Należy przypominać, że Polacy są dziedzicami wspaniałej tradycji, która została zapomniana przez skomlenie i jęki wieków XIX-go i XX-go – o rodzimej tradycji republikańskiej, interpretacji ,,Pana Tadeusza’’, kryzysie amerykańskiego systemu politycznego oraz sowieckiej kolonizacji polskich elit z prof. Ewą M. Thompson rozmawia Mateusz Kędzierski

M.K. Czym był republikanizm w I Rzeczpospolitej? Czy można w ogóle mówić o polskim republikanizmie, swoistej polskiej tradycji życia politycznego?

E.T.Aby wyczerpująco odpowiedzieć na Pana pytanie, musiałabym być historykiem specjalizującym się w instytucjach politycznych Pierwszej Rzeczpospolitej, i musiałabym na ten temat napisać opasłą książkę. Nie jestem takim historykiem, i nie mogę sobie pozwolić na poświęcenie kilku lat na napisanie tej książki (chociaż mam nadzieje, że zostanie napisana, i to niedługo). Pozwoli więc Pan, że skoncentruję się na aspekcie filozoficznym tego modelu. Bowiem model republikański, zarówno w starożytnej Grecji i Rzymie, jak i w Polsce Jagiellonów oraz w Stanach Zjednoczonych, budowany był na podobnych przesłankach. Te przesłanki nieco się rozmyły i w USA, i w Polsce – ale w obu krajach nie zostały jeszcze całkowicie odrzucone. Można również dodać, że model republikański potrzebował wpływów chrześcijaństwa, bez którego nie miałby szans na przetrwanie. Zupełnie inna jest tradycja “republikańska” wywodząca się z Rewolucji Francuskiej. Tutaj rdzeniem nie są przesłanki epistemologiczne, lecz raczej modele rządzenia zaprojektowane i wprowadzone w życie przez wielkich filozofów i teoretyków. Systemy filozoficzne, tworzone przez francuskich i niemieckich myślicieli to twory wyobraźni, podane publiczności z tak wielkim talentem retorycznym, że zostały przyjęte za opisy rzeczywistości. Innymi słowy, republikanizm polski, ateński, i amerykański zaczyna ,,od dołu”, tzn. od zwykłych obywateli, zaś republikanizm francuski zaczyna ,,od góry”, tzn. od ludzi wyjątkowo utalentowanych, pisarzy, organizatorów społeczności etc. Należy również zauważyć, że wszystkie systemy, które skrótowo nazywam wywodzącymi się z Rewolucji Francuskiej, często zaczynają od deklaracji, że najważniejszy jest człowiek – zaś republikanizm, który istniał w Atenach i zakorzenił się w Polsce i USA, zaczynał od stwierdzenia, że najważniejsza jest rzeczywistość. Człowiek jest częścią tej rzeczywistości, ale nie jest jej jedynym elementem. Owa rzeczywistość składa się ze świata fizycznego i metafizycznego. Tak patrzył na rzeczy Arystoteles, tak widzieli świat obywatele ateńscy, obywatele polscy za Pierwszej Rzeczpospolitej, jak również brytyjscy osadnicy w Ameryce w wieku XVIII-tym, którzy odmówili posłuszeństwa królowi angielskiemu i założyli republikę. Arystotelesowski model rzeczywistości oparty jest na logice, którą można nazwać logiką zdrowego rozsądku. Sprowadza się ona do twierdzenia, że dwa plus dwa równa się zawsze cztery (jedno z haseł “Solidarności”), tzn. zakłada, że rozumowanie musi być oparte na akceptacji kategorii tożsamości i niesprzeczności. Ja jestem ja i nie mogę być nie-ja; nie mogę też być jednocześnie sobą i nie-sobą. Arystoteles był również ojcem koncepcji prawa naturalnego, które jest wbudowane w koncepcje republikanizmu i z którego wywodzi się pojęcie dobra wspólnego.Chrześcijaństwo potwierdziło te przesłanki i dodało (w wypadkach amerykańskim i polskim) margines bezpieczeństwa dla pojedynczych obywateli (nawet jeżeli w praktyce nie zawsze był stosowany). Wdowy, sieroty i słabych należy karmić i utrzymywać przy życiu; zemsta powinna mieć swoje granice; tendencje do okrucieństwa należy mitygować; innymi słowy, chrześcijaństwo nauczyło ludzi widzieć w sąsiedzie przyjaciela raczej niż wilka lub współzawodnika. Zamiast się bać sąsiada, moim naturalnym odruchem jest z nim współpracować niezależnie od jego statusu społecznego, wyznania, płci etc. Tu jest sekret wielkiego sukcesu cywilizacji europejskiej w porównaniu z innymi wielkimi cywilizacjami, np. chińską czy hinduską, gdzie rozczłonkowanie społeczeństwa na ,,swoich” i ,,obcych” jest uważane za rzecz oczywistą. Polski republikanizm wyrażał się najlepiej w tradycji sejmików, na które przyjeżdżali okoliczni obywatele, aby ustalić, co i jak ma się dziać w sferze publicznej w ich powiecie. Na poziomie sejmu sprawy nie miały się już tak idyllicznie ze względu na to, że władza wykonawcza w Polsce była niesłychanie słaba. Ale sam fakt, że w podświadomości Polaków pozostała zasada, że o sprawach państwowych i społecznych dyskutuje się w sposób otwarty (a nie utajniony, jak np. w Rosji), jest czymś, co stanowi o atrakcyjności polskiej tradycji i, powiedziałabym, polskiej tożsamości. To prawda, że sejmiki nie działały sprawnie, że grało tam swoją rolę przekupstwo, rozbijactwo, czy zwykła próżność i puszenie się obywateli, ale koncepcja zbierania się razem, aby otwarcie pomówić o sprawach publicznych jest ta sama w Atenach, w Polsce, w Ameryce wybierającej delegatów do swego konstytucyjnego Kongresu i w Ameryce dnia dzisiejszego, gdzie m. in. bardzo aktywne “townhall meetings” kontynuują republikańską tradycję. Sejmiki to rdzeń polskiego republikanizmu, tradycja zwykłych ludzi, którzy zbierali się, aby wymienić poglądy i wybrać swoich przedstawicieli. Jest to ogromnie różne od zebrań moskiewskiego tłumu (co przedstawia Puszkin w ,,Borysie Godunowie”), który czeka na decyzje tych ,,na górze” i gotów jest w milczeniu je przyjąć. Jak zauważył Czesław Miłosz, polska Solidarność była dwudziestowieczną inkarnacją polskiego sejmiku. Rosjanie pysznią się, że na wsi rosyjskiej przetrwała tradycja ,,miru”, czyli zgromadzenia mieszkańców, podejmującego decyzje. Ale ta tradycja, która nota bene wywodzi się z pańszczyzny i została chłopom narzucona, nie ma nic wspólnego z tradycją republikańską, bo wymaga jednogłośności i dotyczy nie spraw publicznych, lecz podziału dóbr pomiędzy chłopami i pomieszczikami.

W zupełnie inny sposób widziano republikanizm we Francji w 1789 roku. Tu władzę natychmiast przejęły jednostki lub grupy partyjne, i to one dyktowały tłumowi paryskiemu, co ma robić i dlaczego. Mogło się wydawać, że to tłum żądał, aby wypuszczono więźniów z Bastylii; w rzeczywistości tłum był podżegany do akcji i używany jako mięso armatnie, zaś więźniów w Bastylii było bardzo niewielu, i ich uwolnienie niczego nie zmieniło. We Francji chodziło raczej o gesty i o to, aby obalić hierarchię rządzącą i zastąpić ją inną. Te różnice pomiędzy republikanizmem greckim, polskim i amerykańskim z jednej strony, a z drugiej, republikanizmem francuskim, są bardzo ważne, często niedostrzegane i często umyślnie zamazywane. Zsowietyzowana polska inteligencja ich nie dostrzega. Ważnym elementem podnoszenia świadomości społecznej jest więc uświadamianie ludziom różnicy pomiędzy tymi dwoma modelami społecznej organizacji. Oczywiście parlamenty europejskie nie wywodzą się bezpośrednio z Rewolucji Francuskiej, podlegają one i innym wpływom, m. in. amerykańskim. Mówiąc skrótowo, chodzi mi o dwie bardzo różne fundacyjne koncepcje.

M.K. Właśnie, sam charakter wspólnoty politycznej przed Rewolucją Francuską był dwojaki: hierarchiczny lub lateralny. Który z nich obowiązywał w Rzeczpospolitej?

E.T.Jak rozumiem, mówi Pan o teorii Antoniego Smitha, który w książkach na temat powstawania narodowości założył, że w przednarodowych społeczeństwach istnieją więzy lateralne, zwłaszcza wśród warstw wyższych, które wspólnie przeżywają wojny i podboje i poczuwają się do wspólnoty właśnie dzięki wojennym wyprawom. Więzy ,,pionowe” łączą wszystkie warstwy społeczne ze względu na władcę wszystkich stanów (króla, księcia). W czasach nowoczesnych więzy lateralne rozszerzyły się na wszystkie warstwy społeczne, tworząc w ten sposób nowoczesny naród. Historia, która kiedyś była domeną warstwy rycerskiej, staje się wspólną własnością wszystkich społecznych warstw. W ten sposób powstaje narodowy patriotyzm. Myślę, że podobnie miała się sprawa z kształtowaniem się świadomości narodowej na ziemiach polskich.

M.K. Jaką lekcję możemy wyciągnąć z naszego doświadczenia republikanizmu, czy może ono być żywe jak republikanizm amerykański? Nawiązuję w tym momencie chociażby do Pani polemiki z tekstem Jana Filipa Staniłki ,,Dlaczego potrzebujemy neosarmackiego republikanizmu?”, która ukazała się kilka miesięcy temu na stronie Teologii Politycznej.

E.T.Przede wszystkim trzeba pamiętać, że w Ameryce model republikański uległ wielu przemianom i że wpłynęły na niego okoliczności, których Ojcowie Założyciele nie wzięli pod uwagę. Jak zawsze w życiu polityczno-społecznym, nawet najlepsze modele psują się dzięki ludzkim przywarom i trzeba je wciąż reformować. Obecny system republikański jest przeżarty ideologiczną i finansową korupcją, która sprawia, że tylko ludzie ,,zaakceptowani” przez najbardziej wpływowe elity mają szansę na stawanie do wyborów. Oczywiście odbywa się to przy pomocy wielkich pieniędzy, ale nie płyną one z kieszeni do kieszeni (jak to ma miejsce w Polsce, gdzie wiele osób w życiu publicznym chce się przede wszystkim ,,ustawić” finansowo na całe życie), lecz raczej z fundacji do fundacji, czy z organizacji do organizacji. Crème de la crème amerykańskich elit już dawno wie, że nie trzeba mieć dużo pieniędzy, wystarczy kontrolować pieniądze dużych fundacji, zarówno prywatnych jak i państwowych. Korupcja jest więc trudniejsza do udokumentowania i udowodnienia. Nie jest ona też sprawą jedynie finansów, lecz raczej poglądów: np. przeciwnikowi aborcji czy naukowcowi, kwestionującemu teorie Darwina niełatwo jest zostać kongressmenen czy kongressmenką. Zawsze zdarzają się wyjątki, ale one potwierdzają regułę. Naturalnie system jeszcze działa, ale w sposób o wiele mniej doskonały, niż miało to miejsce we wczesnych latach istnienia USA. Myślę, że w wypadku polskim jest rzeczą pilną zapoznanie się z polską literaturą polityczną okresu przedrozbiorowego, a zwłaszcza tą napisaną w XVI i XVII stuleciach. Te dzieła powinny być wydawane wiele razy i włączone do programów szkolnych, np. ,,Wykład cnoty” Kochanowskiego powinien być częścią podręcznika literatury polskiej jeszcze w szkole podstawowej. Komentarz o wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych Stanisława ze Skarbimierza (XV wiek) powinien być częścią podręcznika w szkole średniej. Należy odkurzyć literaturę parenetyczną XVII wieku, zachęcać studentów do pisania prac doktorskich i magisterskich na temat dzieł dziś zupełnie w Polsce nieznanych. Należy Polakom przypominać, że są dziedzicami wspaniałej tradycji, która została nieomal zupełnie zapomniana przez skomlenie i jęki wieków XIX-go i XX-go. Znajomość tej tradycji jest sine qua non dumy narodowej i pewności siebie, bez których Polacy nie znajdą swojego miejsca w świecie. Wszyscy jesteśmy zbulwersowani tragedią Polaków w wiekach XIX i XX,… spychanie w niebyt całych pokoleń przez zsyłki na Syberię czy niemożność uczestniczenia w życiu politycznym. Ale czas już odstawić te rzeczy do lamusa i zająć się przyszłością, której wzorzec paradoksalnie znajduje się we wcześniejszych stuleciach. Bez wieków XVI i XVII nie byłoby dzisiejszej Wielkiej Brytanii; Polska, aby zaistnieć, też musi do tych stuleci wrócić. Zwrócenie Polakom historycznego dziedzictwa tych stuleci (przede wszystkim literatury politycznej i historycznej) jest najważniejszym krokiem w odbudowie polskiego republikanizmu.

M.K. Polska tradycja myśli politycznej, czy też kultura prawno-instytucjonalna nie są jednak prawie w ogóle znane poza granicami, również w Ameryce.

E.T.Znajomość polskiej tradycji historycznej w USA jest zerowa. Wątpię, aby nawet jeden na tysiąc Amerykanów miał jakiekolwiek pojęcie o polskim republikanizmie czy o tradycji Pierwszej RP. Sami Polacy o tym niewiele wiedzą. Kategorie, przy pomocy których współcześni Amerykanie porządkują świat, nie nakładają się na sposób myślenia charakterystyczny dla renesansowego i katolickiego polskiego republikanizmu. Oczywiście jest paru historyków, którzy od czasu do czasu o tym piszą w niskonakładowych czasopismach, ale jeżeli chodzi o ogół społeczeństwa czy podręczniki szkolne, Polska przed drugą wojną światową, a co dopiero przed Rewolucją Francuską, nie istnieje w amerykańskiej wyobraźni. Polska pojawiła się po pierwszej wojnie światowej z niejasnych przyczyn, głównie dzięki błędnej polityce prezydenta Woodrow Wilsona, którego przytłaczająca większość amerykańskich historyków nie lubi właśnie ze względu na jego przekonanie, że narody mają prawo do niezawisłości.

Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Jedną z nich jest nieobecność Polski w życiu intelektualnym Europy i Zachodu w wieku XIX-ym oraz w okresie sowieckiej okupacji. Należy pamiętać, że w przeciwieństwie do Polaków, dla których Polska zawsze istniała, dla narodów postronnych brak ciała politycznego oznaczał, że takiego narodu nie było. Do tego dochodzą wciąż silne tendencje antykatolickie, które w Europie i USA zaczęły się od Reformacji i przypieczętowane zostały Rewolucją Francuską. Filozoficznie rzecz biorąc, ten antykatolicyzm przejawiał się i przejawia jako niechęć do tomizmu i do arystotelesowskiego widzenia świata. Do tego dochodzi niechęć do ,,wschodniej Europy”, która w wyobraźni Amerykanów istnieje jedynie jako peryferium imperiów, a nie jako oddzielna kultura. W Ameryce wciąż widoczne są opory w przyznaniu, że np. Polska jest częścią świata zachodniego ze względu na swoją katolicką kulturę. Brak jest historyków na miarę Normana Daviesa, zaś polscy emigranccy historycy są albo nieśmiali, albo niezdolni do wyartykułowania tradycji republikańskiej (bo sami byli wychowani w tradycji Oświecenia raczej niż republikanizmu), albo mają zrozumiałe trudności z dotarciem na rynek, którego językiem posługują się w sposób bardzo niedoskonały.

M.K. Niestety poza kilkoma pozycjami niewiele jest opracowań filozoficznych czy krytycznych, dotyczących polskich myślicieli, zwłaszcza dotyczących okresu I Rzeczypospolitej – są to raczej prace historyczne, jeśli w ogóle jakieś powstają. Należałoby zacząć poznawać własną historię i kulturę, aby z niej czerpać inspiracje i kierunki zmiany. Także w tej kwestii dopiero zaczynamy.

E.T.Wynika to z tych samych przyczyn, o których mówiłam w odpowiedzi na poprzednie pytanie, czyli z gigantycznej przerwy w ciągłości polskiej myśli politycznej w wieku dziewiętnastym i częściowo osiemnastym i dwudziestym. Każda kultura posiada swój własny wizerunek świata, coś w rodzaju dywanu perskiego czy kilimu, gdzie kolory i kształty są ze sobą związane. Wintegrowanie zupełnie nowego kraju w taki ,,kilim” to gigantyczna praca.

Z drugiej strony, tej nieobecności nie da się odrobić przez ,,obrazkowe” wyobrażanie sobie tego, co było. Dlatego raczej chłodno odnoszę się do rozważań takich jak Grzegorza Górnego o Kresach (zamieszczonych w magazynie ,,Rzeczpospolitej”- Plus Minus z 23 sierpnia 2008 r.). Tak, w tożsamości polskiej te obrazy odgrywają ważną rolę – ale ja uważam ,,Pana Tadeusza” za dzieło szkodliwe dla polskiej świadomości narodowej, pisałam o tym swojego czasu w paryskiej ,,Kulturze”. Jeżeli polska samoświadomość będzie się w dalszym ciągu delektowała romantycznymi krajobrazami Kresów, Polacy nigdy nie dorosną do dorosłości, a polska myśl filozoficzna i polityczna nigdy się nie rozwinie. Zdjęcia czy rysunki nieistniejących już dworków kresowych, stepów ukraińskich czy borów litewskich nie doprowadzą Polaków do zwycięstw ani politycznych, ani moralnych. Tego rodzaju wpatrywanie się w przeszłość to rozrywka, a nie działalność serio. Te obrazki to historia i mitologia, która nigdy nie wróci, i delektowanie się nimi osłabia zdolność Polaków do działania oraz aktywności. Sama wywodzę się z Litwy kowieńskiej, moi rodzice zostali wyrzuceni stamtąd po 1945 roku, więc coś tam wiem o różnych sentymentach i zwyczajach, lecz budowanie na nich nowoczesnej Polski to bzdura. Zaś deklarowanie, że jest się właścicielem tych czarów, to trochę jak postawa złodziejaszka kieszonkowego, który uważa, że do niego należy zawartość kieszeni jego sąsiadów. Tam już są inne narody, które uważają, że to wszystko do nich należy, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Można to porównać z tymi ziemiami, które Niemcy utracili na rzecz Polski i Czechosłowacji po drugiej wojnie światowej. Teraz jest to dla nich czas zaprzeszły (choć Polaków rzecz jasna nie lubią). Prawdziwym polskim dziedzictwem jest słowo pisane, zwyczaje republikańskie, które należy starać się przeflancować na współczesne polskie społeczeństwo, myśl polityczna, zasady moralne – a nie Ikwa, Niemen, błota Polesia czy ukraińskie stepy. Słowo pisane, a nie obrazki. Zadaniem Polaków jest rosnąć w siłę i budować swoją tożsamość nie na sentymentach kresowych, lecz na tej intelektualnej tradycji, która zrodziła się w Polsce Jagiellonów i do pewnego stopnia przetrwała w polskiej podświadomości do dziś.

Ewa M.Thompson(ur.1937) – profesor literatury porównawczej i slawistyki na Rice University w Houston. Ukończyła Uniwersytet Warszawski, następnie doktoryzowała się na Vanderbilt University. Opublikowała m.in. ‘Imperial Knowledge: Russian Literature and Colonialism’ (Westport, CT and London: Greenwood, 2000) ‘Understanding Russia: the Holy Fool in Russian Culture’ (University Press of America, 1987), ‘The Search for Self-Definition in Russian Literature’ (Rice University Press, 1991), ‘Witold Gombrowicz’ (Twayne, 1979), ‘Russian Formalism and Anglo-American New Criticism: A Comparative Study’ (Mouton, 1971). Po polsku ukazały się książki: ,,Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm” (Universitas, 2002) oraz ,,Witold Gombrowicz” (2002). Jest redaktorem kwartalnika ,,Sarmatian Review”, pisuje także do ,,Tekstów Drugich” i ,,Europy”.

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply