“Rosa niebios na poleskiej ziemi”

Święta Urszula Ledóchowska i jej misja na Polesiu.

Matka Urszula Ledóchowska była niezwykłą kobietą. Urodzona w 1865 roku w arystokratycznej rodzinie hrabiów zrezygnowała z tytułu, z przysługujących jej zaszczytów i pozycji w społeczeństwie, aby stając się oblubienicą Chrystusową przyodziać się w niepozorny habit, w skromności i pokorze zostać “szarą myszką”.

W wieku 21 lat wstąpiła do klasztoru Sióstr Urszulanek w Krakowie i rozpoczęła życie zakonne. W 1907 r. wyruszyła do Petersburga. Zostając w konspiracji w stroju świeckim ewangelizowała tam Rosjan, jednocześnie pełniąc obowiązki kierowniczki internatu. Nauczyła się doskonale rosyjskiego i zdała w tym języku egzamin państwowy ze wszystkich wymaganych przedmiotów, uzyskując dyplom nauczycielski. Kształcąc i troszcząc się o młodzież była odważną misjonarką Rosji. Po latach zaś wygnanką, tułaczką po Skandynawii, ambasadorką polskości, bezgranicznie oddaną pracy na rzecz ofiar I wojny światowej, współpracowniczką Henryka Sienkiewicza.

Pisała i wygłaszała odczyty, spotykała się z wielkimi tego świata, by zdobyć środki i móc wesprzeć duchowo i materialnie walczących Polaków. Załatwiała wiele spraw, przemierzała setki kilometrów, ale zawsze odnajdywała czas na modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu. Posiadała ogromne doświadczenie życiowe, znała kilkanaście języków, zetknęła się osobiście z wieloma wybitnymi postaciami tamtej epoki i to nie tylko z kręgów kościelnych, lecz także i ze sfer politycznych. Została założycielką Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, mającego żyć duchowością urszulańską oraz tradycją pracy wychowawczej. Jest przykładem świętości zaangażowanej w historię.

Niewielu jednak wie, że los Matki Urszuli był związany również z Polesiem. Matka Urszula była zaczarowana Polesiem i bardzo lubiła ten kraj. Tutejszy krajobraz, ale też ludzie, ich zwyczaje, pieśni miały w sobie jakiś przyciągający urok, któremu poddała się Urszula. Wielokrotnie pisała i mówiła o swoich wizytach na Polesiu, na którym – odwiedzając poszczególne wspólnoty – była dość często. “Bardzo poważna praca – pisała – praca misyjna, nie w dzikiej Afryce, Chinach czy Brazylii wśród lasów południowych, w krajach skąpanych promieniami słońca, nie tam, gdzie misjonarka jest otoczona aureolą poświęcenia i ofiarności, ale praca cicha, nieznana, praca na Kresach, we wioskach, gdzie brnie się prawie po kolana w błocie, gdzie w okresie jesiennej słoty, zimowych zawiei, wiosennych roztopów komunikacja ze światem jest uniemożliwiona (…). Do takiej pracy misyjnej na Polesiu wzywa nas Jego Ekscelencja ks. bp Łoziński”.

Na zaproszenie z jednej strony biskupa pińskiego Zygmunta Łozińskiego, a z drugiej strony pisarki Marii Rodziewiczówny, urszulanki w latach trzydziestych zakładają na Kresach około dziesięciu placówek. W 1933 roku powstaje pierwsza placówka urszulańska w Horodcu pod Kobryniem, gdzie siostry po kilku miesiącach otworzyły przedszkole i szwalnię dla dziewcząt. Roztoczono opiekę nad chorymi w miasteczku i okolicy. Z czasem powstawały małe placówki apostolskie w najbardziej zaniedbanych zakątkach Polesia.

Bliski współpracownik sióstr urszulanek, ich kapelan i opiekun ks. Jan Zieja, będący oprócz tego proboszczem w Łahiszynie, profesorem w Seminarium Duchownym w Pińsku, dyrektorem diecezjalnym Akcji Katolickiej, animatorem akcji charytatywnych Caritas w parafiach i diecezji, zadeklarował siostrom wszelką pomoc, a nawet przeniesienie do Horodca. W r. 1934 pisał do Matki Urszuli: “Choćbym do Horodca przenieść się nie mógł, to o specjalne zlecenie mi przez Księdza Biskupa tych planów misyjnych poproszę”.

Matka Andrzeja Górska wspomina tamtą rzeczywistość: “Ksiądz Zieja dojeżdżał kolejno do wszystkich tych małych placówek z posługą kapłańską, z której korzystały nie tylko siostry, ale i okoliczna ludność przybywająca nieraz z odległych stron”.

Praca na Polesiu nie należała do najłatwiejszych. Brakowało tu infrastruktury, rozwiniętej gospodarki, edukacji. Siostry spotkały się tu ze swoistą duchową i kulturową izolacją. Ówczesny kurator brzeskiego okręgu szkolnego pisał o Polesiu: “Było to środowisko z natury nieufne. Praca prowadzona w nim była w osamotnieniu i oddaleniu od środowisk kulturalnych i bez widoków na pomoc od innych instytucji, a w świadomości liczenia tylko na własne siły, niezrażania się trudnościami, zadowalania się najmniejszymi osiągnięciami”.

Matka Ledóchowska tak relacjonowała w Polskim Radiu w 1938 roku: “Jak wygląda praca szarych sióstr urszulanek na Polesiu? Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji kolejowej daleko! Właśnie takie biedne wioski wybierają sobie nasze siostry, by tam (…) za przykładem Chrystusa Pana przechodzić «czyniąc dobrze». (…) Zaczynają swą pracę od zakładania przedszkola lub dziecińca. (…) Dziecko z przedszkola staje się wnet wychowawcą rodziców. (…) Siostra pielęgniarka ma szerokie pole do działania. W oznaczonych godzinach przychodzą chorzy, a po skończonym przyjęciu przed domem staja fury, by zawieźć siostrę do obłożnie chorych. Tu trzeba postawić bańki, tam zrobić zastrzyk, tam kompres, tam znów ranę obandażować. (…)

I Boga pragną ci ludzie – choć nie zawsze znają i rozumieją prawdy wiary. Na lekcjach religii (…) gromadzą się i prawosławni i katolicy, by modlić się wspólnie; wszyscy wsłuchani są w tłumaczenie nauki Chrystusowej, Chrystusowej miłości. Tam, gdzie nie ma kościoła, w niedzielę siostry zbierają lud w sali szkolnej, razem modlą się i śpiewają. (…) Najwięcej działają siostry w małych domkach na zupełnie opuszczonych wsiach. Zajmują się tam kołami gospodyń, maja czytelnie, biblioteki, uczą śpiewu (…).

Mogę z radością powiedzieć, że siostry wszędzie spotykają się z życzliwością, zarówno ze strony katolików, jak i prawosławnych. Wszyscy przychodzą z zaufaniem, gdy potrzebują pomocy w chorobie lub w innych biedach życiowych. I tego pragną siostry. Żyć w zgodzie ze wszystkimi, by stać się wedle słów Apostoła «wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich do Chrystusa prowadzić»”.

Przy innej okazji tłumaczyła: “Zwracam uwagę na to, żeby na takie placówki – o ile możności – wysyłać siostry z uniwersyteckim wykształceniem. Podkreślam to, gdyż naszej uniwersyteckiej młodzieży żeńskiej, mającej powołanie zakonne, nieraz się zdaje, że tej ich wysokiej wiedzy nie warto trwonić w tak niskiej pracy misyjnej (…). Nie rozumieją, że właśnie w pracy misyjnej potrzebne są osoby wykształcone, dobrze wychowane, które by się w potrzebach ludności orientowały i potrafiły nią pokierować”.

Od spraw wschodnich Urszula stała się specjalistką. Nie bez przyczyny nuncjusz papieski w Polsce Filippo Cortesi nazwał ją “apostołką Wschodu”. Latem 1938 roku przyjmowała nuncjusza na Polesiu, zatrzymała go na kilka dni w Mołodowie, towarzyszyła mu w drodze powrotnej do Warszawy. W “Kronice Zgromadzenia” zanotowała: “Miłe to były dni. Gość był bezpośredni i serdeczny. Raz zawieźliśmy go do mostu na Jasiołdzie, skąd roztacza się śliczny widok na łąki poleskie. Innym razem zaśpiewali mu fornale swoje pieśni z przeciągłym poleskim zawodzeniem. Na zakończenie zapytał ich, czy chcą, aby w imieniu Ojca świętego udzielił im błogosławieństwa (są prawosławni). «Czemu nie» – odpowiedzieli i przyklękli, aby ksiądz nuncjusz im pobłogosławił. Potem dołączyły do nich i dziewczęta”.

Św. Urszula kilka razy odwiedzała placówki poleskie w towarzystwie biskupa pińskiego Kazimierza Bukraby, który nazywał ją “królową Polesia” i w takich sytuacjach występował również w charakterze kierowcy. Z tym, jak wyglądało przyjęcie gości w odwiedzanych wioskach, można się zapoznać na przykładzie opisanego Ostrowa, w którym kiedyś oddział Traugutta modlił się w małej kapliczce przed rozpoczęciem akcji powstańczej: “Mnóstwo dzieci na nas czekało. (…) Przy szkole dorośli powitali księdza biskupa chlebem i solą, a w szkole odbyły się przemówienia. Potem poszliśmy obejrzeć chatę, którą ma gospodarz odrestaurować (w niej część przeznaczona na mieszkanie dla sióstr), i drugą, gdzie ma być urządzona kapliczka. Z kolej udaliśmy się do staruszki dziewięćdziesięcioletniej prawosławnej, która jednak dobrze pamięta czasy prześladowań i umie wszystkie modlitwy po polsku na pamięć – recytowała nam je bez końca. Potem do gospodarza katolika – tam nas ksiądz biskup fotografował. No, i wreszcie do kierowniczki szkoły, gdzie na nas czekał obiad. Przez cały czas prawie cała wieś nam towarzyszyła. (…) Żal nam było opuszczać tych ludzi. (…) Ostrów zapisał mi się boleśnie w pamięci; ludzie tam tacy opuszczeni, pozbawieni pomocy. Ale ufam, że jeszcze w tym roku będę mogła siostry im posłać”.

Siostry urszulanki umiały zdobyć zaufanie i dotrzeć do serc ludzi. Nie prowadziły “nawracania” prawosławnych na katolicyzm, ale pozyskiwały uznania poprzez prawdziwą służbę, czynienie miłosierdzia względem chorych i najuboższych, przez udział w szerzeniu oświaty w okolicznych wsiach i miasteczkach. Ewangelizowały tutejszą ludność nie tyle przez słowo, co przez czyn, spełniany w warunkach, w jakich żyła i pracowała miejscowa ludność. Kryte słomą skromne chaty wiejskie, pola uprawne, łąki z wybujałą soczystą trawą, pastwiska stały się terenem ewangelicznego apostołowania.

Ksiądz Jan Zieja, którego św. Urszula scharakteryzowała jako “bardzo dobrego i świętego”, “idealnego” i wręcz “szaleńca Bożego”, pisał: “Gdy siostry objęły placówkę w Mołodowie, w okolicy, gdzie katolicy stanowili zaledwie 5 procent ludności, najniższy w całej diecezji pińskiej, matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem wyraziła swoją wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś «nawracania» poszczególnych prawosławnych na religią katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi i dziećmi), prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży, bez względu na wyznanie czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej”.

Mołodów, leżący jakieś 35 kilometrów od Pińska, był własnością Skirmuntów, którzy przekazali swój majątek siostrom urszulankom w celu szerzenia życia chrześcijańskiego na Polesiu. Siostry przejęły całe gospodarstwo wraz z ziemią uprawną. Zgromadzenie objęło w posiadanie ziemiańską siedzibę, lecz siostry zamieszkały w odremontowanym kurniku, który był na podwórzu. Siostry urządziły w tym kurniku nawet kaplicę. Żeby przyjmować ludzi w różnych sprawach, jak też dla nauki dzieci, podzieliły pomieszczenie kaplicy zasłoną na dwie części. Niektóre siostry dziwiły się: “Jakże to, tam Najświętszy Sakrament, a tutaj interesanci?” Matka Ledóchowska odpowiedziała na to: “Nie bójcie się. Panu Jezusowi nie wadzą hałasujące dzieci”.

Kiedy siostry tylko sprowadziły się do Mołodowa, do nich od razu zgłosiło się kilka prawosławnych kobiet, które wyraziły chęć przyjęcia katolickiej wiary. Matka Ledóchowska odmówiła: “Zaczekajcie, przypatrzcie się, jak będziemy żyły. Potem, jeśli nadal będziecie chciały, to zostaniecie katoliczkami, a teraz jeszcze wstrzymajcie się”. Siostry we wszystkim kierowały się ideą: “Patrzymy tylko na ludzi i pomagamy im”. Papież wydał nawet specjalne zezwolenie dla sióstr, ponieważ normalnie przepisy kościelne obowiązywały, aby w jednym domu przebywały przynajmniej trzy zakonnice, a na Polesiu zdarzało się, że jedną placówkę prowadziły tylko dwie siostry. W Mołodowie ks. Zieja wraz z zakonnicami założył także Niedzielny Uniwersytet Ludowy, który stawiał sobie za cel szerzenie rzetelnej oświaty, budzenie samodzielnego myślenia i zapału do pracy społecznej, gdzie po każdym wykładzie odbywały się zacięte dyskusje.

Ksiądz Zieja tak opisuje stosunki narodowościowe w Mołodowie: “Robotnikami w majątku byli Polacy, nie miejscowi Poleszuccy, tylko przybysze z województw zachodnich. Natomiast cała wieś była prawosławna, cerkiew na miejscu, pop oczywiście także. Pod względem narodowym Mołodowo miało charakter białorusko-ukraiński, bo kolonizacja ukraińska była tam bardzo silna. (…) Tam działała silna agitacja ukraińska, bardzo antypolska. Młodzież była pod tym wpływem, więc nie chcieli nic związanego z polityką. (…) Polesie nie stanowiło jakiejś jednolitej społeczności. (…) Pod względem religijnym to byli prawosławni z przymieszką różnych sekt i Żydów. U władz polskich mieszkańcy tej okolicy mieli niedobrą opinię jako komuniści. Byli na «czarnej liście» u policji. (…) Będąc w wojsku usłyszałem od nauczyciela z tamtych stron, który był razem ze mną zmobilizowany: «Gdybyście Wy, to znaczy Ksiądz i siostry urszulanki, byli jeszcze przez parę lat w Mołodowie, to całe Polesie wkrótce byłoby katolickie». – To jest opinia białoruskiego nauczyciela, którego brat był prawosławnym popem”.

Mimo podeszłego wieku Urszula Ledóchowska snuła plany dotyczące otwarcia w Janowie Poleskim miejsca kultu św. Andrzeja Boboli. Pragnęła, by w miejscu śmierci Świętego, którego kanonizację przeżyła w Rzymie, razem z ukochanymi Poleszukami, mógł powstać dom pielgrzyma i kościół, by cała Polska przychodziła tam modlić się o zjednoczenie chrześcijan. Już we wrześniu 1938 roku Zgromadzenie rozpoczęło pracę w Janowie, gdzie Matka zakupiła mały domek i plac, z myślą o szerzeniu kultu patrona Polesia – św. Andrzeja Boboli.

Pożoga września 1939 roku i kolejne lata wojny pokrzyżowały plany i zatrzymały rozwój misji sióstr urszulanek na Polesiu. Matka Urszula Ledóchowska poszła z tego świata w maju 1939 roku, niby przeczuwając nieszczęście i świadomie rezygnując z patrzenia na terror, krew i łzy niewinnych ludzi. Jednak pamięć o niej żyje na Polesiu, a jej dzieło trwa w potomkach tych, którymi się opiekowała i których umiłowała całym sercem. Dnia 20 czerwca 1983 r. w Poznaniu Jan Paweł II beatyfikował matkę Urszulę, a 18 maja 2003 w Rzymie została zaliczona do grona świętych. W niebie z miłością zapewne wspomina rosę na poleskich łąkach, gdzie stąpały jej święte niestrudzone nogi.

Wiktor Szukiełowicz, Żuprany

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply