkim wypracowanie odpowiedniego słownictwa, pozwalającego opisać drażliwe fragmenty wspólnej historii. A zatem ludobójstwo dokonane przez UPA na polskiej ludności cywilnej stało się “wołyńską tragedią”, “wypadkami wołyńskimi”, w końcu “zbrojnym konfliktem AK i UPA”. Podobnie rzecz się miała z niewygodnymi postaciami, które z ideologów faszyzmu, nazistowskich kolaborantów i ludobójców przedzierżgnęły się w “kontrowersyjnych polityków” i “romantycznych terrorystów”. Oczywiście, byłoby wielkim szyderstwem sprowadzać tak ważną sprawę jak dialog polsko-ukraiński do samych słów. Otóż nie, przyniósł nam on również jak najbardziej namacalne owoce. Jego efektem są dziesiątki pomników Stepana Bandery, Romana Szuchewycza i wielu innych “romantycznych terrorystów”, rozsiane po całym Wołyniu, Ziemi Halickiej i Zachodnim Podolu. Sam Dmytro Klaczkiwśkij, który osobiście wydał rozkaz likwidacji polskich wsi na Wołyniu, ma co najmniej dwa pomniki w swojej ojczyźnie. Jednak najbardziej znaczące dla zbliżenia obydwu narodów było chyba wmurowanie tablicy ku czci dowódcy UPA – Romana Szuchewycza w mur polskiej szkoły we Lwowie, a w końcu postawienie pomnika ku czci członków UPA w polskich Bieszczadach.

Z dialogu polsko-ukraińskiego można by było szydzić jeszcze długo, pamiętając zwłaszcza o osobistym zaangażowaniu weń prezydenta Juszczenki. Wszystko to jednak sprowadza się do jednej prostej konstatacji: tzw. “dialog polsko-ukraiński” oznaczał do niedawna dwa zjawiska: po pierwsze milczące przyzwolenie na rozlewanie się antypolskiego szowinizmu na Ukrainie; po drugie relatywizację prawdy historycznej w Polsce. Zamiast doprowadzić do opartego na prawdzie pojednania, pozwalano na wciąż postępującą eskalację nienawiści, na indoktrynację setek tysięcy dzieci i młodzieży. Innymi słowy: nie ma żadnego dialogu. Jest tylko kompromitacja tych, którzy, zamiast go prowadzić, próbowali się przypodobać swoim banderowskim adwersarzom.

Tak było, jednak sytuacja zaczyna ulegać zmianie. Kiedy Kresy.pl poinformowały o organizacji rajdu Bandery, nie spodziewaliśmy się, że wywoła to medialną burzę. Nie wierzyliśmy w jakąkolwiek reakcję polskich władz. Ku naszemu zaskoczeniu stało się inaczej. Coś zaczyna się zmieniać. Najdobitniejszym tego symptomem było wydarzenie o wiele ważniejsze od rajdu, któremu jednak media nie poświęciły należytej uwagi. Większość zresztą w ogóle je przemilczała – stąd bardzo niewielu Polaków zdaje sobie sprawę, że zaledwie na dwa tygodnie przed naszym doniesieniem Sejm Rzeczypospolitej przyjął przez aklamację “Uchwałę o tragicznym losie Polaków na Kresach Wschodnich”, uchwałę, w której po raz pierwszy w historii III RP i bez ogródek powiedziano o zbrodniach OUN UPA. Na ten dokument Polacy czekali 20 lat. Równocześnie rajd Bandery okazał się być największą jak do tej pory akcją, popularyzującą wiedzę o działalności banderowców w czasie drugiej wojny światowej. Przez ponad tydzień temat nie znikał z łamów największych mediów w kraju. Prasa, telewizja, radio i Internet huczały od doniesień, komentarzy i opinii. Splot tych wydarzeń sprawia, że właśnie teraz pojawia się szansa na prawdziwy dialog. Dialog, w którym na spokojnie będziemy formułować swoje racje, w którym będziemy je nawzajem kwestionować, dialog oparty na prawdzie, w którym bez wątpienia powiemy sobie wiele przykrych rzeczy, ale bez złości i nienawiści, z pełną życzliwością i mocną wolą ostatecznego pojednania. Nie powinniśmy się jednak łudzić, że na takim dialogu będzie zależeć wszystkim. Nie powinniśmy przede wszystkim zakładać, jak to miało miejsce do tej pory, że dialog skazany jest na sukces, że na końcu każdego dialogu znajduje się porozumienie. Takie myślenie jest kolejnym przejawem doktrynerstwa. Nie powinniśmy też prowadzić dialogu ze wszystkimi. Nie można prowadzić go z tymi, którzy przechodzą do porządku dziennego nad krwią niewinnie pomordowanych osób. Wobec takich ludzi nasz głos musi być jak kołatka: tak, tak, nie, nie.

Tomasz Kwaśnicki

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply