Najomszczyki

“Najomszczykiem nazywa się rekrut, który sam będąc wolnym od wojska, sprzedał się dobrowolnie za innego. Najwięcej najomszczyków przybywa z Syberyi. Bogaci chłopi pragnąc uwolnić syna od wojska, jeżeli nie uda się nadrobić w komisyi rekruckiej, wyszukują ochotników, godzą się i najmują. Rekrut taki kosztuje 6–8–10 tysięcy złotych polskich [300–500 rubli] gotówką, a oprócz ugodzonej sumy ochotnik wymawia sobie pewien przeciąg czasu hulanki kosztem gospodarza. Hulanka taka trwa 3–6 miesięcy i zwykle kosztuje drugie tyle, co umówiona suma. W czasie hulanek tych nie ma granic fantazyjnym zachciankom najomszczyka, którego chłop musi nazywać przybranym synkiem. Wszelkie najdziwaczniejsze żądania przybranego synka spełnione być muszą natychmiast, inaczej cała umowa na nic, i koszta hulanki, o ile ta już trwała, przepadają”.

Wstęp

Służba w armii rosyjskiej XVIII i XIX wieku (do reformy 1874 roku) dla większości rekrutów była równoznaczna z wyrokiem śmierci. Wiązała się nie tylko i nie tyle z ryzykiem zabicia na polu bitwy, ile z zatłuczeniem na śmierć kijami podczas szkolenia, czy też w trakcie dalszej służby[1]. Zatrważająca jest oficjalna statystyka obrazująca śmiertelność żołnierzy wojsk regularnych w okresie od początku 1826 do końca 1850 roku. W tym czasie Rosja prowadziła kilka wojen: z Persją, Turcją, na Kaukazie, tłumiąc powstanie w Polsce, interweniując na Węgrzech. W ich trakcie, w starciach poległo łącznie 30 233 żołnierzy. Przy czym nie wliczono tu podoficerów i wyższych szarż. Dużo to czy mało? Okazuje się, że jest to liczba znikoma, gdyż w tym samym okresie zmarło w niej aż 1 062 839 żołnierzy[2]! Czyli prawdopodobieństwo śmierci na polu bitwy była przeszło 35 razy mniejsze niż zgon z innych przyczyn. Jakich?

Rosyjscy historycy błędnie podają, iż zgony te spowodowane były chorobami[3]. O oryginalnym sprawozdaniu ministra wojny, księcia Aleksandra Iwanowicza Czernyszowa, nie ma jednak mowy o chorobach, lecz o zgonach, których przyczyn nie sprecyzowano. Znając sposób szkolenia i utrzymania dyscypliny w armii carskiej, opisany choćby przez Polaków, którzy w niej służyli[4], można być pewnym, że przyczyną większości zgonów było zatłuczenie żołnierzy na śmierć, a nie choroby.

Oprócz zgonów i zabitych w walce, liczebność wojska regularnego zmniejszała się także z powodu dezercji oraz zwolnień ze służby. Przy czym zwolnienie ze służby w wojsku regularnym nie było tożsame z zakończeniem służby wojskowej! W Rosji istniała bowiem armia zapasowa, której szeregi tworzyli właśnie zwolnieni z wojsk regularnych. W razie wojny uzupełniali ubytki armii liniowej. A że wojen było wówczas wiele…

Aby zrekompensować te wszystkie straty i podnieść stan liczebny armii, w latach 1826–1850 w Imperium Rosyjskim (włączając Królestwo Polskie) powołano pod broń 2 087 507 rekrutów[5]. Taka była cena, jaką zapłaciło społeczeństwo Imperium za bycie „żandarmem Europy”.

Znając specyfikę służby w armii carskiej nie można się dziwić, że chłopi, na których przede wszystkim ciążył obowiązek uzupełnienia jej szeregów, starali się jak mogli uratować swych synów przed nędznym losem carskiego sołdata. Zwykłe przekupstwo nie wchodziło jednak w rachubę, gdyż liczba rekrutów musiała się zgadzać. Ktoś do tej armii iść musiał. I tu pojawia się instytucja najomszczyków.

Za cara Mikołaja I

W literaturze polskiej najciekawszą charakterystykę najomszczyków pozostawił po sobie Julian Jasieńczyk. Był Polakiem, którego przymusowo wcielono do wojska za czytanie książek. Zdaniem jego rosyjskich oskarżycieli i sędziów – nieodpowiednich książek.

Były lata 50. XIX wieku. Jasieńczyk poznał ówczesną armię carską od podszewki. O najomszczykach pisał:

„Najomszczykiem nazywa się rekrut, który sam będąc wolnym od wojska, sprzedał się dobrowolnie za innego. Najwięcej najomszczyków przybywa z Syberyi. Bogaci chłopi pragnąc uwolnić syna od wojska, jeżeli nie uda się nadrobić w komisyi rekruckiej, wyszukują ochotników, godzą się i najmują. Rekrut taki kosztuje 6–8–10 tysięcy złotych polskich [300–500 rubli][6]gotówką, a oprócz ugodzonej sumy ochotnik wymawia sobie pewien przeciąg czasu hulanki kosztem gospodarza. Hulanka taka trwa 3–6 miesięcy i zwykle kosztuje drugie tyle, co umówiona suma. W czasie hulanek tych nie ma granic fantazyjnym zachciankom najomszczyka, którego chłop musi nazywać przybranym synkiem. Wszelkie najdziwaczniejsze żądania przybranego synka spełnione być muszą natychmiast, inaczej cała umowa na nic, i koszta hulanki, o ile ta już trwała, przepadają.

Najomszczyk taki idąc jakby na śmierć, stara się uprzyjemnić sobie ostatnie chwile, zaprasza przyjaciół i przyjaciółki do siebie; cały dom przybranego ojca jest na jego rozkazy, jego czasową własnością. Towarzystwo zebrało się, przybrany ojciec stawia mięsiwa i butle wódki na stół, przyjaciele ucztują, ale przybranemu synkowi zdaje się wódka za słaba, jedzenia nie dosyć smaczne, nogami wywraca stół, skorupy rozlatują się po izbie, i w tej chwili stół na nowo zastawiony być musi, i uczta trwa dalej. W izbie staje się duszno, przybrany synek chce świeżego powietrza i żąda koni dla całego towarzystwa. Przybrany ojciec biega po wsi, najmuje furmanki bez względu na czas roboczy, bez względu na cenę. Furmanki stoją, a każda po trzy konie na podwórzu; przybrany synek siada z przyjaciółmi, muzyka na czele, ruszają. Gospodarz szeroko otwiera wrota dla wyjazdu, ale synkowi nie podoba się wyjeżdżać bramą. Rozbieraj parkan!woła pijany, ja nie chcę przez bramę, i biedny gospodarz z familią chwytają siekiery, rąbią, parkan się wali i towarzystwo przy śmiechach, krzykach i muzyce wyjeżdża w pole lub do lasu na spacer.

Synkowi zachciało się bani [łaźni]. Bania gotowa, oznajmia przybrany ojciec. Nu, tak zawieź mnie, przecież pieszo nie pójdęi przywięzuje staremu gospodarzowi dzwonek do brody, siada na plecy a popędzając knutem, przy odgłosie dzwonka wjeżdża do bani. Tu rozkoszuje się, wódką każe polewać kamienie, wódką nacierać ciało, poczem kładzie się na prześcieradło, a na rozkaz, gospodyni z córkami ująwszy za rogi prześcieradło, niosą tryumfalnie pijanego do izby.

Co tylko pijana fantazya wymyśleć zdoła, wszystkiego próbuje najomszczyk. Ciężkie to przejście dla całej familii hulanka najomszczyka. Kończy się nareszcie termin, gospodarz siada z przybranym synkiem, by go odwieźć do powiatu i zdać komisyi. Jeżeli przez ciąg hulanki gospodarz był powolny [posłuszny] rozkazom synka i nie było żadnych zajść, oddanie w komisyi przy pomocy rubli idzie jeszcze jakkolwiek; lecz jeżeli, broń Boże! było nieporozumienie, przybrany synek wystawia kieszeń gospodarza na ciężkie próby.

Żadna matka nie pielęgnuje tak swego najukochańszego dziecka, jak gospodarz przybranego synka w podróży, najprzd by mu nie uciekł, powtóre, by go nie rozgniewać. Stara się też gospodarz upoić go w domu, a przez całą drogę nie pozwala przyjść do przytomności, podając ciągle wódki.

Stają wreszcie w komisyi, chłop kłania się do ziemi prześwietnej komisyi rekruckiej i przedstawia kandydata. Komisya ogląda go, rewiduje, znajduje wady, które potrzeba usunąć rublami. Już wszystko skończone, gospodarz odetchnął, zrzuciwszy ciężar z piersi, już chce prosić o kwit, w tem przebranego synka napada paroksyzm szaleństwa; rozebrany jak stał pod miarą, w podskokach rzuca się po sali, chwyta oficerów prześwietnej komisyi, całuje, ściska, obdziera szlify, słowem, dokazuje niesłychane rzeczy. Żołnierze rzucają się na niego, on się wydziera, przewraca, i tłucze wszystko, rozruch i zamieszanie powstaje w prześwietnej komisyi. Biedny chłop składa ręce i przysięga, że rekrut zdrów, że tylko udaje, ale głos jego ginie, panowie członkowie oburzeni, wymyślają i grożą sądem za oszustwo.

Jakto?– woła pan prezes – chciałeś oszukać komisyę, to znaczy oszukać rząd, samego cara! a za to mało Sybir!

Okropna to chwila dla mużyka [chłopa]; ratując syna, utopił tyle pieniędzy, tyle ucierpiał, a teraz przychodzi mu oddać własnego syna i nałożyć jeszcze głowę. Z płaczem wychodzi z komisyi, bo i co tu począć? gdzie znaleźć nowego ochotnika? a przybrany synek jest już w szpitalu; zagląda do niego, reflektuje, prosi, ale waryacya wzrasta, rozwija się ciągle, nie ma tu co robić. Z rozpaczy, za poradą starego inwalidy składa wizyty członkom komisyi, przedstawia swą sprawę i przekonywa dowodami kurs mającymi [łapówkami], że rekrut udaje.

Na drugi dzień pęk rózg przywraca przytomność i rozsądek choremu, a chłop obdarty do grosza, przeklinając i synka, i komisyę, zacina konie i zmyka do domu.”[7]

Schyłek najomszczyków

W roku 1855 umarł car Mikołaj I. Na tron wstąpił jego syn, Aleksander II. Z jego panowaniem wiążą się poważne reformy wojska rosyjskiego. W 1874 roku drastycznie zredukowano czas służby. W wojskach lądowych skrócono go z dotychczasowych 20 lat do zaledwie 6 (nie licząc kolejnych 9 lat w rezerwie). Kilka lat wcześniej umożliwiono chłopom wykupienie się z wojska kwotą 500 rubli. Była to dla nich olbrzymia ulga. Nie musieli się już starać o zastępcę, który często kosztował znacznie więcej, a mimo to nie zawsze przyjmowano go w szeregi armii. Ostatnie lata istnienia najomszczyków opisał inny Polak – Stanisław Krupski, który za udział w powstaniu styczniowym został skazany na służbę w wojsku rosyjskim.

„Najomszczyk jest to nazwa dla najętego za pieniądze substytuta do wojska. Takiej substytucyi dozwalała do niedawna ustawa o poborze, dziś wymaga ukaz dotyczący już tylko złożenia 500 rubl. uwalniając od dostawienia człowieka. Lecz z przywileju onego, póki jeszcze istniał, mogli korzystać bogaci tylko ludzie. Aby nająć substytuta i oddać go, trzeba było wydać przynajmniej 600–800 rubli. Za czasów mikołajowskich [Mikołaja I] suma ta przechodziła nierzadko 1000 rubli. Że jednak naród moskiewski, jak i każdy inny nierad niesie przymusowy podatek krwi – tj. nierad widzi synów swoich w mundurze, mając zresztą aż nadto ważne do tego powody, to każdy kto mógł tylko starał się o najomszczyka. Nie rzadko rujnowano się nawet dla tego. Zabiegi, kłopoty i wydatki przy takim najęciu były rzeczywiście ogromne. Trzeba było najprzód wyszukać człowieka, który by nie będąc sam popisowym, ani też karanym kiedykolwiek sądownie, zgodził się opuścić na lat 15–20 rodzinną zagrodę i zamienić swobodne w niej życie na uciążliwą niewolę i nędzny byt sołdata moskiewskiego. A byt ten, o którym straszne, często przesadzone krążyły między ludem wieści, nie pociągał bynajmniej, i ten co przystawał na podobne zaprzedanie się należał prawie zawsze do rzędu ludzi zaliczanych przez ogólną opinię do wyrzutków ludzkości. Był on albo pijak, albo złodziej, a najczęściej obydwa łączący w sobie przymioty. Gdy go oddano już do wojska, to pomiatali nim nawet i towarzysze broni dając szyderskie przezwisko najomnyje szkóra(zaprzedana skóra).

Aby więc bardziej zachęcić do sprzedania się i zrobić takowe ponętniejszym, sprowadzono w zwyczaj pewne stale, dla ochotników bardzo korzystne formy układu, od których nie odstępowano nigdy. I tak płacił najmujący umówioną kwotę rodzicom lub krewnym najomszczyka, inną zaś jemu samemu, odziewał go od stóp do głów w nowe szaty i obowiązywał się nadto wyprawiać mu gulanjeprzez jeden, dwa lub trzy tygodnie przed samym odwiezieniem go do powiatowego miasta lub guberni na plac asenterunku [poboru do wojska]. Gulanje zależało na tym, że najwięcej poił i karmił do upadłego najomszczyka wraz z jego kochanką, którą mu nieraz sam musiał wyszukiwać. Na kochanki, jeśli najomszczyk nie miał przedtem takowej, rekrutowały się młode sałdatki lub też gulaszczyjetj. lekkiego prowadzenia wdówki, rzadziej dziewki.”[8]

Stanisław Krupski miał okazję zobaczyć takiego najomszczyka u chłopa, który go przenocował:

„Otóż w porę takiego gulanja czyli piru, jak tę hulankę także nazywają, zajechali zbiegowie na nocleg do wspomnianego domu. Najomszczyka z podrugoj tj. z kochanką nie było obecnie w chacie. Wyjechał on sankować się po wsi, której przyjemności używa zwykle po obiedzie. Dostarczenie takowej cięży także jako obowiązen na gospodarzu. […]

Prawie w połowie posiłku dały się słyszeć na ulicy donośne piskliwym głosem nucone piosenki, skrzeczące tony harmonijki i głośne brzęczenie dzwonków. Przejeżdżał drogą mimo domu najomszczyk. Wszyscy obecni poskoczyli do okien, by się przypatrzyć widowisku. Było ono rzeczywiście niezwykłym.

Trójka dziarskich rumaków, której bieg zwolniło pachole siedzące na koźle umyślnie przed domem, ciągnęło koszowę wysłaną tiumeńskim dywanem. Na tylnym siedzeniu rozparł się na pół leżąc obecny bohater wioski z czapką na bakier w obszernym baranim futrze o sukiennej pokrywce, przepasany szerokim jaskrawym pasem. Na piersiach były klapy kożucha odsłonięte i pozwalały oglądać nową czerwoną koszulę. Wełniana chustka niedbale zawiązana, z zarzuconymi w tył końcami, otaczała szyję. Szczęśliwiec ten, któremu obecnej przynajmniej chwili każdy zazdrościł parobek, trzymał w ręku harmonikę o sześciu klapach z nieodmiennym czerwonym mieszkiem i starał się grając na niej popaść w takt piosenki, którą śpiewały, a raczej wrzeszczały siedzące z nim kobiety. A było ich aż pięć. Dwie tj. kochanka i córka gospodarza siedziały po obu jego stronach. Że zaś zbyt szeroko się rozsiadł, przymuszone były dla pozyskania miejsca obrócić się nieco bokiem i zarzucić poza plecy jego po jednej ręce. Wyglądało to tak, jakby go obejmowały rękoma, które skrzyżowane w tyle spoczywały na dywanie spadającym zewnątrz koszowy. Każda ręka trzymała nadto pstrą chustkę, której końce wlokły się po śniegu. Na przednim węższym siedzeniu mieściło się dwoje dziewcząt obróconych twarzą do najomszczyka. Były to rówieśniczki córki gospodarza, które umyślnie na katanje(sankowanie) zaproszono.

Cały ten pociąg wyglądał wprawdzie dziwacznie dla nieprzyzwyczajonego do podobnych widowisk oka, nie był jednak pozbawiony wdzięku. Ogniste rumaki, z których dwoje bocznych zawsze cwałowało z odwróconemi na zewnątrz głowami, podczas gdy środkowy (korennaja) tylko kłusował z dumnie do góry podniesionym łbem, tykającym niemal pstrego kabłąka (dugi); siedzące na koźle z właściwą tylko Moskalom gracyą pachole i kierujące umiejętnie za pomocą czterech lejców parskającą trójką, których rozochocone, od mrozu prawie karmazynowe a przy tym pełne buziaki gorzały od jaskrawych chustek, co im głowy pokrywały; sam na koniec najomszczyk, niejako pan samowładny tego wszystkiego, którą butą przypominał zbogaconego i świeżo wychrzczonego barona, rozpierającego się w adamaszkowym fotelu, miną oświadczał, że się znajduje w stanie, w którym Moskal widzi morze nie głębsze, jak po kolana, a niedbalstwem w postawie kazał się uważać za dziecko zepsute; wszystko to w połączeniu z piskiem, chichotem, graniem i dzwonkami miało coś w sobie, co mogło silnie działać na umysł na pół dzikich ludzi, a zająć malowniczością i niezwykłością nawet i europejczyka.

Długo stali wszyscy u okien izby patrząc na pomykające sanie i odwrócili się od szyb dopiero wtedy, kiedy ekwipaż przemknął na powrót po pod okna spiesząc na drugi wsi koniec.

Usiadłszy znowu do stołu by przerwany skończyć posiłek, Władysław skierował rozmowę na najomszczyka.

– Za którego to syna zdajecie go, ojcze? – zapytał gospodarza.

– A ot za tego co w chacie…

– Musi wam wiele robić wydatków…

– I nie pytaj, bracie! każdy dzień, co piruje (hula), wyrywa mi 5 rubli z kieszeni na samą wódkę i nalewki, nie rachując już jadła. A takich dni ma wymówionych 10. Prócz tego odziałem go od stóp do głów: trzy pary [koszula i spodnie noszą nazwę pary] nowiusieńkie, buty kongurskie, zułup(futro) suknem kryty, szal, czapka, – wszystko już widziałeś. Dałem matce jego 200, jemu zaś mam dać 100 rubli. A co jeszcze wezmą przy zdawaniu w powiecie!

– Któż?

– Kto?… a doktór, a sprawnik, a oficer, a pisarze! Taż wszystkim trzeba nasunąć i to dobrze. Bo powiedzą, że niezdolny [do służby] i wszystkie kłopoty i wydatki na nic!

– A jak dacie, to go przyjmą?

– Wiadomo, wtedy przyjmą, choćby tam nawet był i błąd jaki. Ot przeszłego roku sąsiad mój powiózł ślepego na jedno oko – i nic, wzięli… kazali tylko trochę więcej zapłacić.

– A na cóż to gulanje? Wszak lepiej byłoby ugodzić się z nim na pieniądze, to byście mniej mieli kłopotu w domu, a może i mniej wydatku.

– E gdzie tam, bracie! a nużby ja mu dał pieniądze, a on się potem zrzucił, to ja i osiadł na lodzie jak tratwa na mieliźnie. Szukajże potem drugiego… A to jeszcze i tak bywa, że weźmie zadatek, ta zrobi sobie co na ciele. Powieziesz go, a tu nie przyjmują w żaden sposób, i koszta poniosłeś i trudziłeś się daremnie. Tak zaś, widzisz, jest przy mnie; czuwam nad nim, by sobie czego nie zrobił, staram się, aby był ciągle pijany i nie myślał wiele o wojsku. Pijanego go też powiozę do powiatu, pijanego i zdam, a potem niech sobie tam robi, co zechce, to już nie moja rzecz. Zresztą któż by ci poszedł na najomszczyka, gdyby nie to gulanje; ono to tylko i pociąga najbardziej.

– To kłopot macie nie lada ojcze!

– Oj kłopot, rodzinny, kłopot wielki. I zapożyczyłem się, i wyprzedałem trochę bydła… Trzy konie poszły takie, że aż mi się teraz chce płakać za niemi; a wszystkiego tego będzie ponoś jeszcze za mało. Z nim zaś ile biedy, to sam Bóg wie tylko. Chuchasz to nad nim, jak nad kniaziem jakim, służysz mu jak pies, dogadzasz we wszystkim, czego dusza jego zapragnie – i jeszcze się obawiasz co chwila, by nie zwariował, by sobie czego broń boże nie zrobił. Chwała Bogu, że już mu nie długo tak nas męczyć; ot pozajutro pojedziemy, to zbędziem biedę z głowy. Wtedy niechaj i zdycha, to już mi wszystko jedno bylem miał w ręku kwit tylko!”[9]

Nie był to niestety koniec przygody z najomszczykiem, który po powrocie do domu gospodarza, dał mu się jeszcze nieźle we znaki, poniżając i jego, i innych domowników.

Zakończenie

Z cytowanych już relacji widać, że koszty wynajęcia najomszczyka były różnorodne. Potwierdza to historyk, Alexander Mikaberidze, który wykazał iż pod koniec XVIII w. i na początku XIX w. wahały się one w granicach od 360 do nawet 4000 rubli[10]. Dla zwykłego włościanina były to kwoty astronomiczne. Ci musieli posyłać swych synów niemal na pewną śmierć, choć stokroć bardziej woleli, by wiedli spokojne, acz pracowite życie pańszczyźnianego chłopa.

Dr Radosław Sikora

Przypisy:


[2] Александр Иванович Чернышев, Историческое обозрение военно-сухопутного управления с 1825 по 1850 год. W: Сборник Императорского русского исторического Общества. Санктпетербург 1896. Т. 98. s. 328.

[3] Najczęściej powołując się na: Зайончковский П. А., Правительственный аппарат самодержавной России в XIX в. Мoskwa 1978. s. 114.

[4] Sikora, Za jednego.

[5] Чернышев, Историческое, s. 331.

[6] W latach 1834 – 1860 złotówka była równa 15 kopiejkom, a 100 kopiejek jednemu rublowi. Czyli 20 zł to 3 ruble.

[7] Julian Jasieńczyk, Dziesięć lat niewoli moskiewskiej. Lipsk 1867. s. 161–163.

[8] Stanisław Krupski, Szkice sybirskie. Z luźnych kart pamiętnika zbiega z Sybiru. Gazeta Toruńska 1870, R. 4 nr 47, s. 2; nr 50, s. 1.

[9] Tamże, nr 50, s. 1–2.

[10]Alexander Mikaberidze, The Russian army and society during the Napoleonic wars. „Studia historyczno-wojskowe.” t. III. Zabrze 2009. s. 300.

1 odpowieź

Zostaw odpowiedź

Chcesz przyłączyć się do dyskusji?
Nie krępuj się!

Leave a Reply

  1. kwezal
    kwezal :

    Panie doktorze, niesamowity artykuł, jak zwykle na wysokim poziomie.Dzięki 🙂 Jedno tylko jest aż niewiarygodne….Straty w boju dość niskie,ale aż tak wielkie z powodów innych,niż walka w polu??????