Od Lachowiec do Biłohirii

Trzydzieści kilometrów na południowy wschód od Zasławia, w kierunku dawnej granicy II Rzeczpospolitej, na uboczu trasy wiodącej z Szepetówki do Starokonstentynowa leży Biłohiria, w okresie I Rzeczypospolitej znana jako Lachowce.

Dziś miejscowość ta nie robi imponującego wrażenia i tylko wytrawni badacze zdają sobie sprawę, że stanowiła ona niegdyś jedną z najwspanialszych magnackich rezydencji nad Horyniem. Początkowo należała do wołyńskiej rodziny Menisków – Mokosiejewiczów, z rąk których przeszła na własność króla. Królowa Bona nadała je Tyszkiewiczom, ci jednak, jak i ich następcy, nie przywiązali się do tego majątku. Lachowce bardzo często zmieniały więc właścicieli, stale jednakże rosnąc w siłę. Na przełomie XVII i XVIII wieku włości otaczające Lachowce składały się z 10 kluczy, w których znajdowało się 12 miasteczek i 150 wsi. Sporo dla rozwoju i świetności Lachowiec zrobił zwłaszcza wnuk hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jana Jabłonowskiego, książę Józef Aleksander, wielki oryginał i fundator kościołów, a także rezydencji. Najwspanialsza z nich znajdowała się oczywiście w Fachowcach, a jej zasadniczą część stanowi zamek zbudowany w kształcie dawnych obronnych fortec, usytuowanych na wyspie pośrodku jeziora. Wyspy w Lachowcach nie było, toteż książę Józef kazał ją usypać pośrodku wielkiego stawu utworzonego poprzez spiętrzenie Horynia, na której następnie wzniósł budowlę. Przy inwestycji zatrudniał wszystkich poddanych, którzy w zamian za zaangażowanie nie musieli obrabiać folwarków. “Wykończona budowla – jak pisze Roman Aftanazy – otrzymała kształt równoległoboku z czterema dwupiętrowymi wieżami po rogach, przeznaczonymi do umieszczenia w nich dział. Cała forteca otoczona została dodatkowo murem z otworami na broń ręczną. Miasteczko połączyła z zamkiem długa grobla, u której wylotu wznosiła się wysoka na cztery sążnie brama z żelaznymi wrotami.”

Do dnia dzisiejszego zamek niestety się nie zachował, możemy tylko przypuszczać, jak wyglądał, na podstawie rysunku Napoleona Ordy. W II połowie XIX w. był on już ruiną, a rosyjski właściciel, który otrzymał Lachowce, skonfiskowane księciu Leonowi Sapieże za udział w powstaniu listopadowym, urządził w nim gorzelnię i mieszkania dla pracowników. Rożne przekazy potwierdzają bogactwo zgromadzonych w rezydencji zbiorów. Gmach miał mieć m.in. “salę tronową” na czterysta miejsc, w której stał tron z baldachimem – na nim właściciel Lachowiec przyjmował dzierżawców swych dóbr, którzy u jego stóp składali worki z pieniędzmi. Jeśli któryś z nich mu się spodobał, odpychał złożony przez niego worek nogą. Zamkowy przepych podziwiał m.in. król Stanisław August, dokładając swój własny sygnet. Zbiory Jabłonowskich składały się m.in. z bogatej kolekcji obrazów i portretów, a także znaczącego księgozbioru powiększonego zwłaszcza przez księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego, znanego bibliofila, nabywającego całe zwarte biblioteki od słynnych kolekcjonerów z całej Europy. Kiedy sukcesorzy opuścili majątek w Lachowcach, jego dorobek nie uległ zniszczeniu. Część książek wylądowała w Paryżu i w bibliotece ordynacji Zamoyskich, grubo ponad dwa tysiące tomów trafiło też do Liceum Krzemienieckiego dobrze służąc jego wychowankom.

O wspaniałości dawnych Lachowiec, a dzisiejszej Biłohirii świadczy obecnie jedynie barokowy kościół podominikański z dwiema wieżami i z przylegającym do niego obszernym budynkiem klasztornym. Ufundował go Krzysztof Paweł Sieniuta. Budowę kompleksu dokończyła po jego śmierci, Anna z Sieniutów, siostrzenica właścicielki Lachowiec Katarzyny z Sieniutów Leszczyńskiej. W podziemiach świątyni znajdowały się groby Sieniutów, Leszczyńskich, Jabłonowskich i Sapiehów. Ściany naw kościoła ozdobione były m.in. herbami Sieniutów i Jabłonowskich.

W II połowie XIX w. Po powstaniu styczniowym kościół został zabrany wiernym i zamieniony na cerkiew. Katolicy i Polacy przetrwali jednak w miasteczku, a także w jego najbliższych okolicach, zachowując wiarę i język. O sile ich społeczności najlepiej świadczy fakt, iż prawdopodobnie tuż po I wojnie światowej udało im się odzyskać kościół. Pozostał on w ich rękach aż do 1935 r. – wtedy to zabrano go przekazując na dom kultury i bibliotekę. Pomimo najróżniejszych wywózek, prześladowań i represji, a nawet zmiany nazwy miejscowości, polskość i wiara przetrwały w dawnych Lachowcach i okolicy.

Dzięki staraniom księdza Marcjana Trofimiaka, obecnego ordynariusza diecezji łuckiej i ojca Stanisława Szyrokoradiuka udało się odzyskać kościół. Parafia w Biłohirii na nowo została zarejestrowana w roku 1990. Początkowo była obsługiwana przez franciszkanów z Szepetówki, później pałeczkę przejął ks. Krzysztof Krawczak, a w 1993 r. parafię opieką objęli na stałe księża palotyni. Pierwszym jej proboszczem został ks. Paweł Pruszyński. Obecnie pracuje w niej dwóch kapłanów: ks. Wiktor Cyran i ks. Paweł Goraj. Obejmuje ona liczące kilkanaście tysięcy mieszkańców miasteczko Biłohirię i trzy punkty dojazdowe w Jampolu, Teofipolu i Małym Łazuczynie. Do każdego z nich należy po kilkanaście wiosek. W sumie parafia jest bardzo rozrzucona, do niektórych ośrodków trzeba dojeżdżać nawet czterdzieści kilometrów. Choć jest wielka terytorialnie, skupia niewielu wiernych – w trzech głównych ośrodkach jest ich po kilkudziesięciu, na wsiach najwyżej kilkunastu w każdej, choć zdarzają się i takie, w których mieszkają tylko po dwie – trzy katolickie rodziny. Większe sukcesy duszpasterskie można by odnieść w Małym Łazuczynie, który jest w zasadzie czysto polską wioską i nie ma w nim świątyń innych wyznań. Parafia p.w. Matki Bożej Częstochowskiej została w nim założona w 1997 r. przez ks. Pawła Pruszyńskiego. Msza św. jest jednak odprawiana w prywatnym budynku.

,,Gdyby kapłan zamieszkał w tej wsi na stałe, zdziałałby bardzo dużo.” – mówi ks. Wiktor. ,,Tamtejsza parafia mogłaby liczyć nawet kilkuset wiernych. W jej okolicy znajduje się jeszcze kilka innych wiosek, w których mieszkają osoby o katolickich i polskich korzeniach. Niestety z braku kapłanów nie możemy tam jeszcze utworzyć stałej samodzielnej placówki.”

Świadomość religijna wiernych, należących do biłohirskiej parafii nie jest oczywiście duża. Trzeba ich uczyć podstawowych rzeczy.

,,Gdy przyjeżdżamy do wioski mówią np., że nie idą na Mszę św., tylko do księdza.”- objaśnia ks. Wiktor. ,,Wynika to oczywiście z zaszłości historycznych, a zwłaszcza podziemnego duszpasterstwa w czasach sowieckich, gdy księża w ukryciu dojeżdżali do wiosek raz na kilka miesięcy i w ogromnym pośpiechu nocami prowadzili duszpasterstwo wśród wiernych, którzy schodzili się potajemnie w prywatnych domach.”

Niska świadomość religijna nie jest jedynym problemem, z jakim borykają się pracujący w Biłohirii palotyni. Sen z powiek spędzają im również kłopoty remontowo – budowlane. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, czyli od momentu objęcia parafii, odzyskali cały kompleks klasztorny. Stopniowo wyprowadzały się z niego wszystkie instytucje: biblioteka, dom kultury, straż pożarna i milicja. Do zrewaloryzowana księża palotyni otrzymali obiekt o łącznej powierzchni 2 tys. metrów kwadratowych. Do chwili obecnej udało im się wymienić dach całego zespołu i wyremontować jedno ze skrzydeł klasztoru, w którym urządzono dom zakonny wraz z zapleczem socjalnym. Odnowiono także ściany wewnętrzne wirydarza. W kościele zburzono stropy, którym poprzedni użytkownicy podzielili na dwie kondygnacje. W bocznej nawie zorganizowano kaplicę. Nie jest ona duża, ale dla potrzeb parafii jak na razie wystarczy. Wierni uczestniczący w niedzielnej Mszy św. mieszczą się w niej bez trudności.

,,Przychodzi na nią pięćdziesiąt – sześćdziesiąt, w większości starszych, osób.” – mówi ks. Wiktor. ,,Większość z nich to Polacy, bądź osoby o polskich korzeniach. Praca z nimi jest trudna. Przywiązani do języka polskiego z trudem akceptują rozszerzanie w liturgii ukraińskiego. Bez tego zaś bardzo trudno pozyskać młodzież, która nie zna już języka przodków.”

W pierwszych latach istnienia parafii było z nią związanych około czterdzieścioro dzieci, a także dziewcząt i chłopców. Dziś niestety to już przeszłość. W tym roku do I Komunii św. przystąpiło tylko dwoje dzieci. Ma w tym udział również miejscowy prawosławny pop, należący do Patriarchatu Kijowskiego, który do Kościoła katolickiego jest wyjątkowo negatywnie nastawiony. Publicznie ogłosił, że każdy, kto uczęszcza do katolickiej świątyni, popełnia grzech ciężki, co odstraszyło wielu potencjalnych wiernych. W okolicy dalej też pokutuje opinia, że Kościół katolicki jest “Kościołem polskim” i Ukraińcy nie mają z nim nic wspólnego. Każdy z nich, który zgłosi akces do niego, musi się liczyć z uznaniem go za odszczepieńca i zdrajcę…

Ksiądz Wiktor nie załamuje oczywiście rąk, stara się jak najlepiej poznać swych parafian, by znaleźć z nimi wspólny język.

,,Wzajemne zaufanie jest bowiem podstawą zbudowania odpowiednich relacji.” Zawsze to podkreśla i trzeba przyznać, że ma chyba rację.

Marek A. Koprowski

0 odpowiedzi

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply