Fundacja Kompania Kresowa 28 września ogłosiła konkurs literacki dla uczniów klas 9-12 polskiego Gimnazjum im. Śniadeckiego w Solecznikach na Wileńszczyźnie. Temat nawiązywał do zbliżającego się Narodowego Dnia Niepodległości Polski. W ramach konkursu uczniowie mieli miesiąc czasu by napisać i nadesłać pisemną pracę na temat tego „Jak Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku”. Prace mogły mieć różną formę: eseju, prozaiczną bądź liryczną. Jak się okazało uczniowie zdecydowanie preferowali pisanie opowiadań. Dziś publikujemy to zwycięskie autorstwa Eriki Tyszkiewicz.

Żywy cmentarz

Spacerować nocą po cmentarzu jest miłą zabawą… Jeśli w niej nie uczestniczysz, albo gdy nie jesteś sam… Jednak teraz mam okazję teraz chadzać sobie w samotności po nim.Czemu jestem sam, w nocy, na cmentarzu? Dobre pytanie! Otóż jestem szczęściarzem. Możliwie wpadłem nie do najlepszego grona przyjaciół, ale jako że przegrałem, musiałem zrobić coś, co zmusza wszystkich drżeć od strachu. Cmentarz. Nawet nie mam pojęcia, dlaczego ludzie się go tak boją. Nie jestem tchórzem, oczywiście, że nie! Tylko z powodu tego szmeru nocą między nagrobkami ciarki przechodzą po ciele, niby ktoś tam sobie spaceruje… To sprawia wrażenie, że nie jestem sam na tym cmentarzu i ktoś po cichu po kryjomu za mną śledzi.

Nagle szmer wyda się bardziej głośny niż normalnie. W mgnieniu oka wychwyciłem telefon i latarka już działała, oświetlając wszystkie strony. Dziwne. Nikogo nie było i być nie mogło. Jaki idiota pójdzie na cmentarz w nocy? Tylko ja. Dzień Wszystkich Świętych odbył się tydzień temu i już, niestety, nikogo nie obchodzą cmentarze. Tylko na święta odwiedzamy cmentarze, więcej nigdy. Niektóre stoją latami puste i nikt ich nie odwiedza. Czasami jakiś dobroduszny postawi świecę na 1 listopada i na tym koniec. Nie mają czasu odwiedzić… Ba! Śmieszne. Jak się zachce, to się wszystko zrobi, wbrew temu, że nie ma czasu. To tylko wymówki… Smutno się robi, oglądając całkowicie nieposprzątane nagrobki.

Ten las martwych dusz – Rossa, zaginione i zarośnięte miejsce. Każdy cmentarz ma w sobie coś, co nas odpycha. Martwe ciała, pozostałe szczątki, niespełnione marzenia, gorzkie łzy, zapach pogrzebowych kwiatów – wszystko to dusiło. Dusiło tak, że już nigdy się nie chce wracać do tego miejsca. Chociaż się należy. Przynajmniej uczcić tych, którzy kiedyś walczyli za nas. Za Polaków. Zanurzony w swoich myślach nie zauważyłem, jak przybyłem do innego wyjścia z cmentarza. A mogę przecież już wyjść i sobie pójść. Jednak nie poszedłem. Nie wiem, dlaczego, same mnie nogi niosły po schodach w górę do dziwnego nagrobka. Powiem szczerze, nigdy nie byłem w tej części na Rossie. To jest pierwszy raz, gdy tutaj jestem i się dziwię, jak nie zabłądziłem bez pomocy innych. I dlaczego właśnie ten nagrobek jest wyjątkowy, że stoi aż na podwyższeniu? Z lewej i z prawej strony są też nagrobki, w rząd wystawione. Żołnierze. Czytałem nazwiska, lecz i tak nie mogłem je skojarzyć.

“Matka i serce syna”.

“Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie.
Tak żyłem”.

Właśnie to głosił napis na nagrobku, który ledwo było widać pod świecami i kwiatami, niby ten, kto tu spoczywa stracił swoje życie dopiero kilka dni temu. Zarecytowałem wiersz na głos, nie głośno, tylko tak, żeby zdać sobie sprawę, że jestem tutaj sam i nie wariuję.

– I co to w ogóle ma znaczyć? – oburzony zapytałem. Kogo? Przecież nikogo tu nie będzie oprócz mnie. I nikt mi nie odpowie.
– Czyżby Juliusz Słowacki? – niski męski głos zabrzmiał za moimi plecami. Wydało mi się, że dźwiek głosu wyraźnie oddał się echem po całym cmentarzu. Kto to jest? Byłem prawie pewien, że nikogo tu nie ma! To tylko wyobraźnia i strach gra z moją głową nic więcej! Czułem, jak mi znowu ciarki przez ciało przebiegają i odwracając się odskoczyłem do tyłu. Mówiłem, że jestem szczęściarą? Pod moimi nogami było mnóstwo przeróżnych kwiatów: róże, lilie, chryzantemy i goździki Pośliznąłem się na nich i czułem, jak mi ziemia ucieka spod mych nóg. W ten właśnie moment, widziałam osobę, która moment wcześniej się odezwała. Wysoki wąsaty Pan, który już wyciągnął rękę mnie złapać, nie mogłem rozpoznać żadnych rysów jego twarzy, gdyż padałem… Już był blisko, prawie mię uchwycił, wydawało się, że już się zatrzymam, jednak… Padłem na ziemię, jęcząc z bólu. Przeklęte róże. Nigdy ich nie lubiłem z powodu tych kolców, które wbijają się głęboko w skórę, gdy po prostu chcesz je wziąć. I niby ładny ten kwiat, a spróbuj go trzymać w ręku. Ktoś porównał je do miłości, bowiem, piękna jak miłość, ale równie dobrze rani.

– Wstawaj, chłopcze! – Znowu ten głos oderwał od moich myśli i otworzyłem oczy. Przed sobą ujrzałem właśnie tego samego Pana. Z długimi wąsami, z gęstymi brwiami, miał twarz zdziwioną, a nawet groźną, nie uśmiechał się i jeszcze miał na sobie mundur, pełen wynagrodzeń… I kim tak w ogóle jest. Podał mi rękę. Wyciągnąłem swoją, lecz nie mogłem go dotknąć. Przerażony wygrzebałem się sam z tych kwiatów, w panice, jak najszybciej, kalecząc się o nie jeszcze mocniej. Pan z sumiastym wąsem natomiast stał i uporczywie spoglądał na swoją dłoń, niby nagle ją stracił. Nie zwracał uwagi na mnie, a stanąłem po drugiej stronie nagrobka, żeby stanąć w odległości od niego. Szczerze, nie podoba mi się to.

– K…k…kim Pan jest? – po długiej ciszy w końcu się odezwałem drżącym głosem.

– Też mam takie pytanie – zachmurzył się mężczyzna, podnosząc na mnie swój wzrok. – Czego się dobijasz, chodząc po nocy? Szukasz nieprzyjemności? – mówił dosyć głośno i wyraźnie.

– Nie! Po prostu…
– Cisza!
Umilkłem i spojrzałem na ziemię. Czułem się, jak jakiś winny pies, który rozgryzł najlepsze kapcie gospodarza.

– Wracaj do domu, chłopcze – po chwili odezwał się Pan. – Muszę sam się odnaleźć. Potrzebują mnie.

– A więc kim Pan jest, że Pana potrzebują? – pytałem nieśmiało. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, widok miał taki, niby jestem ostatnim chamem i jak śmiem go nie znać.

– Józef Piłsudski.

Uniosłem głowę, aby zerknąć na Niego. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Może nie jestem najlepszym uczniem w klasie, jednak coś tam z historii pamiętam.

– Nie zmarł Piłsudski przed Drugą Wojną Światową? – uniosłem brew nieufnie. Pewnie jakiś psychopata.

– Druga Wojna Światowa? – zamarł w szoku. – Toś ty zwariował, chłopcze.

– To chyba Pan zwariował, nazywać siebie Piłsudskim!
Po kilku rzuconych frazach nastąpiła cisza i mężczyzna, pewnie zmęczony tym, usiadł sobie na nagrobku groźnie spoglądając na mnie.
– Chcesz powiedzieć, że nie żyję? – zapytał ze spokojem w końcu, chociaż nadal wyglądał surowo.

– Józef Piłsudski nie żyje – sprecyzowałem. – Pan – żyje.

– Niemożliwe. Przecież mam dokumenty… – Wyciągnął z kieszeni jakiś tam stary paszport, w którym tylko zauważyłem, co mi jest potrzebne. Na zdjęciu wyglądał podobnie, i imię miał też takie, chociaż nie grzeszył pięknym charakterem pisma. Coś tu ewidentnie nie gra. Jako że mężczyzna długo i uparcie nie chciał mi wierzyć, zrobiłem krok do przodu i miałem zamiar go chwycić za ramię, gdyż to pomaga wrócić do realności. Może Pan naprawdę wariuje? Jednak nie mogłem. Ręka przeszła przez niego, nie dotykając nic. Obydwaj zdziwieni spojrzeliśmy na jeden drugiego, i znowu wystraszony odskoczyłem.

– Duch? – w panice miałem ochotę uciekać, jednak zostałem w miejscu i wytrzeszczywszy oczy, spoglądałam na… Piłsudskiego. – Pan jest duchem?

Nie mogłem uwierzyć. Z jednej strony, to jest czas, gdy właśnie dusze błąkają się po cmentarzach. Z drugiej strony, nigdy nie wierzyłem w takie głupie rzeczy. Ale chyba zmieniłem zdanie.

– Głupstwa.

– Nie mogę Pana dotknąć. A Pan jeszcze żyje zeszłym dniem. – Westchnąłem. Tak naprawdę, sam nie chciałem wierzyć. – Na dworze 21 wiek. Te straszne wojny już przeszłości jak i imię Pana – uniosłem rękę i machnąłem w stronę nagrobka, na którym „siedziało” mnóstwo kwiatów. – Jeśli się nie mylę, to jest Pana grób. Pan widzi, że ludzie Pana pamiętają?
Było cicho. Słyszałem tylko własne bicie serca w skroniach. Pan Józef długo stał i wpatrywał się w nagrobek, kilka razy czytając ustami urywek wiersza Słowackiego. Tak naprawdę, nie wiedziałem, co mam zrobić. Czekać, aż się ocknie, czy coś powiedzieć? Jednak powoli przychodził do siebie. Wyciągnął z kieszeni bialusieńką chustę i otarł twarz. Kiwając głową znowu usiadł.
– Czyli nie żyję.

– Nie żyje.

– Jestem duchem.

– Jest Pan duchem.
Krótki dialog i znowu zapadła cisza.
– To nie jest mój grób – westchnął. – Tylko mojej ukochanej matki. I moje serce tutaj. Już pamiętam.

– Pamięta Pan?

– Wspomniałem. Pogrzeb. Byłem tam. Tylko moje ciało spoczywa na Wawelu.

– Dlaczego tutaj jest serce, a tam ciało? – zapytałem zdziwiony i przybliżyłem się na krok do Piłsudskiego.

– Taka była moja wola. To był prezent dla mojej matki.

Szczerze mówiąc, nie wyjaśniło to nic, jednak nie chciałem otwierać stare rany Marszałka, a więc po prostu przemilczałem.
– Dlaczego tu jesteś, chłopcze?

– Długa historia, proszę Pana – nerwowo się zaśmiałem. Miałem okazję gadać z duchem. Nie jakiś tam zwykły duch, a sam Piłsudski! – Mógłbym zapytać Pana…?

– O co? – surowo rzucił na mnie okiem.

– O wszystko, co się wtedy działo… Wątpię, że podręczniki do historii naprawdę mogą oddać to, co naprawdę było.

Piłsudski przez jakiś czas siedział i myślał. Nad czym? Tylko Bóg wie. Pewnie chciał pozbierać myśli. Nareszcie zaczął:

– Nie mogę Ci opowiedzieć wszystkiego, ale to, o czym mogę…

Duch skromnie zaprosił mnie, żebym usiadł obok. Nie uśmiechało mi się siedzieć na nagrobku, wszak nie jest to uprzejme wobec zmarłych, lecz żeby nie kłócić się z duchem, posłusznie usiadłem, gotowy do słuchania….I się zaczęło:

– Urodziłem się na wsi, w szlacheckiej rodzinie, której członkowie, zarówno z tytułu starożytności pochodzenia, Jak i dzięki obszarowi posiadanej ziemi, należeli do rzędu tych, co niegdyś byli nazywani bene nati et possesionati. Jako possesionatus, nie zaznałem długo żadnej troski o materialne rzeczy i otoczony byłem w dzieciństwie pewnym komfortem. A że rodzeństwo moje było liczne i rodzice względem nas byli bardzo łagodni i serdeczni, mógłbym nazwać swe dzieciństwo – sielskim, anielskim. Mógłbym – gdyby nie zgrzyt jeden, zgrzyt, który sępił czoło ojca, wyciskał łzę z oczu matki i głęboko się wrażał w mózgi dziecięce. Tym zgrzytem było świeże wspomnienie o klęsce narodowej 1863 roku (urodziłem się w 1867 roku). Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem, wychowywała nas, robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny.

Żołnierz, który stracił swoje życie omal wiek wstecz, opowiadał mi o tym, co się działo. Z zapartym tchem słuchałem, czasami zadając pytania, na które Józef nie zawsze odpowiadał, jednak widziałem, jak uśmiech przemykał po jego twarzy. Wiedziałem, że go to uszczęśliwi, chociażby trochę.
– A więc… Polski nie było na mapie świata, żaden z zaborców nie planował, żeby ten naród znowu powstał. Tłumili każde powstanie i cicho, powoli, niszczyli Polaków i naszą kulturę. I jak można było tak żyć?! Więc działał, aby wyzwolić swoją ojczyznę z łap zaborców. Akurat wybuchła pierwsza wojna światowa w 1914 roku, a zaborcy byli po różnych stronach. Na szczęście, czy nie… Trudno określić. Dla Polski to był przełomny moment, nie przegapili swojej możliwości. Już 5 listopada 1916 był podpisany akt przez Austro-Węgry i Niemcy, głoszący o gwarancji powstania Królestwa Polskiego. W Polsce i za granicą zaczęto organizować polskie oddziały wojskowe. Największą sławę zyskały Legiony, które założył właśnie Józef Piłsudski. Ba! Nawet tymczasowy prezydent USA podtrzymał niepodległości państwa polskiego. Koniec I wojny spowodował chaos w całej Europie, a także i w Polsce, gdzie zaczęła się polityczna walka między Polakami. Powołanie Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej w nocy 6-7 listopada 1918 spowodowało, że ustabilizowali ten problem.

Duch nieskromnie podkreślał, że bez niego pewnie by Polska świętowała inną datę odzyskania niepodległości, bo przełomowym momentem było przybycie jego do Warszawy 10 listopada 1918r. z Magdeburga, gdzie do tego był więziony. W pomroce nocy błysnął jaskrawie księżyc i było widać dumę na twarzy mego rozmówcy, gdy przypominał, jak otrzymał naczelne dowództwo nad polskimi wojskami oraz misję utworzenia w wyzwolonym państwie rządu narodowego. Było to 11 listopada. Jednak, oczywiście, to się nie zdarzyło się w jeden dzień. Polacy stopniowo doszli do swego zwycięstwa. Problemów po odzyskaniu niepodległości było mnóstwo. Starcia o granice i wiele wiele innych, ale to… innym razem.

Nikt mi nie uwierzy, że sam Piłsudski o tym mi opowiada. Tak to w skrócie było. Gdybym miał opowiedzieć, co dokładnie mówił sam dowódca, nie wystarczałoby mi i nocy, abym mógł przekazać to, co przekazał mi Piłsudski. Niewiarygodne. Po tylu latach bycia pod zaborem, państwo odzyskało to, o co wiele lat walczyła. Słyszycie mnie? 123 lata. Cały wiek i jeszcze trochę. I nie umarła! Zbliża się poranek, więc rozmówca szybko kontynuował wspomnienia:

– Proszę ciebie, w 1918 roku – zgodnie z piosenką legionową – „ni z tego, ni z owego była Polska na pierwszego”. Żywo pamiętam ten czas. Od tego czasu liczę swoje przeżycia największe i najcięższe. Od tego bowiem czasu zacząłem pracować na Państwo Polskie, stojąc na jego czele. Wiesz, ten dziki chaos, w który wpadłem po powrocie z Magdeburga, dziki chaos sądów, zdań, myśli, dziki chaos ugrupowań, dziki chaos, niemożliwy do ułożenia w jakiejkolwiek łamigłówce. Te dzikie rozbieżności były tak wielkie, tak olbrzymie, że uważam to za jeden z cudów talentu, że mogłem z tego chaosu wyprowadzić państwo na jakąś ścieżkę, gdyż wydawało się to wprost niemożliwością.. – dumnie skończył duch swoje opowiadanie o tym, co przeżył i co widział.

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Byłem tak przepełniony pozytywnymi emocjami, że gdybym coś powiedział, to by mi głos drżał.
– Jestem zachwycony – jedynie, co mogłem wykrztusić z siebie.

Duch nagle się szeroko się uśmiechnął i machnął ręką w inną stronę, abym zwrócił uwagę. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Na schodach ujrzałem rząd żołnierzy, oddający hołd Piłsudskiemu.

– To są moi żołnierze. Którzy pod dowództwem generała Żeligowskiego rzucili mi w 1919 roku pod nogi Wilno, jako prezent, – uśmiech mu pozostał na twarzy. – Walczyli za Polskę. I żaden z nich, nie żałował swego wyboru. Zobacz, chłopcze! Ujrzyj, jak wyglądają prawdziwi patrioci!

– Niesamowite… – wstałem, aby spojrzeć każdemu w oczy. – Nie wierzę.

– A chyba już czas.

Czułem, jak mnie duch delikatnie wypycha do nich, a ci, żołnierze, z dumą w oczach, spoglądali na mnie, jakbym to jestem jeden z nich. Każdy z nich wnet ruszył do mnie. Każdy z nich, dotknął mnie w ramię i czułem ciepło i siłę, jaka była zawarta w tych duszach. Po dotknięciu, znikali, zostawiając po sobie tylko ślad w pamięci tego cmentarza. Będą pamiętani, póki ten cmentarz istnieje.

– Nie rozczaruj nas, chłopcze! – duch Piłsudskiego wtem się pojawił przede mną, oddając mi swoją białą chustę, którą mogłem trzymać w ręku.

– Teraz, wszystko jest w twoich rękach.

Nie mogłem się ruszać, tylko ręce mi się trzęsły. Nie wiem, dlaczego, ale łzy mi spływały po policzkach, gdy już nie widziałem przed sobą nikogo. Uczucie przynależności do tej ziemi, odpowiedzialności za nią, miłości do niej, które wykiełkowało w mojej duszy, zachłysnęło mnie. Nie mogę teraz wszystko rzucić i rozczarować tych, którzy walczyli za nas. O wolność narodu polskiego. Ile sił i łez uszło na to, żeby znowu odzyskać niepodległość. Dlatego właśnie moim obowiązkiem jest utrzymać to, co wywalczyli Polacy.

***

Nie mam pojęcia, jakim cudem dotarłem do domu tego dnia. Byłem tak wstrząśnięty tym wydarzeniem, że nawet wtedy moi „przyjaciele” nie wymusili ze mnie żadnego słowa. Pięknie wiedziałem, że mnie nie zrozumieją, a jeszcze wyśmieją.

Szczerze się przyznaję, za ten czas się zmieniłem. Każdy to zauważył. Nie pominąłem żadnego święta polskiego, wszędzie uczestniczyłem, a w zanadrzu trzymałem chustę Piłsudskiego. Nawet przy tym, jak jeździłem na Ukrainę! A wydarzeniu na cmentarzu, nikomu nie opowiadałem. Może to ja zwariowałem i widziałem duchy? Chociaż, nie obchodzi mnie to. Ważne jest teraz, że ludzie muszą zrozumieć wartość tego, co wywalczyli nasi przodkowie.

Minęło kilka lat od tego wydarzenia.
Znowu byłem tam. W nocy. W samotności. Z chustą w ręku. Nie spodziewałem się niczego. Nagle włyszę głos:

– No i po co wróciłeś, chłopcze?

Erika Tyszkiewicz

Autorka jest uczennicą klasy III b Gimnzjum imienia Jana Śniadeckiego w Solecznikach na Wileńszczyźnie. Mieszka w Solecznikach. Języka polskiego uczy się na lekcjach prowadzonych przez Lilię Kutysz.

Czytaj także: Nasza Fundacja przyznała nagrody uczniom szkoły w Solecznikach [+FOTO]

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply